Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2010, 13:47   #105
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Drogę pokonali dość szybko, choć w tym czasie niewiele ze sobą gang zamienił słowa.
Cerre w drodze do domostwa Baby musiała jeszcze pokonać zgraję gówniarzy wytykających ją palcami. Cóż, to gówniarze, może z wiekiem wywietrzeją im takie 'zabawy' z głów. Albo wraz z zaostrzeniem się apetytu pani mnich, której tego ranka poskąpiono solidnego śniadania i snu. O śnie możemy nawet wspomnieć, że wystąpił w śladowych ilościach, lecz nie wystarczających, by diabeł się solidnie wypoczął. Tak więc i żołądek cichaczem sygnalizował o posiłek, a powieki na początku drogi chciały się usilnie zamknąć. Dopiero pod koniec trasy diable otrząsnęło się z letargu, bo musiało uważać na chłopów i ich pomioty.
Gdyby w pobliżu wałęsał się dwunożny, ludzki podrostek, diablica zapewnie podałaby drużynie propozycję typu:
"Ej, chłopaki! Weźmy go ze sobą. Przyda się trochę mięsa w podróży albo go się sprzeda handlarzom żywym towarem, dostaniemy trochę pieniędzy!"
Ale pewnie padła by wtedy kwestia:
"Może zabijemy Cristin? Niech się nie męczy. A dzieciaki tylko zawadzają". W sumie racja, że zawadzają, ale Cerre nie miała ochoty na zatrute mięso, a takie młode, krwiste mięsko... Nie, myśli o mięsie trzeba wyrzucić z głowy i to natychmiast, jeśli samemu nie planowało się zmienić w diabelskie podroby.

Druid postanowił być koleżeński i grzecznie popilnować koni oraz poszkodowanej kobiecie. Jego wzmianka o mocy tatuażów sprawiła, że pani mnich dopiero wówczas poczuła, że pieką ją plecy jak po solidnym poparzeniu słonecznym. Ale nie wartało też demaskować tego, ma się na nich, wobec czego miedzianowłosa kobieta musiała znieść cierpliwie tą niedogodność. Nieprzyjemne uczucie minęło, gdy przestała gorączkowo myśleć nad wioską, starą - wedle swego wyobrażenia - wiejską znachorką i innych tego typu sprawach.

Kiedy wydawało się, że już innej gościny nie mogli się w domostwie Baby spodziewać...
Dup! Coś czarnego i futrzastego miało zaliczać awaryjne lądowanie, a walnęło w twarz łotrzyka. I bynajmniej nie była to duża mucha, a chyba nietoperz, jak to na starą wiedźmę przystało, przepraszając przy okazji panią dobrodziejkę, w którą dzisiaj diabeł wstąpił, bo później tak gromiła wieśniaków, którzy przyprowadzili dziwną ferajnę do jej domu, że Cerre poczęła się zastanawiać, jak biedny Feliks zniósł ten grom z jasnego nieba, a raczej z podświetlanej świecami izby. Sama nie zareagowała jakoś nader emocjonalnie na fochy babki diabła.
WON, WON!
- To wilkołaka czy wielołaka w końcu chcieli?
- A wiesz, czym to się różni? - towarzysz Dant odpowiedział.
- Wygląda na to, że to jeden czort.
- Dla tych ludzi najprawdopodobniej wilkołak to wielołak i odwrotnie. Zauważyłaś przecież na pewno, że co jak co, ale poprawnie budować zdań to oni za bardzo nie potrafią.
Mina wściekłej trollicy.
- Sądziłam, że wilkołaki to wilkołaki, a wielołaki wymyślił ktoś, komu w głowie najebał...
WON!
- Aha, znaczy się... już nic?
Wszystko, co wpado w zasięg wzroku Cerre nie klasyfikowało się do czegoś szczególnie cennego. Fiołki z wątpliwymi zawartościami, papiery (w sam raz na podpałkę, żeby się pięknie jarały), nietoperz, w dodatku jej chałupa była jedną wielką ruderą. Diablę szczerze się rozczarowało z własnego pomysłu; jedyną zaletą jego była możliwość uzyskania tutaj pomocy. Ale z taką wrzaskliwą samicą na pierwszy rzut oka i ucha zdawało się, że się nie dojdzie do żadnego porozumienia.
Należało się powoli wycofywać z jej legowiska... Co z tego, że to stara torba - Cerre nie zamierzała skończyć jako potencjalne trofeum na jej ścianie. A może by jedak tak zaryzykować?
Należało zatem przeczekać i obmyślić strategię odnośnie zysku i uzdrowienia Cristin. Turion miał czekać na zewnątrz ze swym nowym wyposażeniem: ironicznym uśmieszkiem i ostrym spojrzeniem. Brakowało u niego jedynie ciętej riposty.
Jednak później gdzieś zniknął. A niech go diabli wezmą.


- Że co?
- No, to co słyszysz. Wyglada na to, że to stworzenie ma jakieś wyobrażenie ciebie za boginię, albo coś. A ja chciałem na tym skorzystać, ale się obraził... Myślę, że jeszcze przyleci. Czy to ma związek z twoją... przeszłością? - zagadnął Dant po chwili namysłu.
- Hmm, nie przypominam sobie - odparła Cerre po chwili namysłu. - Nie bardzo.

Czym chata bogata, tym rada.
Fereted okazał gościnę, tylko w nieco nieodpowiednim momencie. Znachorka okazała się osobą kłótliwą i w dodatku skrajnie jędzowatą, jak to na Babę (vel Babsztyla) przystało. Cerre zamierzała jakoś sobie zarobić na kmieciach, ale okazało się to trudniejsze niż przypuszczała. Postawa starszej pani bardzo zniechęcała do współpracy. Bared w tym czasie poszedł napoić konie, Cerre zaś spacerowała sobie w korytarzu sołtysowej chaty, rozmyślając dalszy plan podróży.
Nie sądziła, iż dalsze pozostanie w tej wsi ma jakiś sens, ale groźba Tormowego woja nie była jedynie groźbą; sytuacja po prostu między młotem, a kowadłem, żadne wyjście do końca nie wydawało się słuszne. Gdyby nadal taszczyli nieprzytomną rudowłosą kobietę, to pokonanie dalszej drogi zajęło nieco więcej czasu. Choć kto wie, czy i tutaj mogliby być bezpieczni...
Gdy diablę znajdowało się już w pobliżu sieni, nagle pojawił się zaklinacz, Dant. Dowiedziała się wtenczas pani mnich, że szukało jej stworzenie przypominające małego smoka. Padło też pytanie odnośnie jej przeszłości. Dość kłopotliwe, wbrew pozorom, pytanie.

- Skąd się ten 'smok' tutaj w okolicy wytrzasnął?
- Śledził nas, a konkretniej ciebie. Ciekawe zjawisko, w ogóle nie chciał mnie słuchać! Niestety, wygląda na to, że się obraził... - odpowiedział Dant. - Szkoda, przydałoby się takie coś.
- Ciekawe, w jakim celu. Dobra, to co czynimy dalej. Wygląda na to, że Babsztyl nie chce z nami współpracować - i tu zaczął się rodzić plan, czy może jednak nie zaryzykować i iść na żywioł przedyskutować z Babą rozwiązanie.
- A musimy tu zostawać? Weźmy Cristin i spadajmy stąd. Ona chyba nie umrze, co?
- Sądzę, że nie. Wytrzymała w Dybach, wytrzyma i to - zakwestionowała tę opcję jejmość o miedzianych włosach. - Tylko jeszcze jedna kwestia pozostała. Gistrzyce. Coś mi mówi, że zabawa dopiero się zacznie.
- Ze względu na paladynów?
- Nie tylko. Na zwykłych ryceszyków też.
- To zmywajmy się stąd. Demony mogą nie ścierpieć tego, że są jakieś opóźnienia. Czuję mrowienie na plecach, nasila się...
- Ja też.
Zaklinacz niepotrzebnie wspomniał o nieprzyjemnych dolegliwościach związanych z przeklętym tatuażem, bo i Cerre poczuła w związku z tym pewien dyskomfort.

- Póki będziemy się ukrywać, nic nam nie zrobią. Może nawet lepiej że zabrali tego narwańca półorka.
- Teraz mnie to ani grzeje, ani ziębi. Przez niego o mało co nie wpadliśmy w większą chujnię.
Odparła na to z rozgoryczeniem diablica. Bardzo dobrze, że go wzięli - wmawiała sobie, z dużym powodzeniem się jej to udawało. Zajebiście po prostu. Miała dosyć tej wielkiej chujni z demonami, Cyricem i resztą spółki. I nie byłaby w stanie nawet spojrzeć na półłośka po zajściu w karczmie z zakutą pałą, gdzie dał się niemalże zdemaskować.
Dant położył rękę na ramieniu mniszki.
- Cały czas jesteśmy w coraz większej chujni, ale teraz już tego nie można po prostu zostawić. Nie martw się, jeszcze kiedyś pójdziemy każdy w swoją stronę, na razie myślmy zadaniowo. Gistrzyce!
- Niewątpliwie, każdy pójdzie swoją stroną. Nie martwię się, problem w tym, że ...kłopoty się od nas nie chcą odwalić.
I prawdopodobne, że tak się stanie, lecz do tego przydałoby się ujść zanadto cało z życiem. Czy to będzie jednak możliwe, a bynajmniej - proste?
- Chociaż - dodała po chwili zamyślenia. - ja się tym nie zamierzam martwić. Komu w drogę, temu czas.
Dlaczego wciąż jej mówili, że się martwi? A z czego ma się, kurwa, cieszyć? Że są na niewidzialnej smyczy? Że ich każdy krok jest obserwowany ze wszechstron?
- No jasne... Zwołajmy drużynę - Dant wziął rękę i patrząc się jeszcze chwilę na mniszkę, zaczął rozglądać się następnie za towarzyszami.
- Daj mi jeszcze chwilę - towarzyszka zaklinacza poprawiła kaptur i odeszła, wcześniej rzucając do niego na odchodnym. - Zaraz wrócę.


Cel: chata Baby. Zadanie: dyskusja z kobietą. Problem...
- Czego? Kobieta nie może mieć chwili dla siebie?! - dobiegł ryk z drugiej strony drzwi
Nadmiernie wrzaskliwy Babsztyl.
- Ja tylko na chwilę - poinformowała "dobrodziejkę" pani mnich.
Baba otworzyła drzwi Cerre, lecz jej nie wpuściła do środka. Może to i dobrze, jeśli znerwicowany Feliks miał na "gościa" zrobić nalot.
- No, byle szybko. - syknęła.
Pani mnich nawet nie planowała wejść do środka, nie wzięła sobie też tak bardzo do siebie jej niezadowoleń. Po prostu głupia starucha i to w dodatku niewdzięczna.
- Odnośnie tego... wielołaka, proszę pani. Nie zajmę długo.
- No to mów, kobieto! - zaakcentowała ostatnie słowo jakby robiła łaskę Cerre nazywając ją w ten sposób.
- Co powiedziałaby pani na taką propozycję? Zabilibyśmy wielołaka, a w zamian za to pani pomogłaby naszej towarzyszce wrócić o zdrowia.
Po chwili zamyślenia... Babsztyl roześmiał się.
- I co, pewnie musiałabym ją od razu uleczyć, bo jest wam niezbędna do tropienia wilkołaka? - spojrzała na Cerre z politowaniem. - Nic z tego, musisz się bardziej wysilić.
Na Cerre taka postawa nie zrobiła żadnego wrażenia. Skoro babcia wolała umrzeć, to musiałaby to uczynić ze świadomością podjęcia takiej decyzji.
- Nie rozumie pani, o czym mówię - spokojnie, lecz zimno spojrzała na wyjątkowo nieprzyjemną kobietę, żeby nie powiedzieć jebniętego babsztyla. - Nie powiedziałam, że od razu uleczyć, to po pierwsze, a pani łaski nie zrobię, jeśli taki wilkołak zabije innych ludzi w wiosce albo też panią. Do tego nie będę musiała się wysilać. Chyba, że woli pani czekać, aż wszyscy w wiosce włącznie z panią zostaną zabici, co jest bardzo prawdopodobne.
Rozmyślając przez chwilę kobieta zaczęła pocierać kciukiem podbródek.
- Więc przynieś jego głowę. - odpowiedziała krótko. - Ponoć komuś w wiosce na niej zależy.
- Czy jeśli przynieślibyśmy głowę łaka, to pani w zamian uleczyłaby naszą towarzyszkę?
- Oczywiście. - wysyczała z uśmieszkiem. - Tak to przecież działa, czyż nie? Usługa za usługę.
Diablę nic więcej nie odpowiedziało. Skinęło tylko Babie głową na pożegnanie i odeszło swoją drogą.
A więc tak to działa. Jak usługa za usługę, to wtedy Babsztyl jest zakurwiście miły - pomyślała z przekąsem Cerre.


Misja "dyplomatyczna" zakończona z powodzeniem. No, można było powiedzieć, że z powodzeniem.
Po drodze od Baby spotkała jednego ze swych towarzyszy, kradzieja. Ten w międzyczasie pilnował koników, żeby te się mogły przed dalszą trasą posilić trawką i innymi ziółkami.
- Bared, coś ci spadło - Cerre rzuciła do łotrzyka. Tak na... powitanie.
Zagadnięty zlekceważył zaczepkę.
Po chwili wiadomość od pani mnich do łotrzyka się powieliła.
- Jeśli widziałaś spadającą koronę, to masz przywidzenia - odparł w końcu, zastanawiając się, czy "upierdliwa mniszka nie ma nic innego do roboty. Albo czy nie ma czegoś mądrego do powiedzenia". - Zamiast gadać głupoty powiedz lepiej, jak się powiodła dyskusja z Babą.
Mniszka nie widziała spadającej korony. Oczyma wyobraźni widziała raczej Bareda spadającego z konia prosto na głowę (z powodu ostrej jazdy). Chętnie by teraz zdzieliła kieszonkowca po łbie za to, jak czasem potrafił się do niej odezwać, ócześnie tylko czas i miejsce były zdecydowanie nieodpowiednie do tego celu.

- Powiodła się. Choć nie sądziłam, że się uda. Baba zgodziła się uleczyć Cristin, pod warunkiem, że przyniesiemy jej głowę tego 'wielołaka' - 'pochwaliła' się sukcesem dyplomatycznym, stosując do tego celu oschłość w głosie.
Przecież dogadanie się z tą wiedźmą można było zaliczyć do udanych prób negocjacji, czyż nie?
- Ale łaskawa... - Bared pokręcił głową. - Wychodzi na tym zdecydowanie lepiej, niż my. Uleczy chorą i pozbędzie się nie wiadomo jakiego kłopotu. A my będziemy tracić czas na uganianie się za jakimś łakiem, którego nie wiadomo gdzie szukać. No trudno. Skoro tak się umówiłaś.

Cerre westchnęła. Raczej nie obiecała niczego Babie, ale prawda - coś za coś. Oni pozbywają się łakowatego problemu, Babsztyl uzdrawia Cristin. Acz nie każdemu by to odpowiadało.
- Co robimy z Cristin? - spytał. - Zostawianie jej sam na sam z sołtysem jest mało inteligentne. Umieścimy ją w chacie Baby?
- Są dwie opcje: zostawiamy ją u Baby albo idziemy paszo won - nastąpiły tu alternatywy (cztery podzielone przez dwa).
Padła pokrótce następna wypowiedź diablęcia:
- Jest druga strona medalu. Mamy te Gistrzyce, ale nie wiadomo, co nas w takim miasteczku może czekać. Dobrze by było, żeby wszyscy byli cali, przytomni i najlepiej zdrowi. Ta Baba powinna nam to zapewnić, bo nawet ponoć obiecała, a tam... nie wiadomo. Jeszcze tamten zasrany rycerzyk wspomniał o Gistrzycach.

- Co 'nie wiadomo'? Chyba o elfach strzelających do podróżnych słyszeli. Może są głupi i nietolerancyjni, ale kobiecie zranionej przez złośliwe i wredne elfy z pewnością pomogą. Szukanie pomocy nie jest sprzeczne z prawem.
- To że słyszeli o tym i owakim wcale nie oznacza, że jej czy nam muszą pomóc. Zresztą po tym wszystkim nie pójdę nigdy w życiu szukać pomocy dajmy na to u tormowców - tu ściszyła głos. - i to już nawet nie ze względu na to, że... sam wiesz dlaczego.

- Po pomoc mogę iść sam. To znaczy tylko z Cristin. Nie ma kapłana, który nie pomógłby komuś w potrzebie. Szczególnie jeśli prośba poparta jest garścią złota.
- Trudny wybór, ale męska decyzja, co czynimy dalej. Osobiście wolałabym nie taszczyć o jednego czy parę poszkodowanych więcej, jeśli bierzemy pod uwagę obecność tych wrednych elfów - coś sobie wspomniała w ostatniej chwili. Precyzując: rozmowę z sytuacji z ogrami. - Ale posłucham też twojej propozycji.
- Walczyłaś kiedyś z jakimś wilkołakiem? - spytał Bared. - Ja nie, ale słyszałem, że nie jest to łatwe. Powiedziałbym nawet, że jest ponoć bardzo trudne. Zwykła broń jest mało skuteczna... I w efekcie możemy mieć więcej rannych, niż w tej chwili. Ogólnie biorąc - stale jestem przeciw. Za duże ryzyko, za mało zysków.

- Widzę, że prawdopodobnie jestem w mniejszości, ale odnośnie łaka, to zgoła racja. Z tym, że jeśli się stąd ostatecznie wynosimy, to twoja Cristin będzie musiała wytrzymać jakoś ten kawałek drogi, bo ja raczej nic z jej ranami nie zrobię. Ty się nią wtedy ewentualnie zajmiesz.
Określenie "twoja" padło tu celowo.
- Już się nią zajmuję, więc to nie będzie dla mnie nic nowego - ze spokojem skomentował Bared. - Gdyby Baba dorzuciła coś jeszcze oprócz leczenia, warto by było w to wejść. Jeśli nie, to jestem przeciw. Turion również. To oznacza dwa głosy na 'nie'. Ty jesteś za polowaniem. A jak inni?
- Wiadome to, że Baba zgodziła się uleczyć Cristin, ale o innych rzeczach nie jest jasne. Dant też nie jest za polowaniem, więc można rzec, że jestem w miejszości.
Drużyna powoli się zbierała.
- Aha, już idą...
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 13-12-2010 o 17:49.
Ryo jest offline