Emocje, jakie odczuwał Peter były trudne do opisania nawet dla niego samego. Była radość, jakby zobaczył dawno nie widzianego krewnego, który wyjechał kiedyś w niebezpieczną podróż, by teraz powrócić w glorii i chwale. Była ulga, że to przecież sama Ameryka, wszystko co warte chronienia i personifikacja American Dream stoi przed nim.
Przecież to Steve Rogers! - kołatało się w głowie pająka - człowiek, który dał w mordę Hitlerowi, który mając wygraną Wojny Domowej w kieszeni, oddał się pod sąd, bo zauważył, że wzajemne walki powodują więcej zła, niż dobrego. Człowiek, który potrafił utemperować nawet Logana. Człowiek, który zawsze był najlepszym z nich wszystkich. Przez chwilę Petera ogarnęła nadzieja. Skoro Cap jest ze mną, cóż złego może się stać? Zaraz zza rogu wyjdzie May i wszyscy będą zyli długo i szczęśliwie.
Nie będą.
Pośród uczuć, które w tej chwili nawiedzały Parkera były nie tylko radość, ulga i nadzieja. Był też smutek. Złość, że w jego świecie może już nigdy nie rozmawiać z Capem tak jak dawniej. Wstyd, że posunął się prawie do morderstwa, aby wypełnić pustkę w swoim życiu.
Przez chwilę stał jak wryty. Nie wiedział, czy uściskać Superżołnierza, podać mu rękę, czy paść na kolana i spowiadać się. Zamiast tego wybąkał tylko: - Steve. Tak się cieszę... Tak się cieszę, że żyjesz. |