Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2010, 01:27   #203
Noraku
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Szlachcic opuścił zgromadzonych jeszcze w czasie przemowy kapłana z wyraźnie kiepskim humorze. Łowca głów także nie odezwał się nawet słowem do zgromadzonych. Atmosfera w pokoju była wyraźnie przybita i nawet mina wesołego zazwyczaj elfa spoważniała. Skoro kapłan, i to najwyraźniej jeden z bardziej wtajemniczonych co można było określić po jego stroju, trząsł się ze zdenerwowania z powodu tych wieści to coś musiało być na rzeczy. Kiedy drużyna została już sama, rozpętała się pomiędzy nimi burzliwa dyskusja. Zbycie prośby arcykapłana nie wchodziło w drogę, kolidowało to jednak z planami odwiedzenia pamiętnej gospody. Martin, Gotfryd i Mablung naciskali, że należy na razie odłożyć plany zemsty na później i skupić się na tym nowym zagrożeniu. Varl miał odmienne zdanie. Dla niego była to sprawa honoru, ale jednak dał się przekonać i postanowił udać się na to spotkanie. Siedział potem w kiepskim humorze, bo to oznaczało, że powrót do jego rodzinnego Kisleva znacznie się opóźni. Gnordi nie uczestniczył w rozmowie, gdyż znowu przysnął i obudził się dopiero wieczorem.

Dzień z jednej strony ciągnął się im niemiłosiernie długo, a z drugiej zanim się spostrzegli zapadł już zmrok. Nie mieli zbyt dużo do roboty, więc leniuchowali po raz pierwszy od niepamiętnych czasów dając odpocząć członkom i umysłom. Pogawędzili trochę, zakurzyli fajkę i wspominali wspólne ogniska w karawanie, kiedy w napięciu reagowali na każdy szelest trawy i nie mogli być pewni jutra. Teraz śmiali się z tego. Zanim nadszedł czas spotkania, postanowili udać się do jakiejś karczmy na posiłek. Mieli dość jedzenia prowiantu podróżniczego, a z drugiej strony woleli ominąć ciemne speluny. Raczej nie śpieszyło się im do powtórki z tamtych wydarzeń. Poprosili więc strażnika, by wskazał im jakąś zacną gospodę. Dostali kilka propozycji, ale uwagę przyciągnęły zwłaszcza trzy. „Żniwiarska Gęś” lokal niezwykle ekskluzywny położony w doskonałym miejscu dla wszelkiej bogatej i wysokiej stanem ludności Middenheim, jednak za doskonałe jedzenie jest odpowiednia i stanowczo za wysoka jak na kieszenie podróżników, cena. Drugą propozycją był prowadzony przez Niziołka „Płonący Kominek”, istna enklawa dla tej rasy Imperium z tradycyjnymi i bogato ozdobionymi potrawami ale także utrzymana w klimacie tych z Krainy Zgromadzeń czyli sufit na poziomie półtora metra nad podłogą. Ostatecznie wybór padł na trzecią karczmę „Bakałarza”, a jako że znajdowała się w niedalekiej odległości od Świątyni boga Zimy, postanowili udać się właśnie tam. Tak samo jak pierwszego dnia, Gnordi stanowił taran wśród wędrującej ciżby. Dzisiaj działał z jeszcze lepszym efektem, gdyż był burkliwy po nagłym przebudzeniu, a bandaże dodawały mu jeszcze wojowniczego charakteru. Dzięki przebraniu, Martin ściągał znacznie mniejszą uwagę wśród ludzi, więc udawało im się przebrnąć przez miasto bez dziwnych, wystraszonych spojrzeń i tajemniczych szeptów. Jednak to, że normalni mieszczanie nie zwracali na nich uwagi, nie znaczyło że ktoś inny tego nie robił – wnioskował Gotfryd, który mocniej zacisnął palce na sakiewce pełnej złotych monet.

„Bakałarz” nie był jakoś przepełniony gośćmi. Po oblężeniu wielu ludzi nie było stać na tak wysokie standardy, ale i tak stajnie umieszczona przy budynku rozbrzmiewała parskaniem koni przyjezdnych szlachciców i najemników różnej maści, szukających odrobiny szczęścia i brzdęku monet. Mimo wyraźnie uszczuplonych zapasów, gospodarze starali się zachować dobrą minę do złej gry. Ale to co wzbudzało największe zainteresowanie wśród klientów był wystrój. Hugo Schmidt, właściciel, jest olbrzymim kolekcjonerem. Przez całe życie zbierał różne antyki, które teraz zdobiły ściany i sufity lokalu. Martin oglądał wszystko z błyszczącymi oczami, widząc po raz pierwszy przedmioty z odległych krain o których mógł do tej pory tylko czytać. Aż go korciło by podejść do wszystkiego i dokładnie obejrzeć. Czuł się jak podrostek, młody uczeń któremu po raz pierwszy pokazano cuda współczesnego świata. Gotfryd również patrzył na to wszystko z zainteresowaniem. Każdy przedmiot przypominał mu o jakiejś przygodzie, a miał ich w swoim życiu niemało, ale zauważył także wiele rzeczy z krain, których nigdy nie odwiedził, ani nawet nie słyszał, że istnieją. Mablung w zadumaniu podziwiał misterne ryciny i wszelkie oznaki elfickiego wzornictwa. Nawet bardziej burkliwi Varl i Gnordi znaleźli coś co przykuło ich uwagę. W przypadku tego pierwszego były to spora kolekcja zestawów do szachów z kości i nie tylko, pochodzących z całego Starego Świata. Drugi natomiast zauważył kilka krasnoludzkich rzeźb i arcydzieł i zastanawiał się czy właściciel uiścił za nie odpowiednią zapłatę.

Kiedy najedli się już do syta i obadali wszystkie znajdujące się w karczmie przedmioty, podziękowali serdecznie właścicielom i udali się do świątyni na spotkanie. Tak jak zapowiedział Ranulf, nie było kłopotów z dostaniem się na teren kompleksu. Strażnicy byli dokładnie poinformowani o ich wizycie, poza tym rozpoznali czarodzieja. Przez olbrzymia świątynię, z którą mogła równać się jedynie Altdorfska świątynia Sigmara, przeprowadził ich młody akolita ubrany w futra z gęstą brodą. Omijali zatłoczone sale pełne rannych, ale nie mogli powstrzymać się by nie spojrzeć na wspaniały srebrnobiały płomień, płonący w największej z sal. Święty Płomień Ulryka. Według podań ogień ten nie poparzy prawdziwego wyznawcy Ulryka. Przewodnik zostawił ich przed drzwiami, prowadzącymi do małego pokoju. Był on znacznie obszerniejszy i bogatszy niż cela ojca Mortena. Nie przypominała ona w niczym zwykłego pomieszczenia mieszkalnego. Stół, kilka krzeseł, sofa i mały kominek to wszystko z ważniejszych części umeblowania. Typowy pokój gościnny, oświetlany tylko migoczącym płomieniem palącego się drwa. Ojciec Ranulf już na nich czekał. Obok niego siedział inny kapłan, opierający brodę na lasce.
- Nareszcie. Zaczynałem się już niepokoić o wasze przybycie. Witajcie, witajcie! – przywitał ich ulrykowiec z uśmiechem na twarzy. – Arcykapłan prosi o przekazanie jego najszczerszych przeprosin, ale niestety pilne sprawy uniemożliwiają mu spotkanie. Zostałem jednak w pełni poinformowany o szczegółach waszej misji. Ah, zapomniał bym. Mój przyjaciel, kapłan Odo – dodał wskazując na siedzącego towarzysza. Ten kiwnął głową. Można było odnieść wrażenie jakby mężczyzna wcale nie patrzył na nich, ale przez nich. Prosto w ich dusze, wyrwane z bezpiecznego schronienia jakie dawało ciało. Blask ognia padł na jego twarz i wrażenie prysło. Puste, białe oczy nie miały prawa widzieć niczego. Bielmo pokryło je całe, nie pozostawiając niczego. Był ślepy.
- Może chcecie się czegoś napić? Mam tutaj wino prosto ze świątynnych zapasów. – kontynuował Ranulf, kiedy już wszyscy usiedli, gestem wskazując na dzban i kilka kubków. Mablung postanowił skosztować dobrodziejstw gościny i nalał sobie pełny kubek. Po minie widać było, że jest zadowolony z doboru trunku, chociaż nie okazywał by mu wielce smakowało.
- Z pewnością jesteście ciekawi, co skłoniło świątynie do proszenia was o pomoc. Cóż kapitan mocno was chwalił za pomoc w sprawie morderstwa ojca Mortena, Morr niech mu lekkim będzie. – zaczął poważnie starszy z kapłanów. - Otóż kilka dni temu szacowny brat Odo popadł w śpiączkę. Jak pewnie zauważyliście bogowie odebrali mu wzrok, dając jednak w zamian znacznie silniejszy dar. Dlatego właśnie arcykapłan postanowił nie wzywać medyków, wyczuwając w tym zdarzeniu wyższą interwencję. Wczoraj ojciec Odo zbudził się nagle. Nie miał dla nas dobrych informacji.Ranulf przełknął głośno ślinę i zrobił pauzę. Ślepy kapłan wykorzystał wahania swojego towarzysza i przemówił niezwykle suchym i, zupełnie nie pasującym do jego postury, piskliwym głosem. Twarz miał zwróconą na ścianę, jakby zauważył w wystroju tego pokoju niepotrzebną pajęczynę albo drażniącą muchą i starał się samą wolą sprawić by zniknęła. Jego ciało lekko drgało.
- Widziałem okropne rzeczy. Na sam ich widok włos jeżył mi się na głowie, chociaż wiedziałem że to sen i nic złego nie może mnie spotkać. Mroczne pęta narzucone ciału zelżały, ukazując mi świat, którego niemalże zapomniałem. Byłem w ciemnym i ponurym lesie. Otaczały mnie potężne konary o zniszczonej korze i złowieszczych gałęziach. Przede mną widziałem wielki kamień na szczycie trawiastego kopca. Górował nad wszystkim, nawet nad drzewami. U jego podstawy leżały zmasakrowane ciała w powyginanych zbrojach, a także całkiem ogołocone już szkielety. Ze szczytu kamienia zaczęła spływać krew. Wsiąkła ona w ziemię kopca. Potem zaczęła świecić czerwonym blaskiem, jakby płonęła. Mógłbym przysiąc, że czułem jej żar na twarzy. Ziemia pod moimi stopami zadrżała. Kopiec rozwarł się, niczym paszcze bestii, a z jego wnętrza wyszedł wysoki i umięśniony człowiek w czarnej zbroi. Na jego tarczy widniał znak plugawego Khorna, Boga Krwi. Na jego szyi wisiał ciemny łańcuch z żelaza ciemnego jak sama noc zakończonym rogatym czerepem z mosiądzu. Z oczu wisiora bił taki sam blask jak od krwi, jakby czaszka żyła i patrzyła prosto we mnie. Prosto na moją duszę. Chciałem modlić się do Ulryka o siłę i ochronę, ale moje usta ani drgnęły. Chciałem podnieść mój wierny kij do obrony, ale ręce odmówiły mi posłuszeństwa. Gdy wojownik był już blisko chciałem uciec, ale nogi miałem jak z kamienia. Rycerz chwycił mnie za głowę i uniósł bez problemu, a ja czułem jak jego żelazne rękawice kaleczą mi twarz. Nie przybliżył mnie jednak do przyłbicy, ale do czerepu. Nagle usłyszałem głos, który dobiegał z ust czaszki. „Mówiłem, że będę wolny”. – Kapłan opisał swoją wizję bez jęknięcia czy strachu w głosie. Czasami tylko przerywał, jakby dla zebrania myśli. Jednak jego trzęsące się ciało zdradzało, że to czego doznał przerażało go. Mimo to okazał siłę woli, oraz hart ducha i dobrnął do końca. Dopiero wtedy opuścił głowę i dodał słabym głosem. – Jeszcze teraz czuje obecność tej rzeczy… Te oczy… jakby nadal na mnie patrzyły.
Ranulf położył rękę na ramieniu towarzysza by go pocieszyć. Najwyraźniej udzieliła mu się odwaga przyjaciela, gdyż dalej kontynuował już sam.
- Ojciec Odo obudził się z wrzaskiem i cały rozżarzony. Akolita który chciał go uspokoić miał całe poparzone dłonie. To tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że wizja jest jak najbardziej prawdziwa. Wygląda na to, że ten mosiężny czerep to jakieś potężny artefakt Chaosu, ukryty gdzieś w lesie Drakwald, wizja natomiast ostrzega nas przed zagrożeniem jakie ze sobą niesie i że ktoś prawdopodobnie także jest na jego tropie. Obawiamy się, że jakiś oddział z armii Archaona odłączył się od głównych sił w poszukiwaniu tego kurhanu. Jeżeli zostanie przez nich odnaleziony, losy wojny zostaną przesądzone. Musicie nam pomóc. Nie proszę tylko w imieniu świątyni, lecz całego Middenheim, a może nawet i całego Imperium. Nasze wojska i najświetniejsi z rycerzy opuścili miasto, zaś jeszcze więcej zginęło w trakcie oblężenia. Jak wiecie kapitan Schutzmann także nie może sobie pozwolić na uszczuplenie własnych sił. Tylko wy możecie nam pomóc. Musicie znaleźć to obrzydlistwo, zanim zdobędą je słudzy Chaosu, a potem przynieście do miasta. W tym czasie uczeni ze świątyni i Colegium Theollogica będą szukali sposobu na zniszczenie bądź zapieczętowanie artefaktu. Ojciec Odo wyruszy z wami. Sądzę, że wizja pozwoli mu poprowadzić was wprost do celu. Jego ślepota nie powinna być w tym wielkim utrudnieniem.
Wieści jakie zostały przekazane drużynie były, no cóż, szokujące. W najczarniejszych snach nie spodziewali się czegoś takiego. Dodatkowo rysowała się przed nimi perspektywa powrotu do lasu Drakwald, najniebezpieczniejszego w tej części Imperium. Tego samego, którego opuszczenie było dla nich powodem do radości i dziękczynnych modlitw. Teraz przeznaczenie próbowało naprawić swój błąd i wpychało ich znowu w jego mroczne odmęty. Po twarzy Mablunga widać było, że jest przerażony świadomością spotkania tak potężnego artefaktu, ale jednocześnie przeświadczenie, że nie może on wpaść w niepowołane ręce.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline