Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2010, 16:20   #26
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Okazało się, że mimo wielkości okrętu, pracy nie było tak wiele. George jednakże postanowił wszystko zapamiętać jak najdokładniej, łącznie z tymi dziwacznymi nazwami. W końcu był wyspiarzem, nawet jeśli to był dopiero drugi statek, na którym przebywał, nie licząc tylko łodzi i rzecznych barek. Jakby wszystko poszło zgodnie z jego planem, to zdecydowanie jednak nie miał być ostatni okręt, dlatego każda wiedza, którą mógł zdobyć, była potencjalnie przydatna.
W końcu podnieśli kotwicę, a statek zaczął się bujać na falach jeszcze mocniej. To chyba pochodzeniu zawdzięczał brak choroby morskiej. Zamiast się nad tym zastanawiać zszedł pod pokład, mając ochotę wykorzystać doskonałe zapatrzenie "Elizabeth" do swoich przyziemnych celów. Pierwszym było zaspokojenie głodu.

Nie zdziwiło go, że nie tylko on wpadł na ten pomysł, ale nie miał aktualnie chęci na towarzyskie kontakty. Wziął więc tylko nieco prowiantu, udając się do zajętej przez siebie kajuty. Musiał przemyśleć kilka spraw, jednocześnie nie chcąc myśleć nawet przez sekundę. Napełniał żołądek szybko, przeszukując skrzynię, wcześniej należącą do jakiegoś oficera czy jak on się nazywał tu na statku.
Jakie miał wyjścia? Niewiele, gdyby się zastanowić. Mógł pomóc Leili, iście dżentelmeńsko stać u jej boku. Lub uciec jak najszybciej. I pewnie wybrałby bez wahania to drugie rozwiązanie, gdyby nie niepokojąca informacja o tym, że jego kochani krewni list gończy rozesłali nie tylko po terytorium Avalonu. Bez protekcji mógł zostać aresztowany dosłownie wszędzie. Nie żeby nie wiedział, jak tego uniknąć, ale może pomoc księżniczce to faktycznie przydatna rzecz? Zyskiwanie życzliwości zawsze się opłacało.
Gdy skończył jeść, wziął się za... pakowanie. Do podróżnej torby wsadził kilka zmian ubrań, najlepszych jakie tu znalazł. Opuszczał wyspę tylko z tym, co miał na sobie, dlatego naprawienie tego stanu rzeczy było konieczne. Zapakował nawet trochę prowiantu, przecież nie wiadomo było, co się wydarzy. Na koniec wziął także jeden pistolet wraz z zapasem kul i prochu.
Przezorny zawsze ubezpieczony.
Przygotowawszy się mógł już wrócić na pokład. Zbliżała się burza.

***

Deszczowe chmury sunęły ponad niespokojnym morzem niczym opasły brudny lewiatan, pełznący przez fale. Wiatr jednak i wilgoć w powietrzu były tym, czego teraz Beatriz potrzebowała. Wyszła na pokład nieobecna myślami, obejmując ramiona dłońmi. Było chłodno, a dziewczyna nie miała żadnego cieplejszego odzienia. Mimo to nie cofnęła się i podeszła do burty; ściągnęła chustkę z głowy, by podmuch jej nie zerwał i oparta o reling wpatrzyła się na horyzont. W pewnej chwili zorientowała się, że ktoś stoi niedaleko niej i robi dokładnie to samo.
- Mówią, że taka pogoda jest dla bandytów - odezwała się do Georga Warda - To chyba dobrze, że akurat my tu stoimy, nieprawdaż? - uśmiechnęła się kątem ust.
Avalończyk zerknął na nią, a potem wrócił do swojego nudnego zajęcia, mającego na celu jak najszybsze wypatrzenie wyspy, co pozwoliłoby mu zacząć martwić się jeszcze bardziej. Rozmowa... rozmowa mogła przyspieszyć osiągnięcie tego idiotycznego celu, jako, że czas leciał wtedy szybciej.
- Znak, że zbliżamy się do Avalonu. A samo sterczenie tutaj jest lepsze od leżenia w koi. Nie boję się, że utonę natychmiast, tylko, że potrwa to nieco dłużej..
Zmarszczyła czoło, jakby sens zdania nie całkiem do niej dotarł.
- Raz dziennie tonąć mi starczy. Poza tym Elisabeth wygląda na okręt, który szczęśliwie dowiezie nas do brzegu. Chociaż w pana przypadku, jak słyszałam, “port” oznacza raczej “nieszczęśliwie”?
- Avaloński port, owszem. Choć może nie sam port, a wyspa, na której zdecydowanie nieszczęśliwie nie wszyscy mnie już lubią, nie wiedząc co tracą.

Przysunęła się do niego bokiem, by nie przekrzykiwać wiatru, a przy okazji nie oznajmiać przypadkowym osobom na pokładzie, o czym rozmawia.
- Zna pan wyspę dobrze? Wie pan, jakie miejsca odwiedzają tam obcokrajowcy? Na przykład... monteńscy?
- Samą wyspę znam nieźle, podróżowałem sporo. Ostatnio spędzałem wiele czasu wraz z dworem królowej, rzadko zaglądając do przybytków, w których można spotkać obcych. Dowiedzenie się tego to jednakże nie problem, jeśli ktoś potrzebowałby takiej informacji, oczywiście.

Zerknął na nią teraz całkiem często, choć bez konkretnego wyrazu twarzy, jakby to o czym rozmawiali nie zaprzątało jego myśli szczególnie mocno.
- Ośmieliłabym się zatem prosić o drobną pomoc, señor. Poszukuję kogoś z pewnej monteńskiej rodziny, a obecni na pokładzie monteńczycy nie są zbyt chętni do współpracy.

Potarła czoło na które kapnęła właśnie kropla deszczu.
- Ale jak mniemam, nie będzie pan odstępował Jej Książęcej Mości ani na krok, z powodów, które raczył wyjawić nam ten ponury eiseńczyk. Liczę, że połowa tych rewelacji to bajki, a jeśli nawet nie, to możemy sobie pomóc nawzajem. Nikt nie szuka w Avalonie prostej castilijskiej wieśniaczki i może ona bez przeszkód pokręcić się po porcie i wyszukać statki opuszczające wyspę... - rzuciła ot tak, jakby od niechcenia.
Przeczesał dłonią włosy, zapominając znowu, że znów ma je krótkie i gest ten nie wygląda tak jak powinien, a osoba, przed którą to robi, nie jest z tych, na które by to działało. Powstrzymał się w połowie i chrząknął, spoglądając w niebo.
- Zapewniam, że nie jestem zdradzieckim skrytobójcą chowającym w rękawie zatruty sztylet. Powody są znacznie bardziej błahe, choć niektórzy uważają wiele rzeczy za ujmę na swoim honorze, którego od dawna i tak nie posiadają.
Obrócił się ku niej, tym razem całym ciałem, przyglądając się z pewnym rozbawieniem.
- Doprawdy, dziwną jesteś wieśniaczką. Podejrzewam, że kryjesz znacznie więcej tajemnic, niż się wydaje, choć wydaje się, że jest ich sporo. W Avalonie co najniżej kupiec umiałby jeździć konno... - uśmiechnął się, jakby podkreślając, że nie ma złych intencji. - Myślę, że twoja propozycja jest całkiem intratna, choć nie licz na to, że znajdziesz swoją zgubę w pierwszym odwiedzonym miejscu, zwłaszcza w takim porcie, do którego ponoć zmierzamy. Mam jednakże pewne kontakty, a jeśli nazwisko monteńskiego dziedzica jest wystarczająco głośne, na pewno będziemy w stanie go odnaleźć.
Pojawiało się coraz więcej dużych kropli deszczu.
- Może zejdziemy pod pokład? Na wyspie i tak zdążymy zmoknąć wielokrotnie.
Stropiła się na jego uwagę o osobliwym zachowaniu, ale na propozycję schowania się przed deszczem przystała z chęcią.
- Umiem jeździć konno, bo pracowałam przy koniach
- uśmiechnęła się z jakimś psotnym błyskiem w oku, gdy zasiedli na pustej już mesie - U pani Carloty - dodała mimochodem - Zaś nazwiska poszukiwanego przeze mnie kawalera nie znam, ale mam niejakie podejrzenia, że może mieć on coś wspólnego z panną de Villon. Chociaż ona się do tego rzecz jasna nie przyznaje.
George prowadził ją pod pokład, zastanawiając się po co to wszystko. Nawet, gdy zasiadali na krzesłach, wyglądał jakby chciał się z tego wszystkiego wyrwać jak najszybciej. Bo im głębiej, tym potem dłuższa droga do góry.
- A tego konia dostałaś w podarku, w zamian za wykonanie tego dziwnego zadania?
- Jeszcze go nie wykonałam
- zaznaczyła - I to będzie chyba trudniejsze niż myślałam. Ale tak, można powiedzieć, że mam go “za zasługi”.
Jej mina wskazywała, że dobrze bawi się przy rozmowie, jakby opowiadała jakąś ciekawą bajkę.

Ward zaś minę miał całkiem kwaśną, bardziej jakby go to irytowało, jak zawsze, gdy nie dowierzał swojemu rozmówcy. Za to patrzył na kobietę bez skrępowania, rekompensując sobie tajemnice zalegające po obu stronach.
- W takim razie musimy się bardzo postarać, aby panienka nie straciła tej nagrody w przypadku jakichś problemów z wykonaniem tego zadania. A panna, bo chyba to panna, de Villon, jest całkiem sporo warta. Znacznie więcej niż ja.
Czarna brew powędrowała do góry.
- A na co komu señorita Rosalinda? Nie rozumiem co to ma do rzeczy. A konia nie oddam nikomu - podkreśliła twardo ostatnie słowo.
- Na co komu? Skoro panienka jest wieśniaczką, to czy wieść o możliwym zarobku nie dotarła do panienki uszu?
George uśmiechnął się, nieco teraz rozbawiony.
- A co do oddawania, nie zawsze mamy na wszystko wpływ, a im niżej stoimy, tym mniejszy.
- Nie szukam zarobku
- oznajmiła tonem już nie chłopki, ale arystokratki która nie brudzi się byle pracą. Zaraz jednak zmieniła wyraz twarzy - A proszę mi wierzyć, TEGO konia nikt mi nie odbierze. Po moim trupie. Ale przejdźmy do milszych tematów. Pan jest zdaje się dobrze zaznajomiony z księżniczką?
Mężczyzna dochodził do wniosku, że rozmowa nabiera coraz więcej walorów rozrywkowych. Pokręcił jednakże głową na ostatnie pytanie Beatriz.
- Niewiele bardziej niż inni na tym statku, choć rad jestem, że trafiłem akurat tutaj, pod jej... jurysdykcję. Mnie bardziej ciekawi, jakim cudem z atakowanego okrętu przetrwali tylko jego pasażerowie. Nawet jednego marynarza nie było.
- Mowa o Piranii? Cóż, marynarze najbardziej zaciekle walczyli... A pasażerowie, jak pan zauważył, trafili się... hmm nieprzeciętni.
Uśmiechnął się do niej, mierząc wzrokiem od czubka głowy aż do stóp.
- Niewątpliwie, zauważyłem.
Skłonił się lekko, wciąż rozbawiony i pozwolił sobie na delikatne mrugnięcie okiem. Spuściła wzrok z nieco zawstydzonym uśmiechem. Ale szybko odzyskała rezon.

- Wracając do wcześniejszej kwestii, jeśli mógłby mi pan wskazać w mieście kogoś zorientowanego... politycznie, to byłabym wdzięczna.
- Gdy tylko dopłyniemy i zorientuję się w sytuacji. Ostatnia moja wizyta w porcie była błyskawiczna... a większość najlepiej zorientowanej szlachty stara się trzymać blisko królowej lub swoich posiadłości.
- A gdzie mieszka królowa?
- przybrała minę zupełnej prostaczki - I czy to daleko od portu?
- Najczęściej przebywa w swoim pałacu, w stolicy. Często jednak wyjeżdża, dlatego gdzie znajduje się obecnie, będziemy mogli dowiedzieć się dopiero po przybyciu na wyspę, panienko. Jak się czujesz, gdy tak cię... tytułuję?
- Jak niezamężna kobieta
- roześmiała się - Zatem z niecierpliwością wypatruję portu i czekam na pana wskazówki. A teraz, mam nadzieję, że się pan nie obrazi, ale muszę coś zjeść i mam zamiar poszabrować w zapasach, bo umrę z głodu.
Z tymi słowy wstała lekko, skłoniła się wdzięcznie i wyparadowała w stronę pokładowego kambuza.

***

Nie było tak źle, jak się obawiali. Nie zwinęli nawet żagli na czas burzy, dzięki temu dopływając do portu znacznie szybciej. Ward nie znał za dobrze tego miejsca, mała miejscowość nie była wcześniej obiektem jego zainteresowania. Był jednak doskonale świadom tego, że na wizycie w tym miejscu się zdecydowanie nie skończy i wizyta na wyspie nie zakończy się na tych krótkich odwiedzinach. Nie, musieli znaleźć królową, aby Leila mogła przedstawić swoją sprawę. Igranie z ogniem.
Ale powiedzmy sobie szczerze, George, czy ty kiedyś przestaniesz to robić?
Stanął u boku księżniczki, uśmiechając się prawie szczerze.
- Ah, rodzinna wyspa. Prawie się stęskniłem za jej widokiem. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, pani, chciałbym ci towarzyszyć jak najczęściej, podczas naszej bytności tutaj. O ile nie okażę się ciężarem i problemem, ze wszystkich sił rzecz jasna starając się takim nie być.
Skłonił się lekko, acz trochę także z żartem wypowiadając tę deklarację. Miał nadzieję, że końcowo Leila okaże się mieć poczucie humoru, nawet jeśli nie będzie się ono objawiać od razu. W końcu jej rodzinny dom przejmowali właśnie brudni ludzie.
Tak na prawdę on sam nie miał tu nic do załatwienia. Pamiętał tylko o ustaleniach z Beatriz, choć równie dobrze sam mógł się wszystkiego wywiedzieć. Tylko, że bezpieczniej było na razie trzymać się blisko księżniczki, której spódnicy mógł uchwycić się w razie nagłej potrzeby. Z pokładu wyniósł tylko wypakowany worek, zostawiając go na przechowanie w porcie.
 
Sekal jest offline