Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2010, 21:11   #15
Lost
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Był w tym jego burdelu tylko raz. I szczerze mówiąc nie chciał wracać. Jednak teraz jednoręki Hans mógł się przydać. Kto jak kto, ale ten bydlak na pewno wie wszystko o prostytutkach na jego części Westu. Pieprzony alfons, opiekun zagubionych dusz, jak pierdziel sam o sobie mówił. Jebany.
W słuchawce rozbrzmiewał jednostajny "biiip" oczekującego połączenia.
Mógł to sobie nawet wyobrazić. Jak ten szmatławiec posuwa właśnie jakąś małoletnią pannę, próbując swoim, świńskim parskaniem zagłuszyć dzwonek telefonu. Twoje niedoczekanie.
Poznali się jakiś pięć lat temu. Hans handlował prochami, nielegalnymi wszczepami, obracał trochę panienek. Nic szczególnego. Na swoim terenie był kimś znanym, ale w mieście tylko nieznaczącą płotką. W sumie niewiele się zmieniło. Jednego dnia jednoręki podpadł niewłaściwym ludziom. Sprzedał coś co kosztowało dużo, a było dobrze prezentującą się kupą złomu. Kilka osób wzięło to do siebie, gdy chciał zwiać z kasą. Tamci zamiast po prostu go sprzątnąć zechcieli się zabawić z nim w kotka i myszkę. Obstawili cały teren dookoła jego budy i nie odpuszczali dzień i noc.
Rozumiał bycie psychopatą, nie że to akceptował, ale rozumiał. A tamci to byli debile. Po prostu debile. A może chcieli się po prostu zabawić? Nie wypuszczali go przez tydzień z jego nory. Gdy tylko chciał wystawić łeb posyłali mu serie z pozdrowieniami od wydymanych. Debile.
Gliny szybko wywęszyły o co chodzi z całym tym bagnem, pokiwali głowami z politowaniem i zostali w swoich ciepłych komisariatach. Po co mieli narażać swoich ludzi dla jednego Hansa? Wiesz, podobno grubas oddzwonił wtedy wszystkich swoich znajomych. Jeśli miał Cię wtedy w liście kontaktów to mogłeś spodziewać się ze sto połączeń dziennie.
Kuźwa, jak o tym teraz myślał, to wydawało mu się, to całkowicie nierealne. Pieprzone oblężenie, trwające tydzień w jednej z dzielnic Frankfurtu.
Podobno piątego dnia w całej swojej desperacji zaczął dzwonić na policje. W końcu i oni zablokowali jego numer. I wtedy doszedł do całkiem niegłupiego wniosku. Pierwszego dnia wystrzelał całą amunicję, dalej uciekły od niego wszystkie dziwki, jego telefon milczał, zamrażalnik świecił pustkami, a on z nerwami na postronkach został całkiem sam. Choć niezupełnie. Dalej miał torbę pieniędzy z szemranej transakcji, którą ściągnęła na niego cały ten syf. Miały mu przynieść lepsze życie, byle dalej od tego zawszenego miasta, ale ostatecznie miały po prostu uratować jego grube dupsko.
Wynajął dziesięciu Runnerów, w tym White'a. Wyciągnęli go stamtąd. Zresztą to długa historia i jeśli mieszkasz na Weście to pewnie słyszałeś kilkanaście jej wersji.
A i jeszcze jedno. Jednoręki Hans ma dwie ręce. To tak na marginesie.
- Halo? ... Kurwa, halo?! - Wysapał zachrypnięty głos po drugiej stronie słuchawki. White uśmiechnął się. Facet i owszem był odrażający, ale było w nim coś, co musiało budzić sympatie. - Potrzebuje zielony pokój. - Oferta specjalna. Zabezpieczony kilkoma potężnymi sztabami. Dobre miejsce dla Runnera. - Na czas nieokreślony. A na dziś wieczór niech będzie Astrid. - Na jej wspomnienie, aż przebiegł go miły dreszcz. W słuchawce panowała cisza. Po kilku sekundach tamten odezwał się. - A jak mi nie zapłacisz, jak ostatnim razem, to Cię White... - Gruby prosiak. - Słuchaj, Hans. Dobrze, wiesz, że ta amunicja miała uszkodzone ogniwa. Nie dam Ci za nią ani kredytu. Przygotuj pokój i oczyść jeszcze piwnicę na rano. Będzie większe spotkanie. Wpłacę Ci za to wszystko zaliczkę. Za trzy dni z góry. - White był pewien, że tamten wyszczerzył się w tym swoim przegniłym uśmiechu. Bez słowa rozłączył się.
White właśnie otwierał drzwi swojego apartamentu. Na pisk elektronicznego zamka odezwał się kobiecy głos. - To ty? - White pokręcił głową z niedowierzaniem. Mimo wszystko wciąż tu była. - Mówiłem Ci, żebyś się stąd zabierała. - Gardzili sobą. Prawie co wieczór pieprzyli się gardząc sobą. W tym układzie i on i ona byli przelatywani. W końcu wychyliła się z kuchni.


- Zrobiłam sobie obiad.. choć wiele nie masz w tej lodówce. - Szybkim ruchem naciągnęła na siebie leżące obok łóżka spodnie, minęła go w korytarzu, wzięła kurtkę i otworzyła drzwi. - Będę jutro o siedemnastej. Zadzwonię. - Powiedziała. - Nie będzie mnie. - Spojrzała na niego obojętnie. - Zadzwonię. - Powtórzyła i wyszła na zewnątrz.
Nareszcie mógł odetchnąć. Ruszył w stronę barku, wyciągnął syntetyczny gin i tonik. Po kilku chwilach popijał drinka.
Podszedł do ściany i nacisnął ukryty przycisk. Część wysunęła się ukazując schowek wypełniony uzbrojeniem. Sprawdził broń i amunicje. Wszystko, łącznie z naprędce przygotowanymi ciuchami i torbą wcześniej przygotowaną na wyjazdy, wrzucił do zaparkowanego w podziemiach pojazdu.
Ruszył. Samochód pędził w stronę Westu. Czym był bliżej tym miasto coraz bardziej miasto zmieniało się. Szarzało, ciemniało i coraz bardziej krwawiło.
Jak bardzo go nienawidził.
 
Lost jest offline