Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2010, 19:57   #185
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Deszcz. Cholerny deszcz. Cholerny Londyn. Cholerne Zdechlaki. W sumie liczba rzeczowników, które Russel określał tego dnia jako "cholerne" (lub jeszcze gorzej) była niesłychanie długa. Kwestia parszywego humoru.

Wojskowi byli tępi i nie wykazywali się inicjatywą. Nic dziwnego, że z czasem powstał taki urząd jak MR. Co z tego, że GSR miały dużą siłę uderzeniową jak bez ręki, która nimi kierowała byli bezużyteczni lub niebezpieczni. Sama siła nic dobrego nie daje.

I teraz to wyszło. Gdyby nie Russel żołnierze najprawdopodobniej stali by tak z wycelowaną bronią do dnia (następnego) sądu ostatecznego. Na całe szczęście w tej całej zbieraninie znalazł się Regulator.

Przeklinając w duchu deszcz i przymusowe nie palenie Caine postąpił parę kroków. Jedną ręką trzymał parasolkę a dłoń drugiej obracała w kieszeni naboje nabite solą. Będzie musiał załatwić sobie woreczek z nią.

Wszedł do zaułka gotowy na odparcie ataku. W końcu nie było wiadomo co spowodowało osłabienie Harrego. Kontakt z duchem? Gniew bezcielesnego? A może tajemniczy Skrzypek? Chociaż ten ostatni nie powinien być agresywny. Przynajmniej do najbliższego wieczora.

W zaułku nie było żadnego zagrożenia. Chyba... Uklęknął na jedno kolano przy Harrym gotów do natychmiastowego zerwania się.
Jasnowidz krwawił z nosa, uszu i... oczu.
- Harry to ja Russel. Sprawdzę teraz Twoje czynności życiowe. Dobrze?
Brak reakcji. Tak jak myślał. Pochylił się nad nieprzytomnym (martwym?) jasnowidzem. Oddech był słaby, ledwo wyczuwalny ale był. Chuda pierś zdawała się nie podnosić.

Wstał i spojrzał na szóstkę GSRów. Ciągle celowali do powietrza. Wskazał na dwóch z brzegu.
- Wy dwaj. Ostrożnie zanieście go do wozu. Macie przy punkcie jakąś karetkę?
Po sekundzie ciszy postanowił sprostować. W końcu skąd biedni żołnierze mieli wiedzieć o jaki punkt mu chodzi. Może na przykład krwiodawstwa?
- Przy posterunku znaczy się.
- Yes Sir!
To "Sir" przypadło mu do gustu. Żołdaki wiedzieli kto tu dowodzi, tak powinno być.
Nie sprawdził czy rozkaz został wykonany. Ciągle starając się sprawiać wrażenie pewnego siebie obszedł zaułek. Szukał śladów. Dajmy na to wielkiego czerwonego napisu: "To ja zarżnąłem dziewczyny!!!!! XYZ". Ewentualnie nie pogardziłby też odbitymi w kałużach twarzami morderców czy innym delikatnym śladem.
Oczywiście nic takiego nie znalazł. Ciężkie jest życie Regulatora... Westchnął, przeklął deszcz i spojrzał na wojaków.
- Dobra panowie. Zabieramy się z tego przeklętego przez Boga miejsca.
- Yes Sir.
Zero inwencji. Zero luzu. Zero indywidualności. To w końcu było wojsko.

***

Przynajmniej w wozie bojowym GSR było sucho. Tyle dobrego. Złego było więcej. Ciągle nie mógł palić. Nie żeby to było zabronione ale odpalenie szluga w tej puszce nie pomogłoby nieprzytomnemu Harremu. Zupełnie jakby zapach potu żołnierzy by pomógł. Na święta MR powinien sprezentować dla GSR dezodoranty. A może był to nowy sposób walki z łakami? Jeżeli go męczył smród to co miał powiedzieć jakiś kundel?

Harry w końcu się ocknął. Czyżby jednak smród nie był sposobem walki z łakami a zamiennikiem dla soli trzeźwiących? W każdym razie jasnowidz otworzył oczy, zakasłał i uśmiechnął się pokazując zakrwawione zęby. Caine westchnął i przykucnął przy nim. Oczywiście na jedno kolano. Paranoja była bardzo przydatna w pracy Regulatora.
- Harry. To ja Russel. Dobrze się czujesz?
- Uuuudało się - wyjeczął. - Czaaakolady.
Caine rozejrzał się po żołnierzach.
- Macie może snickersa?
Snickersa nie było za to była czekolada. Skąd się wzięła w wozie bojowym? To była zagadka godna śledztwa. W każdym razie jasnowidz rzucił się niczym wygłodzony chomik na słodycze.
- Ufff - pojawił się jeszcze szerszy uśmiech - A teraz wiskhey i możemy pogadać.
Żagiew uniósł brwi. Czyżby w pracy Regulatora bardziej od amuletów i klamek przydawała się czekolada i alkohol? Pech chciał, że młody Łowca wolał jakoś inwestować w pierwsze dwa. Jasnowidz spostrzegł się, że Caine się nie ruszył i dodał na zachętę:
- Jest o czym.
Regulator westchnął i spojrzał na żołnierzy.
- Chłopaki. Wódką poratujcie kombatanta.
- Nie mamy. Na służbie. Ale na posterunku jest.
Russelowi nie chciało się w to wierzyć. Czekolada jest a wódki nie ma? W wojsku? Mniej prawdopodobny taki stan rzeczy był tylko w akademiku.
- No tak, rozumiem. Ale nie macie przy sobie żeby wypić po służbie? Ewentualnie jakby komuś nogę urwało?
Żołnierze wybuchnęli śmiechem i spojrzeli na niego z większą sympatią. Caine odpowiedział im przyjaznym śmiechem. Skądś pojawiła się piersiówka i dotarła do niego.
- No wiedziałem. Znaczy nic nie widziałem. Trzymaj Harry.
Jasnowidz golnął ostro i wykrzywił się wywołując kolejną serię śmiechów. Regulator dałby sobie rękę uciąć, że w piersiówce nie było dobrej whisky a w najlepszym razie wódka. W najgorszym bimber.
- A teraz powiem ci co widziałem.
Uśmiech znikł z twarzy Łowcy.
- Słucham.
- Były tam trzy stworzenia i jeden, który trzymał się z tyłu. Żarły, gryzły, maskarowały jak w amoku. Kawałki mięcha, krew, widziałem to, jakbym stał obok. Tan obok tylko stal. Była tam strzyga - w zasadzie strzygoń, była pół dziewczyna - pół demon, był też zombie, co zjadał flaki, jak włosi makaron.
Wszystko póki co się zgadzał. Chyba... Szkoda, że nie było tu Emmy, miała lepszą od niego pamięć.
- Ten co stał z boku to demon?
- Ten z tyłu.... zdawał się być zadowolony. Ale ... za nim, tuz obok stał ktoś jeszcze. Człowiek. Z tym, że człowiekiem raczej nie był. Uśmiechał się, jakby właśnie szczytował i chyba, chyba znam jego twarz, wiesz? Nie wiem skąd, ale sobie przypomnę. Białe włosy. Blada skora, to był Przybysz. Wydaje mi się, ze ten białowłosy powodował ten ... amok.
- To jak w Sztolni - dodał któryś z żołnierzy. - Słyszałem jak jeden z waszych, garuch, tak mówił do takiej bladej ślicznotki.
Caine odwrócił głowę do mówiącego.
- Nie. Tylko tyle ze w Sztolni odwaliło zmarłym.
- Dzięki. Dobrze wiedzieć.
- Nie ma sprawy, sir.
- Russel.
Skupił swoją uwagę z powrotem na jasnowidza.
- Dobra Harry. Co jeszcze zobaczyłeś?
- W zasadzie to wszystko. Ale wiele szczegółów, łącznie z pierścieniem jednego z tych ... żerców. To byt wąż połykający własny ogon.
- Symbol nieskończoności. Kto go miał?
- Ten... człowiek.
- A ten co stał z boku. Możesz go opisać? Ten co orgazmu praktycznie dostawał.
- Tak. Niewysoki, szczupła twarz. Dasz mi węgiel a ci go narysuję.
- Chłopaki! Znalazł się snickers, nie znalazła się wódka to jeszcze poratujcie kartką i pisakiem. A najlepiej parę kartek.
- Węgiel. Albo ołówek. Nie dam rady... niczym innym. Serio.
Spojrzał na jakiegoś szeregowca.
- To jak panie poruczniku, znajdzie się ołówek?
- To kolejny... dar. Maluje tylko czymś... naturalny. I wtedy... dzieją się dziwaczne rzeczy, wiec lepiej bym zrobił to w specjalnym miejscu.
- Dobra, obejdzie się. Namalujesz w MRze. Ok?
- Dobra. Jeśli...
- Jeśli...
- Uaaa. Aaaaa. Jeśli...
Russelowi nie podobało się to wycie. Skupił się gotów do natychmiastowej reakcji. Nie wiadomo czy coś się nie przypałętało do Harrego.
- Co potrzebujesz? Zgrabnej blondynki tu nie znajdę.
- Nie. Nieeeeee.
Jedna sekunda, jeden zły ruch i z jasnowidza zostanie mokra plama.
- To nie tak. Chcę sporo kawy i czekolady. Do pracy.
- Dostaniesz i fabrykę. Dobra, na razie podsumujmy co wiemy. W skrócie. Za zajście w zaułku odpowiada nekrofag, strzygoń, opętana dziewczyna i demon. Byli w szale, które zesłał na nich Przybysz z pierścieniem w kształcie węża, który popełnia autokanibalizm. Zgadza się czy coś pokręciłem?
- Jeszcze ten człowiek.
- Człowiek - przybysz?
- Dziewczyna i demon to jedno. Byli: nekrofag, strzygoń, dziewczyna - demon, Przybysz i ten człowiek. Do kogoś podobny.
- Był na wpół realny?
- Nie. Był tam... No nie wiem... Jak my.
- Jak my?
- No! jak my! Dokładnie jak my!
Żagiew prawie walnął się otwartą dłonią w twarz. Nie był w dobrym nastroju do takich rozmów.
- Jak ja i Ty?
- No.
Na umazanej krwią i czekoladą buzi wykwitł szeroki uśmiech.
- Był jak ja lub Scarlet?
- Ja ty, ja, Scarlett, oni - wskazał na żołnierzy.
GSRzy oczywiście mieli niezły ubaw. W przeciwieństwie do Regulatora. Caine posłał im mordercze spojrzenie z cyklu: "zamknąć ryje!". Pewnie i tak inteligentni żołnierze odbiorą to jako: "chce do toalety". Inteligencja emocjonalna nie była ich mocną stroną, w zasadzie mieli ją tak samo rozwiniętą jak głaz narzutowy.
- Czyli był zwykłym człowiekiem?
- Nie. Jak ja czy Ty.
Caine był pewny, że żołnierze niedługo będą świadkami brutalnego mordu.
- Był kimś obdarzonym ponadnaturalnymi zdolnościami?
- Tak!
Russela nęciło jedno pytanie: "po kiego ten cholerny jasnowidz w takim razie pokazywał na GSR?".
- Czy ten człowiek był czarownikiem?
- Zapewne.
- Dobra. Odpoczywaj. Potem pojedziemy do MRu Ty dostaniesz swoich czarnych przyjaciół - obdarzył wojaków delikatnym uśmiechem z cyklu "można się śmiać" - a ja odwalę papierkową robotę.
- Nie. Nie. Nie. Papierkowa robota moja. Ja rysuję. I do Ministerstwa nie chcę!
Ktoś parsknął śmiechem. Zrezygnowany Caine nie obdarzył go nawet potępiającym spojrzeniem. Właśnie rozważał strzelenie sobie w łeb.
- Ale tylko tam dostaniesz karton czekolady.
- Nie ufam tym, którzy tam są. Oni .. kłamią.
- Nie będziesz musiał z nimi rozmawiać. Nie powiem im, że tam będziesz.
- Wolałbym .. gdzieś indziej. Oni mnie tam nie lubią.
"Ciekawe czemu?"
- Ale zafundują Ci karton czekolady.
- Wolę... nie. To się może... źle skończyć.
- To gdzie chcesz rysować?
- Gdzieś .. indziej. Nie wiem. gdzieś indziej.
W wozie rozległy się kolejne parsknięcia i westchnięcie Regulatora.
- Ale mówiłeś, że miejsce musi być zabezpieczone. Tylko Ministerstwo Regulacji ma takie zabezpieczenia.
- Inaczej. Wysadź mnie przy metrze, Pojadę do siebie, Narysuję i przekaże Scarlett. Jej ufam. Jej znajomym też. Innym... nie.
- Mogę Ciebie podrzucić pod dom. Jesteś pewny, że u Ciebie jest dostatecznie bezpiecznie? Bo jestem wstanie zorganizować inne miejsce z znaczkami ochronnymi.
- Jest bezpiecznie. Możesz jechać ze mną, jak chcesz.
Tak! To było marzenie Caine! Zamknąć się na parę godzin w jednym pomieszczeniu z nawiedzonym dzikusem!
- Malowałeś już u siebie?
- Tak.
- Dobra to zrobimy zakupy. Podrzucę Ciebie do mieszkania a sam niestety muszę załatwić parę spraw.

W końcu opuścili wóz bojowy. Caine na pożegnanie podał wszystkim uczestnikom akcji rękę. Siepacz oczywiście nie dostąpił tego zaszczytu. Obaj z Harrym wsiedli do samochodu żagwi i ruszyli pod dom jasnowidza. Po drodze zatrzymali się w centrum handlowym. Harry został w samochodzie a Caine zrobił zakupy. Kasjerka trochę dziwnie się patrzył na 20 czekolad, kawę i butelkę wódki. Po zakupach zahaczył jeszcze o księgarnie i tam spędził dłuższą chwilę. W końcu wyszedł z kolejnymi zakupami i wrócił do samochodu.
Jasnowidz na szczęście nigdzie nie uciekł. Zasnął.
Russel miał zamiar odwieść Harrego a potem wrócić do MRu. W biurze zostawić wiadomość dla Emmy i Xarafa z informacjami jakie uzyskał i jakie ma zamiar uzyskać, mianowicie o portretach. Potem chciał odwiedzić Emilly i Kopacz. Vorda mogła się spodziewać zdecydowanie nie miłej rozmowy z żagwią.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 17-12-2010 o 14:28.
Szarlej jest offline