"Jason Brand"
Powoli i dokładnie przeżuwał każdy kęs olbrzymiej kanapki...przy okazji starając się wykrzesać cokolwiek, chociażby błahą myśl...wspomnienie...kim...
Ostre, drobne kamyczki i trzeźwiące, nocne powietrze
Opadł na fotel.
" Dalej Leo...przecież pamiętasz...
..właśnie "
Trzy lata wcześniej, Uniwersytet Bostoński
- Z całym szacunkiem dla panów, przyjęcie takiej osoby do grona studentów...
- Co ma pan na myśli mówiąc "takiej osoby"?!
- Proszę się nie unosić panie Lynch - syknął Prood odchylając się na mahoniowym krześle.
Murlin siedział niewzruszony wpatrując się w pudełko cygar
- Czy może pan dać nam chwilkę na osobności? - rzucił po chwili nieprzyjemnego milczenia.
Drzwi zatrzasnęły się z głośnym hukiem. Lemuel głośno westchną po czym oparł łokcie o mosiężne biurko - Zrozum, jeśli ktokolwiek, kiedykolwiek dogrzebałby się do przeszłości tego chłopaka...opinia publiczna rozerwałaby mnie i tą placówkę na strzępy...
- Poręczę za niego...
Murlin był widocznie zmęczony tą rozmową.
- Do jasnej cholery Prood...zrozum, nie można ręczyć za kogoś, kto połowę swojego życia spędził na kozetce u psychologa i w pieprzonym kaftanie bezpieczeństwa.
Prood nic nie odpowiedział, w ciszy i skupieniu wpatrywał się w pooraną zmarszczkami twarz rektora.
*
Gmach był kompletnie pusty, z gabinetu dobiegały jedynie mocno przytłumione skrawki rozmów...szesnasta.
Na dźwięk zatrzaskiwanych drzwi wzdrygnął się, po czym spojrzał na ojca...
- Anglicy w-właśnie zaczynają p-przerwę na herbatę - wypalił...olbrzymia sylwetka wgniatała go w drewniane oparcie...wywoływała lęk i przerażenie, opuścił głowę...
Drzwi znów się otwarły.
- Ach, tu jesteś - przyjazny głos wyrwał go z odrętwienia - gdzie twój ojciec?
- Musiał w-wyjść - mruknął odwracając wzrok w kierunku olbrzymich drzwi na końcu korytarza.
- Mhm...więc, Leo...masz ochotę na krótki spacer?
Teraźniejszość, port Nowy York
- Big Fred? Dwie godziny temu ostatni z załogi wszedł na pokład i podnieśli kotwicę. Dziwie się, że nie zrobili tego wczoraj, kiedy jakiś wariat chciał się im włamać na pokład.
- W-włamać?
- Tak przynajmniej mówili moi pracownicy. Oczywiście ten brodacz się wykręcił...pewnie nie chcieli policji na pokładzie, dzień przed wypłynięciem. Ah i statek zawinie do portu w Marsylii za dwa tygodnie...pomyślałem, że będzie chciał...pan to wiedzieć, z uwagi na nasze wczorajsze spotkanie - facet wyraźnie gapił się na kieszeń studenta...
"A nie mówiłem?"
Dziesięć lat wcześniej - Zakład Psychiatryczny św.Walentego, Boston.
- 22 maja 1911, pacjent Leonard Lynch, prowadzący Douglas Weston. Z relacji rodziców, można wnioskować iż chłopak cierpi na zaburzenie dysocjacyjne tożsamości, po tygodniowej obserwacji w naszej placówce, mogę śmiało potwierdzić wczesną diagnozę przyjaciela rodziny Lynchów - doktora O'Phelana, który zajmował się tym przypadkiem przez około pół roku, aż do swojej śmierci na przełomie jesieni i zimy 1909. Z jego notatek wynika iż pacjent wykazuje większość symptomów wskazujących na osobowość mnogą. O'Phelan w zapiskach ujawnił również swoją fascynację przypadkiem młodego Lyncha, twierdząc iż jest to, cytuję "Najdziwniejszy wariat jakiego kiedykolwiek poznałem". Przez kolejne kilka miesięcy postaram zapoznać się z obydwoma stronami dziecka, wspólnie z doktorem Pirellim podjęliśmy decyzję o natychmiastowym rozpoczęciu terapii farmakologicznej.
Teraźniejszość, Central Park, Nowy York.
Pogoda sprzyjała wszystkim tym, którzy postanowili spędzić popołudnie wygrzewając się w parku. Brand już na niego czekał - pierwsze uczucie, jakiego doznał po spojrzeniu na mężczyznę to lęk...w pewnym stopniu bał się Jasona, podobnie jak swojego ojca...
Bez słowa uścisnęli sobie dłonie, po czym opadli na ławkę:
- Tak więc, młody człowieku, w czym mogę ci pomóc? Jak miewa się pan Garrett i pan Chopp? Czy stan zdrowia tego drugiego uległ poprawie? - silny, emanujący władczością, stanowczy ton...tak, Brand przypominał mu jego ojca.
- T-tak...przynajmniej mi się tak wydaje - wymamrotał onieśmielony, po czym starając się nieco otrząsnąć z niemiłego uczucia spojrzał na hasające po okolicy dzieci - co do p-pana Garreta...o-obecnie razem z panem Hiddinkiem są w San Francisco - kątem oka zauważył, jak brwi mężczyzny podnoszą się w akcie zdziwienia. - trafili tam n-na ślad Artura...syna pana Hiddinka.
- Rozumiem, a ty? Co tu robisz?
- Szczerze powiedziawszy sam do k-końca nie wiem - zaśmiał się nerwowo, po czym spojrzał na rozmówcę - pamiętam jedynie skrawki m-mojej podróży, jakimś sposobem wylądowałem w pociągu Kurtuba, który d-dowiózł mnie aż do Nowego Yorku - twarz Jasona, mimo iż ciągle kamienna, zdradzała zaintrygowanie słowami studenta - w-wagon, w którym jechałem, wyładowany był k-kołami zębatymi i innymi c-częściami produkowanymi w f-fabryce Duvarro Spocket.
- Co się stało z ładunkiem?
- Odpłyną, n-na pokładzie "Big Freda" i zmierza d-do Egiptu.
- Interesujące, widzisz chłopcze też nieco popytałem i dowiedziałem się ostatnio ciekawej rzeczy o tym...Kurtubie - mężczyzna rozłożył się nieco luźniej na ławce - z tego co mówiłeś przez telefon, studiujesz antropologię na Uniwersytecie Bostońskim, prawda?
- T-tak.
Brand kiwną z zadowoleniem głową
- Więc pewnie słyszałeś o Morganie Vivarro?
- Nowojorski a-antropolog, specjalizuje się w k-kulturach indoeuropejskich - odpowiedział bez namysłu.
- Widzę, że odrobiłeś pracę domową...otóż, dowiedziałem się iż ów Vivarro udał się jakiś czas temu na badania prowadzone w prowincji Orisa w Indiach. Jego sponsorami są Fundacja Złote Indie z Wielkiej Brytanii i oczywiście Kurtub. Poczyniłem małe kroki w kierunku rozgryzienia tej sytuacji, jednak jedyne co na razie udało mi się zrobić, to umówić spotkanie z Teresą Vivarro - córką Morgana. Wydaje mi się, że lepszym wyjściem będzie, jeśli ty udasz się na to spotkanie jako mój przedstawiciel, mimo wszystko lepiej znasz się na tych naukowych aspektach.
- C-cóż, wie pan, t-to może być dla mnie mały p-problem.
- Zawsze rób rzeczy, które są dla ciebie kłopotliwe młody człowieku - powiedział Brand, wpatrując się w Lyncha z wrodzoną surowością.
Leo nieznacznie kiwną głową, po czym podał kartkę z numerem telefonu do mieszkania Michaela.
- Świetnie, zadzwonię jeszcze dziś i omówię z tobą szczegóły spotkania...ach i mam jeszcze jedno pytanie.
- T-tak?
- Słyszałem, że udało ci się dostać do Victora. Jak on się czuje?
Chłopak ciężko westchnął.
- J-jest z nim źle, c-ciągle faszerują go jakimiś l-lekami...ledwo mnie rozpoznał.
Jason, jedynie przerzucił wzrok z szachistów na Lyncha:
- Miło było cię poznać, Leonardzie. - uścisnął mu rękę, po czym niespiesznym krokiem ruszył szeroką alejką.
"Czujesz się świadomy....Leo?"
Spacer po mieście, obserwacja tłumów ludzi, drobne zakupy, lekki obiad i powrót do mieszkania Michaela, gdzie oczekiwał na telefon Branda.
Plamy w pamięci powoli, leniwie wypełniały się mieszankami zapachów, obrazów i dźwięków...