Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-12-2010, 17:35   #31
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
I było jak dawniej,………. przez dwie przecznice.

Później samochód najpierw zaczął się krztusić, a potem zdechł. Na szczęście Jess nie rozwinęła jeszcze swojej ulubionej prędkości i to ją uratowało. Kontrolowanym ślizgiem zatrzymała się na jezdni.
Sama siebie zaczęła przeklinać w myślach.
Idiotka, kretynka, zachowałaś się jak rasowa blondynka. Co Ty sobie wyobrażałaś. Samochód stał od jesieni, nie masz zimowych opon, akumulator zdechł, woda zamarzła. Mózg Ci zaćmiło.

Chwile siedziała w samochodzie głęboko oddychając dla uspokojenia.
- Dobra, a teraz trzeba sobie radzić – mruknęła sama do siebie wysiadając z samochodu.
Zatrzasnęła drzwiczki, otworzyła maskę i starała się wyglądać na bezradną. Na efekty nie trzeba było długo czekać.
Koło Jess zatrzymał się Doge z którego wysiadło dwóch mężczyzn.
- Może pomóc – podszedł do niej uśmiechnięty blondyn.
- Tak, bardzo proszę, nie wiem co się stało. Zawarczał i zdechł – Jess uśmiechnęła się niewinnie.
Mężczyzna zajrzał pod maskę, wsiadł do samochodu i spróbował go odpalić.
- Oj, musze Panią zmartwić, padł najprawdopodobniej akumulator. Bez pomocy się nie obejdzie. Pomożemy zepchnąć go na pobocze i radze wezwać pomoc drogową, żeby go odholowali.
- Dziękuje bardzo.
Jess zatrzasnęła klapę silnika. Mężczyźni sprawnie zepchnęli samochód na pobocze i się pożegnali.
- Powodzenia – pomachali na pożegnanie.
- Jeszcze raz dzięki – Jess odmachała.

Wyjęła telefon i zadzwoniła do Karla, mechanika do którego zawsze oddawała samochód. Na szczęście jego warsztat nie był daleko.
- Warsztat Dawidson i synowie w czym mogę pomóc – usłyszała w słuchawce miły kobiecy głos.
- Dzień dobry, czy zastałam Karla.
- Dzień dobry, moment gdzieś się tu kręci. Zaraz go zawołam.
Nastała chwila ciszy.
- Tak słucham – usłyszała znajomy głos.
- Cześć Karl, tu Jessica. Potrzebuje pomocy. Samochód mi zdechł na 10, znajdziesz dla mnie czas – głos jej się zmienił automatycznie na przymilny.
- Spoko, to niedaleko. Co się stało, możesz bliżej opisać.
- Padł akumulator, woda zamarzła i mam letnie opony.
- Rany kobieto co Ty sobie wyobrażałaś, że gdzie zajedziesz w takich warunkach – Karl zaczął się śmiać – zaraz podjadę i zaholujemy Twoje maleństwo na warsztat.
Jess poczuła się skarcona jak mała dziewczynka.
- Dobrze, czekam – zdołała wykrztusić. Z jednej strony była nadal zła sama na siebie, a z drugiej chciało jej się śmiać.
Karl zjawił się po 20 minutach. Jess stała przy samochodzie sącząc gorącą kawę z pobliskiego baru.
Z samochodu wysiadł uśmiechnięty Karl.
- Jess gdzieś ty się podziewała, dawno się nie odzywałaś. Już się martwiłem, że zdradziłaś mnie z innym mechanikiem.
- Cześć Karl, no jak bym mogła – roześmiała się na widok starego znajomego.
Podszedł do samochodu i go obejrzał.
- Matko, a gdzieś Ty go trzymała, jak można tak traktować takie cudo. Ja się męczę, chucham, dmucham, śrubki dokręcam. Chwile to zajmie, zanim go doprowadzę do stanu używalności – pokręcił głową z dezaprobatą – dawaj kluczyki i zmykaj do pracy. Zadzwonię jak będzie gotowy.
- Dzięki, życie mi ratujesz – uśmiechnęła się.
Jess oddała mu kluczyki, zabrała rzeczy i ruszyła złapać taksówkę.
Chyba będzie na nie skazana jeszcze przez jakiś czas.

Do komendy dotarła później niż zamierzała. Cohena nie było jeszcze na miejscu, na szczęście zostawił jej wiadomość na biurku, że musi coś załatwić i zjawi się później.
Obok kartki na biurku czekał wielki karton zapakowany w kolorowy papier i przewiązany szeroką kokardą. Na nim włożona kartka podpisana nazwiskami funkcjonariuszy z Wydziału Specjalnego.
Jess rozejrzała się niepewnie, na biurkach Baldricka i Cohena stały identyczne pakunki. Ludzie patrzyli na Jess, kilka spojrzeń zachęciło ja do otwarcia prezentu.
Rozwiązała kokardę i otworzyła karton. W środku znalazła spory zapas kawy, markowy alkohol, lekką kamizelkę kuloodporną i ciepły, zielony sweter oraz profesjonalny zestaw do makijażu. To ostatnie bardzo ją rozbawiło. Poczuła ciepło rozchodzące się po jej ciele, to było bardzo miłe uczucie. Spojrzała z uśmiechem na kolegów z pracy. W wejściu do pokoju Mac Nammary zobaczyła Strepsills’a , który zasalutował posyłając jej rzadko goszczący na jego twarzy uśmiech. Kiedy się się odwróciła do reszty obecni w pokoju ludzie zaczęli klaskać i radośnie wiwatować.

Na początku Jess odczuwała radości i szczęście, jednak po chwili radosne krzyki w jednym z jej uszu zaczęły brzmieć jak wrzaski bólu. Opętańcze i dzikie. Jess zauważyła także martwą dziewczynkę stojącą w miejscu gdzie kiedyś pracował Grand.
Nie była sama ....
Towarzyszyły jej jeszcze trzy na razie niewyraźne postacie. Zapowiedź ludzkich sylwetek.
Jess zaczęło zbierać się na płacz. Starała się robić dobrą minę, ale w jej środku coś krzyczało z bólu.
Na szczęście w tym momencie do wydziału wszedł Cohen, przywitały go krzyki i oklaski. Ludzie skupili się na nim. Jess odetchnęła, mogła się przez chwile uspokoić. Cohen zachęcany przez kolegów odpakował swój prezent. Kiedy wiwaty i część oficjalna się zakończyły podszedł do siedzącej na krześle, bladej Jess.

Podniosła na niego wzrok.

– Widzę już cztery dzieciaki. Trzy są jeszcze niewyraźne – powiedziała szeptem,– Jest jeszcze jedna ofiara. Trzeba znaleźć jej DNA.
Patrick tylko westchnął.

– Nie trzeba będzie daleko szukać. DNA, odciski palców, ulubiony kolor... daj mi godzinę, a będziemy mieli wszystko. W prosektorium czeka Walentow z dwoma nowymi ciałami.

– Idę z tobą – Jess wstała i zabrała swojego laptopa. Chciała się ukryć przed ukradkowymi spojrzeniami kolegów. Byli cudowni, i chcieli jak najlepiej, ale wiedza jaką miała Jess burzyła jej spokój i szczęście. Wolała spędzać czas w odosobnieniu, z Cohenem, który przeżywał najprawdopodobniej te same rozterki co ona.

Jess rozłożyła na wolnym stole laptopa i przenośny skaner do linii papilarnych. Włączyła program porównawczy i czekała.
Cohen i Walentow przystąpili do sekcji dwóch kolejnych ciał znalezionych dzisiejszego dnia.

– To nie jest robota Tarociarza. – usłyszała słowa Walentow – facet tnie z podobną precyzją, ale jest wyższy...

– I ma paskudniejsze metody pracy. Rękę odcięto gdy dzieciak jeszcze żył, a sądząc po tych siniakach był na tyle przytomny, by próbować się bronić... Chryste. – słowa Patricka aż zmroziły Jess, chciało je się wymiotować na samą myśl o tym co przeżyły przed śmiercią te biedne dzieci.
– Nie sposób się w tej pracy nudzić, co? Dobrze was widzieć ponownie w jednym kawałku. Możemy zaczynać? – pani patolog jak zwykle czarująca, pomyślała Jess.

Praca zajęła im sporo czasu. Cohen i Walentow opisywali każdy kawałek ciała ofiar, każde cięcie.

Jess zdjęła odciski palców chłopców i zeskanowała zdjęcia twarzy. Wpisała wszystkie dane do programu i czekała cierpliwie na wyniki.
Po sekcji Cohen poszedł coś załatwić, a Walentow zajęła się inną sprawą, niedawno przywiezionej ofiary strzelaniny.

Jess zebrała rzeczy i wróciła na górę.
Komisariat trochę opustoszał, wszyscy wrócili do swoich codziennych spraw. Jess przez nikogo nie niepokojona wróciła do swojego biurka. Program dalej przeszukiwał bazy danych.
Na rezultaty tym razem nie musiała długo czekać. Obaj chłopcy widnieli w rejestrze zaginionych.

Jeden to Tomas Icen, drugi Jim Talbot. Program nic więcej nie znalazł.

Wyniki otrzymała jedynie na podstawie porównań zdjęć. Wiedziała z doświadczenia, ze to za mało. Potrzebne były próbki DNA pobrane od rodzin zaginionych w celu porównania zgodności. Nie mogli sobie pozwolić tym razem na żaden błąd.

Podniosła słuchawkę i wykręciła numer do techników.
- Bagiński słucham
- Tu det. Jessica Kingston z wydziału specjalnego, potrzebuje pobrać próbki DNA od rodzin zaginionych w celach porównawczych, oraz odciski palców z mieszkań. Czy ktoś może ze mną pojechać?
- Za godzinę, ktoś do Pani podejdzie.
- Dobrze, będę czekała.

Jess spisała adresy.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline  
Stary 10-12-2010, 14:40   #32
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Pierwszy wdech powietrza na powierzchni wydawał się mieć czystość górskiego, balsamicznego wietrzyku.
Mimo, iż był przesycony spalinami i wielkomiejskim syfem.
Mia zdecydowanie potrzebowała się czegoś napić, a ze względu na dość wczesną porę jedynym słusznym wyborem była kawa.
Ponowne zejście poniżej poziomu ulic, nawet jeśli była to stacja metra nie nastrajało ją zbyt dobrze, ale no cóż, na ceny rodem z Wall Street nie było jej stać, a nawet jeśli było, to nie lubiła wyrzucać pieniędzy w błoto.

Siedziała przy niewielkim okrągłym stoliczku w obu dłoniach trzymając promieniujący przyjemnym ciepłem kartonowy półlitrowy kubek wypełniony kawą. Przed nią na blacie leżał plastikowy talerzyk z babeczką ze śmietana i owocami. Wzięła ją głównie dla jej koloru. Polówki czerwonego winogrona, truskawka, kilka plasterków kiwi, cząstki pomarańczy.
Myśli rudowłosej zaś były daleko...
Daleko, w mieście pośrodku pustyni, mieści wyzwaniu, mieście drwinie.
Jej mieście.

Vegas.

Magazyn w dzielnicy przemysłowej, tam gdzie nie było blichtru, setek neonów i pieniędzy przelewających się z rąk do rąk w zastraszającym tempie.
Magazyn, a dokładnie ludzie się w nim znajdujący.
Lucyferianie.
Dzieci Światła i Ognia jak sami się nazywali.
Wierzyli, że ich patron, Niosący Światło usłyszy ich dzięki krzykom i błaganiom ofiarowanych mu ofiar.
Dewianci, jak dewianci, tak Mia wtedy uważała.
Zadanie pozornie było proste.
Mieli tam wejść, zabezpieczyć teren, wyprowadzić zatrzymanych, przesłuchać.
Ale od pierwszych minut szło źle.
Albo rozpoznanie się pomyliło, albo mieli wśród swoich ludzi kreta. Bo na tamtą chwilę żadna inna opcja dla Mii nie wchodziła w grę.

Jakimś cudem Lucyferianie wiedzieli, kto nachodzi.
I byli przygotowani.
Te poszarpane fragmenty tego co pamiętała, Mia uważała za halucynacje.
Trudno ocenić jakie substancje psychoaktywne ta sekta zażywała...
Ludzie pijący ogień...
Kobieta z dzikim wyrazem twarzy godnym hebefreniczki z upodobaniem wpatrująca się w swoją powoli zwęglającą się dłoń.
A potem potworny ból ramienia gdy ktoś lub coś wlekło ją gdzieś ciemnymi korytarzami.
Jak się okazało na zewnątrz poza magazyn.
Straszliwe wycie dochodzące ze środka i z com-linków.
Ostatnie co zapamiętała przed tym jak oberwała prętem zbrojeniowym w potylice był widok ognia jaki nagle pojawił się znikąd.
Ognia który w kilka sekund pochłonął cały budynek.
A ponoć beton nie płonie...



Tamtej nocy nie zapomni nigdy.
Tak samo jak widoku Moiry czy Franka.
Moira wydawała się być nietknięta. Podmuch gorącego powietrza wyrzucił ją z budynku. Prócz stłuczeń i siniaków była zdrowa.
Fizycznie...

To czego była świadkiem oderwało ją brutalnie od zdrowych zmysłów. I to raczej na zawsze.
Frank...zupełne przeciwieństwo. Nieodwracalne uszkodzenie rdzenia kręgowego na odcinku szyjnym.
Na zawsze przykuty do wózka inwalidzkiego, człowiek- warzywo.

To była ta 'szczęśliwa' trójka która przeżyła. Reszta dziesięcioosobowego zespołu spoczęła 6 stóp pod powierzchnią ziemi.
Ona sama w wyniku śledztwa, rehabilitacji, leczenia wylądowała w NY.

Potrząsnęła głową na siłę odrywając się od wspomnień.
Z wewnętrznej kieszeni wydobyła telefon.
O, jak miło, w nowojorskim metrze wi-fi śmiga jak miło.
Przesunęła telefon w stronę McDavella.

-Ten wiersz. To kolejna wskazówka.


Na wyświetlaczu widniał wiersz- klucz.
Miała nadzieje,że może Walter będzie w stanie go chodź trochę rozgryźć. Walka ze wspomnieniami i powracającym bólem głowy były jej zdecydowanymi przeciwnikami.

Coraz bardziej, mocniej czuła wewnętrzne rozdrażnienie.
Aż za dobrze znała to uczucie.
Pierwotna, wewnętrzna żądza, tak długo był uśpiona.
Czas zwolnić smycz...
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay

Ostatnio edytowane przez Lhianann : 10-12-2010 o 14:47.
Lhianann jest offline  
Stary 10-12-2010, 22:45   #33
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
- Technik Ortega z Wydziału. W sprawie pozostawionego dowodu rzeczowego. Niestety, zdjęte odciski palców należą jedynie do użytkownika.

Terrence przez chwilę milczał i choć mężczyzna nie ponaglał go, to jednak z jego westchnięć dało się wydedukować, iż chciałby jak najszybciej otrzymać jakiś rozkaz lub zakończyć rozmowę, lecz bał się to otwarcie przyznać.

- Jeśli to wszystko... - zaczął w końcu.

- Nagranie - przerwał mu detektyw - Nagrywacie wszystkie zgłoszenia, porównajcie głos mężczyzny, który przekazał informacje o ataku na mnie i Falkowa z tymi pochodzącymi od członków naszego wydziału, konkretnie z Rafaelem Alvaro.

- Ale - wykrztusił z siebie policjant niezbyt pewnym głosem - Ale pan Alvaro nie żyje, myślę, że...

- Za dużo myślisz jak na krawężnika
- rzucił ostro Baldrick - Nie wydaje mi się, że twoje zdanie w ogóle się liczy, więc po prostu weź się do roboty i zadzwoń kiedy będziesz coś miał, to chyba proste, prawda?

- Tak jest.

Baldrick rozsiadł się wygodnie na fotelu i z niesmakiem zaczął przeglądać jedną z książek z kolekcji Alvaro, kolejna religijna tandeta dla naiwnych ludzi, którzy nie mogą żyć ze świadomością, iż po śmierci nie czeka na nich Eden ani tysiące dziewic, a jedynie zgraja wrednych robaków. Podobnych śmieci w mieszkaniu było sporo, aż dziw, że ktokolwiek mógł spać w otoczeniu tych wszystkich aniołków wlepiających swój wzrok w każdy ruch człowieka. Zdecydowanie nie czuł się tu jak pożądany gość.

Pojawił się tutaj jednak nie nadaremno i zauważył kilka szczegółów, które może nie było nadto istotne, jednak skłaniały do refleksji. Z mieszkania zginęło parę rzeczy, jakieś książki, laptop, zdjęcia. Włamanie nie wchodziło w grę, bowiem w powietrzu rozpłynęła by się wtedy większa ilość rzeczy, poza tym na pewno znalazłoby się tu coś bardziej wartościowego. Przedmioty zaginione miały raczej pewne znaczenie dla właściciela mieszkania, nie zniknęły więc bez powodu. Pozostawione notatki czy wycinki przejrzał jedynie pobieżnie, czując, iż na niewiele mu się teraz zdadzą, jakieś wzmianki o dawnych sprawach, pracy w ośrodku, itp. Zastanawiał się przez chwilę czy nie zadzwonić do techników, jednak odpuścił, warunki nie sprzyjały szybkiemu uporaniu się ze wszystkim, a pracy mieli przecież sporo.

W końcu rzucił książkę gdzieś na bok, wstał i wyszedł bez słowa z mieszkania ku uciesze nieco zirytowanego gospodarza. Michaels spokojnie czekał na to co powie detektyw, ten jednak przez dłuższy czas jedynie wpatrywał się w szybę całkowicie nieobecnym wzrokiem. Po kilkunastu minutach sięgnął po telefon i przypomniał sobie pewien numer, nie było to trudne, jego właścicielka była bardzo charakterystyczną osobą i zapadła w pamięć mężczyźnie.

- Terrence Baldrick z tej strony - rzekł od razu.

- Znów pan? - dziewczyna spytała obojętnym głosem - Myślałam, że śledztwo zostało zamknięte.

- Zostało wznowione, dlatego potrzebujemy kilku dodatkowych informacji.

- Mam stawić się na przesłuchanie? Czy wpadnie pan do mnie?
- Wcale się nie zmieniła, ton jej głos wciąż pozostawał taki sam, Emilie Van Der Askyr w swojej najlepszej formie.

- Jutro przyjdę do szpitala koło 8 lub 9 - oznajmił.

- Cieszę się, że będę mogła jakoś pomóc - powiedziała niby uprzejmie, lecz jej głos aż ociekał sarkazmem - Do zobaczenie detektywie.

Minęła kolejna dłuższa chwila nim Baldrick wreszcie się odezwał, rzucił coś krótko i chwilę później radiowóz ruszył, Michaels nie miał pojęcia co chciał zrobić jego nowy towarzysz, lecz czuł, iż nie na miejscu było by wypytywanie.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ijZRCIrTgQc[/MEDIA]

Był dobrym gliną - to właśnie przychodziło mu do głowy, gdy o nim myślał, nie zawsze wypełniał należycie swoją rolę, ale był dobry. O sentymentalnym podejściu nie było mowy, ale czuł, iż powinien jakoś uczcić jego pamięć. Jedna mała znicz pojawiła się przy zimnym nagrobku, kolejna ofiara wojny toczącej się poza granicami ludzkiej świadomości, w zrujnowanym świecie, gdzie nic nie jest pewne, a niebezpieczeństwo czai się wszędzie. Nikt nie uprzedzał młodych kadetów, że przyjdzie im się zmierzyć z czymś takim, nie mogli być na to przygotowani i Marlon Vilain również nie był, żadne z nich nie było. Baldrick położył na grobie kwiaty, tyle należało się temu człowiekowi.

Chwila zadumy wystarczyła by Terrence znów zaczął myśleć nad kolejnymi działaniami, wsiadł do radiowozu i razem z Michaelsem udał się w kierunku komisariatu. Na początek chciał odszukać w archiwum dokumenty jakie otrzymał na temat podobnych zbrodni od tajemniczego źródła, za pewne właśnie tam się znajdywały, a mogły mu pomóc w rozmowie z Emilie. W planach miał jednak jeszcze namieszać trochę w wydziale i jego organizacji, zawitać do Strepsilsa i prosto z mostu oznajmić, iż Alvaro żyje. W szpitalu wszystko sfingowano - taka miała być oficjalna wersja, nawet jeśli nie była prawdziwa, to powinna wystarczyć by twarz przełożonego nieco spurpurowiała.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 11-12-2010, 16:22   #34
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Patrick Cohen

Świadomy sen. Opowieści mistyków i szamanów. Historie o wędrówkach ciała astralnego do świata sennych marzeń. Świata, często utożsamianego ze światem sił nadnaturalnych. Światem demonów, duchów i straszydeł.

W twoim przypadku tym światem było zrujnowane Miasto Miast, które zwano Metropolis.

Twoje osobiste nemezis. Twoja wieża tajemnic.

Nie tym razem jednak.

Nawet jeśli coś śniłeś, to nie pamiętasz co to było. Pamiętasz, że drzemka – bo te dwie godziny nie nazwałbyś snem – była zwyczajnym zapadnięciem w nieświadomość, z której przebudziłeś „po chwili” równie zmęczony, co jak kładłeś się spać. A w zasadzie obudził cię technik, którego o to prosiłeś.

- Detektywie, już dziewiąta – potrząsnął cię lekko za ramię.

Wstałeś, nieco jeszcze oszołomiony i podziękowałeś mu za przysługę. Ogarnąłeś się nieco i wyszedłeś na cichy już o tej porze korytarz kostnicy.

Ciche kroki kazały ci się odwrócić.

Walentov.

- Widzę, że nie tylko ja pracuje tak długo – wątły uśmiech na bladej twarzy „Wampirzycy”. – Do domu? Jeśli tak, mogę gdzieś podrzucić.

Pytanie zawisło w ciszy chłodnego korytarza.

Korytarza, z którym zaczynały dziać się dziwne rzeczy. Ściany falowały, wybrzuszały się, jakby były wykonane z gumiastej substancji. Podłoga, wyłożona szarym linoleum, również traciła swoje właściwości fizyczne. Wielkie bąble rosły na niej, niczym na powierzchni gotującego się kisielu, lecz nie pękały, a jedynie nabrzmiewały do rozmiarów solidnych guzów ropnych.

Zjawisko trwało kilka sekund a przerwał je głos Walentov.

- Detektywie Cohen – powiedziała może nazbyt oschle. – To nie była propozycja randki czy czegoś w tym stylu lecz podwózki. Może pan z niej skorzystać lub nie. Pana wybór.


Rafael Jose Alvaro


Wybrany lokal, ze względu na śnieżną pogodę, był dość zatłoczony.
Okazał się typowym miejscem spotkań nowojorczyków. Takim z dobrym alkoholem, aromatyczną kawą w dziesiątkach smaków, herbatą, słodyczami i prostym, pożywnym jedzeniem. Miał nawet muzykę na żywo.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=t3vhnfriuLk&feature=related]YouTube - Tales of the Fallen[/MEDIA]

Piosenka dobrze oddawała twój nastrój. Czułeś się nieco zagubiony. Plan miałeś ułożony dobrze tylko ... Właśnie. Wszystko było przygotowane, lecz Cohena nigdzie nie było widać.

Czas płynął leniwie. Ludzie wchodzili i wychodzili. Niektórzy zostawali na dłużej. Inni tylko wypijali coś ciepłego i pędzili dalej.

Czas płynął leniwie. Aż do momentu, kiedy owiał cię zapach słodkich perfum i koło stolika w rogu, który sobie wybrałeś sobie z oczywistych względów, pojawiła się ona.
Piękna, zmysłowa, nieco wyzywająco umalowana. Twój zmysł drapieżnika, czy jakkolwiek można nazwać te dziwaczne przeczucia, które miewasz oszalał. Zawył dziko! Ostrzegał.

To nie ty przy tym stoliku polowałeś, lecz ta ubrana w lateks piękność.

- Można się dosiąść, milusi czujący.

Pachniała grzechem. Była grzechem. Zasługiwała na to, by z nią zgrzeszyć. Była stamtąd. Spoza Iluzji. Ludzki gatunek nazywał takie jak ona sukubami.

Czas zatrzymał się w miejscu. Byłeś tylko ty, ona, jej zapach i dziwne, nieco zboczone myśli, które pojawiły się w twojej głowie.

- Polujesz tutaj, czy jesteś ... w celach towarzyskich ? – zapytała wyciągając papierosa i podsuwając ci go pod nos.


Jessica Kingston

Osobą, którą ci przydzielono był ponad dwudziestopięcioletni funkcjonariusz o regulaminowej fryzurze i nieco kanciastej twarzy, który nazywał się Will Cornwood. Nie odzywał się za wiele, pozostawiając całe gadanie tobie, lecz dobrze wykonywał swoje obowiązki.

Najpierw odwiedziliście mieszkanie Icenów. Zgodnie z adresem, jaki figurował przy zaginionym chłopaku – Tomasie.

Mieszkanie na Brooklynie. Zwyczajna, zadbana kamienica, jakich wiele. Rodzina –Ewa i John. Żadnych więcej dzieci. Ona pracuje jako pielęgniarka, on jako kierowca autobusu miejskiego. Porządne małżeństwo, bez większych problemów. Wasze pojawienie się – a szczególnie umundurowanego Williama – wzbudziło ich nadzieję, szybko zastąpioną przez łzy Ewy, kiedy okazał się, że nie informujecie ich o odnalezieniu dziecka. Najgorsze w tej pracy są łzy rodzin. Widok tych złamanych ludzi, którzy dowiadują się, że jakaś część ich życia została zwyczajnie odebrana przez szaleńca.

Zadałaś standardowy zestaw pytań, jednak odpowiedzi nie wniosły niczego nowego do sprawy. Rodzice nie znali żadnego z wcześniejszych podejrzanych, nie widzieli nikogo, kto odbiegał by od normy. Dali ci jednak namiar na opiekunkę do dziecka, która często zostawała z Tomasem. Nazywała się Linda Parker.
Pokój chłopaka też był zwykły. Dziecko miało za mało lat, by jakieś osobiste drobiazgi powiedziały co coś więcej na temat jego znajomych czy osobowości.. To był siedmiolatek! Jego przestrzeń kształtowali dorośli wokół niego.
Pobrałaś więc próbki z poduszki, z rzeczy osobistych, zdjęłaś kilka odcisków palców i po pożegnaniu pojechaliście pod drugi adres.

Tym razem Green Village. Dość blisko twojego mieszkania.

Kolejna rodzina. Matka – nauczycielka, ojciec – urzędnik w jednej z instytucji miejskich.
Dwójka dzieci. Zaginiony Jim i trzyletni brat – Andy.
Państwo Talbotowie mieszkali w domu na hipotekę. Ładnym. Z bałwanem w ogródku, garażem. Mieli już swoje lata. Jak na rodziców kilkulatków byli dość zaawansowani wiekiem.
Przywitali was z ponurymi minami, ale rozchmurzyli się nieco, jak okazało się, że nie przynosicie najgorszych wieści.

Pokój Jima też był zwykłym pokojem kilkulatka. Tutaj jednak zauważyłaś zdjęcie chłopaka w szpitalnej chuście. Chemioterapia. Na zdjęciu był również ksiądz Vorra.

Rodzice nie znali nikogo z wcześniejszych podejrzanych. Podobnie jak Icenowie.

Spojrzałaś na zegarek. Był kwadrans po dziewiątej. Miałaś dość na dzisiaj.



Mia Mayfair i Walter Mac Davell


Kawa sprowokowała niedobre wspomnienia. Z gatunku takich, jakie rozsądny człowiek stara się wyrzuć na śmietnisko niepamięci.

Rozmowa pomiędzy wami nie kleiła się. Walter siedział dziwnie milczący. Nie reagował na twoje pytania. Najwyraźniej nie przywykł do pracy w zespole, albo coś innego zaprzątało mu myśli.

W każdym razie musiałaś radzić sobie sama.

Wyszukanie wiersza w internecie nie było trudne. Nosił on tytuł „Pęknięty dzwon”, tylko co to do cholery mogło znaczyć.

Chciałaś zapytać o to partnera, lecz ten nagle poderwał się nerwowo z miejsca. Wstrząśnięty gwałtownym manewrem stolik zachwiał się i kubek z kawę Mac Davella upadł. Zawartość, na szczęście już ledwie ciepła, rozlała się wokół.

Walter zrobił dwa szybkie kroki, kierując się w stronę wyjścia i przelewającego się tłumu ludzi i nagle, tak samo szybko, jak się poderwał, poleciał na pobliski stolik wywracając go i lądując na ziemi.

Ludzie zaczęli krzyczeć. Zdenerwowani, niektórzy przestraszani, inni po prostu wściekli – szczególnie ci, których posiłki wylądowały na Walterze lub ich własnych ubraniach.

Wyćwiczonym ruchem doskoczyłaś do partnera mierząc mu puls na szyi. Tętno było słabe, ale wyczuwalne. Lecz policjant był nieprzytomny.

- NYPD – powiedziałaś spokojnie pokazując odznakę. – Proszę wezwać pogotowie.

* * *

Niecałą godzinę później siedziałaś w szpitalu przyglądając się ganianinie personelu i przeglądając czasopisma wyłożone na stoliku.

- Może pani wracać do pracy – powiedział z wystudiowanym uśmiechem na twarzy. – Pani partner musi chwilę zostać póki nie upewnimy się, co mu jest. Takie nagłe utraty przytomności mogą mieć bardzo wiele powodów. Od zwyczajnego napięcia emocjonalnego i osłabienia, aż po poważne choroby układu nerwowego. Musimy przeprowadzić szereg testów nim postawimy diagnozę.

Tego, mniej więcej się spodziewałaś.

Podziękowałaś mu i ruszyłaś do windy.

Zegar w kabinie pokazywał prawie ósmą wieczór. Czas bardzo szybko popłynął pierwszego dnia w pracy.


Terrence Baldrick

Z cmentarza udałeś się do Wydziału.

Od razu zobaczyłeś jakąś paczkę na swoim biurku. Nieliczni detektywi, którzy jeszcze o tej porze pracowali, powitali cię raczej wymuszonymi oklaskami. Cóż. Nie byłeś ulubieńcem Wydziału, ale wisiało ci to najdelikatniej rzecz ujmując. Aby się jednak odczepili otworzyłeś paczuszkę.

Same badziewie. Kosmetyki, sweter jak na żula, kamizelka kuloodporna niewiele różniąca się od tych z magazynów służbowych, kawa Kopi Luwak i wóda. Przynajmniej te dwie ostatnie rzeczy dobrej jakości, chociaż wątpiłeś czy ludzie z wydziału wiedzą, ze kawa zawdzięcza swój smak temu, że są to prażone ziarna przeżute i wysrane przez jakiegoś zwierzaka.



Strepsills był jeszcze w swoim biurze więc od razu poszedłeś do niego informując go o swoich rewelacjach związanych z Alvaro. Popatrzył na ciebie, jakbyś był niespełna rozumu – tępak jeden. Potem westchnął i powiedział:

- Jeśli uważasz, że to ważne dla sprawy jedź do Great City. Sprawdź tamtejszy szpital. Pogadaj z lekarzem, który podpisał akt zgonu. Wybadaj sprawę na miejscu. Jeśli będzie trzeba, dam ci nakaz aresztowania podpisany in blanco. Wypełnisz go na miejscu. Tak samo zrobię z nakazem rewizji.

Twarz „Piguły” nie zmieniła się nawet na jotę. Ani spojrzenie kamiennych oczu. Tutaj pomyliłeś się w ocenie przełożonego. Najwyraźniej był wykuty z podobnego materiału co Mac Nammara. Albo nawet jeszcze twardszy.

Kiedy wyszedłeś z gabinetu i podszedłeś do biurka na komputerze czekał na ciebie już plik.

Mail od technika z sekcji audio. Mieli nagranie w archiwum z przesłuchań, które prowadził Alvaro.
Do tego dołączony był profesjonalny plik z analizy obu ścieżek. Tej nagranej podczas zgłoszenia i tej z przesłuchań.

Wynik brzmiał.

95% zgodności obu ścieżek. Nieco zmieniona modulacja i barwa nagrania późniejszego. Akcenty stawiane tak samo, sposób wypowiadania niektórych słów i ich dobór identyczny.

Uśmiech pojawił się na twojej twarzy.

Więc jeszcze nie oszalałeś do końca.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 11-12-2010 o 17:44.
Armiel jest offline  
Stary 13-12-2010, 19:52   #35
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Jan 11:23 Rzekł do niej Jezus: Brat twój zmartwychwstanie.

Patrick przyłapał się na tym, że stoi bez ruchu i wlepia wzrok w korytarz za jej plecami. Spojrzał na dr Walentow, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. O czym ona mówiła? Randka? Coś o podwózce. O cokolwiek chodziło, najbezpieczniej było zwyczajnie zmienić temat. W zasadzie było coś, o czym chciał z nią porozmawiać na osobności.

– Dzięki, muszę jeszcze popracować... Ashwood i Brook.– wypalił nie zmieniając wyrazu twarzy – Nie dają mi spokoju. To co przeczytałem przed wypadkiem wywracało do góry nogami wszystko co wiemy o DNA. Doszliście do jakiegoś wyjaśnienia?

Zmęczone westchnienie. Chyba nie był pierwszym, który ją o to pytał od września.

– Detektywie, szczegółowy raport w tej sprawie...

– Wiem, Trish... pani porucznik. – jakoś dziwnie to brzmiało, ale teraz to ona była wyższa stopniem i zwracała się do niego per "detektywie", więc... Boże jakie to w tej chwili kompletnie nieistotne - Wiem, czytałem ten raport. Pytam o twoją opinię. Masz jakiś pomysł co to było?

Ktoś inny rozejrzałby się po korytarzu, w obawie czy ktoś nie słucha, po czym zaczął opowieść ostentacyjnym szeptem. Walentow nie lubiła atmosfery sensacji i dramatycznych gestów, do tego była królową tego miejsca i dokładnie wiedziała kto i w którym miejscu się znajduje. Podjęła pozornie obojętnym głosem, w którym tylko ktoś, kto jak Cohen znał ją od lat, umiałby rozpoznać najgłębsze emocje.

– Zmienili DNA. Zupełnie inny od pierwotnego profil. Identyczny u obu, jakby byli bliźniakami jednojajowymi. – zrobiła dłuższą przerwę, chwilę ważąc następne słowa – Cały oficjalny raport to fikcja. To nie był błąd aparatury, jak napisali ci z DAE. Pamiętam co widziałam, sprawdzaliśmy wielokrotnie każde badanie. Dzień po Red Hook wpadła hołota z FBI i przejęła cały ten wątek sprawy. Podobno powtórzyli badania na innym sprzęcie i wszystko było w normie. Obu techników, którzy przy tym pracowali przenieśli gdzieś do Waszyngtonu.


***

Do swojego biurka usiadł pełen czarnych myśli. FBI, DAE... czy ich wydział był ostatnią placówką w Stanach nie opanowaną przez Upadłych? Na biurku znalazł wiadomość, która skutecznie wybiła go z tych rozmyślań.

Cytat:
"Nadal chcę dokopać 29 duchowi Goecji. Spotkajmy się tam gdzie umówiliśmy się przed wydarzeniami z Red Hook. Czekam do zamknięcia lokalu. Informacja o mnie kabina 2 od okna.
Jan 11:23"


Przeczytał raz. Drugi. Zmarszczył brwi. Chude palce zatańczyły po klawiaturze laptopa, profesor Google usłużnie udzielił podpowiedzi w kwestiach demonologicznych i biblijnych.

Tam gdzie się umówiliśmy...

Czyli gdzie do cholery? W Central Parku? Miał zabrać kozę? W takim razie o co chodzi z kabinami? I Łazarzem?

WRÓĆ!

Lista potencjalnych autorów tej wiadomości była krótka, ale nie jednoosobowa. I chyba wiedział jak stosunkowo szybko ustalić, o które z dwóch nieudanych spotkań chodziło. Wykręcił numer firmy kurierskiej.

- Cohen, NYPD czy mógłbym rozmawiać z... – szybko dotarł do zmęczonego faceta przyjmującego późne zamówienia – Przesyłka numer... mhmm, nadana w okolicach 19... nie, nie, może później ktoś wpadnie obejrzeć monitoring. Tak, wiem, że nie ma pan obowiązku.. nie, nie chcę żadnych danych personalnych, wystarczy odpowiedź na jedno pytanie i proszę je potraktować jak najbardziej poważnie: to był raczej Antonio Banderas czy Jezus Chrystus?


***

Porównanie próbki pisma ze starym, skrupulatnie wypełnionym formularzem R-12 rozwiało ostatnie wątpliwości.

Przypomniała mu się krótka, dziwaczna rozmowa telefoniczna z września.
Facet bardzo chciał, by Cohen mu uwierzył w tą bajkę ze zmartwychwstaniem Alvaro. Przywoływał jakieś wyrywki z ich dawnych rozmów, wysłał mmsa z twarzą Rafaela - fotkę którą mógł zrobić ktokolwiek i kiedykolwiek - najwyraźniej święcie wierząc, że to ostateczny dowód.
Układanka zaczęła się łączyć w jasny obraz. Gdzie się umówili? Pamięć Cohena od zawsze była niczym starannie posegregowane archiwum. Był w stanie niemal dokładnie odtworzyć przebieg tej rozmowy. Nie umówili się nigdzie! Kazał gościowi czekać na swój telefon. To było pół roku temu, a "Alvaro" najwyraźniej zapamiętał jakąś lokalizację, którą miał zamiar podać.

Demon, czy cokolwiek to było, był zwyczajnie, po ludzku, roztrzepany.

To coś mogło być prawdziwym detektywem Alvaro.

Mogło też być podszywającym się pod niego czymkolwiek innym.

Nie dowiesz się, póki nie sprawdzisz. Prawda?

No dobra. Pozostawało pytanie, jak go znaleźć. Cohen miał na to jeszcze kilka godzin. O ile lokal w którym mieli się spotkać miał cokolwiek wspólnego z treścią ich poprzedniej rozmowy to namiary zawierały się w enigmatycznym "centrum NYC".

No dalej DETEKTYWIE Cohen! Pracujesz w Wydziale Specjalnym, masz zamiar powstrzymać Anioła Śmierci – nie umiesz znaleźć jednego roztargnionego sobowtóra, który chce być znaleziony?


Co wiemy?

Lokal w centrum, prawdopodobnie w promieniu do 2, 3 przecznic od placówki firmy kurierskiej, która dostarczyła wiadomość, najpewniej w stronę posterunku – w końcu liczył się czas. Żeby operacja miała sens miejsce powinno być otwarte co najmniej do północy.
Jeśli to coś udaje zmartwychwstałego Alvaro, prawdopodobnie również wygląda jak Alvaro, co wyklucza knajpy w bezpośrednim sąsiedztwie siedziby Wydziału – gdyby mógł sobie pozwolić na przypadkowe rozpoznanie, nie cyrkowałby z wiadomościami, a zwyczajnie by tu przyszedł lub zadzwonił.

"Informacja o mnie kabina 2 od okna..."

Jeśli chodzi o zanikające, anachroniczne kabiny telefoniczne, to w grę wchodzi chyba tylko knajpa przy dworcu autobusowym, na tym obszarze najwyżej jedna – można szybko sprawdzić jako pierwszą. Jeśli chodzi o WC, lokal musi być na tyle duży, by w męskiej toalecie były jakieś kabiny. Przypuszczalnie więcej niż 2 czy 3 – w przeciwnym przypadku powiedziałby zwyczajnie "prawa", "lewa" lub "środkowa". Lokale gastronomiczne zwykle mają w męskiej toalecie co najmniej tyle muszli co pisuarów. Przepisy jasno precyzują wymogi ilości toalet do ilości miejsc w lokalu, a właściciele – ze względu na koszty – nigdy nie dokładają ich więcej niż to absolutnie konieczne. Co za tym idzie: 4 kible + 4 pisuary, daje nam jakieś 8 muszli w damskiej toalecie, a wszystko razem... daje już całkiem sporą knajpę i pozwala skreślić większość małych pubów.
Restauracja? Nie... w takim miejscu nie można siedzieć i czekać godzinami nie zwracając niczyjej uwagi.
Dyskoteka? Nie, nic z makabrycznie głośną muzyką, jeśli mieli tam rozmawiać.
A więc pub, knajpa, miejsce w tym stylu.
Coś jeszcze? No tak – okno. Ile pubów ma okna w kiblach? Zdecydowana mniejszość, ale zapewne nadal sporo. Ile nowojorskich pubów o ustalonej wielkości i na ustalonym obszarze ma okna w kiblach?

Wstukał wszystkie dane i po chwili wyciągnął z drukarki listę adresów i numerów telefonów.

Dokładnie siedmiu pubów.

Wystarczy.

Patrick zarzucił płaszcz i opuścił posterunek.

***

Trzeci lokal na liście okazał się typowym miejscem spotkań nowojorczyków. Takim z dobrym alkoholem, aromatyczną kawą w dziesiątkach smaków, herbatą, słodyczami i prostym, pożywnym jedzeniem.

Miał nawet muzykę na żywo, choć Cohenowi nie przypadła do gustu. Rozejrzał się po wnętrzu i po raz trzeci ruszył w stronę toalet.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 13-12-2010 o 19:56.
Gryf jest offline  
Stary 22-12-2010, 01:29   #36
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Strepsils nie zareagował tak jak oczekiwał tego Baldrick, jednak to przestało być ważne, kiedy zabrał się za czytanie analizy, którą wcześniej zlecił. Nie było co prawda 100 % zgodności, lecz to i tak był wysoki wynik potwierdzający przypuszczenia Terrenca. Alvaro żył, a to oznaczało, iż miał teraz kilka sposobów na interpretację wcześniejszych zdarzeń. Pierwsza, zgodna z typowym, policyjnym myśleniem, mówiła, iż ktoś rzeczywiście sfałszował dokumenty, tylko właściwie po co miałby to robić? Jaki był motyw? Alvaro musiałby również wyrazić na to zgodę, inaczej spróbowałby się z kimś skontaktować. Druga możliwość przewidywała jego współpracę z diabelskimi pomiotami, skoro de Sade zaproponował układ Baldrickowi, dlaczego on sam, lub jemu podobni, nie mieliby również na to ochoty? Odpadał oczywiście markiz, podczas ich ostatniego spotkania nie pałali do siebie sympatią, a Alvaro przecież go uratował. Trzecia możliwość, ta najmniej prawdopodobna, zakładała przejęcie ciała detektywa przez kogoś lub coś, teoria była niezbyt przekonująca, ale nie dziwniejsza niż ostatnie kilka miesięcy jego życia.

Zabrał z archiwum plik papierów, które otrzymał od niewiadomego źródła jeszcze przed akcją na Red Hook, miał zamiar przejrzeć je dokładnie później. Przed wyjściem postanowił się również zająć sprawą otrzymanego prezentu, sweter położył na biurku MacDavella dodając do niego małą karteczkę z napisem: Za wkład w śledztwo, bez ciebie byśmy sobie nie poradzili. Z uśmiechem postawił ostatnią literkę, nie, stanowczo nie przepadał za Walterem. Kamizelkę powiesił na swoim krześle, spakował kawę, wódkę oraz dokumenty, a następnie zarzucił na siebie płaszcz.

- Hej wszyscy! - krzyknął, pracownicy wydziału przenieśli na niego swój wzrok - Jestem wam na prawdę wdzięczny, dobrze jest tutaj wrócić i wiedzieć, że człowieka nie zapomniano - zamrugał - w dodatku te prezenty! - Zrobił zaskoczoną minę. - Nie musieliście kochani! Jeszcze raz dziękuję.

Na koniec rozpakował opakowanie perfum, obejrzał dokładnie flakonik, po czym podskoczył lekko i niczym O'Neal wrzucił je prosto do stojącego w rogu kosza.

- Za dwa punkty - rzucił na koniec i wyszedł.

***

Nim dostał się do mieszkania Juniora dzwonił kilka razy do ekipy remontowej, która ponoć miała się zajmować przywracaniem jego małego raju do dawnego porządku. Ktoś w końcu odebrał, ale niczego konkretnego nie udało mu się dowiedzieć. Na korytarzu spojrzał krzywo na kobietę, która bezczelnie przykładała ucho do drzwi sąsiadów Juniora, gdzie najwyraźniej toczył się jakiś zażarty spór.

- Wyłączyli kanał z brazylijskimi serialami?
- spytał wrednie, kobieta odwróciła się natychmiast i speszona ruszyła w kierunku schodów.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=zRVrQsdWDds[/MEDIA]

Mieszkanie było puste, Baldrick wziął więc szybki prysznic, zabrał z lodówki jakieś jedzenie (nawet nie sprawdził co to było) i wyposażony dodatkowo w butelkę wódki wylądował na kanapie sam na sam z telewizorem. Musiał przyznać, iż przynajmniej ten towar był całkiem niezły, choć pewnie ci ignoranci z wydziału o tym nie wiedzieli. Banda debili. Po kilku kieliszkach stracił poczucie czasu i powoli zaczynał przysypiać, alkohol przyniósł mu dziwną ulgę, nie był jeszcze pijany, lecz pojawiły się już pierwsze problemy ze skupieniem. Właściwie dążył do tego, czego zawsze nienawidził, wyłączenia się. Sprawa Tarociarza, ostatnie miesiące w szpitalu, zalany dom, "klątwa" de Sade - wszystko to było jakby za mgłą. Odrażające i zboczone wizje próbowały się przebić i nie raz ta sztuka im się udała, więc Terrence sięgnął po kolejny kieliszek. Potem po następny i następny.

Nie wiedział która dokładnie była godzina, kiedy usłyszał jak Junior wchodzi do mieszkania, nie był sam, chichot niósł się po korytarzu już od ładnych kilku minut. Syn przyprowadził sobie najwyraźniej jakąś wstawioną i niegrzeszącą inteligencją panienkę, przyzwyczaił się chyba do tego, że mieszkał sam, bo nawet nie starał się zachowywać cicho, ani w kuchni, ani później w sypialni.

- Brawo ogierze - rzucił wrednie Baldrick, ale słowa zlały się z wypełniającymi apartament dźwiękami.

Pociągnął długi łyk z flaszki czując, że jest jednak zbyt trzeźwy, po czym nakrył głowę poduszką. Oby chociaż szybko zasnął.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 22-12-2010, 14:22   #37
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Jess wpatrywała się w otwarte zdjęcia chłopców na ekranie.
Wiedziała że niedługo zmaterializują się jako kolejne widma patrzące im na ręce. Czego tym razem chce Astaroth, jaką grę znowu z nami prowadzi, jej myśli krążyły wokół śledztwa, czego nie widzimy.

- Detektyw Kingston – głos wyrwał ją z zamyślenia – Funkcjonariusz Cornwood, mam pani towarzyszyć. Samochód i sprzęt już czeka.
Zebrała swoje rzeczy z biurka i ruszyła za nim na parking.

Dom pierwszej z domniemanych ofiar Tomas’a Icena.
Rodzina mieszkała na Brooklynie w zadbanej kamienicy w dość spokojnej okolicy. Kiedy podjechali pod dom było już ciemno. Uliczne latarnie oświetlały zasypane śniegiem chodniki.
Drzwi wejściowe na klatkę były otwarte.
Mieszkanie 4a na drugim piętrze.

Z notatek sporządzonych przy zaginięciu Jess wiedziała, że Tomas jest jedynym dzieckiem Ewy i Johna Icentów. Ona pracuje jako pielęgniarka, mąż kierowca autobusu miejskiego. Starali się pracować na zmianach nie kolidujących z opieką nad synem.
Zanim zapukała wzięła kilka oddechów. William trzymał się z tyłu. Drzwi otworzyła Ewa, kiedy zobaczyła umundurowanego funkcjonariusza na jej twarzy pojawiła się nadzieja.

- Dzień dobry, detektyw Kingston z policji, chciałabym porozmawiać z Państwem o synu i okolicznościach w jakich zaginął. I jeśli Państwo pozwolą zebrać kilka próbek, które mogą pomóc w śledztwie.
- Nie znaleźliście go – Ewa zaczęła płakać. Do drzwi podszedł John.
- Proszę do środka, chętnie udzielimy wszelkich informacji.
Mieszkanie urządzone bardzo przytulnie. Na komodzie kilka rodzinnych zdjęć.
- Może kawy, albo herbaty. Dzisiaj tak zimno na zewnątrz – zaproponowała Ewa. Kiedy wspomniała o zimnie znowu zaczęła płakać.
- Dziękujemy – mimo że wielokrotnie Jess miała do czynienia z ludzkimi tragediami za każdym razem czuła wręcz fizyczny ból widząc ich nieszczęście. Wiedząc, że nie może im powiedzieć, że przyjechała tutaj będąc prawie pewną, że Tomas ich ukochany syn nie żyje i leży teraz w kostnicy na posterunku.
Musiała potwierdzić swoje przypuszczenia, nie mogli sobie pozwolić na żaden błąd w tej sprawie.
- W raporcie policyjnym zgłosili państwo zaginięcie syna na placu zabaw, czy mogą państwo coś więcej powiedzieć.
- Było słoneczne popołudnie, jakie rzadko się teraz zdarzają, odebrałem syna ze szkoły i żeby sprawić mu przyjemność wzięliśmy sanki i poszliśmy na plac zabaw. Tomas bawił się z dziećmi, odwróciłem się tylko na chwile. Podszedłem do sprzedawcy hot-dogów, żeby kupić jednego dla syna. Bardzo lubi hot-dogi. Kiedy wróciłem nie mogłem go znaleźć. Obszedłem cały plac, pomagali mi inni rodzice. Ale nikt go nie widział w parku, zniknął. Zawiadomiłem policję. Resztę Państwo znają – zwiesił głowę. Czuł się winny. Ewa położyła mu rękę na udzie w pocieszającym geście.

Jess wiedziała, że będzie to go prześladowało do końca życia.
Wyjęła zdjęcia podejrzanych.
- Czy widział Pan którąś z tych osób w pobliżu placu zabaw – podała zdjęcia ojcu.
Przyglądał się im bardzo uważne.
- Nie przykro mi nikogo nie rozpoznaję.
- A pani, może wcześniej widzieli Państwo kogoś, kto mógł obserwować chłopca.
- Niestety, ale może Linda kogoś widziała – zastanowiła się Pani Icen.
- Kim jest Linda – podchwyciła Jess
- Linda Parker, opiekunka. Często zajmowała się Tomasem kiedy byliśmy w pracy, odbierała go ze szkoły zanim któreś z nas nie skończyło swojej zmiany. Nie zawsze udawało nam się zgrać prace tak żebyśmy mogli sami zajmować się synem. Pomagała mu w lekcjach, chodziła z nim do parku.
- Czy mogą Państwo dać mi jej numer telefonu, albo adres.
- Tak, oczywiście. Już zapisuje. To bardzo miła dziewczyna.
- Czy mogę zobaczyć pokój Tomasa, chcielibyśmy pobrać kilka próbek na wszelki wypadek.
- Oczywiście, zaprowadzę państwa John wstał i ruszył przodem.

Pokój Tomasa był typowym pokojem dziecka w jego wieku. Sporo pluszowych zabawek, resoraki, klocki. Zdjęcia, kilka rysunków powieszonych na ścianie. Nic, co przykułoby uwagę Jess, co mogłoby pomóc w śledztwie. Zebrali z Williamem próbki włosów z poduszki i szczotki, odciski palców z biurka i ramy łóżka. Pobrali także próbki DNA od obojga rodziców.
Pożegnali się. Jess czuła się winna, że dali rodzicom jeszcze cień nadziei, że ich dziecko żyje. Nie mogła jednak postąpić inaczej, jeszcze nie teraz.

Ruszyli pod drugi wskazany przez Jess adres.

William Cornwood był dobrym towarzyszem do takich spraw. Nie wypytywał, nie gadał żeby tylko zagłuszyć ciszę. Jechali w milczeniu oboje zatopieni we własnych myślach.

Kolejnym przystankiem było Green Village.

Dzielnica domków jednorodzinnych gdzie mieszkali państwo Talbot, rodzice zaginionego Jima. Z akt Jess dowiedziała się że matka była nauczycielką a ojciec urzędnikiem miejskim. Oprócz Jima mieli jeszcze jednego syna Andy’ego lat trzy.
Zatrzymali się przed małym domkiem, otoczonym zaśnieżonym ogródkiem w którym stał bałwan.

Jess wysiadła z samochodu. Zauważyła ze firanka w oknie się poruszyła. Po chwili na ganek wyszedł starszy mężczyzna.
- Dzień dobry, jestem Jessica Kingston z policji, czy pan Henry Talbot? – Jess wolała się upewnić. Mężczyzna który wyszedł jej na spotkanie był już w dość zaawansowanym wieku i nie wyglądał jak ojciec siedmio i trzy latka.
- Tak, znaleźliście Jima – w jego głosie dominowało napięcie i dystans.
- Nie, niestety jeszcze nie. Chcieliśmy z państwem porozmawiać o okolicznościach zaginięcia i pobrać kilka próbek, co może pomóc w śledztwie. Możemy wejść.
- Tak, oczywiście, zapraszam. Żona jest w kuchni z Andym – wyraźnie się rozluźnił, kiedy okazało się że Jess nie chce przekazać mu złych informacji o synu. Że jest jeszcze nadzieja, a policja zajmuje się sprawą.

Jim zaginął w drodze do kolegi na tej samej ulicy. Tym razem rodzice także nie rozpoznali nikogo z poprzednich podejrzanych. Kiedy weszła do pokoju Jimiego zauważyła zdjęcie stojace na komodzie na którym chłopiec stał przed szpitalem w chuście na głowie. Towarzyszył mu ksiądz Vorre, którego Jess poznała dzięki Grantowi.
- Czy Jim jest chory? - Jess wskazała na zdjęcie.
- U Jima rok temu rozpoznano białaczkę. Poznaliśmy księdza Vorra w szpitalu, kiedy przechodził chemioterapię. Ksiądz odwiedzał chore dzieci, przynosił im pociechę i rozmawiał z rodzicami. Choroba obecnie jest w remisji - ojciec smutno spojrzał na zdjęcie.
Niczego więcej się nie dowiedzieli. Pozostałych podejrzanych rodzice nie rozpoznali.
Jess z Williamem zebrali podobnie jak poprzednio próbki i pożegnali się z rodziną.

Kiedy opuszczali dom był kwadrans po dziewiątej.
- Dokąd teraz – zapytał Cornwood.
- Na posterunek, musimy oddać próbki jak najszybciej do analizy. A potem do domu.

Na posterunku nie było już nikogo z zespołu Jess. Tylko nocna zmiana kręciła się po korytarzu. Jess dokładnie opisała każdą próbkę i przekazała do analizy z zastrzeżeniem że jest to pilne.
Zabrała sweter i ruszyła do domu.
William czekał w samochodzie na zewnątrz. Podwiozę panią do domu.
- Dziękuję – Jess wsiadła do radiowozu.

Kiedy weszła do domu, przywitała ją kompletna cisza. Za każdym razem łapała się jeszcze na odruchu, że chciała zawołać Maxa, żeby się przywitał.
Wstawiła wodę na herbatę, usiadła w fotelu i wzięła do ręki telefon.
Przez chwilę wahała się czy wykręcić numer, wyrzuty sumienia jednak zwyciężyły.
- Tak, słucham – usłyszała głos ciotki
- Ciociu Holly, to ja Jess. Wyszłam ze szpitala. Jestem w domu.
- Jess, kochanie, jak się czujesz. Czemu dzwonisz tak późno, dopiero Cie wypuścili, Harold Jess dzwoni. Wszystko z nią porządku. Tak się cieszę kochanie, że dzwonisz. Martwiliśmy się. Wujek to już nawet chciał iść do ordynatora się kłócić, że nie pozwalają na odwiedziny. Kiedy do nas przyjedziesz. Dali ci zwolnienie. – ciotka zasypała Jess gradem pytań.
- Nie ciociu, wróciłam do pracy. Przyjadę do was w niedziele na obiad to wszystko opowiem – Jess spróbowała przerwać tyradę w słuchawce.
- Co, do pracy, Haroldzie słyszałeś, ona wróciła do pracy. To nie do pomyślenia. Co oni sobie wyobrażają.
- Ciociu wszystko w porządku, czuje się dobrze. Sama poprosiłam o powrót.
- No nie wiem, dziecko, powinnaś odpocząć, przyjechać do nas.
- Przyjadę w niedziela, pozdrów wujka – Jess spróbowała zakończyć rozmowę.
- Dobrze kochanie, wiesz co robisz. Pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć. Jak tylko coś to dzwoń niezależnie od godziny. Dobrej nocy Jess.
- Dobrej nocy ciociu – odłożył słuchawkę.

Zalała herbatę i wykręciła numer do Teresy.
Kiedy wróciła na posterunek okazało się ze Teresa była akurat na urlopie nie miała czasu wcześniej do niej zadzwonić.
- Tak słucham.
- Teresa, tu Jess.
- Jess, skąd dzwonisz, wyszłaś ze szpitala, jak się czujesz.
- Wszystko ok, wróciłam do pracy, dzwoniłam ale powiedzieli mi że jesteś na urlopie.
- Tak, jestem w Meryland. Moja babcia zachorowała przyjechałam ja odwiedzić. Wracam za tydzień. Musimy się spotkać.
- Pozdrów ją ode mnie. Jak wrócisz daj znać.
- Pewnie, już nie mogę się doczekać. Cieszę się że wróciłaś. Trzymaj się ciepło.
- Ty też – Jess się uśmiechnęła.
Kiedy skończyła rozmawiać była już prawie jedenasta.
Zmęczenie wzięło górę, Jess poszła się wykąpać i szykować do snu.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)

Ostatnio edytowane przez Suriel : 23-12-2010 o 23:42. Powód: pomyłka w postaci księdza, nie ten podejrzany:)
Suriel jest offline  
Stary 23-12-2010, 00:36   #38
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
podziękowania dla Cohena

Grający dotychczas chłopak po chwili odpoczynku w którym zmoczył sobie gardło piwem wziął gitarę i ponownie zaczął grać

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=plmaU-l-hjA[/MEDIA]

Przypomnienie przyszło w momencie kiedy urocza niespełna dwudziestoletnia kelnerka przyniosła zamówienie Silenta. Herbatę o smaku pomarańczy.
Jakże był głupi. Nie powiedział.
Alvaro nie powiedział Cohenowi gdzie mają się spotkac. Przypomniał sobie tamta rozmowę toczoną przez telefon kiedy nagi mknął w kierunku Red Hook.

- Pan tez się nie poddał, Patricku Proszę swojej odwagi tez nie marnować. Wytłumaczę wszystko jak się spotkamy

- Kiedy i gdzie? – zapytał wówczas Cohen ani trochę bardziej sympatycznym tonem - Wieczorem będę gotowy. Miejsce zostawiam Panu do wybrania. Proszę mi jednak powiedzieć gdzie jest teraz Andy i Malcolm

- Wieczorem w centrum NY, zadzwonię i wskaże ci miejsce. – rzekł wówczas zdawkowo Alvaro rozłączając rozmowę.

Był przekonany, ze podał nazwę a jednak, jego własna pamięć go zawiodła. Możliwe, że ta intensywna myśl o tym lokalu tak się wryła w pamięć Rafaela, że ten był pewien, że przed wydarzeniami na Red Hook a zaraz po tym jak stał się Czującym krew powiedział Cohenowi gdzie chciał się z nim spotkac.
Jednak nie.
Nie zrobil tego.
Tym samym ta cala zabawa, podchody do tego by się zobaczyć z Patrickiem i pomóc sobie nawzajem w kwestii Astarotha była na nic. Rafael schrzanił sprawę. Ubzdurał sobie coś co nie miało miejsca. Siedział i czekał tutaj nadaremnie. Cohen nie przyjdzie bo nie wie gdzie ma przyjść. Gorący łyk herbaty, który poparzył język Alvaro przywrócił jego zmysły pogrążone od chwili w otępieniu i beznadziei sytuacji. Wtedy otworzyły się drzwi do lokalu.

Pamiętał kiedy weszła. Otwarcie przez nią drzwi do lokalu wpuściło ostre mroźne powietrze. Powiesiła swój płaszcz na pełnym już od wierzchniego odzienia wieszaku i przeciągnęła tym swoim drapieżnych wzrokiem po sali. Powietrze jakby zafalowało, do nozdrzy Silenta doszedł zapach drogich perfum i coś jeszcze coś na granicy zmysłów, zapach który powodował ciarki na plecach wampira i mimowolne przymknięcie powiek. Nie czuł już nic ponad to. Nie było już aromatu owocowej herbaty jaką zamówił do picia, znikął również ciężki zapach spoconego mężczyzny siedzącego kilka stolików od Alvaro, oraz zapach tabaki trzymanej w woreczku w wewnętrznej kieszeni marynarki mężczyzny siedzącego po prawej stronie byłego księdza. Kiedy otworzył na nowo powieki skupił się tylko na jej zapachu. Kobieta w czerwieni stała pochylona nad nim. Opierała się ponętnie o jego stolik. Alvaro poczuł wzbierające w nim podniecenie. Czuł jak jego męskość reaguje na krągłości schowane pod skąpo opinającym ciało czerwonym materiałem sukienki.



Kobieta delikatnie oblizała wargi, co spowodowało dodatkowo suchość w ustach. Krew pulsowała przyjemnie w jego żyłach. Alvaro nie był w stanie się ruszać. Nie chciał się ruszać. Kobieta obeszła stolik i pochyliła się nad wampirem szepcząc do jego ucha.

- Zerżnij mnie. Tu i teraz.

Krotkie słowa ale niosace ze soba jakże potezną moc. Podniecenie Silenta sięgnęło zenitu. Uwolnione zostały wszelkie emocje jakie targały Silentem od momentu kiedy zobaczył kobietę. Zwierzęce instynkty. Złapał ją za tył głowy i wpił się ustami w jej usta. Jego język łapczywie szukał jej języka. Nic się ponad tą nieznajomą i jej ciałem nie liczyło dla Alvaro. Zapomniał się. Zapomniał gdzie jest. Zapomniał, tych wszystkich ludzi, którzy teraz gapili się na nich oniemiali, wzburzeni albo z głupkowatymi uśmieszkami na twarzach. Chłopak dotychczas uderzający w struny klasycznej gitary przestała grać. Dla Alvaro była teraz tylko ta nieznajoma pełna seksu kobieta i wypływające z niego żądze. Sprawnym ruchem posadził kobietę na stoliku zrzucając z niego kubek z herbata która rozlała się po podłodze i niewielkich rozmiarów świecznik z niezapaloną na prośbę Silenta świeczką. Gwałtownym ruchem zwierzęcego pożądania rozerwał materiał sukienki uwalniając nie spięte stanikiem piersi. Nie przerywając pocałunków jego dłoń powędrowała w kierunku kobiecego sutka, który natychmiast stwardniał. Kobieta siedząc na stoliku oddawała pieszczote dotykając jego nabrzmiałego członka poprzez materiał jeansów. Silent pragnął by go w końcu uwolniła by mogł w końcu oddać się najdzikszemu i najstarszemu z tanców. Tańcu miłości. Pożądania. Materiał został zerwany do konca odchylając również czerwone koronkowe majteczki. Dłoń Alvaro z niechęcia przerwała pieścić pierś i powędrowała wzdłuż brzucha ku jej wzgorkowi łonowemu. Alvaro zanurzył palec w jej łonie co spowodowało jęk rozkoszy wydobywający się z jej ust. Była wilgotna. Przegryzła warge na ktorej pojawiła się odrobinka krwi. Jakiś facet na Sali zaczął klaskać. Nowy zapach dotarł do nozdrzy Silenta. Smak życia. Zapach krwi.

- Ugryź mnie – szepnęło uwodzicielsko kobieta

- Co? – sapnął Silent

- Napij się mej krwi – ten słodki głos pełen grzechu. Słodki głos będący grzechem.

„Słodki Boże… Co się dzieje. Opanuj się!!!” – Alvaro wrzasnął w myślach i otworzył oczy.
Stała nad nim ubrana w obcisłą czerwona sukienkę. Jej piersi ponętnie prosiły o uwagę. Alvaro niechętnie uniósł wzrok i skupił na jej twarzy. Ścisnął mocniej kubek pełny ciepłej jeszcze herbaty

- Można się dosiąść, milusi czujący.

Alvaro dał się prawie omamić. Prawie dał się oczarować sukubowi. Czy był zdziwiony, że i ta część opowieści o demonach jest prawdziwa. Pewnie nie, mimo wszystko dał się zaskoczyć. Dał się omamić. Sięgnał w kierunku tej cześci wiedzy, która z lubością gromadziła fakty na temat aniołów i demonów. Nałożnica. Demon przybierający postać nieziemsko pięknych kobiet, nawiedzających meżczyzn we śnie i kusząc ich współżyciem seksualnym. Inne znowu źródła mówiły o tym, że sukuby istniały po to by zabierać od skuszonych mężczyzn nasienie, które potem używały do zapłodnienia kobiet by z kolei narodzone z tej mrocznej praktyki dzieci miały być szczeólnie podatne na wpływ szatana. Znowu inne źródła mówiły o tym, że królowa szatana była pierwsza żona Adama – Lilith, która po odejsciu od niego stala się jedną z siedmiu żona Lucyfera. Inne z kolei do ogólnie znanego mitu dodawały pierwiastek opętania, walki o dusze ofiary poprzez stopniowo pogłębiającą się w niej demoralizację na tle seksualnym. Jak widać cześć tak jak w przypadku wampirów okazała się faktem a cześc nie. Przynajmniej tak wynikała po pierwszej randce. Trzeba było dodać, że jedno wampiry i sukkuby miały wspólne. Polowały.

- Polujesz tutaj, czy jesteś ... w celach towarzyskich ? – zapytała wyciągając papierosa i podsuwając pod nos Alvaro.

- Czekam na kogoś – odpowiedział po dłuższej chwili wpatrywania się w dekolt dziewczyny i kiwając przecząco głową odmówił używki

- Polowanie z nagonką, czujący. Już się zaczęło?

- To nie tak jak myślisz - przeniosłem wzrok na jej twarz - nie chce Tobie wchodzić w paradę... jeżeli tutaj pracujesz to mną się nie przejmuj zaraz się zbieram – rzekł zrezygnowany

- Powiedz swojemu stwórcy, żeby przestał – przeszła do meritum sprawy i uśmiechnęła się a jej uśmiech był obietnicą. Grzechu - On jest nasz.

- Nie do końca chyba mówimy o tej samej osobie daemonie - Alvaro ponownie uniósł wzrok z jej piersi na jej twarz.

- Przekaż mu ostrzeżenie. To nasze polowanie i nasza zwierzyna. Już raz wszedł nam w paradę. Na Red Hook. Teraz tego nie będziemy tolerować.

- Zrozumiałem. Przekażę

- To ciao, loverboy. Nie przeszkadzam ci w twoich łowach.

- Ciao Succuba – mimo wszystko pożegnanie wypowiedział z niechęcią. Tak łatwo zgrzeszyć. Tak ciężko się przed grzechem bronić.

Alvaro nie wyszedł jednak. Dopijając herbatę, obserwował ukradkiem jak kobieta dość szybko uwodzi samotnie siedzącego mężczyznę i wychodzą razem. Widział również jak dziesięć minut po tym jak ta dwójka wyszła z lokalu do stolika podchodzi kobieta i rozgląda się po lokalu szukając kogoś. Z krzesła obok tego na którym siedział uwiedziony mężczyzna podniosła bukiet kwiatów. Na pierwszy moment ucieszyła ale po kolejnych minutach bezowocnych poszukiwań swego, jak Alvaro podejrzewał ukochanego, zaczęła się wyraźnie martwić i wypytała kelnera o mężczyznę którego szukała. Kiedy dowiedziała się, że wyszedł z ubraną seksownie kobietą w czerwieni w gniewie cisnęła kwiaty do stojącego przy wyjściu kosza i z płaczem wybiegła z lokalu w mroźną toń Wielkiego Jabłka. Rafael współczuł dziewczynie. Ostatanim łykiem dopił herbatę. Już miał się zbierać do wyjścia kiedy zauważył Cohena. Zdziwienie wypełzło na jego twarz. Dotarł. Jakim cudem?! Co za człowiek. Cohen nadal go zadziwiał.
Patolog rozejrzał się po lokalu, na szczęście nie zauważając Alvaro i ruszył w kierunku toalet. Rafael rzucił odliczone wcześniej monety, które zatrzymały się niedaleko kubka. Ubierał się na szybko wychodząc z lokalu. Odczekał jeszcze chwile by dać czas Patrickowi na znalezienie ukrytego przez niego w spłuczce toalety, telefonu komórkowego po czym zadzwonił na niego. Po chwili telefon został odebrany.

- Wejdź do metra – rzucił do słuchawki - Wejście po drugiej stronie lokalu. Kierunek na Brooklyn – zanim rozłączył komórkę usłyszał jeszcze potwierdzenie przyjętej wiadomości i zduszone przekleństwo policyjnego patologa.

Silent ruszył za Patrickiem kiedy ten zanurzył się w wejściu do stacji metra. Szedł oddalony od niego o kilka metrów. Rozglądał się czy mężczyzna nie jest śledzony. Na peronie poczekał, aż pociąg wjedzie na stację i dopiero wtedy stanął tuż za rozglądającym się wokoło detektywem. Poczekał aż drzwi wagonu się rozsuną.

- Wchodź do środka Patrick - rzekł stając obok detektywa - nic ci nie grozi – zapewnił go.

– Wiedział pan, że "nic ci nie grozi" figuruje na liście najczęściej powtarzanych kłamstw? Niewiele ustępuje dwójce faworytów: "możesz mi zaufać" i "kocham cię" – rzekł Cohen dziwnie spokojnym głosem, po czym nasypał sobie na dłoń parę tabletek i wrzucił do ust. Wszedł do wagonu i dopiero wtedy odwrócił się twarzą do Alvaro. Chwilę spoglądał na niego oczami pozbawionymi wyrazu, jakby skanował twarz i porównywał każdą zmarszczkę z jakimś wzorcem zakodowanym w pamięci. – Dobry wieczór, będziemy tak zwiedzać Nowy Jork, czy gdzieś w końcu usiądziemy

- Dobry wieczór. Usiądziemy Patricku - Silent również lustrował stojącego na przeciw niego mężczyznę zastanawiając się czy ten wierzy w to co widzi czy raczej uznaje go za swego wroga którego najpierw trzeba poznać - ale dopiero jak wysiądziemy stąd a to planuje dopiero za kilka przystanków. Chcę mieć pewność, że nikt cię nie śledzi. Przepraszam za to wszystko ale to są niezbędne środki ostrożności. Proszę cię również o wybaczenie co do tej całej komedii z liścikiem. Minęło już tyle czasu od Red Hook a ja byłem przekonany, że podałem Tobie adres gdzie mieliśmy się spotkać. Siedząc jednak dzisiaj na miejscu uświadomiłem sobie, że chyba tak nie było. Tym bardziej kłaniam się twym umiejętnościom czytania ludziom w myślach i trafienie do celu - od czasu do czasu rozglądał się po wagonie wypatrując mieszkańców Miasta Miast, którzy ewentualnie mieli śledzić Cohena. Na szczęście nie było żadnego

- Chodźmy - rzekł kiedy drzwi się ponownie otworzyły

Cohen ograniczył się do skinięcia głową i podążaniu za Silentem, do momentu gdy nie osiągnęli miejsca, do którego mieli dojść. Nie odezwał się już ani słowem, tak jak jego towarzysz.

Alvaro po wyjściu z metra szybko zlokalizował pub, który był jeszcze otwarty. Weszli, rozdziali się z kurtek i Rafael złożył dla nich zamówienie.

- Nie powiem - odezwał się po chwili kiedy już wygodnie siedzieli trzymając w rękach kufel grzanego piwa - mimo wszystko ciężko mi zacząć. No dobrze... nie ma co zwlekać. Jeżeli będziesz miał w trakcie jakiś pytania to proszę, śmiało możesz mi przerwać. - łyknął pieniste ciepłe piwo i wytarł chusteczką pianę, która osiadła mu na wąsach - Po pierwsze cieszę się, że cię widzę. Pewnie powinienem powiedzieć coś więcej na temat wydarzeń jakie miały miejsce w rezydencji mieszczącej się niedaleko New City kiedy ruszyłem jednym z tropów sprawy Astarotha, ale skoro jak widzę i tak nie jesteś w stanie uwierzyć mi, że ja to ja to myślę, że to chyba nie jest w tej chwili istotne. Zdradzę tobie jedynie, że leżąc bezwładnie w szpitalu dano mi pewien wybór z którego skorzystałem. Od razu uprzedzę, że nie wyszedł on od Astarotha. Moim celem nieustannie jest przeszkodzenie Upadłemu w tym co zamierza zrobić. Teraz jednak jestem jakby to powiedzieć - zamyślił się na chwilę szukając odpowiednich słów - bardziej do tego przygotowany. Pojawił się jednak problem. Wydaje mi się, że zmienił się wzór jego poczynań i potrzebuje byś udostępnił mi akta obecnej sprawy bym mógł się szybciej do niego dostać. W zamian - dodał od razu nie czekając na odpowiedź detektywa - oferuje swoją dotychczasową wiedzę i co najważniejsze ochronę przed kimś pokroju Warchilda.. - Silent zamilkł czekając reakcji Cohena. Bał sie, że ten parsknie śmiechem i po prostu wyjdzie.

- Prosisz o bardzo dużo, oferując mi w zamian luksus bez którego jakoś udało mi się do tej pory przeżyć i możliwy do zastąpienia dwoma dobrze przeszkolonymi mundurowymi. - powiedział Cohen po dłuższej chwili milczenia, odstawił piwo i nachylił się nad stolikiem spoglądając Alvaro prosto w oczy - W ten sposób to nie zadziała. Nie potrzebuję niańki, potrzebuję informacji. Dużo cennego czasu i energii poświęciłem, by doszło do tej rozmowy. Chętnie pogadam o Astarocie, nie wykluczam, że możemy sobie pomóc, jeśli wiesz cokolwiek, co może się okazać dla mnie przydatne. Jednak najpierw muszę wiedzieć z KIM rozmawiam. Nie chcę, byś mi udowadniał, że znaliśmy się przed Red Hook - jak słusznie zauważyłeś, to nie jest teraz istotne. Dla mnie liczy się czym jesteś teraz i dla kogo pracujesz? W czyje ręce trafią potencjalnie przekazane ci informacje? Rozumiesz problem? "Nie Astarot" to dla mnie za mało.

Przez chwilę Alvaro lustrował twarz swojego rozmówcy. Westchnął
- Wierz mi, że mundurowi już tutaj nie pomogą, choćby nie wiem jak się starali. Takich Warchildów jest o wiele więcej a sam wiesz, że są silniejsi niż zwykli ludzie. Zresztą zapytaj Baldricka o to jak zakończyło się jego ostatnie spotkanie w magazynie z jednym z rezydentów Miasta Miast...

- Czym jestem? - podjął na nowo po chwili odkładając szklankę - Czujący. Takiego właśnie określenia używają Ci którzy odchylili kurtynę niewiedzy. Czującym krew. Wydaje mi się, że służę sam sobie, ale na razie póki mamy zbieżny cel to podlegam osobie, która służy Togariniemu. Protektorowi Zdobywców Śmierci, jakkolwiek szumnie ten tytuł brzmi. Jeżeli nie wiesz o kim mowie to juz wyjaśniam. Togarini to kolejny anioł śmierci. Niektóre księgi wskazują go jako podwładnego Astarotha. Inne znowu jako jego wroga. Tak Patricku, jak mawiał Shakespeare - Piekło jest puste, wszystkie diabły są tuta., Toczą ze sobą wojnę, wojnę o potęgę, wojnę o nas, o tych których lekami się żywią. Powiadają że Bóg zrobił sobie wolne i teraz jego pierwsze dzieci biją się miedzy sobą o wpływy. Nie mogę się dostać do tyłka Astarothowi bo za mało obecnie wiem. Jeżeli zgodzisz się podzielić swoja wiedza to łatwiej będziemy w stanie mu się przeciwstawić. Będziecie chronieni. Nie znam planów Togariniego ale wiedz ze nie pozwolę by on zajął miejsce Astarotha. Moim celem jest powstrzymanie Astarotha. Potrzebny mi tylko trop Patricku – Rafael wylewał z siebie potok słów chcąc jak najszybciej podzielić się z Patrickiem swoją wiedzą i być przy tym jak najbardziej szczery.

- Dobrze, podsumowując. Jesteś wampirem na usługach Anioła Śmierci – Rafaelowi nie dało się ukryć zaskoczenia - i oczekujesz, że będę waszą wtyczką w Wydziale Specjalnym w zamian za ochronę. Coś pominąłem? - pociągnął pierwszy, bardzo długi łyk piwa nie odrywając spojrzenia od oczu rozmówcy - Otóż, Alvaro, moja odpowiedź brzmi nie. Nie mogę sobie pozwolić, by nasz zespół pozostawał na garnuszku demonów, choćby o najlepszych intencjach. Jeśli po Metropolis rozniesie się, że pracujemy dla Togariniego... sam chyba rozumiesz, że nie możemy być stroną w tym konflikcie. Mam dla ciebie inną propozycję. Od dziś pracujesz z nami. Nie dla Tagariniego, nie dla innych demonów, z nami - Jess i Terrencem, może resztą, jeśli zrozumieją. Żadnych informacji dla upadłych, ani ich sług bez mojej zgody i wiedzy. Jak ci się to podoba Alvaro?

Cohen był bezpośredni jak jasna cholera. Punktował wszystkie wątpliwości jakie drążyły Alvaro Ten odchylił się na krześle długo bijąc się z myślami. Rozumiał w jakim położeniu znajdował się Cohen i jak to wszystko wygląda z jego strony.

- Zgoda - westchnął - obawiam się tylko, że czasami trzeba sięgnąć po pomoc sił potężniejszych od nas. Możemy nie mieć żadnych szans w walce z Astarothem i innymi, którzy biorą udział w tej wojnie pomiędzy upadłymi, ale.... Zgoda - powtórzył - Może mnie to kosztować życie ale czyż nie straciłem go tam w szpitalu. Jeżeli będę chciał coś przekazać swojemu mentorowi to tylko za Twoja zgodą. Czy to cię satysfakcjonuje Patricku i wykazuje moje zaufanie względem was.

- Skąd pewność, że to Astarot? - wypalił nagle Cohen odstawiając kufel. - Skąd pewność, że inni nie maczali w tym palców? Że nie podszywają się, by zmylić trop. Mówiłeś, że nie pozwolisz by Togarini zajął miejsce Astarota... wierzę, że mówisz to szczerze, ale nie wierzę, byś był w stanie wprowadzić te słowa w czyn. Rozumiesz? Nie możesz myśleć o Aniołach Śmierci, jako o kimś, kto bezinteresownie pomoże ci zrealizować prywatną zemstę. To pycha i brak wyobraźni. - zamilkł na chwilę zbierając myśli. Punktował jak jasna cholera. Alvaro „leżał” na łopatkach
- Wszyscy ryzykujemy życiem – kontynuował dalej patolog -. I to tylko w najlepszym razie własnym. Każde z nas. Robiąc to co do nas należy. Do końca. Bez kompromisów. Myśl o nas jak o niezależnej komisji starającej się zrozumieć i rozwiązać kurewsko drażliwy problem między mocarstwami. Możemy czasem potrzebować pomocy, ale w granicach uczciwej wymiany i nie tracąc niezależności. Rozumiesz dlaczego? Myślę, że twój... mentor, też powinien to zrozumieć i pozwolić ci działać, większość demonów jakie poznałem wykazywała sporo rozsądku. Jeśli masz obawy, mogę z nim porozmawiać. Jeśli to wszystko jest jasne - witam na pokładzie. Czy masz jakieś pytania?

Patrick sprowadził Alvaro na ziemię. Brutalnie. Rafael poczuł jak jego zbrodnie choć wykonane na ludziach podłych wracają do niego w tej właśnie chwili w postaci wyrzutów sumienia. To wszystko kim był wcześniej. To kim się stał. Jego duchowa walka trwała chwilkę w ciszy. Silent szybko się otrząsnął

- Myślę, że rozumiem Patricku. Co do prywatnej zemsty to nie do końca jest tak jak myślisz i mam nadzieję, że i ty kiedyś mnie zrozumiesz - przetarł zmęczone oczy. Nie chciał zdradzać, jak bardzo podziwia siedzącego naprzeciw niego mężczyznę. Tego chuderlawego człowieka o niebanalnym umyśle i sile woli.

- Ruch na górze raczej wskazuje, że to Astaroth ale masz rację nie powinniśmy nie dopuszczać myśli, że jest to jakiś naśladowca czynów naszego znajomka bądź jakaś mistyfikacja na inne czyjeś plany. Co do mentora to tak chciałbym byś się z nim spotkał jednak jeżeli nie będziesz miał za złe to chciałbym być przy tej rozmowie. Powiedz tylko kiedy i gdzie. Najlepiej by było by odbyło się to jak najwcześniej – nagle szybkim ruchem przeniósł wzrok na mężczyznę, który wszedł do lokalu. Przez chwilę mu się przyglądał by ponownie skupić swoją uwagę na Cohenie.

- Przepraszam... – przeprosił za swoje zachowanie - Wracając do rozmowy, Tak mam pytania. Chce wiedzieć kto jest w sprawie, chce wiedzieć wszystko o tej sprawie tak jakbym był nadal członkiem zespołu a nie denatem w kostnicy. Chcę znać Twój numer kontaktowy i jakkolwiek to dziwnie zabrzmi adres twojego miejsca pobytu. Tutaj - na serwetce Alvaro nakreślił ładnym charakterem pisma adres - masz adres mieszkania w którym aktualnie pomieszkuje. Najlepiej zapamiętaj i zniszcz... Jeszcze jedno przyjacielu. Błagam Cię na wszystkie świętości, niech to kim się stałem zostanie między nami dla Twojego wyłącznie dobra.

- Zgoda – przytaknął mu Patrick - chociaż zespół powinien wiedzieć z kim pracuje. Ja im tego nie powiem, ale ty wcześniej czy później powinieneś. To nie polecenie, tylko rada. Pamiętaj, że są dociekliwi i lepiej, żeby dowiedzieli się tego od ciebie, niż z przypadkowego źródła. - Przyglądał się otrzymanej serwetce parę sekund, po czym skinął głową i dopisał na niej swój numer telefonu. Oddał ją Alvaro po raz pierwszy pozwalając sobie na krzywy uśmiech - Sam sobie żryj celulozę. Jeśli to możliwe, spotkajmy się z tym gościem jeszcze dziś w nocy. Najlepiej od razu. Obaj będziemy mieli jasność na czym stoimy i wtedy na spokojnie wtajemniczę cię w szczegóły.

- To dobra myśl - Alvaro również zerknął na serwetkę zapamiętując numer telefonu po czym wsadził ją do kieszeni - też nie jadam celulozy - uśmiechnął się – Zniszczę ją jak wyjdziemy. Co do tych „czujących”, to większość rzeczy jakie widziałeś w filmach można wsadzić sobie w buty. Postaram się jednak jak najlepiej na nowo przedstawić się członkom ekipy. No nic. Zbierajmy się. Noc jeszcze młoda.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 23-12-2010 o 23:50. Powód: akapit sie zdublowął więc usunąłem ten zbędny
Sam_u_raju jest offline  
Stary 23-12-2010, 00:55   #39
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Kiedy wyszli z lokalu zimne powietrze na nowo uderzyło ich w policzki i nieosłoniete części ciała. Alvaro sięgnal po telefon i zabraną ukradkiem zza baru Jerome’a wizytówkę. Wykręcił numer. Czekał chwilę aż mu zdretwiały od mrozu palce. Kiedy przełożył komórkę do drugiej ręki a tamtą włożył do kieszeni kurtki by się ogrzała w sluchawce wyraźnie usłyszął kobiecy głos i dżwięki ostrzejszej muzyki.

- Tak?

- Rebeka? – upewnił się.

- Mów głośniej strasznie ostro grają dzisiaj i ledwo słyszę. Silent?

- Tak – potwierdził już głośniej – Rebeka daj mi do telefonu Jacooba. To pilne.

- Ok. Czekaj chwilę

Tło w słuchawce wyraźnie przycichło. Chyba przesłoniła ręką mikrofon telefonu. Po chwili odezwał się Jacoob a muzyka słyszana była już o wiele ciszej

- Co tam Rafi?

- Znajdziesz chwilę na rozmowę z człowiekiem z Wydziału. Teraz.

- Kurczę Rafi dzisiaj nie. Jestem zajęty. A to co robie jest ważne. Podam Tobie termin na jutro i nas spotkasz. Ok.?

- Chyba nie mam innego wyjścia

- Bystrzacha. Pewnie, że nie masz – Jacooba jak zwykle był wyluzowany

- Dobra. Jakby co wiesz gdzie mnie znaleźć. – Silent zakończył rozmowę

- Pewnie słyszałeś – zwrócił się do Cohena – Dzisiaj odpada, ale jutro jeżeli będziesz miał chwilkę to i owszem.

- Dobra. Trudno. Niech będzie jutro

Ruszyli ulicą by złapać jakąs taksowkę. W tym czasie Cohen w geście dobrej woli podał Rafaelowi lokalizację dwóch miejsc gdzie znaleziono nowe ciała dzieci. Znane Silentowi magazyn w Queens oraz kanały pod Wall Street.

- Czyli jednak tam było ciało – Rafael rzekł do siebie słyszac o Queens – przeszukiwałem szybko to miejsce – odpowiedział na pytajacy wzrok Cohena – kiedy pomagałem Baldrickowi i na nic się nie natknąłem a jednak ciało było.

Zanim Patrick wszedł do złapanej taksówki powiedział jeszcze o swoim odkryciu odnośnie tatuaży. Na pożegnianie Alvaro wyciągnal rękę, którą detektyw po krótkiej chwili uścisnął. Kiedy żółty samochód w którym siedział Patrick nie zniknał jeszcze z głównej ulicy Alvaro zwrócił sie do kierowcy dopiero co zatrzymanego drugiego wozu.

- Za tamtą taksówką

Dzięki temu manewrowi upewnił się, że Cohen jest bezpieczny i poznał… adres pod którym tamten mieszkał a dokładnie budynek. Zapłacił za podróż i stojac w cieniu po drugiej stronie ulicy obserwował, ktroe światła się zapalą. Po około trzydziestu minutach złapał następną taksowkę i kazał się wieść w pobliże swojego domu. Tam pełen nadzieji na kolejny dzien i przełom w sprawie wykapał się. Przygotował sprzet na wizytę w miejscach zbrodni wskazanych przez Cohena i wsłuchując się w odgłosy miasta nocą patrzył w sufit leżąca na kanapie.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 25-12-2010 o 17:19.
Sam_u_raju jest offline  
Stary 23-12-2010, 11:41   #40
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Patrick Cohen

Spotkanie z Alvaro nie było niczym nadzwyczajnym w twoim obecnym życiu, jeśli się nad tym zastanowić. Widziałeś śledzącą was taksówkę i doskonale wiedziałeś, kto odpowiada za ten ogon. Nie jest łatwo śledzić kogoś na zimowych, zaśnieżonych trasach, szczególnie jeśli śledzi się taksówkę. Charakterystyczny, żółty pojazd, jakich tysiące. Jeśli nie chce się jej zgubić z oczu, pomylić z inną, trzeba jechać bardzo blisko. A wtedy łatwo zostać zauważonym.

* * *

Meggie przywitała cię, jak zawsze, dobrą herbatą. Kiedyś fascynowało cię to, z jaką niewidoma kobieta tak dobrze porusza się po swoim mieszkaniu. Teraz już wiedziałeś. Afroamerykanka miała po prostu dar podobny do tego, jaki miałeś ty czy Jess. Dar lub przekleństwo.

Zadałeś swoje pytania, a Meggie udzieliła ci wyjaśnień, które były w zakresie jej wiedzy. O wampirach i samych Togarinim nie wiedziała zbyt wiele. Ostrzegła cię jednak, że to wyjątkowo paskudny Anioł Śmierci. Ma on pod opieką nekromantów i wszystkich tych, którzy walczą z nieuchronnym przeznaczeniem. Służą mu nieumarli i ci, którzy urągają śmierci. maczał paluchy w krwawych przewrotach, w kultach śmierci (często w ten sposób oddaje mu się cześć), generalnie jeden z potężniejszych sukinkotów z Metropolis. Nie brzmi to zachęcająco, szczególnie, kiedy Meggie użyła przekleństwa. Zwróciłeś już wcześniej uwagę na to, że starsza pani raczej dba o to, by nie przeklinać. Potwierdziła ci też fakt, że wampiry są zupełnie inne, niż pokazują to media. Jak zwykli ludzie, z tym, że zamiast kurczaka potrzebuję hemoglobiny. Nie rani ich słońce, chociaż sprawia pewien dyskomfort. Nie boją się czosnku, wody święconej, krzyża i innych znanych z horrorów rzeczy. Nawet nie mają kłów. W większości. To „w większości” zabrzmiało niepokojąco, ale Meggie nie potrafiła powiedzieć zbyt wiele.

Potem przeszedłeś do spraw bardziej osobistych i kiedy skończyliście konwersację, miałeś w notesiku zapisane nazwisko i numer telefonu. Earl Bergmaier. Nadzieja jest matką głupich. Ostatnio czułeś się jednak wyjątkowo niemądry.

Wróciłeś do domu.

***

Pustka i cisza wnętrza. Mieszkanie stało ci się obce, przez te kilka miesięcy pobytu w szpitalu. Nawet lodówka zdawała się wydawać inne dźwięki. Nawet cichy szmer przejeżdżających pod oknami samochodów brzmiał obco.

Długo nie mogłeś zasną. Przed oczami stawały ci obrazy sinych ciał dzieci zmasakrowanych przez zabójcę. Linie cięć przypominały ci to, co widziałeś na malowidle w mieszkaniu Tashy. Przypominały potok krwi, za którym szedłeś w Mieście Miast.

Z obrazem tych linii pod powiekami zasnąłeś.

* * *

Wędrowałeś po zrujnowanej ulicy.

Czułeś swąd spalenizny.

Słyszałeś nierozpoznawalne wycia dobiegające do ciebie z różnych stron.

Niekiedy, kątem oka dostrzegałeś jakieś poruszenie.

Prowadzący cię strumień krwi był ledwie widoczny na zaśmieconym i spękanym betonie. Walały się tutaj zarówno śmieci synestetyczne – kawałki opon, przerdzewiałych blach, śrub, jak i części organiczne – porzucone płody, ludzkie kończyny i coś, co wyglądało jak zdarte i pozostawione na słońcu skalpy.

Byłeś nagi, a twoje bose stopy ślizgały się na tych nieczystościach.

Z nieba sypał śnieg. Lecz kiedy dotykał twojego ciała, rozpuszczał się i zmieniał w krew.

W jednej ze zrujnowanych bram zauważyłeś jakieś poruszenie. Spojrzałeś tam i zobaczyłeś groteskową istotę, która niczym „człowiek – pająk” wychynęła na ulicę. Jej twarz przykuła twoją uwagę. Znałeś ta twarz, tylko ... nie potrafiłeś sobie przypomnieć skąd ją znasz.



Groteskowe stworzenie spojrzało na ciebie i zaskamlało głosem wstrząsająco żałosnym.

- Coooooheeeeen.

Obudziłeś się. Pora wstawać do pracy.

I wtedy przypomniałeś sobie, czyja to była twarz. Malcolm Brook! To był on! Tylko że starszy i dlatego nie rozpoznałeś go od razu.


Terrence Baldrick


Otumaniony alkoholem umysł nie współpracował, niczym „twardy” przesłuchiwany. Z pokoju syna dochodziły do ciebie dźwięki, które kierowały myśli w niepokojąco atrakcyjne miejsca. Miejsca pełne nagich, spoconych ciał. Miejsca, w których powietrze przecinają jęki rozkoszy i bólu mieszające się w jeden głośny pomruk. Miejsca, gdzie krew, pot i ludzkie nasienie mieszają się ze sobą w pierwotnym koktajlu perwersji.


* * *

Obudziłeś się w ciszy i ciemności. W obcym miejscu. W brudnym, zakrwawionym kiblu.



Kabina była zamknięta a ty w panice próbowałeś wyrwać się z miej, coraz bardziej zdając sobie sprawę z tego, że jednak nadal śnisz.
Farba na ścianach kabiny zaczęła się łuszczyć, falować, jak podczas opalania przy zdejmowaniu starej farby. Tworzące się na powierzchni bąble przybierały fantazyjne kształty, z których najczęstszym stawała się twarz jakiejś kobiety wykrzywiona w grymasie grozy i bólu.

Słyszałeś też jej krzyki. Z początku ciche, lecz i one stawały się coraz głośniejsze. Pojawiała się w nich coraz wyraźniej słyszalna i chrypliwa nutka.

I wtedy ściany okrwawionej toalety pękły. Z trzaskiem pękła także muszla klozetowa zalewając cię zmieszaną z krwią wodą i kawałkami ceramiki.

* * *

Obudziłeś się.

Czy też raczej należało powiedzieć – ocknąłeś.

W obcym miejscu, W małym, obskurnym motelu z tapetą odłażącą ze ścian, na rozklekotanym łóżku. Nagi, chociaż widziałeś swoje ubranie leżące na pobliskim krześle.

Nie byłeś sam.

Obok ciebie leżała oddychając spazmatycznie naga, niezbyt ładna kobieta. Jej posiniała twarz wpatrywała się w ciebie z przerażeniem. Łzy rozmazały niegdyś wyzywający makijaż na jej twarzy. Na szyi widziałeś ogromne zaczerwienienia, które szybko zmienią się w krwiaki. Warga kobiety krwawiła, a twoje policzki piekły i ociekały czymś ciepłym.

Nie jesteś głupcem by zrozumieć, co tutaj się stało. Naga dziwka. Nagi ty. Jej przerażone oczy wpatrzone w ciebie z odrazą i niewysłowioną grozą. Tani motel.

Dźwięk przejeżdżającej gdzieś blisko kolejki od której zatrzęsły się ściany budynku.

Prostytutka zsuwa się z łóżka, nadal mając problemy ze złapaniem oddechu. Nie czeka jednak na rozwój wypadków. Chwyta w panice swoje ubrania i otwiera łuszczące farbę drzwi. Wybiega na korytarz łapiąc ze świstem powietrze. Nie może krzyczeć. Z jej ust wydobywa się tylko dziwaczny, świszczący charkot.

Doszedłeś do siebie po szoku


Jessica Kingston


San nie przychodził. Myśli podążały w niechcianym kierunku. Sine, trupie ciała małych dzieci. Walentow i Cohen beznamiętnymi głosami opisujący kolejne okrucieństwo tego świata.

Twarz ducha wpatrzona w ciebie z nieodgadnionym wyrazem. Dziecko stoi w kącie twojej sypialni. Stoi i milczy. Obserwuje.

Słyszysz szepty. Nie wiesz czy są jawą czy już snem. Wszystko zaciera się w nieświadomości. Odgłosy pustego mieszkania, ulicy, bicie serca.

* * *

- „I powiedział im: Wy jesteście tymi, którzy chcą uchodzić w oczach ludzi za sprawiedliwych, lecz Bóg zna serca wasze. Gdyż to, co u ludzi jest wyniosłe, obrzydliwością jest przed Bogiem”

Czyjś głos wyrwał cię ze snu.

Poczułaś zimny dotyk na policzku. Niczym kropla deszczu lub rozpuszczający się płatek śniegu.

Leżałaś na łóżku, jednak zamiast dobrej kołdry, okrywał cię ciężki, wilgotny, złachmaniony koc.
Znajdowałaś się w jakimś korytarzu. Zimny beton. Zniszczone ściany. Jakieś drzwi, których w jakiś podświadomy sposób bałaś się otwierać. A na końcu korytarza jedne z nich, które przyciągnęły twoją uwagę. Oplecione łańcuchami i pozamykane na kłódki drzwi.



Wstałaś z łóżka, czując nagłą potrzebę otworzenia tych drzwi. Po nodze przebiegła ci z piskiem jakieś pokryte futerkiem stworzenie. Nie wiadomo skąd pojawiła się również nagła luminescencja.



- NIE TAM! – wrzask i nagłe pojawienie się ducha dziewczynki tuż przed tobą.

Krzyk. Migawki obrazów!

Krzyż pożerający światłość!

Krew bryzgająca ze ścian!

Sierociniec i siostra Plum!

Wiesz gdzie znajdują się drzwi!

Obudziłaś się z krzykiem razem z budzikiem. Za oknami wstawał nowy dzień. Miasto budziło się z koszmarów.



Rafael Jose Alvaro


Cohen.

Zadziwiające. Im dłużej myślałeś o swoim dawnym koledze z pracy, tym bardziej czułeś, że podobnie jak w tobie coś zmieniło się także w nim.

W każdym z was coś się zmieniło. Przynajmniej w tych, co przeżyli.

Nie mogłeś spać. Zresztą twoje nowe „wcielenie” nie potrzebowało zbyt wiele snu i odpoczynku. To była jedna z zalet. Albo wad, jeśli ktoś był śpiochem.

Nocą byłeś bardziej pobudzony. Twoje zmysły działały w sposób wręcz niezwykły. Słyszałeś kłótnię sąsiadów w mieszkaniu po drugiej stronie korytarza i parę uprawiającą seks dwa pietra nad tobą. Słyszałeś melodię nucona przez jakiegoś spóźnionego przechodnia, który na moment zatrzymał się pod ścianą twojej kamienicy by zapalić papierosa. Słyszałeś opony samochodów rozgniatające śnieg na ulicy. Skrzypienie butów przechodniów.

Sufit. Znałeś go bardzo dobrze. Każdą rysę, odbarwienie, zaciek i pajęczynę.
Sufit był twoim przyjacielem. Pomagał ci oddalić myśli od krągłych i kuszących kształtów sukkuba. Cóż. Najwyraźniej Silent miał też inne potrzeby, poza piciem krwi.

W końcu zasnąłeś. W czarny sen bez znów. Czujny sen dzikiego drapieżnika, jakim byłeś.

* * *

Jakie więc było twoje zdziwienie, kiedy po przebudzeniu na stoliku przy twoim łóżku zobaczyłeś coś, czego wcześniej na pewno tam nie było.



Karta stała oparta o kubek, a kiedy się poruszyłeś upadła.

Na drugiej stronie dostrzegłeś jakiś napis.

NIE UFAJ JACKOOBOWI. NIE MÓW MU JUŻ NICZEGO. SPOTKAJMY SIĘ. KOŚCIÓŁ MĘKI JEZUSOWEJ. DZISIEJSZYM POPOŁUDNIEM. GODZINA PIĄTA. ZDRADZONY

Szybko zlustrowałeś pokój. Żadnych śladów włamania. Niczego. Tylko ta karta wyraźnie pokazywała, że ktoś tutaj był, kiedy ty spałeś.

Za oknem świtało. Ogrzewanie znów działało raczej słabo i czułeś przejmujące zimno. Czas chyba poszukać sobie nowego lokum.


Mia Mayfair


Nim dotarłaś ze szpitala do służbowego mieszkania zrobiła się prawie dziesiąta wieczór. Głowa bolała cię jak diabli. Miałaś wrażenie, że jakaś siła rozedrze ci czaszkę na strzępy. Ze zmiażdży ją, niczym dojrzały melon i za chwilę wszystko wokół zabryzgają kawałki kości i zawartość twojej czaszki.

Dopiero wzmocniona dawka lekarstw spowodowała, że poczułaś się lepiej. Do tego stopnia, że udało ci się zasnąć.

* * *

Miałeś dziwne, pokręcone sny.

Biegałaś po labiryncie kanałów kanalizacyjnych ścigając ... samą siebie.

Brodziłaś w lodowatych nieczystościach, wędrowałaś po podziemnych komnatach pełnych zadziwiających cudów. Najbardziej wrył ci się w pamięć kolektor pełen wyrzuconych lalek. Zabawek bez głów, rączek, korpusów, nóżek. Nieruchome oczęta zabawek wpatrywały się w ciebie spod powierzchni brudnej wody. Zabawkowe usta poruszały się szepcząc:

Artificem commendat opus lub A fructibus eorum cognoscetis eos a także Absens carens.

Były też inne pomieszczenia. Takie ze szczurami. Takie z ludzkimi szczątkami. Takie z lustrami.

A kiedy w końcu dogoniłaś uciekającą samą siebie ta odwróciła się pokazując ci twarz całą we krwi, pokaleczoną i pociętą czymś ostrym lub szponami.

- Artificem commendat opus – powtórzyła Mija, nie – Mija słowa lalek i wtedy ... obudził cię budzik.

Była zima, więc za oknami nadal panowały ciemności. Jednak zegarek wskazywał godzinę zmuszającą cię do wyjścia z łóżka, jeśli chciałaś zacząć pracę punktualnie o ósmej.


Wszyscy

Nowy dzień. Niebo zlitowało się w końcu nad Wielkim Jabłkiem i przestało zasypywać je śniegiem. Na ulicach kursowały ciężkie pługi i piaskarki, próbujące opanować grożący miastu chaos komunikacyjny. Temperatura była znośna, bliska zeru, więc zanosiło się na troszkę lepszy dzień do jazdy.

Grupa detektywów szykowała się do pracy. Wiedzieli, że muszą się spieszyć. Jeśli sprawa była dokładnie taka, jak z ubiegłej jesieni, to gdzieś tam, poza czwórką zamordowanych dzieciaków, kolejna czwórka oczekiwała na coś ... A ich znalezienie mogło stać się orężem w walce z zabójcą.


* * *

Tymczasem w zburzonym magazynie na Red Hook panowało niezwykłe poruszenie. Najpierw, tuż przed samym świtem, pojawił się tam potężnie zbudowany mężczyzna w długim płaszczu. Przez chwile stał z dala od budynku, jakby bał się podejść bliżej, po czym zawrócił w stronę samochodu, którym przyjechał.


* * *

W jeszcze innym miejscu Nowego Yorku młoda kobieta o niezdrowym wyglądzie i przetłuszczonych włosach obudziła się nad ranem. Z trudem powlokła się do toalety, nie marnując wysiłku na nałożenie kapci czy zapalenie światła.
Opadła na kolanach przed muszlą i zaczęła, jak co rano, wymiotować.

Bała się!

Bała się tak, jak zawsze rano od kilku tygodni.

Kiedy wróciła do łóżka rzuciła jeszcze spojrzenie na ciężki rewolwer lezący na stoliku obok pisma świętego. Kolejny raz kusząca myśl, by przyłożyć sobie lufę do skroni i nacisnąć spust przebiegła jej przez głowę.

Tego dnia powstrzymała się jednak od tego czynu.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172