Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2010, 13:17   #19
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Po zakończeniu przygotowań, na orbicie Todor V

Szturmowy prom opuścił obszerny hangar martwej stacji i zanurkował w gęstą, zapyloną atmosferę górniczego księżyca. Po paru chwilach silnych turbulencji i prawie zerowej widoczności rdzawe chmury przerzedziły się. Tylko po to by ustąpić smoliście-czarnym obłokom bijącym z przemysłowych kominów wydobywczej instalacji. Daleko w dole czujniki wykryły mrowie maszerujących między zabudowaniami kształtów. Słaba widoczność nie pozwoliła jednak na dokładniejszą ich obserwację bez schodzenia do potencjalnie niebezpiecznych wysokości. Prom zatoczył jeszcze jedno koło i wylądował poza przemysłowym terenem, wysadzając serwitory na pobliskich pustkowiach i szybko wzbijając się ponownie w niebo.


Siedząca na tyłach pojazdu Yandra zdawała się zatopiona w głębokim transie. Bruzdy intensywnego, psychicznego wysiłku znaczyły jej delikatne, blade czoło.

Wkrótce do maszyn logicznych promu dotarły pierwsze transmisje z wysłanych w teren serwoczaszek. W większości były to obrazy licznych zastępów wyniszczonych, zużytych serwitorów, brnących przez pylistą zamieć w dawno zaprogramowanych, robotniczych wzorcach. Niesiony wiatrem piach niemal doszczętnie strawił części organiczne i zatarł łożyska serwomotorów, nie powstrzymując jednak bezwolnych pracowników przed wykonaniem zleconego im zadania. Wielkie, przemysłowe kotły nadal buchały niewyobrażalnym żarem, wytapiając z dostarczonych skalnych grud cenny thoraldin, składową szeroko wykorzystywanego w Imperium ceramitu.

Nagle jedna z lewitujących czaszek dostrzegła coś dziwnego. Przy masywnym budynku robotniczych baraków stłoczyła się grupa mocno uszkodzonych serwitorów. Biologiczne i mechaniczne elementy ich ciał zdawały się nadpalone przez laserowy ogień, w niektórych z nich tkwiły też spore dziury po pociskach z broni maszynowej. Nim ktokolwiek zdążył zareagować na dole rozległy się strzały, a dwie z pięciu wysłanych serwoczaszek przestały nadawać. W stronę ich perymetru natychmiast ruszyły zbudowane przez Vladyka serwitory bojowe, odpowiadając po chwili ogniem w stronę niewidocznego zza pylistej zamieci wroga. Prom obniżył lot uzbrajając pokładowe CKMy masywnymi taśmami amunicyjnymi. Czujniki podczerwieni kokpitu prawie natychmiast uchwyciły nieregularną grupę ludzkich sylwetek ostrzeliwujących oddział robotycznego zwiadu. Karabiny promu plunęły ogniem, zasypując pozycje wroga ciężkimi przeciwpiechotnymi pociskami. Wrogi ostrzał ucichł niemal natychmiast, gdy sylwetki skoszone zostały niczym dojrzałe zboże. Nie minęło jednak dużo czasu, gdy na ekranie rozbłysły następne cieplne ślady. Blisko setka oszalałych najemników ruszyła z rykiem w stronę bitwy, jakby zwabiona świeżym przelewem krwi. Prom zachwiał się gwałtownie, gdy pilot w ostatnim momencie uniknął masywnej wiązki działa laserowego. Chwilę później o wzmocnione poszycie uderzył deszcz karabinowych kul, zostawiając na pancernej szybie serie groźnie wyglądających odprysków. Najemni żołnierze nadal mieli swoją broń i dość świadomości, by jej użyć.

Na grupę serwitorów broniących się dzielnie na powierzchni spadły pierwsze granaty, wzniecając wokół ich pozycji gejzery rdzawego piachu. Prom uniknął następnej przeciwpancernej wiązki i odpalił dopalacze, okrążając armię szerokim łukiem i spadając niczym jastrząb na jej tyły. Chroboczące opętańczo CKMy wyżłobiły szeroką bruzdę w szeregach wroga, szykując się już z chrzęstem zamków amunicyjnych do następnego nalotu. Sterowane zdalnie przez Vladyka serwitory bojowe zajęły w tym czasie stanowiska obronne przy pobliskich zabudowaniach, odpowiadając na atak skoncentrowanym, zaporowym ogniem. Fala szarżujących z furią najemników jakby się zachwiała. Opanowani prostą żądzą zabijania żołnierze nie potrafili poradzić sobie z tak dynamicznym krzyżowym ogniem. Niektórzy z nich zaczęli walczyć między sobą, inni zaś w napadzie irracjonalnego szału ruszyli w kierunku pikującego w ich stronę promu, jakby mieli nadzieję pokonać go w walce wręcz.

Ostatni z nich padł akurat wtedy, gdy pokładowe karabiny zatrzeszczały metalicznie, znacząc definitywny koniec zapasów amunicji. Siedząca na tyłach promu Yandra zdawała się bledsza niż normalnie. Z jej drobnego nosa sączyła się strużka ciemno-czerwonej krwi.
- Nie lękajcie się - odparła ocierając krwisty upław. - Ma dusza ujrzała światło Nieśmiertelnego Imperatora, nie pisana mi jest tak żałosna śmierć...

Lecąc za śladami najemników dotarli w końcu do jednego z głębokich, wydobywczych szybów. Po dokładnym skanie otoczenia nie wykazującym dalszych cieplnych sygnatur opuścili pokład i ruszyli ku rozpalonym żarem trzewiom kopalni.


Towarzyszący im nawigator jedynie potwierdził przypuszczenia. Znajdowali się już blisko źródła tajemniczej energii, co wykazywały również czujniki przestrojonych na emisje promieniowania serwoczaszek. Astropatka na tym etapie już ledwo słaniała się na nogach, zmuszając innych, by wspierali ją w czasie dalszego marszu. Wszyscy pomału zaczynali czuć ponownie obcą świadomość, omijającą słabnącą psychiczną obronę i sączącą się z uporem do ich umysłów.

W końcu wykopane ludzką ręka tunele ustąpiły miejsca wijącym się pod dziwnymi kątami krystalicznym labiryntom. Oczywistym było, iż to właśnie stąd zabrano odnaleziony na stacji artefakt. Mieniące się wszystkimi kolorami tęczy ściany mamiły zmysły. Odbicia zwiadu to pojawiały się, to znikały albo niespodziewanie zmieniały rozmiary i proporcje, jakby obca technologia bawiła się zachowanym w sobie obrazem. Ten dziwny, otaczający ich ze wszelkich stron fenomen już po paru chwilach wywołał poważne zawroty głowy i dezorientację. Gdyby nie zmysł nawigatora, pozwalający mu dokładnie uchwycić rozlewającą się po tunelach energię niewątpliwie by tam zabłądzili. Dla pewności zaznaczyli jednak drogę przemarszu pojedynczymi smugami laserów, wszak nawigatora w drodze powrotnej mogło zabraknąć...

W końcu wkroczyli do olbrzymiej kryształowej sali. Tytaniczne pomieszczenie rozświetlał blask złożonego w jego centrum artefaktu. Bijący wewnętrznym światłem kryształ pulsował obcą, złowrogą energią. Nim zdążyli przekroczyć jednak próg hali, echem odbił się zwielokrotniony ryk dziesiątek gardeł. Z przeciwległych tuneli wylały się tłumy wrzeszczących w szale najemników. Przyniesiony ze stacji artefakt zabłysnął jaskrawym światłem, wtórując większemu odpowiednikowi, znajdującemu się w centrum szturmowanej właśnie sali. Dopiero teraz dało się zauważyć nierówną, poziomą krawędź z której fragment został zapewne niedawno odłupany. Należało już tylko dobiec tam przed wrzeszczącą hordą...

W tym samym czasie, na pokładzie Czarnej Gwiazdy

Wszystkie zapiski ostatnich transmisji i pozostawione na pokładzie rozkazy wskazywały jednoznacznie, że Ventidius się spóźnił. Obecnie nie było żadnego sposobu, by wesprzeć mógł swoich towarzyszy, nie stając się dla nich i siebie samego dodatkowym zagrożeniem. Wszak udał się z nimi jedyny wystarczająco potężny psyker, który mógłby osłonić jego umysł przed plugawym zewem. Wojownicy ciężko znosili bezsilność.

Przynajmniej zakończona właśnie akcja na dolnych pokładach poszła w większości po jego myśli. Nie dość, że udało się odbić porwane przez przerażonych mutantów niewiasty, to odkryli przy okazji pokaźny skarbiec przedmiotów gromadzonych przez nich od stuleci. Poza bezwartościowymi talizmanami załogi znalazły się tam prawdziwe starożytne dzieła sztuki, brylanty, zabytkowe dzienniki, oficerskie szable i inne wartościowe skarby... a do tego sprawca bólu, rozrywającego nadal, choć już w mniejszym stopniu, jego pierś - starożytny pistolet plazmowy. Ten wydawał się jednostrzałowym modelem pojedynkowym. Brak drugiej szansy dla strzelca wynagradzał jednak olbrzymią mocą pojedynczego strzału i nieprawdopodobnie kunsztownie zdobioną formą, stworzoną z najszlachetniejszych, egzotycznych surowców. Naturalnie taki kąsek należał się lordowi-kapitanowi, ten jednak widząc to dzieło sztuki tylko wzruszył ramionami, rozpoczynając zawiły wykład na temat obecnej dworskiej mody, z którą taki wynalazek ponoć kłóci się od co najmniej siedmiu lat... Marine nie miał zamiaru wdawać się w tego typu dyskusje.

Poza bezsilnym oczekiwaniem irytowała go jeszcze jedna rzecz. Uratowane arystokratki. Od momentu przywrócenia im przytomności przez pokładowych kapłanów te bez przerwy zabiegały o prywatne spotkanie, chcąc, jak to nazwały "w odpowiedni sposób wyrazić swoją wdzięczność". Ventidius mając tylko mgliste pojęcie o zwyczajach i obyczajach w kapitańskim pałacu wolał nie zastanawiać się cóż to może w tym przypadku oznaczać. Zdecydowanie bardziej zainteresowany był jednak jednym z odnalezionych w ładowniach dzienników, który opisywał zwyczaje i tradycje mieszkańców Port Wander, ostatniego przyczółka cywilizacji, do którego oni sami mieli udać się na krótko przed wyruszeniem do nieskartografowanej przestrzeni. Wyglądało na to, że stacja stanowiła pewnego rodzaju granice, na której przestawało się liczyć bogactwo i pochodzenie, a respektowano jedynie odwagę, kapitańską fantazję i silny, nietuzinkowy charakter. Wolał nie myśleć jak poradzą sobie tam ze swoim lordem-kapitanem. Może przynajmniej dobrze przygotowana załoga nadrobiłaby kapitańskie braki?
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 14-12-2010 o 10:47.
Tadeus jest offline