Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2010, 00:23   #19
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację

Jasnowłosa, jak zwykle odziana w biel, wpadła do pomieszczenia niczym północny wiatr, wycelowała palec prosto w plecy stojącego przy oknie mężczyzny:
- Nie masz prawa wchodzić w ich sny pod moją postacią! To niedopuszczalne naruszenie naszej umowy!
W odpowiedzi wzruszył tylko ramionami. Nie odwrócił się nawet na dźwięk jej wściekłego głosu.
- Obserwując jak się zachowują powoli dochodzę do wniosku, że wcale nie muszę się wysilać, by w końcu i tak skoczyli sobie do gardeł.
- Skoro tak jesteś pewny swego, czemu to zrobiłeś?

Ponownie wzruszył ramionami:
- Zaczyna mnie nudzić ta Twoja troska o Elandone i te wszystkie zagubione sierotki, które trzymasz jak kwoka pod swoimi skrzydłami – odwrócił się powoli w jej kierunku. W dłoni trzymał kwiat przypominający różę, jednak tylko z kształtu, ponieważ cały, włącznie z łodyga i liściem miał kolor idealnej czerni – może dla odmiany mogłabyś zatroszczyć się o kogoś innego – dodał wysuwając rękę w jej kierunku.

Kobieta cofnęła się gwałtownie, w jej oczach zobaczył ból i żal:
- Dobrze wiesz jak nienawidzę tych twoich czarnych kwiatów. Dlaczego mi to robisz? Kto tym razem i gdzie?
- Powiedziałem już przecież z nudów...



...Życie w Elandone toczy się coraz szybciej. To tak jakby cały zamek był kulą stojąca przez długie lata, na bezpiecznym podwyższeniu na szczycie niezwykle wysokiej, ale jednocześnie niezbyt stromej góry. Pewnego dnia dotarło do niej kilka osób twierdzących, że są właścicielami kuli. Zdjęli ją z podwyższenia, a ona wysunęła się z ich rąk i zaczęła powoli toczyć w dół i nabierać prędkości.
Czuję się tak jakbym właśnie siedziała we wnętrzu tej kuli. Z jednej strony czuję niepokój, co się stanie kiedy dotrzemy do podnóża góry, z drugiej strony jazda w dół, zwłaszcza po latach spędzonych w pełnej statyczności, jest sama w sobie niezwykle ekscytująca.
Ciągle trudno mi uwierzyć jak szybko zmienia się życie i perspektywy... czasami wystarczy kilka osób...

Niedawno Ragnar zapytał mnie jacy są... odpowiedziałam odruchowo, ale uważam, że była to słuszna decyzja. Zdanie o innych ludziach każdy powinien wyrobić sobie sam.
Tak naprawdę nie zastanawiałam się nad tym dotychczas...
Nigdy przecież wcześniej nie spotkałam żadnego lorda, a jedyna wiedza jaką posiadam na ten temat pochodzi z ksiąg i opowieści ojca. Może się to wydawać dziwne, gdy się pomyśli, że lady Shannon żyła tutaj na długo zanim pojawiłam się na świecie. Nawet zanim pojawił się mój ojciec, ale ona... zawsze była nie całkiem obecna. Instynktownie próbowało się zapomnieć o jej istnieniu. Nie można było zresztą inaczej, bo człowiek mógłby zwariować od ciągłego zastanawiania się czy akurat nie stoi za twoimi plecami.

Tak więc wracając do nowych władców Elandone wydaje mi się, że są cokolwiek ekscentryczni i niekonwencjonalni. Oczywiście po za lodrem Branem, który jest ucieleśnieniem napuszonego sobiepanka. We własnych oczach idealny i dokonały, nie widzi niczego poza końcem własnego nosa.
Pozostali...
Lady Marie jest bardzo zmienna. W jednej chwili śmieje się radośnie i szczebiocze niczym skowronek, by za chwilę popaść w melancholię godną smętnej opowieści. Tak jakby żyły w niej dwie istoty i cały czas walczyły ze sobą, która jest ważniejsza. Jedno jednak jest niezmienne, niezależnie od tego która aktualnie zwycięża, zawsze próbują owijać sobie innych wokół maleńkiego palca.
Lady Megara wydaje się osobą bardzo zrównoważoną, wyciszona i spokojną. Zazwyczaj chowa się w cieniu innych. To chyba niezwykłe zważywszy, że jest czarodziejką. Z tego co czytałam o czarodziejach są raczej osobami chcącymi znajdować się w centrum uwagi i próbującymi zdobyć dominację nad resztą świata, a może niektórzy po prostu nie obnoszą się z tymi chęciami? Jeśli tak, to wolałabym raczej być daleko kiedy demon dominacji się ujawni...
Osobą, której gniewu bałabym się chyba bardziej od potencjalnie ukrytej furii magii jest lord Wulf. Zdecydowanie nie jest człowiekiem, któremu należy wchodzić w drogę. Choć z drugiej strony wydaje się być dość obiektywny i sprawiedliwy. Czy jednak to wrażenie okaże się prawdą, sprawdzić będzie można przy pierwszym poważnym problemie. Może wyjdzie z niego okrutnik i sadysta?
Lord Robert, zamknięty i wyciszony. Zastanawiam się czy to jego natura czy też skrywa jakieś mroczne tajemnice. Aż trudno uwierzyć by naprawdę był takim przeciętnym, zwyczajnym człowiekiem pracy. Czym wtedy zasłużyłby sobie na zaszczyt uwagi Pani i posiadania zamku?
Lord Allto z wszystkich władców zdecydowanie najmniej przypomina mi lorda. Nie ma w nim ani dumy ani pewności siebie. Tak naprawdę jednak kto powiedział, że władcy powinni być dumni, dobrzy, sprawiedliwi, mądrzy i promieniować majestatem? To tylko jakieś głupie wyczytane w księgach frazesy...


Nelli zamknęła dziennik starannie na dwie klamry, schowała wraz z rysikiem do worka i rozgrzała ręce nad ogniskiem. Było zbyt zimno by dalej pisać, ale nigdy, nawet w najgorsze zimy nie odważyła się pisać w zamku. Zapisywała tam swoje najskrytsze myśli i nie chciała by przypadkiem albo wcale nie przez przypadek, odczytała je krążąca po korytarzach istota. Każdy potrzebował swoich tajemnic. To był jedyny sposób, zwłaszcza kiedy dowiedziała się, ze Lady nie może opuścić murów zamku.
Może i człowiek akceptował pewne rzeczy jeśli nie mógł ich zmienić, niekoniecznie musiało to jednak oznaczać, że mu odpowiadały.

***

Mimo informacji otrzymanych od Alto, Morgan i Tiara zdecydowały się pojechać do zamku Kennetha ap Gruffydd. Lady Wildborrow miała ochotę poznać sąsiada, o którym krążyły dość interesujące opowieści. Podobno przysięgał, że ożeni się tylko z prawdziwej wielkiej miłości, ale pod warunkiem, ze wcześniej potencjalna kandydatka urodzi mu córkę.
Forma przysięgi była na tyle zaskakująca wśród szlachty, że po prostu nie mogła się oprzeć pokusie tego spotkania. Ostrzeżenie o potencjalnym zagrożeniu, nawet jeśli nie posiadał własnego kryształu i tak było wystarczająco dobrym pretekstem.
Tak więc kolejnego dnia rankiem zarówno Morgan ze swa przyjaciółką jak i Bran w towarzystwie trzech rycerzy, wyruszyli ponownie przez jezioro w kierunku Darhen i Gruffyddoru.

***

Słysząc o tym co stało się z druidką, Wulf udał się wraz z Robertem i Megarą do stajni. Tak jak przypuszczał po opisie tropiciela, kobiecie była potrzebna podwójna pomoc zarówno kapłana jak i czarodzieja. Czarodziejka nie była w stanie zidentyfikować czaru rzuconego na Ronwyn, doszła jednak do wniosku, że rozproszenie magii powinno zaradzić na ten problem. Boska moc przechodząca przez dłonie kapłana i moc żywiołu ziemi połączyły się ze sobą nad uwięzioną pod postacią wilka druidką. Ich wspólne dzieło nie wywołało żadnych spektakularnych zjawisk czy eksplozji, ale po chwili mogli zobaczyć jak kobieta przybiera swoja ludzka postać.
- Bardzo dziękuję za pomoc – uśmiechnęła się do nich z wdzięcznością. - To było straszne przeżycie. Postać zwierzęca była zawsze moją drugą, ale nigdy nie czułam się w niej zniewolona. Teraz... miałam wrażenie, że powoli przestaję być człowiekiem, a staje się zwierzęciem. Tak jakbym zapominała o swojej prawdziwej tożsamości.

***

Kolejne dni przebiegły bardzo pracowicie. Cały ładunek ze statków został przytransportowany do zamku, za pomocą sporządzonych przez Ragnara sań i płozów.
Wbrew swemu nagłemu pragnieniu Mysz napotkała na niespodziewany sprzeciw co do wyprawy po prowiant. Mocno stąpająca po ziemi Nelly szybko wyłuszczyła jej swoje argumenty:
- Wyprawa do Alderve nie ma najmniejszego sensu. To mała wioska i jej mieszkańcy nie posiadają wystarczającej ilości prowiantu by wspomóc nasz zamek na dłużej, teraz kiedy mieszka tu tak dużo ludzi.
Gdybyśmy im zabrali to co mają, skazalibyśmy ich na głód. Nie sądzę by się to spodobało władcom Wildborow Hall.
Musimy udać się po zaopatrzenie aż do Laviguer, ale zimą wyprawa tam zajmie nam jakiś dekadzień w jedną stronę. Dlatego lepiej od razu przywieść jak najwięcej towarów. Potrzebować będziemy sań, które teraz używane są do transportu. Jest jeszcze sporo żywności przywiezionej statkami, pan Ragnar obiecał łowić ryby. Może ktoś mu w tym pomoże. Odłożenie wyprawy o kilka dni niewiele zmieni, a przyniesie większe korzyści.


Okazało się także, że Alto nie miał raczej szans na towarzyszenie bardce w tej wyprawie, do Elandone bowiem dotarły trzy zdeterminowane krasnoludy.
- Pan Alto Paperback umówił się z naszym szefem w Heliogabarze, Zolranem, że mamy się tu zjawić za miesiąc i wyruszyć do kopalni by sprawdzić ich stan. - Ten który wypowiadał te słowa, niezbyt wysoki krasnolud z rudobrązową brodą, zapleciona w misterne warkoczyki, prawie stuknął obcasami. Gdyby nie jego niewielki wzrost można by sądzić, ze służył kiedyś jako adiutant wysokiego ranga oficera. - Jesteśmy zwarci i gotowi i ruszamy!
Drugi, niewiele wyższy, ale za to prawie dwa razy szerszy w barach, czarnowłosy i trzymający solidny dwustronny topór na jednym ramieniu trącił go lekko drugim, tak że tamten przesunął się w bok o jakieś trzy kroki:
- Przedstaw nas Razor – szepnął scenicznym szeptem – się tak godzi.
- Aaaaa... - potrącony szybko odzyskał stabilność i animusz – Jestem Razor Gruby Róg, a ten dryblas to Samson Horg.
Słysząc z tyłu chrząknięcie dodał pospiesznie:
- To nasz geolog – wskazał na trzeciego krasnoluda, z jasnymi nastroszonymi we wszystkich kierunkach włosami, jakby cały czas przesuwał po nic dłońmi próbując je sobie wyszarpnąć z głowy. - Grugh Kahlon.
To kiedy ruszamy? Bo mamy niewiele czasu na inspekcję. Ledwo was wcisnęliśmy w nasz rozkład.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline