Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2010, 12:53   #48
Bothari
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
Był już wieczór. Szli przez las wracając niespiesznie do obozowiska. Wyglądało na to, że baronessa nasyciła wreszcie oczy cudami ukrytymi w podziemiach katedry. Było też pewne, że ani ojciec, ani pani doktor, ani młody Antoni nie ruszą do obozowiska prędzej niż za 3 godziny, kiedy to żołnierze mieli przykazane choćby siłą sprowadzić ich z powrotem. Marianne zabrała Biankę i obie poszły przodem. Tak daleko przodem, że wkrótce zniknęły we mgle. Rozmowa była cicha i dotyczyła lasów. Tych poważnych, majestatycznych i tajemniczych jak w Matrze oraz kolorowych, niebezpiecznych i zdradliwych jak w Agarii. Ten był połączeniem obu: tajemniczy, zdradliwy i zapewne niebezpieczne. I jednocześnie, jak oba poprzednie, na swój sposób piękny. Inaczej by przecież baronessa nie podeszła z malarskim zachwytem do jednego z ogromnych dębów by dotknąć jego kory. Nie oparła by się o niego plecami, wodząc wzrokiem po okolicznych drzewach w iście dziecięcym oniemieniem. Wtedy podszedł. Blisko. Spojrzał w oczy i … pocałował. Na moment zastygła w bezruchu, by po chwili objąć go ostrożnie za szyję i oddać pocałunek. Jej reakcja tylko pobudziła go. Może właśnie na to czekał, ale obawiał się, że nie nastąpi? Objął ją ramionami i przycisnął do drzewa. Całował ją coraz bardziej zachłannie. Trochę tak, jakby dotychczasowa znajomość, była tylko jakimś niewiarygodnym marnowaniem czasu i teraz to wszystko trzeba nadrobić. Tu, już, właśnie w tej chwili. Gdyby nie przycisnął jej do drzewa zapewne osunęłaby się na ziemię, gdyż nogi odmawiały jej posłuszeństwa. To co dotychczas wiedziała o całowaniu zdało jej się dziecinną igraszką w porównaniu z pieszczotą ust Gunthera. Wiedziała, że powinni przerwać, ale kompletnie zatraciła się w pocałunkach. Po pierwszym uniesieniu z powodu samego zaistnienia możliwości przyciśnięcia ust do jej warg uświadomił sobie, że tak, ona tego chciała przynajmniej równie bardzo jak on sam! Radość zmieszała się z pragnieniem. Usta oderwały się od ust. Nie traciły jednak czasu. Wszak nie tylko o wargach marzył ale i o oczach, policzkach, brodzie i szyi. Dłoń wplątał we włosy i całował zdobyty dopiero co skarb. Zamknęła oczy i z cichym westchnięciem pozwalała obsypywać się pocałunkami. Jednakże, gdy jego usta zeszły na szyję, resztki zdrowego rozsądku zadziałały. Jej ręce powędrowały na tors kapitana, by delikatnie go odeprzeć.
- Gdzie Ci się tak spieszy Guntherze? - wyszeptała uśmiechając się przy tym leciutko, ale z wyraźnym zadowoleniem. Oderwał się, choć najwyraźniej nie było to proste. W oczach paliła się ogromna namiętność.
- Na wojnie, prosty żołnierz ma bardzo niewiele czasu na przyjemności. Dobry oficer - jeszcze mniej. Pospiech jest tym większy, im cenniejszy jest zdobywany obiekt i im groźniejszy wróg nazajutrz. Ja natomiast mam wrażenie, że jutro pójdę do straceńczego szturmu na pozycje krasnoludów. Czy jest jakiś coś prócz Twojej woli, co mogłoby mnie teraz wstrzymywać?
Ujął jej dłonie i patrzył. Zrobiła zamyśloną minkę i zaraz odpowiedziała.
- Jesteśmy sami w środku lasu, o którym niewiele wiemy. - zbliżyła twarz do jego twarzy. - Nie wiadomo czy coś na nas z niego nie wyskoczy. A nie chciałabym widzieć Cie znów rannym... - ostatnie słowa wypowiedziała już przy jego wargach, po czym pocałowała go czule, ale krótko. Przyciągnął ją do siebie ramionami, ale niezbyt mocno. Skradł jeszcze jednego buziaka.
- Teraz ten las nie wydaje się aż tak groźny. Straszliwe bestie są pewnie gdzieś bardzo daleko. A stąd tylko krzyknąć i zaraz przybiegną żołnierze z obozu …
Argument z żołnierzami w pobliżu najwyraźniej do niej przemówił, gdyż nie próbowała nawet przerywać pocałunku, tylko wręcz odwrotnie ochoczo i z zapałem go oddawała. Jedna z jej dłoni delikatnie gładziła policzek mężczyzny, podczas gdy druga powróciła do obejmowania szyi i lekko ją muskała. Wyraźniejszego przyzwolenia ciężko było by szukać, a żołnierzowi nie trza wszak zwykle nawet takiego. Pieścił wargami jej usta, szyję, uszy. Dłonie dotarły zaś tam, gdzie nigdy nie zbliżyły by się nawet w obecności jakichkolwiek osób. A już na pewno nie zajęły by się guziczkami kaftanika. Teraz jednak pokryte materiałem guzy wyskakiwały z dziurek niczym oszalałe. Na pieszczoty zareagowała cichym mruczeniem, ale gdy jego ręce zaczęły zajmować się guzikami natychmiast położyła swoje dłonie na jego.
- Nie uważasz, że jest trochę za zimno? - szepnęła mu do ucha muskając je przy tym delikatnie.
- Gwarantuje, że nie było by czasu zmarznąć. No ...chyba, że mam wysilić całą swoją wolę i dotrzeć jakoś do obozu. Tam … wysilić cierpliwość jeszcze bardziej i poczekać aż wszyscy zasną i … wysilić wszystkie swoje umiejętności by wkraść się do Twojego namiotu.
Zaśmiała się cicho.
- Z tym wkradnięciem się do namiotu to chyba będzie najmniejszy problem... podejrzewam, że Marinne jeszcze Ci pomoże, ale z resztą obawiam się, że czeka Cie szkolenie cierpliwości... - musnęła delikatnie jego usta. - Wszak Twa rana nie do końca się zagoiła i nie powinieneś wystawiać jej na zimno...
- Godzisz w moją dumę. -
uśmiechnął się - Teraz nie pozostaje mi nic innego jak tylko udowodnić, że za nic mam takie draśnięcie. - Palce poruszyły się na guzie kaftana i … oswobodziły go. Zostało jeszcze sporo. - Zresztą w namiocie będzie ciepło i żaden chłód nam nie będzie straszny. Tyle, że trzeba będzie zachowywać się dyskretnie … zresztą, najwyższy .. nad czym ja się zastanawiam! - Pocałował ją namiętnie i w tym czasie … zaczął rozpinać własny kaftan.
Jej ręce ponownie go zatrzymały, pocałunku jednak nie przerwała, po dłuższej chwili odezwała się w końcu.
- Nie miałam zamiaru godzić w Twą dumę lecz jestem tylko słabą kobietą i potrzebuję ciepła. - mówiła uśmiechając się przy tym i kierując dłonie kapitana tak by obejmowały ją w pasie. - A dyskretnie sądzę, że potrafię się zachowywać... - w jej głosie zabrzmiała jakby obietnica.
- Matranka słabą kobietą … w to nie uwierzę - uśmiechnął się na moment odrywając się od jej ust. - Chyba tylko agaryjki Wam dorównują. Wszak opętałyście już swoich mężczyzn, a teraz jeździcie po świecie i robicie to z obcymi. Sam jest przykładem. - ponownie pocałował - Pozwolisz … że wszystkie te cnoty o których mówiliśmy zacznę trenować nie wcześniej niż za kwadrans? - I ponownie rozpoczął całowanie. Tym razem jednak nie próbował już nikogo rozbierać. Dłonie wszak idealnie nadawały się do delikatnych pieszczot.
- Pozwolę... - mruknęła pieszcząc ustami jego górną wargę. Jej dłonie w tym czasie swobodnie przesuwały się po jego plecach gładząc je delikatnie. Huknął wystrzał. Odskoczyli od siebie jak oparzeni. Nie wiedzieć kiedy w dłoni kapitana pojawił się pistolet. Ona wyciągnęła broń chwilę po kapitanie i zaczęła rozglądać się próbując zlokalizować skąd strzelano. W krzakach może sto metrów dalej klęczy Bianka i właśnie przeładowywała pospiesznie karabin. Isabell opuściła pistolet i podparła się pod boki.
- Oszalałaś?
W tym momencie pistolet kapitana wystrzelił. W przeciwnym kierunku. Na mech padło bezgłośnie stworzenie podobne nieco do wilka ale … jednocześnie … dziwne i obce. Pysk za długi, tak jak i łapy. Futro prawie rude.
- Karhary. - wskazał na drugiego, kawałek dalej w krzakach. - Przepraszam. Zlekceważylem ten las. Wracajmy do obozu. Dobrze, że Bianka miała więcej rozumu ode mnie. - To powiedziawszy … zaczął zapinać jej kaftanik. - Zaraz tu będą nasi żołnierze.
Westchnęła cicho.
- Oboje zawiniliśmy... - odpowiedziała spokojnie i przejęła zapinanie guzów, robiła to zdecydowanie szybciej, po czym poprawiła kaftanik i gdy wyglądał już porządnie podeszła do Bianki. - Dziękuję Ci, dobrze że jesteś z nami. - uśmiechnęła się do dziewczyny i ponownie zwróciła do Gunthera. - Możemy wracać. - zerknęła na niego i szybko podeszła by zapiąć te guziki, które zdołał wcześniej rozpiąć. - Teraz na pewno możemy.
Właśnie wtedy pojawili się żołnierze. Uspokojenie ich zajęło kapitanowi jedno zdanie. Drugim nakazał zabranie trucheł. Minutę później byli w obozie. Kolacja czekała już.

* * *

Noc minęła wszystkim bardzo spokojnie. Wymęczona i mokra Inez zapadła w sens nadzwyczaj szybko. Więc tylko wartownicy uśmiechali się pod nosem słysząc westchnięcia i inne tłumione odgłosy z namiotu baronessy. Nie interweniowali, bo wszak narażanie się przełożonemu, byłoby najgłupsza rzeczą pod słońcem.

Rankiem nikt nie zbierał się jakoś strasznie szybko. Inez pociągała nawet lekko nosem, gramoląc się i z niezadowoleniem sprawdzając swoje rzeczy. Tylko baronessa zdawała się tryskać energią i radością.

Baronowa wraz ze swoim uczniem szybko zniknęli gdzieś w podziemiach. Isabell najwyraźniej nie przejęła się tym i obrabowawszy studenta z lupy i kilku innych przyborów - wzięła się do oglądania figurek raz jeszcze, tyle że dokładniej.

Po tych oględzinach wypadało stwierdzić, że wszystkie te figurki wyszły spod dłuta trzech różnych rzeźbiarzy. Każdy zostawił na nich swój indywidualny szlif i znak. Dotyczyło to całego zbioru, który miała przed sobą. Widać też było, że każdy z nich interesował się czym innym.

Twórca A miał najmniej dzieł, za to posiadał rozbudowanego fioła na punkcie "wielkiego Isha". Zdecydowanie też lubił sceny erotyczne i batalistyczne. Z jego rąk wyszło niewiele innych figur.

Twórca B tworzył pojedyncze figurki i dokładał wiele starań by oddać szczegóły strojów, mimiki, odznaczeń, pozycji. Z niektórych jego dzieł aż emanowały emocje. Ten też był zdecydowanie najlepszy technicznie. Jedna z postaci kobiety o zielonych oczach była jego. I ta była najbardziej podobna do samej Isabell ... choć podobieństwo było dość ulotne.

Twórca C uwielbiał sceny grupowe. To on wyrzeźbił zielonooka w największej ilości kombinacji. To u niego biło się kilku Ishów a to z ludźmi a to z innymi deviria. Nigdzie nie było walk Ishów z zakutymi w zbroje rycerzami.

Oględziny naczyń i innych przyborów nie przyniosły zbyt wielu odpowiedzi. Je tworzyło wielu ludzi i Ishów na przestrzeni długiego czasu. Niektóre zdawały się mieć ledwie kilka wieków. Style też różniły się. Wszystko jednak sprawiało wrażenie drogiego i dobrze wykonanego. Tu zbierano skarb.

Ostatnim punktem badań Isabell były figury na ścianie. Stroje udało się dzięki temu określić dokładnie. Pochodziły z okresu na 100 lat przed przybyciem na ziemie Matry rycerzy Proroka. Wspinaczka po wystruganej i przygotowanej przez żołnierzy drabinie (pod opieką Gunthera oczywiście) dała jeszcze jeden ciekawy rezultat. Ostatnie dwie rzeźby, najwyżej położone to był elf i ludzka kobieta o zielonych oczach. Kolejne figury zaś ustawiono tak, jakby było to drzewo genealogiczne. Faktycznie w rysach twarzy widać było podobieństwa. Rzeźby wykonał najprawdopodobniej twórca B.
 
Bothari jest offline