Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2010, 19:48   #108
zodiaq
 
Reputacja: 1 zodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodze
"Jason Brand"
Powoli i dokładnie przeżuwał każdy kęs olbrzymiej kanapki...przy okazji starając się wykrzesać cokolwiek, chociażby błahą myśl...wspomnienie...kim...
Ostre, drobne kamyczki i trzeźwiące, nocne powietrze
Opadł na fotel.
" Dalej Leo...przecież pamiętasz...
..właśnie "

Trzy lata wcześniej, Uniwersytet Bostoński

- Z całym szacunkiem dla panów, przyjęcie takiej osoby do grona studentów...
- Co ma pan na myśli mówiąc "takiej osoby"?!
- Proszę się nie unosić panie Lynch - syknął Prood odchylając się na mahoniowym krześle.
Murlin siedział niewzruszony wpatrując się w pudełko cygar
- Czy może pan dać nam chwilkę na osobności? - rzucił po chwili nieprzyjemnego milczenia.
Drzwi zatrzasnęły się z głośnym hukiem. Lemuel głośno westchną po czym oparł łokcie o mosiężne biurko - Zrozum, jeśli ktokolwiek, kiedykolwiek dogrzebałby się do przeszłości tego chłopaka...opinia publiczna rozerwałaby mnie i tą placówkę na strzępy...
- Poręczę za niego...
Murlin był widocznie zmęczony tą rozmową.
- Do jasnej cholery Prood...zrozum, nie można ręczyć za kogoś, kto połowę swojego życia spędził na kozetce u psychologa i w pieprzonym kaftanie bezpieczeństwa.
Prood nic nie odpowiedział, w ciszy i skupieniu wpatrywał się w pooraną zmarszczkami twarz rektora.

*

Gmach był kompletnie pusty, z gabinetu dobiegały jedynie mocno przytłumione skrawki rozmów...szesnasta.
Na dźwięk zatrzaskiwanych drzwi wzdrygnął się, po czym spojrzał na ojca...
- Anglicy w-właśnie zaczynają p-przerwę na herbatę - wypalił...olbrzymia sylwetka wgniatała go w drewniane oparcie...wywoływała lęk i przerażenie, opuścił głowę...
Drzwi znów się otwarły.
- Ach, tu jesteś - przyjazny głos wyrwał go z odrętwienia - gdzie twój ojciec?
- Musiał w-wyjść - mruknął odwracając wzrok w kierunku olbrzymich drzwi na końcu korytarza.
- Mhm...więc, Leo...masz ochotę na krótki spacer?

Teraźniejszość, port Nowy York

- Big Fred? Dwie godziny temu ostatni z załogi wszedł na pokład i podnieśli kotwicę. Dziwie się, że nie zrobili tego wczoraj, kiedy jakiś wariat chciał się im włamać na pokład.
- W-włamać?
- Tak przynajmniej mówili moi pracownicy. Oczywiście ten brodacz się wykręcił...pewnie nie chcieli policji na pokładzie, dzień przed wypłynięciem. Ah i statek zawinie do portu w Marsylii za dwa tygodnie...pomyślałem, że będzie chciał...pan to wiedzieć, z uwagi na nasze wczorajsze spotkanie - facet wyraźnie gapił się na kieszeń studenta...
"A nie mówiłem?"


Dziesięć lat wcześniej - Zakład Psychiatryczny św.Walentego, Boston.


- 22 maja 1911, pacjent Leonard Lynch, prowadzący Douglas Weston. Z relacji rodziców, można wnioskować iż chłopak cierpi na zaburzenie dysocjacyjne tożsamości, po tygodniowej obserwacji w naszej placówce, mogę śmiało potwierdzić wczesną diagnozę przyjaciela rodziny Lynchów - doktora O'Phelana, który zajmował się tym przypadkiem przez około pół roku, aż do swojej śmierci na przełomie jesieni i zimy 1909. Z jego notatek wynika iż pacjent wykazuje większość symptomów wskazujących na osobowość mnogą. O'Phelan w zapiskach ujawnił również swoją fascynację przypadkiem młodego Lyncha, twierdząc iż jest to, cytuję "Najdziwniejszy wariat jakiego kiedykolwiek poznałem". Przez kolejne kilka miesięcy postaram zapoznać się z obydwoma stronami dziecka, wspólnie z doktorem Pirellim podjęliśmy decyzję o natychmiastowym rozpoczęciu terapii farmakologicznej.

Teraźniejszość, Central Park, Nowy York.
Pogoda sprzyjała wszystkim tym, którzy postanowili spędzić popołudnie wygrzewając się w parku. Brand już na niego czekał - pierwsze uczucie, jakiego doznał po spojrzeniu na mężczyznę to lęk...w pewnym stopniu bał się Jasona, podobnie jak swojego ojca...
Bez słowa uścisnęli sobie dłonie, po czym opadli na ławkę:
- Tak więc, młody człowieku, w czym mogę ci pomóc? Jak miewa się pan Garrett i pan Chopp? Czy stan zdrowia tego drugiego uległ poprawie? - silny, emanujący władczością, stanowczy ton...tak, Brand przypominał mu jego ojca.
- T-tak...przynajmniej mi się tak wydaje - wymamrotał onieśmielony, po czym starając się nieco otrząsnąć z niemiłego uczucia spojrzał na hasające po okolicy dzieci - co do p-pana Garreta...o-obecnie razem z panem Hiddinkiem są w San Francisco - kątem oka zauważył, jak brwi mężczyzny podnoszą się w akcie zdziwienia. - trafili tam n-na ślad Artura...syna pana Hiddinka.
- Rozumiem, a ty? Co tu robisz?
- Szczerze powiedziawszy sam do k-końca nie wiem - zaśmiał się nerwowo, po czym spojrzał na rozmówcę - pamiętam jedynie skrawki m-mojej podróży, jakimś sposobem wylądowałem w pociągu Kurtuba, który d-dowiózł mnie aż do Nowego Yorku - twarz Jasona, mimo iż ciągle kamienna, zdradzała zaintrygowanie słowami studenta - w-wagon, w którym jechałem, wyładowany był k-kołami zębatymi i innymi c-częściami produkowanymi w f-fabryce Duvarro Spocket.
- Co się stało z ładunkiem?
- Odpłyną, n-na pokładzie "Big Freda" i zmierza d-do Egiptu.
- Interesujące, widzisz chłopcze też nieco popytałem i dowiedziałem się ostatnio ciekawej rzeczy o tym...Kurtubie - mężczyzna rozłożył się nieco luźniej na ławce - z tego co mówiłeś przez telefon, studiujesz antropologię na Uniwersytecie Bostońskim, prawda?
- T-tak.
Brand kiwną z zadowoleniem głową
- Więc pewnie słyszałeś o Morganie Vivarro?
- Nowojorski a-antropolog, specjalizuje się w k-kulturach indoeuropejskich - odpowiedział bez namysłu.
- Widzę, że odrobiłeś pracę domową...otóż, dowiedziałem się iż ów Vivarro udał się jakiś czas temu na badania prowadzone w prowincji Orisa w Indiach. Jego sponsorami są Fundacja Złote Indie z Wielkiej Brytanii i oczywiście Kurtub. Poczyniłem małe kroki w kierunku rozgryzienia tej sytuacji, jednak jedyne co na razie udało mi się zrobić, to umówić spotkanie z Teresą Vivarro - córką Morgana. Wydaje mi się, że lepszym wyjściem będzie, jeśli ty udasz się na to spotkanie jako mój przedstawiciel, mimo wszystko lepiej znasz się na tych naukowych aspektach.
- C-cóż, wie pan, t-to może być dla mnie mały p-problem.
- Zawsze rób rzeczy, które są dla ciebie kłopotliwe młody człowieku - powiedział Brand, wpatrując się w Lyncha z wrodzoną surowością.
Leo nieznacznie kiwną głową, po czym podał kartkę z numerem telefonu do mieszkania Michaela.
- Świetnie, zadzwonię jeszcze dziś i omówię z tobą szczegóły spotkania...ach i mam jeszcze jedno pytanie.
- T-tak?
- Słyszałem, że udało ci się dostać do Victora. Jak on się czuje?
Chłopak ciężko westchnął.
- J-jest z nim źle, c-ciągle faszerują go jakimiś l-lekami...ledwo mnie rozpoznał.
Jason, jedynie przerzucił wzrok z szachistów na Lyncha:
- Miło było cię poznać, Leonardzie. - uścisnął mu rękę, po czym niespiesznym krokiem ruszył szeroką alejką.

"Czujesz się świadomy....Leo?"
Spacer po mieście, obserwacja tłumów ludzi, drobne zakupy, lekki obiad i powrót do mieszkania Michaela, gdzie oczekiwał na telefon Branda.
Plamy w pamięci powoli, leniwie wypełniały się mieszankami zapachów, obrazów i dźwięków...
 
zodiaq jest offline