Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-12-2010, 22:58   #201
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kapłan, który wszedł do pokoju rozejrzał się w poszukiwaniu kogoś. Był wyraźnie czymś przejęty. Towarzyszący mu mężczyzna zamknął za sobą drzwi, pozostawiając Franza von Lepke w zakłopotaniu. Żeby wyjść z pokoju musiałby go odsunąć, a twarde oblicze nie zdradzało ani krzty pokorności wobec kogoś wyższego stanem.
- Nie ma - odpowiedział, Varl gryząc kawałek chleba. - A czegóż to od niego chcecie, wielebny? Jego kompanami jesteśmy, może jakoś pomóc możemy.
Kapłan usiadł z zakłopotaniem na wolnym krześle i drżącą ręką przetarł czoło:
- Nie ma go? To nie dobrze, bardzo niedobrze - mamrotał do siebie po czym spojrzał na flisaka. - Kompanami? A tak słyszałem. Może rzeczywiście moglibyście mi pomóc. Mam do niego sprawę niecierpiącą zwłoki. Byłbym wdzięczny gdybyście przekazali mu wiadomość, żeby przyszedł do świątyni Ulryka zaraz po zachodzie słońca. Tak. Wszyscy możecie przyjść tak będzie lepiej. Ja... sam arcykapłan byłby wam bardzo wdzięczny za to. To jest Gustav Shnizel. On także pojawi się na spotkaniu i jeżeli się zgodzicie to będzie wam towarzyszył. Jeżeli się oczywiście zgodzicie.
Kapłan mówił dość szybko i niespójnie, szybko przeskakując z jednego tematu na drugi, jakby zdenerwowała go nieobecność czarodzieja. Pewnie się go spodziewał i musiał mieć dla niego ważne wiadomości, skoro tak się zdenerwował jego nieobecnością.
- Zanim się na cokolwiek zgodzimy, kapłanie... - wtrącił się Gotfryd, pomny zakończenia rozmowy ze szlachcicem. - Czy mógłbyś uchylić rąbka tajemnicy? Parę słów na temat tego, o czym będzie rozmowa? Moglibyśmy się nastawić... duchowo.
Bez względu na plany drużyny uważał, że na to spotkanie trzeba iść. Arcykapłan nie był kimś, kogo można lekceważyć.
- Cóż, oczywiście nie można się spodziewać, że podejmiecie się wzięcia kota w worku - odparł kapłan zaplatając palce. - Sprawa jest niezwykle delikatna, gdyż mamy tylko podejrzenia, ale są one na tyle silne, żeby podjąć ryzyko. Mogę tylko powiedzieć, że misja będzie polegała na udaniu się do lasu Drakwald i sprawdzenia pewnej ... informacji.
- Drakwald...
- powtórzył Gotfryd, tonem w którym dość trudno było doszukać się zachwytu. - Mógłbym wyruszyć jutro... jeśli tylko załatwimy naszą sprawę. I oczywiście zdołamy się porozumieć co do warunków tej wyprawy. Rzecz jasna nie mogę mówić za innych - zastrzegł - a nas dwóch - wskazał na Gustava Shnitzla - to będzie chyba trochę za mało... Jestem Gotfryd - przedstawił się Gustavowi.
- Trzech. Może więcej szczegółów, kapłanie - odezwał się od stołu Varl. Wyglądało na to, że podróż do Kisleva znów się odwlecze. - Varl Meusmann. I ile na tym można zyskać? Nie kryję, że gotówka jest mi potrzebna...
- Pieniądze nie grają roli, zapewniam was
- potwierdził kapłan. - Niestety więcej szczegółów nie mogę tutaj powiedzieć. Możecie być jednak panowie pewni, że nasz arcykapłan odpowie na wszelkie wasze pytania.
- W takim razie, ojcze Ranulfie
- powiedział Gotfryd - będzie nas co najmniej trzech. Jestem pewien, że Martin również się przyłączy, skoro to taka ważna sprawa. A ty, Gnordi? - zwrócił się bezpośrednio do milczącego jak na razie krasnoluda.
- Na kogo mamy się powołać, by strażnicy nas wpuścili do świątyni? - Gotfryd zadał kapłanowi ostatnie pytanie..
- Strażnicy z pewnością skojarzą czarodzieja, ale jeżeli były by jakieś kłopot to powołujcie się na mnie. Stosowne instrukcje zostaną przekazane wszystkim strażnikom pilnującym bramy.
- Zjawimy się z pewnością
- obiecał Gotfryd.
W tym momencie czarodziej uznał za stosowne by przybyć do przydzielonej im kwatery. Znalezienie jej na własną rękę zajęło mu trochę czasu ale koniec końców znalazł.
- Co się tutaj dzieje? - zapytał zdziwiony ilością osób w pomieszczeniu.
- Przepraszam za ten brak kultury. Ojcze Ranulfie. Mam nadzieję, że kompania przywitała was adekwatnie w naszych skromnych progach. Wątpię w towarzyszki charakter odwiedzin, więc zapytam, jaki jest cel wizyty tak nie spodziewanych w takim miejscu gości?
- Martinie, co za szczęście, że pan się zjawił
- odparł Ranulf momentalnie wstając. Podszedł do czarodzieja i przywitał się. - Mam do was wszystkich niecierpiącą zwłoki sprawę. Dotyczy to tego o czym już rozmawialiśmy. Wyjaśniłem im wszystko co powinni wiedzieć, oni udzielą szczegółowszych informacji - dodał poufnie.
Ojciec pożegnał się z wszystkimi, życząc im szczęścia i obiecał zobaczyć się wieczorem u arcykapłana po czym wyszedł, zostawiając podróżnych samych sobie.
- Uważam - powiedział Gotfryd - że powinniśmy odłożyć na później kwestię 'wizyty' w karczmie. Według mnie spotkanie z arcybiskupem jest znacznie ważniejsze. Z pewnością nie chce porozmawiać z nami o pogodzie.
 
Kerm jest offline  
Stary 05-12-2010, 17:09   #202
 
Matyjasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Dogłębnie zastanowił się nad dalszą czynnością. W miał do wyboru między dwoma ważnymi działaniami wzajemnie się wykluczającymi.
Prawdziwy konflikt tragiczny.
-Choć nie chcę tego mówić to chyba masz rację. Krew wrze mi w żyłach na myśl na odpuszczenie honorowej pomsty! Jednak jestem adeptem kolegium magii i dobro imperium powinno być naczelnym celem, nawet kosztem personalnych chęci. Dlatego też uważam, że powinniśmy udać się do świątyni.
 
Matyjasz jest offline  
Stary 13-12-2010, 01:27   #203
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Szlachcic opuścił zgromadzonych jeszcze w czasie przemowy kapłana z wyraźnie kiepskim humorze. Łowca głów także nie odezwał się nawet słowem do zgromadzonych. Atmosfera w pokoju była wyraźnie przybita i nawet mina wesołego zazwyczaj elfa spoważniała. Skoro kapłan, i to najwyraźniej jeden z bardziej wtajemniczonych co można było określić po jego stroju, trząsł się ze zdenerwowania z powodu tych wieści to coś musiało być na rzeczy. Kiedy drużyna została już sama, rozpętała się pomiędzy nimi burzliwa dyskusja. Zbycie prośby arcykapłana nie wchodziło w drogę, kolidowało to jednak z planami odwiedzenia pamiętnej gospody. Martin, Gotfryd i Mablung naciskali, że należy na razie odłożyć plany zemsty na później i skupić się na tym nowym zagrożeniu. Varl miał odmienne zdanie. Dla niego była to sprawa honoru, ale jednak dał się przekonać i postanowił udać się na to spotkanie. Siedział potem w kiepskim humorze, bo to oznaczało, że powrót do jego rodzinnego Kisleva znacznie się opóźni. Gnordi nie uczestniczył w rozmowie, gdyż znowu przysnął i obudził się dopiero wieczorem.

Dzień z jednej strony ciągnął się im niemiłosiernie długo, a z drugiej zanim się spostrzegli zapadł już zmrok. Nie mieli zbyt dużo do roboty, więc leniuchowali po raz pierwszy od niepamiętnych czasów dając odpocząć członkom i umysłom. Pogawędzili trochę, zakurzyli fajkę i wspominali wspólne ogniska w karawanie, kiedy w napięciu reagowali na każdy szelest trawy i nie mogli być pewni jutra. Teraz śmiali się z tego. Zanim nadszedł czas spotkania, postanowili udać się do jakiejś karczmy na posiłek. Mieli dość jedzenia prowiantu podróżniczego, a z drugiej strony woleli ominąć ciemne speluny. Raczej nie śpieszyło się im do powtórki z tamtych wydarzeń. Poprosili więc strażnika, by wskazał im jakąś zacną gospodę. Dostali kilka propozycji, ale uwagę przyciągnęły zwłaszcza trzy. „Żniwiarska Gęś” lokal niezwykle ekskluzywny położony w doskonałym miejscu dla wszelkiej bogatej i wysokiej stanem ludności Middenheim, jednak za doskonałe jedzenie jest odpowiednia i stanowczo za wysoka jak na kieszenie podróżników, cena. Drugą propozycją był prowadzony przez Niziołka „Płonący Kominek”, istna enklawa dla tej rasy Imperium z tradycyjnymi i bogato ozdobionymi potrawami ale także utrzymana w klimacie tych z Krainy Zgromadzeń czyli sufit na poziomie półtora metra nad podłogą. Ostatecznie wybór padł na trzecią karczmę „Bakałarza”, a jako że znajdowała się w niedalekiej odległości od Świątyni boga Zimy, postanowili udać się właśnie tam. Tak samo jak pierwszego dnia, Gnordi stanowił taran wśród wędrującej ciżby. Dzisiaj działał z jeszcze lepszym efektem, gdyż był burkliwy po nagłym przebudzeniu, a bandaże dodawały mu jeszcze wojowniczego charakteru. Dzięki przebraniu, Martin ściągał znacznie mniejszą uwagę wśród ludzi, więc udawało im się przebrnąć przez miasto bez dziwnych, wystraszonych spojrzeń i tajemniczych szeptów. Jednak to, że normalni mieszczanie nie zwracali na nich uwagi, nie znaczyło że ktoś inny tego nie robił – wnioskował Gotfryd, który mocniej zacisnął palce na sakiewce pełnej złotych monet.

„Bakałarz” nie był jakoś przepełniony gośćmi. Po oblężeniu wielu ludzi nie było stać na tak wysokie standardy, ale i tak stajnie umieszczona przy budynku rozbrzmiewała parskaniem koni przyjezdnych szlachciców i najemników różnej maści, szukających odrobiny szczęścia i brzdęku monet. Mimo wyraźnie uszczuplonych zapasów, gospodarze starali się zachować dobrą minę do złej gry. Ale to co wzbudzało największe zainteresowanie wśród klientów był wystrój. Hugo Schmidt, właściciel, jest olbrzymim kolekcjonerem. Przez całe życie zbierał różne antyki, które teraz zdobiły ściany i sufity lokalu. Martin oglądał wszystko z błyszczącymi oczami, widząc po raz pierwszy przedmioty z odległych krain o których mógł do tej pory tylko czytać. Aż go korciło by podejść do wszystkiego i dokładnie obejrzeć. Czuł się jak podrostek, młody uczeń któremu po raz pierwszy pokazano cuda współczesnego świata. Gotfryd również patrzył na to wszystko z zainteresowaniem. Każdy przedmiot przypominał mu o jakiejś przygodzie, a miał ich w swoim życiu niemało, ale zauważył także wiele rzeczy z krain, których nigdy nie odwiedził, ani nawet nie słyszał, że istnieją. Mablung w zadumaniu podziwiał misterne ryciny i wszelkie oznaki elfickiego wzornictwa. Nawet bardziej burkliwi Varl i Gnordi znaleźli coś co przykuło ich uwagę. W przypadku tego pierwszego były to spora kolekcja zestawów do szachów z kości i nie tylko, pochodzących z całego Starego Świata. Drugi natomiast zauważył kilka krasnoludzkich rzeźb i arcydzieł i zastanawiał się czy właściciel uiścił za nie odpowiednią zapłatę.

Kiedy najedli się już do syta i obadali wszystkie znajdujące się w karczmie przedmioty, podziękowali serdecznie właścicielom i udali się do świątyni na spotkanie. Tak jak zapowiedział Ranulf, nie było kłopotów z dostaniem się na teren kompleksu. Strażnicy byli dokładnie poinformowani o ich wizycie, poza tym rozpoznali czarodzieja. Przez olbrzymia świątynię, z którą mogła równać się jedynie Altdorfska świątynia Sigmara, przeprowadził ich młody akolita ubrany w futra z gęstą brodą. Omijali zatłoczone sale pełne rannych, ale nie mogli powstrzymać się by nie spojrzeć na wspaniały srebrnobiały płomień, płonący w największej z sal. Święty Płomień Ulryka. Według podań ogień ten nie poparzy prawdziwego wyznawcy Ulryka. Przewodnik zostawił ich przed drzwiami, prowadzącymi do małego pokoju. Był on znacznie obszerniejszy i bogatszy niż cela ojca Mortena. Nie przypominała ona w niczym zwykłego pomieszczenia mieszkalnego. Stół, kilka krzeseł, sofa i mały kominek to wszystko z ważniejszych części umeblowania. Typowy pokój gościnny, oświetlany tylko migoczącym płomieniem palącego się drwa. Ojciec Ranulf już na nich czekał. Obok niego siedział inny kapłan, opierający brodę na lasce.
- Nareszcie. Zaczynałem się już niepokoić o wasze przybycie. Witajcie, witajcie! – przywitał ich ulrykowiec z uśmiechem na twarzy. – Arcykapłan prosi o przekazanie jego najszczerszych przeprosin, ale niestety pilne sprawy uniemożliwiają mu spotkanie. Zostałem jednak w pełni poinformowany o szczegółach waszej misji. Ah, zapomniał bym. Mój przyjaciel, kapłan Odo – dodał wskazując na siedzącego towarzysza. Ten kiwnął głową. Można było odnieść wrażenie jakby mężczyzna wcale nie patrzył na nich, ale przez nich. Prosto w ich dusze, wyrwane z bezpiecznego schronienia jakie dawało ciało. Blask ognia padł na jego twarz i wrażenie prysło. Puste, białe oczy nie miały prawa widzieć niczego. Bielmo pokryło je całe, nie pozostawiając niczego. Był ślepy.
- Może chcecie się czegoś napić? Mam tutaj wino prosto ze świątynnych zapasów. – kontynuował Ranulf, kiedy już wszyscy usiedli, gestem wskazując na dzban i kilka kubków. Mablung postanowił skosztować dobrodziejstw gościny i nalał sobie pełny kubek. Po minie widać było, że jest zadowolony z doboru trunku, chociaż nie okazywał by mu wielce smakowało.
- Z pewnością jesteście ciekawi, co skłoniło świątynie do proszenia was o pomoc. Cóż kapitan mocno was chwalił za pomoc w sprawie morderstwa ojca Mortena, Morr niech mu lekkim będzie. – zaczął poważnie starszy z kapłanów. - Otóż kilka dni temu szacowny brat Odo popadł w śpiączkę. Jak pewnie zauważyliście bogowie odebrali mu wzrok, dając jednak w zamian znacznie silniejszy dar. Dlatego właśnie arcykapłan postanowił nie wzywać medyków, wyczuwając w tym zdarzeniu wyższą interwencję. Wczoraj ojciec Odo zbudził się nagle. Nie miał dla nas dobrych informacji.Ranulf przełknął głośno ślinę i zrobił pauzę. Ślepy kapłan wykorzystał wahania swojego towarzysza i przemówił niezwykle suchym i, zupełnie nie pasującym do jego postury, piskliwym głosem. Twarz miał zwróconą na ścianę, jakby zauważył w wystroju tego pokoju niepotrzebną pajęczynę albo drażniącą muchą i starał się samą wolą sprawić by zniknęła. Jego ciało lekko drgało.
- Widziałem okropne rzeczy. Na sam ich widok włos jeżył mi się na głowie, chociaż wiedziałem że to sen i nic złego nie może mnie spotkać. Mroczne pęta narzucone ciału zelżały, ukazując mi świat, którego niemalże zapomniałem. Byłem w ciemnym i ponurym lesie. Otaczały mnie potężne konary o zniszczonej korze i złowieszczych gałęziach. Przede mną widziałem wielki kamień na szczycie trawiastego kopca. Górował nad wszystkim, nawet nad drzewami. U jego podstawy leżały zmasakrowane ciała w powyginanych zbrojach, a także całkiem ogołocone już szkielety. Ze szczytu kamienia zaczęła spływać krew. Wsiąkła ona w ziemię kopca. Potem zaczęła świecić czerwonym blaskiem, jakby płonęła. Mógłbym przysiąc, że czułem jej żar na twarzy. Ziemia pod moimi stopami zadrżała. Kopiec rozwarł się, niczym paszcze bestii, a z jego wnętrza wyszedł wysoki i umięśniony człowiek w czarnej zbroi. Na jego tarczy widniał znak plugawego Khorna, Boga Krwi. Na jego szyi wisiał ciemny łańcuch z żelaza ciemnego jak sama noc zakończonym rogatym czerepem z mosiądzu. Z oczu wisiora bił taki sam blask jak od krwi, jakby czaszka żyła i patrzyła prosto we mnie. Prosto na moją duszę. Chciałem modlić się do Ulryka o siłę i ochronę, ale moje usta ani drgnęły. Chciałem podnieść mój wierny kij do obrony, ale ręce odmówiły mi posłuszeństwa. Gdy wojownik był już blisko chciałem uciec, ale nogi miałem jak z kamienia. Rycerz chwycił mnie za głowę i uniósł bez problemu, a ja czułem jak jego żelazne rękawice kaleczą mi twarz. Nie przybliżył mnie jednak do przyłbicy, ale do czerepu. Nagle usłyszałem głos, który dobiegał z ust czaszki. „Mówiłem, że będę wolny”. – Kapłan opisał swoją wizję bez jęknięcia czy strachu w głosie. Czasami tylko przerywał, jakby dla zebrania myśli. Jednak jego trzęsące się ciało zdradzało, że to czego doznał przerażało go. Mimo to okazał siłę woli, oraz hart ducha i dobrnął do końca. Dopiero wtedy opuścił głowę i dodał słabym głosem. – Jeszcze teraz czuje obecność tej rzeczy… Te oczy… jakby nadal na mnie patrzyły.
Ranulf położył rękę na ramieniu towarzysza by go pocieszyć. Najwyraźniej udzieliła mu się odwaga przyjaciela, gdyż dalej kontynuował już sam.
- Ojciec Odo obudził się z wrzaskiem i cały rozżarzony. Akolita który chciał go uspokoić miał całe poparzone dłonie. To tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że wizja jest jak najbardziej prawdziwa. Wygląda na to, że ten mosiężny czerep to jakieś potężny artefakt Chaosu, ukryty gdzieś w lesie Drakwald, wizja natomiast ostrzega nas przed zagrożeniem jakie ze sobą niesie i że ktoś prawdopodobnie także jest na jego tropie. Obawiamy się, że jakiś oddział z armii Archaona odłączył się od głównych sił w poszukiwaniu tego kurhanu. Jeżeli zostanie przez nich odnaleziony, losy wojny zostaną przesądzone. Musicie nam pomóc. Nie proszę tylko w imieniu świątyni, lecz całego Middenheim, a może nawet i całego Imperium. Nasze wojska i najświetniejsi z rycerzy opuścili miasto, zaś jeszcze więcej zginęło w trakcie oblężenia. Jak wiecie kapitan Schutzmann także nie może sobie pozwolić na uszczuplenie własnych sił. Tylko wy możecie nam pomóc. Musicie znaleźć to obrzydlistwo, zanim zdobędą je słudzy Chaosu, a potem przynieście do miasta. W tym czasie uczeni ze świątyni i Colegium Theollogica będą szukali sposobu na zniszczenie bądź zapieczętowanie artefaktu. Ojciec Odo wyruszy z wami. Sądzę, że wizja pozwoli mu poprowadzić was wprost do celu. Jego ślepota nie powinna być w tym wielkim utrudnieniem.
Wieści jakie zostały przekazane drużynie były, no cóż, szokujące. W najczarniejszych snach nie spodziewali się czegoś takiego. Dodatkowo rysowała się przed nimi perspektywa powrotu do lasu Drakwald, najniebezpieczniejszego w tej części Imperium. Tego samego, którego opuszczenie było dla nich powodem do radości i dziękczynnych modlitw. Teraz przeznaczenie próbowało naprawić swój błąd i wpychało ich znowu w jego mroczne odmęty. Po twarzy Mablunga widać było, że jest przerażony świadomością spotkania tak potężnego artefaktu, ale jednocześnie przeświadczenie, że nie może on wpaść w niepowołane ręce.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 13-12-2010, 14:59   #204
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Gotfryd w milczeniu szedł przez ulice miasta, przy okazji rozglądając się na różne strony, w tym i, od czasu do czasu, do tyłu.
Co prawda żaden z mijających ich mieszkańców miasta nie okazywał zbytniego zainteresowania ich grupą, ale nigdy nie było wiadomo, czy ktoś nie podąża ich śladem. W końcu chodził za nimi jeden ze strażników... Kieszonkowcy również interesowali się ludźmi, chociaż z całkiem innych powodów...

Gdyby poprzednim razem wybrali się do "Bakałarza", to z pewnością mieliby o jednego człowieka więcej w drużynie i nie mieliby na głowie sprawy zemsty... Ale stało się i nie warto było myśleć o tym, co by było gdyby.
Jeśli wnętrze gospody miało świadczyć o zainteresowaniach lub przeszłości właściciela "Bakałarza", to można by pomyśleć, że ma się do czynienia z kimś, kto spędził większość życia na przemierzanie takich czy innych szlaków, często dosyć odległych. Niektóre drobiazgi zdały się Gotfrydowi znajome, inne zaś skłaniały do zastanowienia się, w jaką stronę świata skierować w przyszłości swe kroki, by zobaczyć twórców takich czy innych cudeniek. Parę groszy miał i z większą swobodą niż do tej pory mógłby zdecydować, dokąd wyruszyć.
Ale to musiało poczekać, skoro mieli przed sobą spotkanie z arcykapłanem i nie wiadomo jaką sprawę do załatwienia, a potem jeszcze czekała ich rozprawa z bandą z "Ostatniej Kropli".

Nieświadomość tego, co ich (a jego w szczególności) czeka w najbliższej przyszłości, nieco odbierała mu apetyt, ale mimo tego potrafił docenić smak tego, co pojawiło się na stole. Tyle tylko, że zjadł nieco mniej, niż miałoby to miejsce w innych, bardziej normalnych warunkach.
Płacąc swoją część rachunku wyraził uznanie dla kunsztu szefa kuchni, a potem wraz z innymi wyszedł z gospody.

O drogę do świątyni nie trzeba było się dopytywać.
Trzeba by być zalanym w trupa, by z miejsca, w jakim się znajdowali, nie zobaczyć kompleksu budowli. Z przedostaniem się przez bramę również nie mieli kłopotów. Strażnicy zapewne mieli ich rysopisy, bowiem tylko jeden z nich upewnił się, czy Martin jest Martinem i drzwi stanęły przed nimi otworem. Co z pewnością świadczyło o wadze sprawy.
Brak arcykapłana stanowił pewne rozczarowanie. Nie każdy, zajmujący taką pozycję w społeczeństwie, jak Gotfryd, miał okazję rozmawiać z taką ważną osobistością, ale... nie można było mieć, jak widać, wszystkiego.

Delektując się świetnym winem (jeszcze lepszym, niż to w gospodzie) Gotfryd przysłuchiwał się słowom, zwiastującym duże kłopoty. Jego niedowierzanie rosło, w miarę rozwoju opowieści. Wzrastała również chęć zadawania pytań. Z tym jednak powstrzymał się aż do końca relacji. Wtedy powiedział:
- To chyba zbyt poważna sprawa, by powierzać to tak nielicznej drużynie, jak nasza? Wszak starczy raz czy drugi spotkać paru zwierzoludzi i nie będzie już nikogo, kto mógłby kontynuować naszą misję. Wszak Drakwald, jak wszyscy wiedzą, pełen jest różnego plugastwa. Czy możemy dostać jakąś pomoc, która nie będzie się wyrażać ilością zbrojnych? Przydałyby się choćby dobre wierzchowce, które skróciłyby czas potrzebny na dotarcie tam. W dodatku ojciec Odo ma być naszym przewodnikiem, a to znaczy, że tylko on zna drogę. Jak znajdziemy artefakt, jeśli jemu coś się stanie?
- Kolejna sprawa... Czy opis tego artefaktu komuś coś mówi? Czy w kronikach świątyni nie ma żadnych zapisów na ten temat?
- I jeszcze jedno. Czy istnieje jakaś metoda, która nas zabezpieczyłaby przed bezpośrednim wpływem płynącego z artefaktu zła? W swej wizji nawet ojciec Odo nie mógł sobie z nim poradzić.

Czekając na odpowiedź dolał sobie wina.
Kapłan przez chwilę się namyślał.
- Oczywiście jesteśmy skłonni dostarczyć wszystko co zdołamy by uczynić waszą misję bezpieczniejszą i pewniejszą sukcesu. Arcykapłan uważa, że mała grupa ma większą szanse na ominięcie niebezpieczeństw i dotarcie do kurhanu na czas.
- Nasi uczeni sprawdzają wszelkie dostępne nam księgi od momentu usłyszenia tej wizji, ale niestety na razie udało nam się dowiedzieć niczego. Jeden z braci doszedł do wniosku, że kurhan mógł powstać około 200 lat temu za czasów Magnusa Pobożnego w czasie wielkiej bitwy u podnóży Middenheim i należy do którego z wodzów Chaosu, ale nie jesteśmy w stanie tego potwierdzić.
-Jak już mówiłem, nie mamy żadnej wiedzy na temat artefaktu, także nie możemy przewidzieć jakie może mieć na was wpływ. Przypuszczam jednak, że nie będzie to nic potężnego. Modlitwy i silna wola powinny uchronić was przed złem.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 19-12-2010 o 14:59.
Kerm jest offline  
Stary 14-12-2010, 17:18   #205
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
I stanęło na tym, że udadzą się do proszącego ich o pomoc Arcykapłana. Varlowi taka sytuacja nie pasowała. Spieszno mu było do Kisleva. Zemsta jaką chciał wywrzeć na złoczyńcach ciążyła mu bardzo. Przecież przysięgał na bogów i honor, że pomści śmierć rodziny. Do tego doszła kolejna zemsta, tym razem na zabójcy Sharma. Ale inni członkowie drużyny oponowali, mieli inne plany, więc zgodził się im pomóc, zaklinając się, że to już ostatnia przeszkoda przed wyruszeniem na wschód.

Nim udali się na spotkanie z kościelnym dygnitarzem, odwiedzili jeszcze gospodę. I to nie byle jaką spelunę, ale słynącą w świecie middenheimską gospodę, „Bakałarz”. Varl w życiu nie widział nic, co równałoby się z przepychem i wystrojem wnętrza. Mnóstwo bibelotów, trofeów, pamiątek i dzieł sztuki, spoczywało na półkach i postumentach w karczemnej sali. Z zainteresowaniem oglądał dziwaczne, wypchane zwierzęta, bogato zdobione egzemplarze broni i wymyślne figurki z marmuru i brązu. Szczególną uwagę zwrócił na ustawione pod jedną ze ścian, szachownice. Było ich kilka, stojących w rzędzie. Na każdej z nich znajdowały się figury wykonane z marmuru, drewna, kości i jeszcze innych materiałów. Każdy zestaw był inny i każdy zachwycał swoim kunsztem. Aż prosiło się aby zagrać i chwycić w palce piękną królową, przesunąć groźnego rycerza czy też zaszachować brodatego króla z pomocą wieży, wyrzeźbionej na kształt machiny oblężniczej.

Podziwianie arcydzieł przerwało dopiero podanie posiłku, który również zachwycił swoim smakiem. Varl od dawna nie jadł czegoś tak dobrego. Właściwie to ostatni raz takie specjały wcinał w rodzinnym domu, ugotowane przez babcię. Na wspomnienie rodziny zasępił się. Oni wszyscy nie żyli, a on sobie beztrosko biesiadował zamiast wyruszyć w podróż i dokonać zemsty. Przeszła mu ochota na jedzenie. Nie dokończył smacznego dania, wypił tylko duszkiem trzy puchary wina, nie zastanawiając się nad jego smakiem ani wykwintnym bukietem. Aż zaszumiało mu w głowie.

Do świątyni trafili bez trudu. Ogrom budynku wykonanego z szarego kamienia, ku czci Boga Zimy, przytłaczał. Ale Varla, będącego w podłym nastroju już chyba nic bardziej przybić nie mogło. Do świątyni weszli bez przeszkód i zostali poprowadzeni do jednej z izb gościnnych. Tam okazało się, że sam Arcykapłan, na prośbę którego tu przybyli, nie zaszczyci ich swoją obecnością. Spotkali się z dwoma kapłanami, z których jeden był ślepy. Varl przez cały czas trwania spotkania nie odzywał się i co chwila sięgał po karafkę z winem, z której obficie sobie dolewał. Niezbyt uważnie przysłuchiwał się rozmowie, z której wynikało, że Chaos budzi się w Drakwaldzie.

- Ot mi nowina - mruknął tylko pod nosem, gdy ślepy ojciec Odo, przedstawił im swoją wizję. Przecież Chaos i jego wyznawcy byli teraz, po wojnie z Archaonem wszędzie. Cóż więc było takiego w wydarzeniu opisanym przez ślepca, że postanowiono akurat tym przypadkiem zająć się szczególnie? Miało to zostać wyjaśnione już w bliskiej przyszłości. Czekała ich wyprawa do Drakwaldu, na dodatek w roli opiekunów ślepca.
- Doskonale. Oczywiście, że się zgadzamy - powiedział nieco bełkotliwie. Wypity alkohol brał go w swoje objęcia. Potem już nie odzywał się skarcony spojrzeniami towarzyszy.
 
xeper jest offline  
Stary 16-12-2010, 18:48   #206
 
Matyjasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Zostało postanowione by udać się na widzenie do świątyni. Jak i by wcześniej odwiedzić karczmę.

Tym razem wybór padł na osławionego "Bakałarza". Jak się okazało miejsce zasługiwało na sławę choćby wystrojem i przepychem. Jak mógł się on uważający się za erudytę nie przyjrzeć się niezwykłym przedmiotom widzianym tylko na rycinach w księgach. Każdy kolejny przedmiot, który potrafił nazwać jak i te których nie potrafił przyciągały jego zainteresowanie i uświadamiały jak wielka jest jego niewiedza na temat świata i co dokładnie można w nim znaleźć.
Właściciel z pewnością nie musi się bać o swój los, choćby za część tych przedmiotów można by kupić majątek ziemski, równy moim rodzinnym włościom.

Jedzenie było smakowite jak na lokal o takiej renomie przystało. O ile wielu mogło tego nie docenić to on znając jedzenie od tego z szlacheckiego stołu do tego, które je się podróżując przez dzicz Drakwaldu doceniał to w pełni. Mimo kosztów po posiłku. Funduszami się nie przejmował dysponował całkiem pokaźnym majątkiem za dostarczenie malunku i możliwe, że arcykapłan nie pozwoli im z głodu umrzeć.
Po posiłku bez problemu znalazł drogę. Budynek był ogromny a i on już kilka razy tutaj był.
Wina odmówił by jak stwierdził zachować trzeźwość umysłu podczas gdy będzie słuchać. Było czego i wszystko niepokojące. Powrót do lasu nie podobał mu się ale skoro los tak chce to będzie musiał.
-Oczywiście świątynia nie będzie miała nic przeciwko temu, że skonsultuje się z moimi przełożonymi z gildii?-Zapytał retorycznie.-Jak jest moim obowiązkiem. Czy wielebny Odo mógłby wraz z mną się udać? Magowie mogliby pomóc w wymyśleniu sposobu ochrony przed mocami chaosu, a im więcej fakty, które tylko ojciec zna, jest dostępnych tym większa szansa na znalezienie rozwiązania.
-Jak Gotrfryf słusznie zauważył nie damy rady pokonać ewentualnego oddziału. Zbrojna pomoc przydałaby się, problemem z nią zdają się braki w ludziach. Czemu nie zatrudnić najemników? Rozumiem, że to może być kwestia zaufania do nas lub prestiżu świątyni. Niektórzy mogliby uznać korzystanie z nie swoich sił za oznakę słabości, jednak my mając fundusze i odrobinę szczęścia możemy nająć ludzi. Jeżeli dostaniemy zgodę i wskazówkę gdzie szukać najemników.
Po minie kapłana Odo widać było, że nie pochwalał udania się do siedziby magów.
- Niestety chcemy, żeby jak najmniejsza liczba osób wiedziała o tej misji. Nie wszyscy z naszych braci są wyrozumiali dla wszelkiego rodzaju magii - powiedział szybko Ranulf, chcąc wyprzedzić reakcję towarzysza. - Dlatego bylibyśmy wdzięczni, gdyby zostało to pomiędzy nami. Co do najemników nie mamy żadnych dokładniejszych danych gdzie by ich szukać, ale jeżeli będziecie się czuć pewniej w większej gromadzie to nie będe oponował, o ile nie będą wiedzieć zbyt wiele.

- Hm, ja nie widzę kłopotu w rozmiarze drużyny.
- wtrącił się nagle Mablung. - Znam Drakwald bardzo dobrze i potrafiłbym przeprowadzić nas bez większych przeszkód, oczywiście tam gdzie kazał by kapłan Odo.
Uniósł w jego stronę kielich z winem, z drwiącym uśmieszkiem. Od razu dało się u kapłana wyczuć niechęć do nieludzi, ale zachowanie elfa było nie zbyt przemyślane. Najwyraźniej i jemu wino zaczynało już szumieć w głowie.
-Znalezienie miejsca jeżeli to sugerujesz nie wydaje się głównym problemem, dotarcie w jednym kawałku nim jest. Jeżeli będzie trzeba to w tak szczupłym składzie wyruszymy, jednak wolałbym tego uniknąć. Dlatego prosiłem o dofinansowanie, cóż obiektywnie patrząc nie mam zbytnio funduszy na kompanię najemną. Obiecuję, że o sprawie będą wiedzieć tylko te osoby które muszą i nikt więcej. Macie na to moje słowo jako...
-Zastanowił się wiedząc o niechęci Oda do magów-... sługę imperium jak też jako członka rodu von Altmarkt. Teraz za przeproszeniem jeżeli ma jakimś cudem starczyć czasu na choćby próbę wypełnienia obowiązków to muszę zacząć działać.
Wstał i ukłonił się obu kapłanom.
-Jeżeli coś jeszcze ustalicie to ufam, że poinformujecie mnie. O ile też nie idziecie?
Ostatecznie wyszedł i dobrze sobie znaną drogą ruszył wtajemniczyć przewodniczącego gildii w sprawie, prosić o radę jak i o wsparcie czy to zbrojne czy ewentualnie finansowe. Choć tliła się myśl o prośbę pieniężną przewyższającą możliwe koszty i zatrzymania tych środków to szybko ją odrzucił. Przecież nie będzie on szlachcic i czarodziej prosić o pieniądze dla siebie, za to darowizna w podzięce już byłaby akceptowalna, tylko o fundusze wymagane do wykonania zadania a których to on nie posiadał. Gdyby posiadał długą brodę to stanowczo by sobie w nią pluł za to, że nie zabrał z domu stosownych środków.
 

Ostatnio edytowane przez Matyjasz : 19-12-2010 o 13:01.
Matyjasz jest offline  
Stary 19-12-2010, 17:17   #207
 
Ghosd's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghosd nie jest za bardzo znanyGhosd nie jest za bardzo znanyGhosd nie jest za bardzo znanyGhosd nie jest za bardzo znany
Krasnolud z zadowoleniem rozsiadł się na trzeszczącym stołku, palcami prawej ręki dłubiąc sobie w zębach, zaś lewą ręką masując wypełniony smacznym jedzeniem brzuch. Karczma bardzo go zaskoczyła, co prawda Gnordi nie preferował takiego wystroju, jednak samo jedzenie było wyśmienite, aż wprawiło krasnoluda w błogi nastrój. Rzadko się bowiem zdarza, żeby Zabójca był w dobrym humorze.

Gdy relaksowali się uwagę przykuwały rozmaite trofea i okazy na ścianach. Gnordi miał ochotę podejść do karczmarza i zapytać skąd dostał wielki oburęczny krasnoludzki młot, który uśpiony jakby czekał na właściciela, wisząc dostojnie na ścianie. Dodatkowo humor Zabójcy poprawiały spojrzenia innych gości, pełne niesmaku i zawiści, że taki nieokrzesaniec jak Gnordi ma czelność przychodzić do miejsca tak przyzwoitego jak "Bakałarz".

W czasie krótkiej wędrówki przez miasto krasnolud chętnie przepychał się przez tłumy, okazyjnie sprzedając mieszczanom ciosy łokciami i popchnięcia. Cały czas również obserwował otoczenie, zachował świadomość, że może nareszcie spotka któregoś z hultajów co zabili Sharma. Wyobraził sobie jak miło byłoby solidnie obić mordę takiemu Szczurowi.

Niemal w podskokach dotarł do świątyni, gdzie obserwował niecodzienną architekturę gmachu. Płonący w górze ogień Ulryka zrobił na nim niesamowite wrażenie, sama budowla wywoływała nieodparte i natychmiastowe poczucie powagi i pobożności.

Ojciec Ranulf nie miał niestety dobrych wieści, jednak krasnolud w sumie był zadowolony, że mają ruszyć się z miasta i zasmakować nieco prawdziwej bitki na śmierć i życie.

-Jak dla mnie koń nie będzie dobrym pomysłem, lepiej będzie wynająć powoźnika- zażartował krasnolud, jednak chyba nie wszyscy zrozumieli co miał na myśli...

-Z resztą, mniejsza o to. Skoro mamy iść do lasu to proponowałbym uzupełnić rynsztunek, zwłaszcza, że same sakwy niedługo będą musiały być targane przez konie, a nasza wycieczka nie zapowiada się jak przechadzka na grzyby. Trzeba nam iść na targowisko. Poza tym oczywiście prowiant... chyba nie chcielibyście, żeby nagle zabrakło strawy, gdy będziemy siedzieć w ciemnym lesie, pełnym plugastwa i niewiadomo czego jeszcze?
 
Ghosd jest offline  
Stary 21-12-2010, 21:49   #208
 
Matyjasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Ponownie ruszył w znanym sobie kierunku przez powoli kładącą się do snu metropolię. Pogłębiająca się ciemność dawała uczucie ucieczki czasu, ciągle deficytowego towaru. Czemu ostatnio nie miał czasu na odetchnięcie solidne zaplanowanie działań, czemu wszystko musiał zaimprowizować?
-Hej ty!-Wybór padł na jakiegoś biedniejszego wyrostka, z odrobiną wyglądu sugerującą uczciwość i takiego zdającego się być gotowym zaakceptować propozycję. W końcu młodsza osoba mogła jeszcze nie mieć tyle obowiązków.- Mam dla ciebie lukratywną... Chojną propozycję o ile dobrze się spiszesz. Potrzebuję najemników i to jak najszybciej. Dam ci pół szylinga zaliczki i szylinga za każdego człowieka nadającego się do zadania. Na jutro, do godzin rannych. Nie wiem jak masz to zrobić ale dasz radę, sugerowałbym szukać po tawernach. Mniejsza znasz przecież to miejsce lepiej niż ja. Ogłoś coś w tym stylu. Szlachetny Martin von Altmarkt szuka śmiałków obytych z bronią do swojej świty. Szczodry pan oferuje dwie złote korony za tydzień służby. Wszyscy dzielni mężowi niech stawią się rankiem przy bramie zachodniej.
Nieznacznie się uśmiechnął widząc zdumienie tą kwotą, dobrze wiedział ile to jest, w końcu widział księgi rozrachunkowe w ojcowskim majątku i teraz oferował sporą część rocznych zarobków niektórych rodzin. Także kapitan zamkowej straży i milicji wiejskiej dostawał za podobny okres nie całą koronę.
-Teraz masz tu monety i biegnij, pamiętaj płacę za efekt.
Szybko zmówił modlitwę o pomyślność przedsięwzięcia odprowadził wzrokiem posłańca i szybkim krokiem skierował się do przełożonego mistrza. Bez problemu odnalazł mniej uczęszczaną ulicę, tak jak gdyby ludzie lękali się budynku mieszczącego magów.
Ciekawe czy gdybyśmy poinformowali innych mieszkańców naszej kamienicy, że jestem magiem to by uciekli?
-Muszę zobaczyć się z magistrem Marcusem.-Powiedział do dyżurującego przy wejściu.
-Mistrz śpi, szanowny panie.
-To go obudźcie.
-Przypuszczam, że nie chciałby być obudzonym.
-Wiem, wiem! Jednak przyszedłem po rozmowie z wyższymi hierarchami świątyni i przynoszę ważne informację. Więc proszę obudźcie go i poinformujcie mnie gdy będę mógł z nim porozmawiać.
Zmierzył się na spojrzenia z odźwiernym i gdy ten wyszedł usiadł i czekał.


Pełniący rolę najwyższego administratora i de facto zwierzchnika wszystkich magów w Middenheim normalnie ubrany choć wciąż zaspany siedział przed nim.
-Przepraszam za to najście nie wiedziałem, że zastane mistrza w śnie o tak wczesnej porze. Jednak nie budziłbym was bez należytego powodu. Odbyłem ważną rozmowę z znanym nam ojcem Ranulfem i ojcem Odo, będącym prorokiem, wieszczem, świątyni. Sprawa dotyczy tego ostatniego. Otóż obudził on się z proroczego snu. Wizja mówiła o magicznym artefakcie, mosiężnym czerepie znajdującym się w lesie Drakwald. Według kapłańskiej interpretacji czerep ten może mieć kluczowe znaczenie dla rozbitej lecz nie pokonanej armii chaosu. Jeżeli jakiś oddział znajdzie i użyje tego przedmiotu może mieć fatalne konsekwencje dla całego imperium. Choć uważam, że moi nauczyciele z Altdorfskiego kolegium niebios jak i tutejsi astromanci się bieglejsi w odczytywaniu zawiłości przyszłości. Co delikatnie sugerowałem by ojciec Odo przybył wraz z mną by jeden z mistrzów mógł dokonać interpretacji to on odrzucił moją propozycję. Jednak daleki jestem od stwierdzenia, że kapłani nie wiedzą co robią. Wizja opisała wojownika chaosu związanego z artefaktem, chodzi o boga krwi. Tutaj pojawia się moja prośba o pomoc. Zarówno naukową jak i osobową lub materialną, podjąłem próbę najmu ludzi lecz nie wiem czy to się uda i czy będę mógł opłacić ich żołd.
Już rozbudzony informacjami magister rozważał co odpowiedzieć.
-To mogłoby być przyczyną tych dziwnych zdarzeń magicznych. Co do twoich próśb to muszę odmówić. Nie mam dość ludzi, by kogoś wysłać wraz z tobą, choć mogę finansowo wesprzeć ekspedycję.
-Nawet taka pomoc będzie mile widziana. Co do kwestii materialnej to przyjmuję ewentualność walki. Nie chciałbym by moje zaklęcia mnie zawiodły. Potrzebowałbym składników do prostej inkantacji żądła. Rozumiem, że skoro jest możliwość wspomożenia to mogę skorzystać z magazynu?
-Tak, tak.-Odparł roztargniony.- Co do kwestii naukowej to nie mogę pomóc. Zbyt mało mam czasu i zbyt mało danych by udzielić konkretnych odpowiedzi. Gdyby ojciec Odo przybył, ale rozumiem jego niechęć i twój brak nacisku z względu na delikatną równowagę między naszymi instytucjami.
-Rozumiem, że nie da się podać szczegółowej informacji. Jednak może jakieś ogólne wskazówki? Jak radzić sobie z tym typem zagrożenia magicznego? Jak zabezpieczyć artefakt i towarzyszy przed ewentualnym wpływem złego? Nie jest to nauczane na moim stopniu ekspertyzy w władaniu magią a może istnieją jakieś proste sposoby, które pomogłyby zabezpieczyć mnie i resztę przed złym?
Starszy czarodziej zastanowił się przez chwilę i ziewnął potężnie, żeby dotlenić zmęczony mózg.
- Cóż, naprawdę ciężko powiedzieć przy tak małej ilości danych. Wszystko zależy od tego czym naprawdę jest ten czerep. Jeżeli jest to zwykła czaszka o znaczeniu bardziej okultystycznym to nie powinno być zagrożenia. Jeżeli natomiast jest to samoistny byt, który został zapieczętowany to sprawa mocno się komplikuje. Z pewnością należy unikać mentalnych połączeń, jak także ograniczyć jego wpływ. Księgi nie podają jednoznacznej metody radzenia sobie z takimi tworami. Do każdej sprawy należy podchodzić indywidualnie. W jednym wypadku wystarczy zwykły worek, a w innym okuta skrzynia zapieczętowana czarem. Może też tak być, że sam czerep jest pojemnikiem na jakiś potężny artefakt który tłumi jego moc. Mnóstwo możliwości i ,jak mówiłem, za mało sprawdzonych informacji.

-Skrzynia... To jest dobry pomysł. Nawet jeżeli to coś mogłoby wpłynąć mentalnie na ludzi to zamknięte nie będzie mogło być przez nich użyte. Postaram się nabyć takową z rana.
-Oby twe zaklęcia nigdy cię nie zawiodły mistrzu.
Wstał ukłonił się i wyszedł z pomieszczenia by udać się do magazynu i zaopatrzyć się w wydającą się odpowiednią liczbę komponentów magicznych. Pożegnał się z magazynierem i udał się na kwaterę.


Rankiem wstał wyspany i energiczny. Korzystając z sił danych przez odpoczynek szybko dotarł pod bramę spod której mieli wyruszyć i czekał czy udało się znaleźć kogokolwiek chętnego do udziału w wyprawie.
Zapomniałem o skrzyni.
Chciał pójść na targ ale wtedy mógłby zniweczyć wczorajsze starania. Postanowił zostać w końcu skrzynie można z pewnością z naleźć w jakiejś wiosce lub przed wyruszeniem ale po zebraniu ludzi pójść szybko jakąś nabyć.
 

Ostatnio edytowane przez Matyjasz : 22-12-2010 o 16:30.
Matyjasz jest offline  
Stary 28-12-2010, 01:10   #209
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Reszta drużyny została jeszcze kilka godzin po wyjściu Martina, rozglądając się po zbrojowni i szukając odpowiedniego ekwipunku. W tym samym czasie Ranulf szykował dla nich racje żywnościowe, by nie musieli głodować w czasie wyprawy. Obudził także świątynnego zielarza i medyka, by przyrządził dla Gnordiego napój wzmacniający i przyspieszający leczenie ran. Kiedy już zebrali potrzebny ekwipunek, kapłan zaprowadził ich do stajni, gdzie przygotowywano dla nich odpowiednie wierzchowce. Ustalono, że krasnolud pojedzie razem z Gotfrydem, gdyż był on z nich najzdolniejszy w jeździectwie, dlatego dano im najwytrzymalszego ogiera. Zabrano także konia dla czarodzieja oraz małego i wytrzymałego jucznego. Mablung wybrał sobie niezwykle lekkiego wierzchowca, który nie nadawał się do walki, ale elf przekonywał, że nie po to go wziął. Obładowani wrócili na nich do kwater, zostawili w stajni strażników i legli na posłaniach. Od jutra czekały ich ciężkie i niebezpieczne dni.
Obudzili się o świcie. Na szczęście wino z poprzedniego dnia było na tyle wyśmienite, że nie powodowało zbytniego bólu głowy. Martin trochę odzwyczaił się od tak wczesnego wstawania, dlatego z ociąganiem wyszedł spod ciepłej perzyny. Zamierzali wyruszyć jak najszybciej i tak też umówili się z kapłanem. Pod bramą czekali na nich już Odo na swoim koniu i Ranulf. Oprócz nich dało się zauważyć jeszcze trzy osoby, które nie powinny się tutaj znajdować. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Miała ona na sobie tylko skórznie, ale widać było spod niej mięśnie, których nie powstydził by się nie jeden wojownik. Długie rude włosy miała związane w warkocz. Dłubała sobie w paznokciach za pomocą małego kozika. U pasa nosiła szablę, natomiast na plecach półtoraka. Jeden z mężczyzn był olbrzymem, miał niemal dwa metry wzrostu. Ubrany był w długą kolczugę, zakrywającą jego kolana. Głowę miał wygoloną na łyso, a na twarzy mnóstwo blizn. Drugi z nich miał na głowie kapelusz z szerokim rondem. Kiedy tylko zobaczył drużynę, ruszył w ich kierunku. Na twarzy miał delikatny zarost, a przy pasie kuszę pistoletową i samopał. Na pierwszy rzut oka widać było, że są najemnikami.
- Który z was to Martin von Altmarkt? – zapytał bez ogródek, z zaciekawieniem patrząc na tę mozaikę postaci. – Przybyliśmy w sprawie oferty pracy.

Chłopak znalazł tylko trójkę ludzi chcących towarzyszyć szlachcicowi, za co oczywiście otrzymał zapłatę zgodnie z umową. Najemnicy byli tutaj już w trakcie oblężenia, nie wyruszyli jednak razem z armią, gdyż ich mocodawca zginął na murach i postanowili w mieście poszukać nowego zarobku. Nie wiadomo ile z ich opowieści było prawdą a ile wydumanymi historyjkami, służącymi do podbicia ceny, ale trzy dodatkowe ostrza z pewnością się przydadzą. Nie zadawali wiele pytań. Chcieli tylko wiedzieć co mają robić i gdzie się udają, więcej ich nie obchodziło. Jednak gdy usłyszeli, że mają udać się do lasu Drakwald w tak nielicznej kompanii, zażyczyli sobie zapłaty za pierwszy tydzień z góry. Martin nie miał dużego wyboru i wydał im odliczona kwotę. Na szczęście mieli oni swoje konie, więc nie było potrzeby posyłać do świątyni po dodatkowe wierzchowce. Przed wyjazdem ojciec Ranulf pożegnał się z nimi wszystkimi, życząc szczęścia i błogosławiąc ich w imieniu Ulryka.
Podróżnicy nie wiedzieli jednak, że ktoś jeszcze przygląda się ich odjazdowi, chociaż sam nie chciał być dostrzeżony. Stojąc w ciemnym zaułku dokładnie oglądał drużynę i notował w umyśle wszelkie informacje jakie przydadzą się szefowi. Długo stał w tym miejscu. Przez moment zastanawiał się nawet czy nie iść za kapłanem i nie dowiedzieć się czegoś więcej o ich misji, ale jako rodowity Middenheimczyk miał swój honor i wierzył w Ulryka. Nigdy nie splamił się działaniem przeciwko niemu czy kapłanom. A to że okradał jego wyznawców tłumaczył sobie złem koniecznym. Kiedy strażnicy zamknęli już bramę, odwrócił się na pięcie i podążył w sobie tylko znanym kierunku. Miał sporo do przekazania.


*****


Trójka najemników nie zadawała pytań ale zbytnio także nie chcieli odpowiadać. Jechali razem w kolumnie i rozmawiali przyciszonymi głosami. Zwrócili tylko uwagę na Gotfryda, zauważając że także był najemnikiem. Rudowłosa pokazywała go dyskretnie palcem, acz nie niezauważalnie, i z chichotem mówiła coś do swojego wielkiego towarzysza, który najwyraźniej tylko słuchał, nie zdradzając mimiką twarzy, że to go w ogóle obchodzi. Trzeci z najemników rozpostarł się wygodnie w siodle i przegryzał trawkę, obserwując okolicę spod ronda kapelusza. Prowadził Mablung, który chcąc nie chcąc musiał podążać obok ślepego ojca Odo. Jechali spokojnym tempem by nie forsować koni, ale chcieli też jak najszybciej oddalić się od pustych i spalonych pól oraz chat, jakie pozostały w tej okolicy po przejściu wojsk Archaona.
Kiedy słońce było w zenicie, wjechaliw cień olbrzymiej puszczy Drakwald. Las ów był ponury i złowieszczy. Zasłużył sobie na swoją niepochlebną opinię siedliska wszelkiego plugastwa, a mieszkający tutaj leśnicy i wieśniacy byli jednymi z najtwardszych w całym Imperium. Kto przeżył w tej głuszy sam, temu nie straszny żaden zagajnik. Jedynym wyjątkiem może być Aethel Lorien, ale to zupełnie inne lasy. Tamten aż pulsuje magią i jest po prostu przytłaczający. Ten jest ciemny i straszny. Nie minęła nawet godzina, gdy mrok wokół nich zgęstniał, mimo środka dnia. Konie potykały się na ścieżce i były wyraźnie niespokojne. Mablung nucił swojemu wierzchowcowi coś po elficku, chcąc go uspokoić. Zachowanie przodownika pochodu podziałało także na resztę koni. Na spokojnej wędrówce minął im cały dzień. Krasnolud zrzędził pod nosem i kręcił się w siodle, nie mogąc znaleźć wygodnego ułożenia. Reszta była cały czas skupiona i rozglądała się bacznie, ale starali nie popaść w paranoje. Opuścili ten las niemal 4 dni temu i wiedzieli czego się po nim spodziewać. Co prawda wtedy jechali znacznie bardziej uczęszczaną i szerszą drogą, po tej nie przecisnął by się nawet mały wóz, i to w większej kompani, ale teraz nie mieli większych powodów do niepokoi.
Dzień minął im bez większych przygód. Słońce wcześniej zachodzi o tej porze roku, dlatego jechali jeszcze przez pewien czas po zapadnięciu zmroku, powierzając swoje życie wyłącznie słuchowi i wzrokowi elfa oraz krasnoluda. Niestety wkrótce nawet konie nie mogły iść, bez ryzyka połamania nóg. Mablung znalazł więc polankę, która nadawała się do spoczynku. Najemnicy budowali prowizoryczną barykadę z juków, osłaniając przynajmniej jedną stronę polanki, gdy elf i Varl zbierali chrustu na ognisko. Jasny, gorący płomień i wesoło trzaskające w nim szyszki napełniły ich serca otuchą. Ich płuca próbowały złapać jak najwięcej tlenu w zaduchu puszczy. Ciała były całe przepocone, a noc zapowiadała się zimna. Dlatego wszyscy skupili się w pobliżu ogniska. Nasłuchiwali odgłosów lasu, ciesząc się z każdego który nie był wyciem zwierzoludzia albo innego mutanta. Mieli tę chwilę dla siebie. Nie zapomnieli jednak o wystawianiu wart.

Trzask łamanej gałęzi poderwał ich wszystkich. Broń momentalnie powędrowała do rąk. Gotfryd i przywódca najemników wycelowali swoje kusze w stronę odgłosu, a reszta nerwowa wypatrywała jakiegoś ruchu. Mablung, który początkowo również poderwał się ze swoim kijem na równe nogi, uspokoił się i sięgnął po spoczywającą do niedawna w jego ustach fajkę. Niestety całe ziele wypadło. Elf nienawidził marnotrawstwa. Krasnolud również ujrzał dziwną, starą babunię. Opierała się na lasce, na ramieniu miała skórzaną torbę, a na plecach olbrzymi garb, który był jedną z oznak jej starości. On jednak pozwolił sobie na rozprężenie tak łatwo jak jego długouchy towarzysz. Takie nagłe pojawienie się staruszki w takim miejscu nie podobało mu się ani trochę.
- Ojej. Ale miłe przywitanie, nieprawda mój drogi? – zaskrzeczała staruszka, niewidoczna jeszcze dla innych. – Nie tego spodziewałam się. Nie wcale nie tego...
- Kim jesteś? – krzyknął Gotfryd, kalibrując cel. – Pokaż się!Kobieta powoli wkroczyła w krąg światła. Najpierw ukazał się jej stary i podziurawiony płaszcz, potem wątłe ręce, a na końcu twarz, pełna zmarszczek i stara. Ostatnie zęby trzymały się chyba na słowo honoru, ale jej uśmiechała się i zachowywała się dziarsko jak na swój wygląd. Na jej ramieniu spoczywał kruk.
- Chyba znajdzie się miejsce dla starej babuni przy ognisku?
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 29-12-2010, 01:35   #210
 
Matyjasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Przed wyjściem, choć najchętniej ponownie zasnął, sprawdził czy ma to co uznał za stosowne. Solidna skrzynia leżała na podłodze. Składniki do zaklęć były przygotowane, szczególnie strzałki mogące stać się zabójczymi pociskami zrodzonymi z eteru, kilka z nich wbił sobie w rękaw swojego nowego stroju.
Poręczne i trzyma się.
Sprawdzał kolejne rzeczy. Płaszcz, koc, stare przyrządy do rozpalenia ognia, były. Wszystko trafiło do skrzyni także szata. Szata wyglądała oficjalnie jednak w lesie na nic mu to a czysta z kufra po założeniu będzie wyglądać lepiej niż brudna. Także nie chciał dobitnie pokazywać się jako mag. Do cennego pudełka powędrował jego osobisty podręcznik jak i notatnik wraz z przyborami do pisania. Kto wie co odkryją w lesie, jeżeli nie będzie mógł zanotować ważnych faktów i zapomni to nie będzie w stanie sobie tego wybaczyć.


-Proszę, proszę. Spodziewałem się grupy biedaków którzy rzucą się na pieniądze a przybyli prawdziwi wojacy. Dobrze się spisałeś młody człowieku.-Powiedział wręczając trzy pensy.


- Który z was to Martin von Altmarkt? – zapytał bez ogródek, z zaciekawieniem patrząc na tę mozaikę postaci. – Przybyliśmy w sprawie oferty pracy.
-Ja jestem Martin von Altmarkt.-Na dowód delikatnie niby przypadkiem pokazał rodowy sygnet.-Więc drogi panie, co pan i twoja kompania macie do zaoferowania?
Wtedy zaczęły się targi. Człowiek opowiedział długą historię, prawdopodobnie podkoloryzowaną, choć on i jego drużyna wyglądali solidnie. Za to on sam potrafił się targować odkąd usłyszał gdzie mają się dostać. Czarodziej nie dziwił się jego determinacji i nawet użycie z obrzydzeniem wrodzonej szlachcie arogancji, dumy i pychy nie pomogło. Pierwsze dwie korony i jeżeli dobrze zakładał ostatnie zostały wypłacone.
-Skoro cześć oficjalną mamy za sobą to obyczaj nakazuje zaznajomić was z drużyną. Wielebny Odo kapłan Ulryka, ochroni nas przed złem lasu i będzie nam duchowym przywódcą. Malbung nasz przewodnik. Gnordi krasnoludzki zabójca, świetny rębajło. Gotfryd,-dał sobie czas na namysł- najemnik i oficer naszej drużyny. Choć to ja was wynajmuje to jednak sprawę wydawania rozkazów zostawiam mu z powodu jego doświadczenia wojennego. Kolejnym doświadczonym wojownikiem jest Varl kislevita. Skro i tą część mamy za sobą to na koń.


W miarę sprawnie wszedł na konia, dawno nie był w siodle a gdy ostatnio jeździł to koń był mały ale on też więc sytuacja się zbytnio nie zmieniła. Ponoć niektórych rzeczy się nie zapomina i była to prawda bo poradził sobie. Koń udał się w kierunku nakazanym i z odpowiednim tempem. Przyjął to z ulgą.


Podróż była męcząca przez swoją monotonię i przygnębiający widok, najemnicy milczeli z dawną grupą rozmowa się nie kleiła w zniszczenia dobijały. Las nie tak dawno opuszczony nie poprawiał humoru, było w nim ciemno a konie się denerwowały. Gdy jeszcze był dzieckiem i miał zostać rycerzem to mówiono mu by zwracał uwagę na to co robi jego koń. To co robił nie podobało mu się. Podróżował czujnie rozglądając się wiedząc oraz nie wiedząc jakie to niebezpieczeństwa skrywa las. Te drugie były gorsze bo nie dało się na nie przygotować.


Gdy nastał zmierzch rozbili obóz na polance i rozpalili ogień. Zastanawiał się czy rozpalenie go było racjonalne. W końcu wskazywał gdzie są. Z drugiej strony nocne stworzenia i tak widziały w nocy. Poczucie bezpieczeństwa pozwalało się rozluźnić. Postanowił wykorzystać światło ognia jak i czas na przygotowanie na to co mogło go spotkać, wydobył z kufra księgę i zaczął szukać potencjalnie przydatnych informacji.


Trzask gałązek postawił go w stan gotowości. Lewa ręka chwyciła strzałkę, prawa miecz. Czekał.
Staruszki się nie spodziewał. Przynajmniej nie takiej i nie tu. Przecież to jest wypisz wymaluj wiedźma z ludowych opowieści!
Nie, nic nie może być tak oczywiste. To zbyt proste.
- Chyba znajdzie się miejsce dla starej babuni przy ognisku?
- Znajdzie.-Zaprosił kobietę, zdejmując rękę z ostrza jednak strzałkę zachował w dłoni.- Co stara babunia robi samotnie w takim miejscu? Proszę wybaczyć ostrożność w tych lasach jest wiele istot które zamiast przy ognisku powinny się znaleźć w ognisku. Babunia, która pewnie ma imię pewnie do tych drugich nie należy?
 
Matyjasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172