Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-12-2010, 19:57   #181
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
Widok za oknem, jaki zastała tuż po przebudzeniu nie napawał radością. Można rzecz, że było wprost przeciwnie. Deszcz, który obserwowała, był niewzruszony na wszelkie wyzwiska. Miał w sobie taką ciekawą właściwość, że padał, mimo przeklinania go i złorzeczenia. Potem zwyczajnie znikał i pozostawiał po sobie urzekający widok, który nierzadko miał swoje romantyczne i naukowe wyjaśnienie. Helen osobiście skłaniała się ku tej bardziej bajecznej formie wytłumaczenia zjawiska tęczy. Przynajmniej tej, którą jej zdarzyło się słyszeć. Była to niespotykana kombinacja legend i baśni, której jej mama sprawnie i niemal niezauważalnie splotła z dowodami i teoriami naukowymi o świetle, które nie za dobrze kojarzyła. Wiedza całkowicie zbędę dla kogoś, kto na co dzień obcował z duchami, zombie i innymi tworami zza światów.

Nie mniej pogoda pozostawała niewzruszona. Obserwowała ludzi, którzy zasłaniali się płaszczami, parasolkami, gazetami i innymi przedmiotami, które okazały się być pod ręką. Było ich niewielu prawie nikt i miała nawet wrażenie, że człowiek, którego właśnie obserowowała krzątał się w tę i z powrotem wokół domu. Może zbierał się na odwiedzenie sąsiadów. A może jej się tylko tak wydawało, w końcu sąsiedzi tutaj...?

Nie pora była jednak na wspominki i kolejne bezsensowne, poranne podsumowanie wczorajszego dnia. Należało wreszcie zwlec swoje cztery litery, który doczekały się tak wielu określeń, że próżno szukać lepszego miejsca związanego z ludzkim ciałem, które słownik opatrzyłby pięknymi i mniej subtelnymi nazwami. Chociaż...

To w pewien sposób zabawne. Może mniej jeżeli wziąć pod uwagę, że teraz bolały ją o zbyt długiego siedzenia. Uświadomiła sobie, że było jakoś koło południa. Jednak musiała być bardzo zmęczona, skoro pozwoliła sobie na tak długi sen. Nie mniej zmobilizowała całe swoje ciało i podniosła się w wygodnego siedzenia. Była w obcym domu i oczekiwała na śniadaniem. Daisy, która pokazała jej, gdzie jest łazienka, która zaprosiła ją na śniadanie, która okazała się bardzo gościnna nadal czekała w kuchni.

W sumie nie musiała już nic więcej robić poza zwleczeniem się ze swojego miejsca, odłożeniem kubka z gorącą herbatą i wymknięcia się z parasolem na zewnątrz. Przewietrzenie się było dla niej teraz naprawdę dobrym wyjściem. Na samą myśl o zmaganiu się z ulewą miała ochotę ponownie zaszyć się w ciepłej posłaniu. Czekała na nią jednak praca. Obowiązki nade wszystko. Oczywiście. Zapalenie płuc i inne choróbska związane z przemoczeniem do suchej nitki również. Nigdy nie przywykła do deszczu, chociaż, zważając na kraj, w jakim się wychowała byłoby to raczej na miejscu.

Helen wreszcie otworzyła parasol. Uprzedziła panią domu, że wychodzi się przewietrzyć. Zachowywała się jak nałogowy palacz, ale co jej szkodziło? Może kiedyś spróbuje? Prychnęła kiedy uświadomiła sobie, że otworzyła parasol w domu, ale co z tego, że to przynosiło pecha? Przecież już większego mieć w życiu nie można niż unikanie, użeranie, unicestwianie, uśmiercanie czy uwalnianie duchów, zjaw i podobnych. Tak, to zdecydowanie wpływało na poglądy człowieka. Zatrzasnęła za sobą drzwi i schowała natychmiast pod parasolem. Uderzyła ją nagła wilgoć i przeszyły ciarki. Wspaniała, angielska pogoda. Jeszcze tylko zamku jakiegoś ładnego brakuje i fosy. Odrobina mgiełki i staromodny powóz i sceneria do klasycznego filmu gotowa. Najważniejsza dekoracja przecież wesoło lała się z nieba i znaczyła niemal wszystko na swojej drodze. Helen instynktownie spojrzała na parasol, kiedy usłyszała kapanie.

Mimo, że przyrzekała sobie nie wracać wspomnieniami do wczorajszego nie udanego dnia, zrobiła to już podświadomie. Ułożenie sobie wszystkiego w głowie okazało się zbyt silnym przyzwyczajeniem.

Wizyta u jednej z bliźniaczek, Daisy Waith. Okazała się poniekąd fiaskiem, przynajmniej jeżeli spojrzeć na rozmowę z mężem kobiety. Teraz czekała ją następna rozmowa. Może z zainteresowaną pójdzie jej lepiej. Ruszyła na spacer po chodniku w tę i z powrotem. Dobry sposób na znaczenie sobie ścieżki. I skupienie się na czymś konkretnym.

Miała za zadanie dowiedzieć się czegoś przydatnego. Konkretnego, miała odnaleźć jakiś ślad, cokolwiek, gdziekolwiek, ale oczywiście okazało się, że z niej taki wspaniały śledczy. Nadawała się nie do tej pracy. Powiedziała chyba mniej niż największy milczek podczas ślubów milczenia, które sam sobie składał. Okazja była idealna, sytuacja znakomita, chociaż przesłuchiwany niezbyt pomocny, atmosfera sprzyjała jak nigdy. Po prostu idealnie, ale oczywiście jej instynkt zawiódł. Nie dowiedziała się za wiele, a informacje miały niewielką wartość, a może to ona zwyczajnie nie wiedziała do począć z takimi danymi.

Wsunęła rękę do kieszeni i pomacała kartkę, na której znajdowały się jej koślawe notatki. Niewiele tego było, ale zawsze to coś. Porozmawia jeszcze z resztą i opowie, do co się wydarzyło. Oczywiście wspomni o najważniejszych rzeczach dla sprawy, a nie dla niej. Helen wydawało się nie odpowiednie zasypianie i obcych. Zajadanie się śniadaniem.

Co innego czytanie ich książek i nawiedzanie domu, który łagodnie mówiąc był dobrze zabezpieczony przed włamaniami. Potem jeszcze to wszystko. Znowu jakieś idealne miejsce, sielankowe, prawie nieużywane. To stawało się coraz dziwniejsze. Ludzie nie mieszkający w swoich domach, mający mały składzik domowego szamana czy innego czarownika, malujący wzroki na ściana o kształtach mnie mniej nie więcej przypominających znaki zabezpieczające dom. Po prostu wyśmienicie.

Wróciła do ciepłego wnętrza wiedząc już, co powie i jakie pytania zada. To jakoś ją natchnęła pozytywnie.
 
Idylla jest offline  
Stary 12-12-2010, 20:20   #182
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Wszystko pozałatwiane, karoca służbowa gotowa. Siedzieli jeszcze w ich pokoiku. Gary zapuścił ekspres i zaraz aromat czarnego paliwa wypełnił pomieszczenie. Czekając na koniec parowego cyklu popatrzył w okno. Lało jak jasna cholera, no ale co się dziwić. Pieprzony Londyn. Podał kubek z kawą Loli i rozsiadł się znowu przy biurku. Sprzęt sprawdzony, jeszcze sporo czasu do Crushera. Miał coraz więcej wątpliwości co do tego typka. Może baron go podetkał im jako podpuchę? No, ale co zombiak robił w Sztolni? I czemu chce z nimi jeszcze gadać?
Pili kawę, a Gary wgapiał się w Lolę. Ehh szlag, pewnie kolejna umowa która pójdzie się walić. Nie widział szans, aby miał utrzymać łapy przy sobie… Najmniejszych. Cholera godzinka czasu do zabicia, zamek w drzwiach wygląda solidnie. Biurko niby nie wygodne, ale kij z tym.
Opanujże się, kurwa!
Pij kawusię, zjedz jeszcze pączka. Musisz dbać o uzupełnianie kalorii, może od tego ci się we łbie miesza. Ona sobie tam siedzi tylko, szybki numerek w biurze jest ostatnim co jej chodzi po głowie. Skup się! Crusher, baron, rytuał. Come on, Gary. Raport, kurwa przejrzyj. Zaplanuj Crushera... Co się z tobą dzieje?

Odsiecz przyszła w ostatniej chwili. Pukanie do drzwi jeszcze nie przebrzmiało, kiedy Gary wyskoczył zza biurka i otworzył drzwi. Kobieta zawahała się chwilę, ale potem, gdy zrobił jej miejsce w przejściu, weszła do środka.

- Szukam funkcjonariuszy zajmujących się morderstwem mojej siostry. Myślę, że mam cenne informacje dotyczące jej sprawy.
- Siostry? - Lola odczuła naraz przemożną ochotę pacnięcia się w czoło ciężkim przedmiotem. Czemu nie zadali sobie trudu, żeby sprawdzić rodzinę ghulicy? - Siadaj, proszę.
Kobieta spojrzała na nich, Gary nerwowo przeczesał palcami włosy, jakby dał się złapać na czymś nieprzyzwoitym. Cholera. Nieznajoma jeszcze raz obrzuciła go wzrokiem i usiadła. Wyglądała na nieco zmęczoną, makijaż nie skrywał cieni pod oczami. Może też na wystraszoną.
Gary spojrzał na kobietę, taksując ją wzrokiem.
- Jak się pani nazywa? – zgarnął z biurka czystą kartkę i przysiadł się do niej po czym zaczął zapisywać jej dane. – Pani siostra była jedną z ofiar zabójstwa na cmentarzu, tak?
Odchrząknął, gdy Ruiz spojrzała na niego ze zdziwieniem. Tak, Gary wyciągaj łeb z dupy, to już ustaliliśmy. Siostra laski która została ghulem. Skup się…
- Tak. Nazywam się Casiopeja. Wiem, strasznie durne imię, ale pretensje do moich starych. Od niedawna noszę nazwisko Toulip.
- A więc Casiopejo, wiesz coś co może nam pomóc w śledztwie? – Triskett przeszedł do rzeczy. Termin spotkania z Crusherem zbliżał się szybko
- Nie jestem pewna, ale po tym jak moja siostra poznała tego ... tego ... tego potwora, często korzystała z pewnego miejsca. Wiem, że brała tam ... wampira.
- Miejsca?
- Tak. Chodzi o domek nad Tamizą. Po babci.
- Długo się z nim widywała?
- Nie wiem, Chyba niezbyt, ale uważała że to coś wielkiego. Idiotka.
- Wiesz jak ten wampir się nazywał? Kristoff może?
- Tak. Chyba Kristian albo Kristoff.
- Gdzie dokładnie znajduje się ten domek? Możesz podać nam adres?
- Oczywiście. Elisabeth Street 125, Przy Conol Str. Taki stary dom z ogrodem nad samą rzeką.
- Mówiłaś, ze dom jest po babci. Zamieszkuje go ktoś teraz czy stoi pusty?
- Dom stoi pusty. Z tego co mi wiadomo.
- Niech zgadnę. Stare budownictwo, podpiwniczony, ogród oddziela go od ulicy? - Triskett chciał się upewnić jeszcze co zastaną na miejscu
- Tak. Był pan tam?
Światełka ostrzegawcze zaczęły się zapalać Garemu już chwilę po tym, jak kobieta zaczęła mówić. Coś tu nie grało. Namiary na kryjówkę Kristoffa? Tak z powietrza, przez zesłaną z niebios zatroskaną i pogrążoną w żałobie siostrę? Pułapka, tak ordynarna? Przecież musieli zakładać że nie pojadą tam sami tylko z połową pieprzonej armii. Triskett dumał, a Lola zabrała się za część obyczajową.
- Znałaś jej koleżanki? Te, które też umawiały się z wampirami?
- Nie. Nie przepadałam za tymi ... panienkami. Nie przepadam za nieżywymi i tymi, którzy z nimi .. hm...obcują.
- Siostra wspominała może że spotykały się w tym domu ze swoimi koleżankami i ich... chłopakami lub kimś jeszcze? Czy raczej chodziła tam sama z Kristoffem? – Gary dorzucił jeszcze chcąc ustalić czy to po prostu miłosne gniazdko tych dwojga, czy raczej meta całego gangu od rytuału.
- Robiły tam ... balangi. – najwyraźniej wahanie wynikało z zażenowania kobiety. Od początku rozmowy uważnie dobierała słowa.
- Uczestniczyłaś w którejś z nich? – Triskett spojrzał uważnie na nią.
- Nie - ton głosu o dwa cale od lodowego. Oczy wbite w Garego, tak że wiedział że była o krok od wyjścia - I wypraszam sobie takie .. insynuacje.
- Gary... - Lola skarciła Trisketta wzrokiem. - Byłyście z siostrą blisko?
- Nie bardzo.
- Mieszkałyście razem zanim wyszłaś za mąż?
- Tak. Za dziecka. Ale potem rodzice rozstali się i ja zamieszkałam z matką a ona z ojcem. Sąd tak zdecydował.
- Sama opowiadała Ci o tych schadzkach? Kontaktowałyście się?
- Tak. Spotykałyśmy się raz w tygodniu. By pogadać. Jak nam się chciało. To były bardziej udawane spotkania.
- Nie zdradzała żadnych oznak niepokoju? Nie wydawała Ci się inna niż zwykle? Opowiadała ci coś bliżej o Kristoffie?
- Była … podekscytowana. Mówiła że się zakochała i ze to nieumarły.
- Nie zwracała uwagi na twoje obiekcje?
- Puszczała moje rady koło uszu. Ale nie przychodzę by opowiadać o mojej siostrze i jej miłostkach. Przychodzę, bo chcę byście dopadli tego, kto ją zamordował, a to może pomóc. - Z damskiej torebki wyciąga kopertę. - Przysłała mi to pocztą. Doszło dzisiaj.
- Zobaczmy – Lola wyciągnęła rękę po kopertę

Zeszyt, zapisany ręcznym kobiecym pismem. Pamiętnik, podzielony na daty. Szlag, przeczytanie całości zajmie parę godzin. Przerzucili kilka stron, więcej dat, miejsc, imion. Kilka znajomych… Gdyby nie okoliczności, pamiętniczek spodobałby się Gary’emu. Większość wpisów dość dokładnie, z polotem i szczegółami opisywały „balangi” jak to ujęła Casiopeja. Przerzucili się szybko na ostatni wpis. Noc przed śmiercią. Przygotowania do wezwania demona mającego zapewnić moc, siłę, nieśmiertelność sławę. Gary pokręcił głową, no to się udało. Lola zaraz zaczęła szukać szczegółów. Udo, Hammer, Kristoff wzmianka o Mistrzu i kimś kogo Kristoff określał jako Barona. Hmm, interesujące. „Kriss mówi, że on ma niesamowite oczy. Że są ciemniejsze niż moje. Jakbyś patrzyła w otchłań. Strasznie mnie to kręci… Ciekawa jestem czy rucha tak dobrze jak Kriss. Może znów dojdzie do grupowego ssania. Było zajebiste.”
Popatrzył na Lolę ich spojrzenia się skrzyżowały. Pieprzony test profesjonalizmu. Grupowe ssanie… Pokerowa twarz Gary’ego kosztowała go bardzo wiele. Wszystkie siły w zasadzie, żeby nie zaryczeć śmiechem. Casiopeia mogłaby się już obrazić na amen.

- Dzięki, Casjopeo. Możliwe, że bardzo pomogłaś. – głos Loli nawet nie drgnął. - Siostra wspominała kiedykolwiek o Crusherze, Gabryielu lub Kantyku?
- Gabryjel. To chyba jakiś wampir. Reszty nie znam
- Załatwcie tego, kto jej to zrobił a będę wam wdzięczna. Niech wraca do piekła, skąd wypełzł.
- Niczego nie pragniemy równie mocno, wierz mi.
- Powodzenia. Mój telefon zostawiłam na bramie, jakbyście mnie jeszcze potrzebowali

- Godzina do drogi. Zerknę jeszcze czy pani Casiopeja Toulip ma u nas teczkę. – Dolores wyszła z pokoju do archiwum. Gary zaś przekręcił na centralę i zapisał numer do Franka Ivory’ego.
- Część Frank, Triskett z tej strony. Spotkaliśmy się na cmentarzu przy tych pociętych gothkach wywołujących demony, pamiętasz. Potrzebuję przysługę. Wygrzeb co się da z waszych kartotek odnośnie Casiopei Toulip – wymówił wyraźnie i głośno nazwisko – Siostra naszej ghoulicy, może figurować pod panieńskim nazwiskiem. Dzięki Frank, wiszę ci kielicha. Na wczoraj chłopie, na wczoraj. Najlepiej kserówka całych akt. Aha, Frank! Zdjęcie jej jeszcze, jak będzie. Jeszcze raz dziękuję.

***

Ruszyli powoli na spotkanie z Crusherem. Lola czytała w samochodzie pamiętnik. Spora determinacja, zważywszy na jej kłopoty z chorobą lokomocyjną. Treść jednak była ciekawa. Najwyraźniej trzy gotyki na czele z Angelą, córką pieprzonego polityka nie były niewiniątkami. Wróć, były popieprzonymi ostro w główki kultystkami demonów. Siostrzyczka zanim została ghoulicą najwyraźniej szukała czegoś więcej niż fang-bangu z wampirami. Demony, pragnienie władzy, mocy i nieśmiertelności… A została krwawa łaźnia na cmentarzu. Kurwa „Krąg wiedźm”, same się tak nazwały. Choć z drugiej strony słuchając tego co czyta Lola szybko zapomniał o współczuciu. Jezu! Wynikało z tego nawet, że zabiły w jakimś rytuale dziecko! Nic dziwnego że wróciła jako ghoul. Popieprzona do szpiku kości.
Lola czytała kolejny fragment.
„Jebana mać, ale jestem niewyspana! Wczoraj się działo. Weeeehaaa!!
Lubie te nasze kuluarowe spotkania. Krew, rytuały i ostre rypanie w tle.
O-R-G-A-Z-M! Tuziny kopulujących par, wibrująca magia rytuału, czerwone ostrze kuchennego noża i truchło kota pokrojonego jak pierdolona sałatka z pomidorów! Na samo wspomnienie znów robię się mokra. Alle-kurwa-llujah!!
Kristoff wydmuchał mnie jak szmacianą lalkę. Skurwysyn ma tyle siły i wigoru... Jak młody bóg! Napierał na mnie jak buldożer! Na pewno mi uszkodził jakieś wewnętrzne organy...Hahahaha! Może powinnam zrobić jakieś pieprzone prześwietlenie czy coś?!! Kocham ten dreszcz niepewności, kiedy nie jestem pewna czy przyjdzie orgazm czy śmierć! A może oba jednocześnie! Ale przepał!! Jeeeeeeahh! Dodaj gazu aniołku!
A później zrobiło to jeszcze kilku. Rżnęli i pili ze mnie jak z pozłacanego kubka. Krew jest święta! Krew jest źródłem życia i źródłem śmierci. Ma moc! MOC!!!!A kiedy wbijają we mnie swoje kły... Spalam się! Roztapiam! Umieram i rodzę niby feniks z popiołów! Hahahaha!! Nie wiem czy wolę mieć w sobie ich kły czy ich...”

- No dobra, starczy tego dobrego. - odchrząknął i przerwał Loli – Pani lubiła najwyraźniej mocne wrażenia…

Podjechali pod umówione miejsce. Gary zaparkował blisko przed wejściem, w razie gdyby trzeba było spieprzać. Crusher. Nie mógł rozgryźć tego gościa. Podesłany aby tracili czas? Ale po co chciał z nimi gadać jakby nic nie wiedział, mógłby powiedzieć „dziennikarzom” aby spierdalali zaraz na wstępie.
No dobra. Jeszcze trochę cierpliwości. Grzecznie, z uśmiechem. Parę pytań. O „Sztolnię”, o jej bywalców. O barona Gabryiela. O dziwne wydarzenia w mieście. O jego przeszłość i czym się zajmuje teraz, w końcu czytelników może zainteresować zombiak po przejściach. Taki „role model” dla dorastających nieżywych. Kurwa, ciekawe ile wytrzyma w tym przebraniu zestrachanego dziennikarza. Może lepiej gadanie zostawi Loli. W końcu nie w jego cycki wgapiał się zombiak tamtym razem. Grzecznie i kulturalnie Gary.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 12-12-2010 o 20:34.
Harard jest offline  
Stary 13-12-2010, 09:03   #183
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

GRUPA „RZEŹNIA”


EMMA HARCOURT i XARAF FIREBRIDGE


Urzędy mają w sobie coś z cmentarzy. Z pozoru spokojnie i nic się na nich nie dzieje, ale jak pojawi się Łowca, wtedy ...
Może to twoja determinacja, może mina Xarafa, może wczorajsze zamachy na pracowników Ministerstwa, a może wszystko po trochu zadziałało, niczym kij wsadzony w mrowisku.

Urzędasy nadskakiwały wam, częstowały kawą ciasteczkami i biegały jak szalone pośród katalogów, pokoi, departamentów i skrzyń z danymi. Zapewne niezbyt często mieli tutaj taką ganianinę, jaką im zafundowałaś. Cóż. W końcu zarobili uczciwie na chleb.

Po drugiej udało ci się również dowiedzieć, że osoba ze zdjęcia nazywa się Daisy Waith. Przynajmniej nazywa się tak niezwykle podobna do niej młoda lekarka, która niedawno odnawiała licencję kierowcy. Dwóch pozostałych trojaczek nie ma już w obrębie Londynu. Niestety.

Informacje, które cię interesowały otrzymałaś nieco po trzeciej, co było naprawdę niezłym osiągnięciem, zważywszy na ich złożoność.

Trzy trójki trojaczek. Szesnastolatek zamieszkujących obszar aglomeracji Londyn. Urzędnik, który przynosił kserokopie dokumentów uśmiechał się szeroko, przynajmniej tak, jakby wspiął się na ośmiotysięcznik. Powiększone przez okulary oczy spoglądały na ciebie z mieszaniną niechęci i radości. Zapewne cieszył się nie z sukcesu, lecz z faktu, ze zaraz się ciebie pozbędzie.

Dziewięć imion, trzy nazwiska i trzy adresy zapisane na papierze firmowym Urzędu Rejestracji.

Abigail, Esme, Peral Watkins – adres – 44 Sandal Road 21, Upper Edmonton
Buffy, Caitlin, Mia Ashwood – adres – Scarle Road 18, Brent,
Michelle, Jene, Anna – adres – Eliot Park 12 , Greenwich


Jeśli twoja teoria była słuszna, miałaś asa w rękawie. Do zachodu słońca pozostało sporo czasu, jednak deszczowa aura mogła przyspieszyć działania „tych złych”.



RUSSEL CAINE
Do granic Rewiru dotarliście w niespełna pół godziny. Jasnowidz był niezwykle cichy. Nie reagował na strugi wody lejące się na samochód i chodzące na maksymalnych obrotach wycieraczki. Coś mamrotał pod nosem, lecz bębnienie deszczu o karoserię i hałas wycieraczek zagłuszały skutecznie jego słowa.

To, że na Rewirze coś się dzieje, widać już przed mostem. Trzy opancerzone wozy piechoty, dwa czołgi i wycelowane w stronę mostu granicznego karabiny nie nastawiają zbyt optymistycznie co do tego, czy uda się wam tak po prostu wjechać na Rewir.

Słusznie się domyślałeś.

Zostaliście zatrzymani przez GSR-y, wylegitymowani i wypytani o cel wizyty na Rewirze. Potem musieliście wyjść z samochodu i „pogawędzić” z dowódcą posterunku. – z niejakim Andrewem Brewerem. Problem z Egzekutorami, a tym właśnie był Brewer, polega na tym, że najczęściej ktoś musi za nich myśleć. Problem z żołnierzami polega na tym, że najczęściej myślą za nich rozkazy. A Siepacz Brewer był irytującym połączeniem służbisty z twardogłowym żołnierzem. Myślenie zerojedynkowe. Rozkaz i tyle.

Straciłeś długi kwadrans na próbie kontaktu z MR-em i w końcu Kopacz przekonała dowódcę posterunku, że możecie wjechać pod „Krew i Pot” , bo wszak to w zasadzie peryferia Rewiru i nic nie powinno się stać.

Dostaliście uzbrojoną eskortę i wjechaliście na jeszcze bardziej opustoszały Rewir niż dotychczas. Lejący deszcz ograniczał widoczność do kilkunastu metrów i GSR-y były mocno spięte, ale do zaułka w którym zginęły dziewczyny dotarliście bez kłopotu.

Harry wyszedł z samochodu, nie zważając na deszcz i wszedł pomiędzy domy. Zrobił kilkanaście kroków w kółko – momentalnie przemoczony do suchej nitki, po czym rozłożył szeroko ramiona na boki, zakręcił się wokół swojej osi i rymnął na ziemię, jak ścięte drzewo. GSR-y natychmiast unieśli broń do obrony, karabin maszynowy na wozie bojowym mierzył w wylot ulicy.

Czekali.

Harry nie ruszał się. Leżał w kałuży wody, przypominając ciśnięty tam prochowiec.




GRUPA „RYTUAŁ”


CG LAWRENCE i MICHAEL HARTMAN

Skierowaliście się do najbliższego peronu metra. Na szczęście GSRy byli na tyle mili, że podrzucili was na miejsce.
Podziemny przystanek śmierdział moczem i innymi nieczystościami, a przy wejściu do niego zebrała się spora kałuża wody, w której pływały resztki fast-foodów sprzedawanych z wózka podgrzewanego butla gazową.

Sprawdziliście sieć połączeń i ... niespodzianka. Żadne z nich nie prowadziło was w okolice „Kotła Mojry”. Za półtora funta kupiliście w kiosku przy peronie mapę turystyczną Londynu by bardziej uściślić podaną lokację.

No pięknie.

Szukaliście jej z dobry kwadrans, nim w końcu udało się wam znaleźć cienką kreskę oznaczającą szukaną ulicę. Leżała na samej krawędzi mapy, na totalnym zadupiu do którego nawet dojazd samochodem stanowiłby niezgorszy kłopot. To już nawet nie był teren aglomeracji. Najbliższy autobus komunikacji miejskiej dojeżdżał do miejsca oddalonego od waszego celu o ponad dwie mile, a żeby dostać się do niego musielibyście dokonać z dwóch, może nawet trzech przesiadek.

Pozostawało tylko jedno rozwiązanie. Samochód służbowy z Ministerstwa.

Metro pozwoliło wam dotrzeć na miejsce dość szybko.

Znaleźliście Kopacz, by podpisała świstek dotyczący przydzielenia auta. Kiedy to robiła jej brwi zbiegły się w wąską kreskę.

- Zaraz – mruknęła głośno. – Łowcy z Trojaczek postrzelili jakąś wiedźmę koło „Kotła Mojry”. Z tego co wspominała Audrey Masters, jedna z ich ekipy, ta wiedźma miała jakieś bezcielesne dziecko i była wmieszana w sprawę, którą prowadzą. Idźcie, pogadajcie z Audrey. Powinna być w pokoju 126 lub 134. Może ona coś więcej wam powie. Tak czy siak – dodała kończąc podpisywanie dokumentu – samochód się wam przyda. Nie będziecie w taką pogodę zapierniczać na piechotę.


GARY TRISKETT i DOLOREZ ESPERANZA RUIZ

Deszcz lał jak z cebra. Prowadzenie auta w takich warunkach przypominało bardziej prowadzenie amfibii. Ulice Londynu opustoszały z przechodniów, jednak pojawiło się na nich więcej aut. Niektóre naprawdę zjawiskowe. Minęliście nawet klasycznego Forda T z lat dwudziestych poprzedniego wieku, który majestatycznie sunął rozchlapując wodę wokół kół. Cóż. Nie było w nim elektroniki, która najbardziej dostała po dupie wraz z pojawieniem się emanacji.

Lokal wybrany przez Crushera był mało eleganckim miejscem. Zwykła pijalnia piwa połączona z możliwością zeżarcia czegoś niezbyt wykwintnego i szybkiego.

Brudne tapety, zapach piwa, potu i tłuszczu. Półmrok i wesoła muzyka odgrywana z zabytkowego magnetofonu.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=XNQpMCxh-ww&feature=related]YouTube - Dark Streets of London - The Pogues[/MEDIA]


Crusher już tam był. Czekał przy jednym ze stolików pochylając swą ogromną sylwetkę nad blatem i wąchając szklaneczkę z whiskey.

Poza nim, stojącym za barem człowiekiem o wyglądzie obitego pudla i kilku gości raczących się piwkiem w ten ponury dzień, w knajpie nie było nikogo.

Na wasz widok Crusher wyprostował się spoglądając na was tym twardym, ponurym spojrzeniem.

- Tego mi najbardziej brak w nie-życiu. Możliwości chlapnięcia sobie paru głębszych. A teraz, państwo pismakowie, wyjaśnię zasady. Chcecie pogadać. Nie ma ,kurwa, sprawy. Ale każda moja odpowiedź na zadane pytanie to pięćdziesiąt funtów. Nazwijmy to wywiadem, kurwa, sponsorowanym. Zabiegi upiększające kosztują naprawdę sporo.

Coś było nie tak w jego zachowaniu. Garry czułeś niepokój. Nie był to jeszcze zmysł zagrożenia, lecz coś, co niebezpiecznie zbliżało się do tego pola.
Dolores – ty z niepokojem zauważyłaś, ze zainteresowanie jednego z wczesnych klientów lokalu odbiega nieco od tego, co można nazwać standardowym zachowaniem przy piwie. Facet rzucał ci za bardzo ukradkowe spojrzenia. I może w innym przypadku mile połechtałoby twoją kobiecą dumę, jednak teraz ... coś w tym zachowaniu było nie tak.




GRUPA „TROJACZKI”

HELEN BUTLER

Deszcz i chłodne powietrze nieco poprawiły ci samopoczucie. Mieszkanie Daisy Waith pachniało teraz kawą. Mocny, aromatyczny zapach spowodował, że poczułaś lekkie zawroty głowy.
Z początku niegroźne, by za chwilę przerodzić się w bolesne pulsowanie pod czaszką.

Z trudem dobrnęłaś do jakiegoś siedzenia, podtrzymując się ścian i mebli. Opadłaś na nie słysząc w uszach jakieś, coraz głośniejsze szumy i szepty.

Twoje oczy atakowały wizje. Jakaś męska twarz. Kogoś ci przypominała, lecz nie bardzo potrafiłaś powiedzieć, jak się nazywa jej właściciel. Zielone oczy. Zielone, jak trawa wiosną. Jakieś ściany, pokryte dziwacznymi symbolami.

Kiedy zrozumiałaś, co spotkało „Ka Mate” i co teraz spotyka ciebie, było zbyt późno, by podjąć stosowane środki obrony.

Klątwa. Zły urok.

Zapadłaś w śpiączkę.



Audrey Masters

Praca przy dokumentach jest chyba bardziej męcząca, niż bieganina za oszalałymi wiedźmami i ucieczka przed czcicielami demonów – podpalaczami.

W porównaniu do poprzedniego dnia, ten można uznać za zaczęty bardzo spokojnie. Wręcz ... nudno.

Kartoteki. Nie wiedzieć czemu sądziłaś, że MR ma w swoich przepastnych archiwach teczki na każdego mieszkańca Londynu. Ale tak nie było. Dokumentacja gromadzona w Ministerstwie dotyczy tylko Martwych – wiedzy na ich temat, sposobu zerowania, próbę zrozumienia Fenomenu Noworocznego. Nic więcej. To nie jest nieskończony bank danych na temat nielegalnych łowców, przestępców pospolitych czy zwykłych ludzi. A wyszukanie czegoś z archiwum to czasami robota zajmująca długie dni.

Ty miałaś szczęście, bo udało ci się dokopać do interesujących cię informacji w kilka godzin. A raczej do ich braku.

Posiliłaś się i wróciłaś do biura.

Zdążyłaś odsunąć od siebie przestudiowane zapiski, kiedy telefon na twoim biurku rozdzwonił się gwałtownie. Podskoczyłaś, jak oparzona. Poza tobą w biurze nie było nikogo, więc odebrałaś.

- Dzień dobry – znajomy, kobiecy głos – szukam pani Masters.

- To ja.

- Jestem Daisy Waith. Rozmawiałyśmy jakiś czas temu. Pani przyjaciółka, ta z białymi włosami, znów zasnęła. Obawiam się, że to coś ... nienaturalnego. Jestem lekarką, a zwykłe środki zaradcze nie pomagają. Wezwałam już ambulans i jedziemy do szpitala, w którym pracuję. Jeśli pani chce, możemy spotkać się na miejscu. Pani koleżanka miała mi zadać jakieś pytania, ale nie udało nam się nawet zamienić jednego słowa.
 
Armiel jest offline  
Stary 15-12-2010, 22:19   #184
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
CG zmierzała do wskazanego przez Kopacz pokoju. Z jego wnętrza wychodziła właśnie blondynka, którą kojarzyła z sali odpraw.
- Lawrence. Egzorcysta. - wyciągnęła dłoń w kierunku nieznajomej. - Czy mogę ci zająć chwilę? Jesteś w grupie operacyjnej "Trojaczki", prawda?

- Cześć... - Audrey zatrzymała się nerwowo ściskając dłoń kobiety - Taaak, chwilkę... - dodała szybko usprawiedliwiając swój pośpiech - jadę do szpitala... o co chodzi?
- O wiedźmę. Ponoć postrzeliłaś jakąś ostatnio. Niestety nie znam nazwiska. Tylko adres. Ashon Street 17C. Kopacz twierdziła, że może chodzić o tą samą.
- Wiedźma zamieszana w morderstwo trojaczek, Nasturcja - Masters zmarszczyła czoło. - Babka jest nieźle umaczana w tej sprawie. Na miejscu zbrodni nadzialiśmy się na zjawę stworzoną z duchów zamordowanych, którymi ona sterowała. Niestety nie udało nam się jej przesłuchać... - dziewczyna skrzywiła się w klasycznym grymasie winowajcy. "Ciężko rozmawiać z kimś kto leży na intensywnej terapii"
- Przejdę się do niej. Może jest szansa aby odzyskała przytomność - Lawrence pokiwała ze zrozumieniem głową. - Myślę, że ta kobieta jest powiązana ze śledztwem, które prowadzimy. Mogę zapytać w jaki sposób trafiliście na jej trop?
- Każdy rytuał jaki odprawia wiedźma lub czarownik zostawia po sobie charakterystyczny ślad... coś jak odcisk palców na miejscu zbrodni... Nasza egzorcystka walcząc ze zjawą starła się z kontrolującą ją wiedźmą i zobaczyła ją... - dziewczyna przygryzła wargę zaczerpując tchu - Rytuał spętania zjawy miał charakterystyczne ludyczne cechy... W ten sposób trafiliśmy do Kotła Moiry, ukochanej spelunki takich typów... no i to był strzał w dziesiątkę.. nadzialiśmy się na babkę, ta zaczęła uciekać, no i... resztę historii znasz...
CG się zamyśliła.
- Czy mogłabym zrobić ksero raportów waszej grupy? Możliwe, że istnieje więcej podobieństw, że nasze sprawy się jakoś zazębiają. Przejrzę je i odezwę się jeśli coś rzuci mi się w oczy.

- Jasne, są na biurku - Audrey wskazała drzwi do pokoju - Aha, jeszcze jedno ... - wiedźma zatrzymała się w pół kroku - ta Nasturcja utrzymuje bezcielesnego... ducha swojego dziecka. Ponoć... - zawahała się – Możliwe, że kombinuje aby zdobyć w jakiś sposób ciało dla dzieciaka... Może to jest motywem...
- Dziękuję. Przejrzę akta i dam znać czy dowiedziałam się czegoś od wiedźmy. Prawdopodobnie będę wieczorem w MRze. A teraz już cię dłużej nie zatrzymuję.

CG miała już wejść do biura aby zgarnąć raporty „Trojaczek”. Odwróciła się jednak jeszcze i dodała:
- Ostatnia rzecz. Czy w toku waszego śledztwa nie wypłynęło imię... Mythos?
Audrey cofnęła się słysząc następne pytanie Lawrence - "Mythos.. o taaak" - Sięgnęła do torby i po chwili gmerania wyciągnęła z niej zdjęcie - Taaak. Zamordowane trojaczki z naszej sprawy. Na miejscu zbrodni znaleźliśmy to zdjęcie - podała kobiecie fotografię trojaczek z wypisanym na odwrocie krwistym „Mythos”, obok widniał dopisek - „znajdźcie je”.
- Znajdźcie je? Czyli to nie jest zdjęcie ofiar? - Lawrence przyjrzała się fotografi i oddała ją Audrey.
- Nie, to kolejna para trojaczek powiązana w jakiś sposób z Mythosem. Właśnie jadę na spotkanie z jedną z tych dziewczyn - dodała po chwili wahania - chcesz zabrać się ze mną?
- Nie. Na razie zajrzę do Nasturcji i skontaktuje z resztą mojej grupy. Ale... Może spotkamy się wieczorem w MR? Wymienimy informacje?
- Byłoby dobrze... chyba wszyscy depczemy sobie po piętach badając fragmenty tej samej sprawy - Masters uśmiechnęła się niepewnie. - Aha... mam jeszcze jedno pytanie.. słyszałaś może o gościu o nazwisku Finch O'Hara?
- Nie. Jest jakoś połączony z Mythosem?
- Wydaje mi się że tak.. On również interesował się tymi dziewczynami i chyba sporo wie o naszej sprawie... Dobra, muszę lecieć - wykrzywiła się usprawiedliwiająco - do zobaczenia wieczorem.

Brasi snuł się po MRze jak śnięta ryba. Kiedy wreszcie na siebie wpadli niemal jednocześnie wykrzyczeli, że muszą jechać do szpitala. Garou zasiadł za kierownicą a CG mogła komfortowo zająć się papierami na miejscu pasażera.
Przejrzała pobieżnie raporty sprawy „Trojaczek”. Dwie różne sprawy, jeden mianownik. Mythos. To nie mógł być zbieg okoliczności. Wszystko wskazywało na to, że Stary Ludek miesza mocno w Mieście Mgieł. Jakkolwiek nadal nie było jasności co do jego motywów. Lawrence nie mogła się jednak pozbyć wrażenia, że chodziło o coś poważnego. I łączyło się z tym cholernym deszczem, który usilnie nie chciał przystopować. To była zapowiedź. Zwiastun czegoś cholernie złego.
Strugi wody lały się z nieba i spowijały je ciemnym popielatoszarym całunem. Było ciemno jakby już zaczęło zmierzchać. Ciemność sprzyja zdechlakom. Nienaturalny mrok w samym środku dnia... Jakby ktoś maczał w tym palce.


Brasi był nabuzowany adrenaliną. Pobiegł gdzieś entuzjastycznie ale poprosił aby poczekała z przesłuchaniem. „Przesłuchaniem”... To słowo wydało się przerysowane i sarkastyczne zważając na stan podejrzanej.

- Pani Nasturcja?
CG szarpnęła ją lekko za rękaw szpitalnej koszuli.
Wiedźma rozwarła nieznacznie powieki. Wyglądała mizernie. Podłączona do labiryntu rurek i kabli, wpleciona w skomplikowany system podtrzymywania życia.
Z jej karty lekarskiej wynikało, że graniczy z cudem iż w ogóle przeżyła. Kula dosłownie roztrzaskała jej staw biodrowy. Stan nadal ciężki.
CG wolała nie uganiać się za siostrą dyżurną i prosić ją o zgodę na rozmowę z pacjentką. Bo i najpewniej by takowej nie dostała a Lawrence była przecież upartym typem. Jeśli sobie już coś wpisała w grafik to musiało to dojść do skutku.
- Pani Nasturcjo, słyszy mnie pani?
Spojrzenie wiedźmy zogniskowało się gdzieś pomiędzy CG a Brasim. Rozmazane, otępiałe od środków przeciwbólowych oczy błyszczały w półmroku.
- Może pani mówić?
- T..k – słowa wypowiadała z trudem. Wysuszone gardło odmawiało posłuszeństwa, głos drżał.
- Jesteśmy z Ministerstwa Regulacji. Chcieliśmy panią zapytać o niejakiego Mythosa. Co panią z nim łączy?
-N.c.
Wysiłek. Każde słowo kosztowało ją zbyt dużo energii. Tylko patrzeć a straci przytomność. Szlag. A miała szantażować, przypierać do muru. Cud jeśli kobieta w ogóle ma pojęcie co się wokół niej dzieje.
- Mam odmienne informacje - głos Lawrence był chłodny ale nie natarczywy. - Dlaczego uciekała pani z Kotła Moiry? Dlaczego manipulowała duchem, który znalazł się na miejscu zabójstwa trzech sióstr?
- Zle..c.nie.
- Od Mythosa? W zamian miał pani pomóc sprowadzić ducha córki z powrotem na naszą stronę?
- N..e zn..m zlec..ee..daw...cy.
- Jak się kontaktujecie?
- Spot..ka..nie. Sztol..nia... dem..on..aaa.
- Co dokładnie kazał ci zrobić?
- Za..kląć zjjj...ę
- Czyjego ducha kazał ci zakląć?
- Jaaa go wezwałam...to był...mord..dr..ca
- Nazwisko?
- Lly..nch.
- Co miała zrobić zjawa?
- Chrr...ooni..ć.
- Chronić kogo?
- Mm..iiejsce...znak.
- Jaki znak?

Wiedźma zamrugała konwulsyjnie po czym jej głowa opadła bezwładnie na poduszkę. To by było na tyle.
- Szlag!
CG wstała energicznie i trzepnęła pięścią w szpitalną szafkę. Znowu ślepy zaułek! Kiedy myślała, że już coś się wyjaśni. Że wyciągnie od niej jakieś konkrety znowu otrzymała ochłapy informacji.
Dłoń zabolała po zetknięciu z metalowym blatem. Roztarła palce i spojrzała na Brasiego. Na jej twarzy malowała się mieszanka złości i bezsilności.
- Gówno mamy.
Huk pięści zwabił siostrzyczki, które zaraz dopadły do pacjentki posyłając im przy okazji niezbyt pochlebną wiązankę.

Zjawa miała chronić... Miejsce. Znak? W domu zamordowanych dziewczynek był jakiś znak. CG otworzyła ksero akt i przyjrzała się malunkowi.
Okultystyczny symbol przyzwania upiora. Ale to nie mogło o niego chodzić. Zjawa nie mogła mieć za zadanie pilnować znaku własnego przyzwania. Co więc miała chronić? Miejsce? Zapewne same trojaczki. Co niestety jej się nie udało ponieważ ktoś je zaszlachtował. Ale po co sprawca zostawił zdjęcie? Trop. Wskazówkę. Swoisty namiar na Mythosa. Czyli zabójca trojaczek był oponentem Mythosa? Mythos zlecił Nasturcji przyzwanie upiora, który miał zbać o bezpieczeństwo dzieci. Po co? Czemu cholernemu Antychrystowi z piekła rodem miało zależeć na jakiś dzieciakach?
I dlaczego morderca trojaczek był do niego antagonistycznie nastawiony? Może powinni go odnaleźć? W myśl zasady wróg mojego wroga...
Szlag, ale tamten zabił trzy dziewczynki. Był takim samym sukinsynem co pieprzony domniemany elf.
Nie ma dobra. Jest tylko mniejsze i większe zło.

CG wyszła na korytarz, osunęła się na najbliższe krzesło. Czuła jak uchodzą z niej siły. Ból głowy znów się nasilał, przytępiał zmysły, spowalniał umysł. Była ciągle słaba po nocnej utracie krwi. Powinna wybrać najbliższą salę i, korzystając z faktu, że są już w szpitalu, położyć się na wolnym łóżku i poprosić o uzupełnienie RH.

Zaraz jednak porzuciła tą desperacką myśl. Odpocznie po pieprzonej śmierci. Czyli niestety dość niebawem...

Wrzuciła kilka monet do szpitalnego telefonu w korytarzu. Wybrała numer Larrego i wypytała go o Lyncha. Zastanawiała się czy był w jakiś sposób wybrany przez Mythosa, czy się liczył, był nicią po której da się dotrzeć do samego mrocznego Przybysza? Larry nawijał dłuższą chwilę i kiedy CG odwiesiła słuchawkę na dobre wykluczyła tą hipotezę. Zapewne Nasturcja wybrała go przypadkowo. Lynch. Zwyrodniały morderca. Zabójca dzieci. Nie spełnił swojego zadania i tutaj jego rola się kończyła.

Brasi przyglądał się jej chaotycznemu zachowaniu w cierpliwym milczeniu. CG tymczasem przełknęła dwie pigułki i odnotowała z przerażeniem, że buteleczka niebawem zaświeci pustką. Niedobrze.
- Dobra Brasi, wracamy do MRu? Pogadamy z Ruiz i Triskettem. Niech połączą się moce. Czas wezwać pipeprzonego Kapitana Planetę i uratować ten niewdzięczny świat.
 
liliel jest offline  
Stary 16-12-2010, 19:57   #185
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Deszcz. Cholerny deszcz. Cholerny Londyn. Cholerne Zdechlaki. W sumie liczba rzeczowników, które Russel określał tego dnia jako "cholerne" (lub jeszcze gorzej) była niesłychanie długa. Kwestia parszywego humoru.

Wojskowi byli tępi i nie wykazywali się inicjatywą. Nic dziwnego, że z czasem powstał taki urząd jak MR. Co z tego, że GSR miały dużą siłę uderzeniową jak bez ręki, która nimi kierowała byli bezużyteczni lub niebezpieczni. Sama siła nic dobrego nie daje.

I teraz to wyszło. Gdyby nie Russel żołnierze najprawdopodobniej stali by tak z wycelowaną bronią do dnia (następnego) sądu ostatecznego. Na całe szczęście w tej całej zbieraninie znalazł się Regulator.

Przeklinając w duchu deszcz i przymusowe nie palenie Caine postąpił parę kroków. Jedną ręką trzymał parasolkę a dłoń drugiej obracała w kieszeni naboje nabite solą. Będzie musiał załatwić sobie woreczek z nią.

Wszedł do zaułka gotowy na odparcie ataku. W końcu nie było wiadomo co spowodowało osłabienie Harrego. Kontakt z duchem? Gniew bezcielesnego? A może tajemniczy Skrzypek? Chociaż ten ostatni nie powinien być agresywny. Przynajmniej do najbliższego wieczora.

W zaułku nie było żadnego zagrożenia. Chyba... Uklęknął na jedno kolano przy Harrym gotów do natychmiastowego zerwania się.
Jasnowidz krwawił z nosa, uszu i... oczu.
- Harry to ja Russel. Sprawdzę teraz Twoje czynności życiowe. Dobrze?
Brak reakcji. Tak jak myślał. Pochylił się nad nieprzytomnym (martwym?) jasnowidzem. Oddech był słaby, ledwo wyczuwalny ale był. Chuda pierś zdawała się nie podnosić.

Wstał i spojrzał na szóstkę GSRów. Ciągle celowali do powietrza. Wskazał na dwóch z brzegu.
- Wy dwaj. Ostrożnie zanieście go do wozu. Macie przy punkcie jakąś karetkę?
Po sekundzie ciszy postanowił sprostować. W końcu skąd biedni żołnierze mieli wiedzieć o jaki punkt mu chodzi. Może na przykład krwiodawstwa?
- Przy posterunku znaczy się.
- Yes Sir!
To "Sir" przypadło mu do gustu. Żołdaki wiedzieli kto tu dowodzi, tak powinno być.
Nie sprawdził czy rozkaz został wykonany. Ciągle starając się sprawiać wrażenie pewnego siebie obszedł zaułek. Szukał śladów. Dajmy na to wielkiego czerwonego napisu: "To ja zarżnąłem dziewczyny!!!!! XYZ". Ewentualnie nie pogardziłby też odbitymi w kałużach twarzami morderców czy innym delikatnym śladem.
Oczywiście nic takiego nie znalazł. Ciężkie jest życie Regulatora... Westchnął, przeklął deszcz i spojrzał na wojaków.
- Dobra panowie. Zabieramy się z tego przeklętego przez Boga miejsca.
- Yes Sir.
Zero inwencji. Zero luzu. Zero indywidualności. To w końcu było wojsko.

***

Przynajmniej w wozie bojowym GSR było sucho. Tyle dobrego. Złego było więcej. Ciągle nie mógł palić. Nie żeby to było zabronione ale odpalenie szluga w tej puszce nie pomogłoby nieprzytomnemu Harremu. Zupełnie jakby zapach potu żołnierzy by pomógł. Na święta MR powinien sprezentować dla GSR dezodoranty. A może był to nowy sposób walki z łakami? Jeżeli go męczył smród to co miał powiedzieć jakiś kundel?

Harry w końcu się ocknął. Czyżby jednak smród nie był sposobem walki z łakami a zamiennikiem dla soli trzeźwiących? W każdym razie jasnowidz otworzył oczy, zakasłał i uśmiechnął się pokazując zakrwawione zęby. Caine westchnął i przykucnął przy nim. Oczywiście na jedno kolano. Paranoja była bardzo przydatna w pracy Regulatora.
- Harry. To ja Russel. Dobrze się czujesz?
- Uuuudało się - wyjeczął. - Czaaakolady.
Caine rozejrzał się po żołnierzach.
- Macie może snickersa?
Snickersa nie było za to była czekolada. Skąd się wzięła w wozie bojowym? To była zagadka godna śledztwa. W każdym razie jasnowidz rzucił się niczym wygłodzony chomik na słodycze.
- Ufff - pojawił się jeszcze szerszy uśmiech - A teraz wiskhey i możemy pogadać.
Żagiew uniósł brwi. Czyżby w pracy Regulatora bardziej od amuletów i klamek przydawała się czekolada i alkohol? Pech chciał, że młody Łowca wolał jakoś inwestować w pierwsze dwa. Jasnowidz spostrzegł się, że Caine się nie ruszył i dodał na zachętę:
- Jest o czym.
Regulator westchnął i spojrzał na żołnierzy.
- Chłopaki. Wódką poratujcie kombatanta.
- Nie mamy. Na służbie. Ale na posterunku jest.
Russelowi nie chciało się w to wierzyć. Czekolada jest a wódki nie ma? W wojsku? Mniej prawdopodobny taki stan rzeczy był tylko w akademiku.
- No tak, rozumiem. Ale nie macie przy sobie żeby wypić po służbie? Ewentualnie jakby komuś nogę urwało?
Żołnierze wybuchnęli śmiechem i spojrzeli na niego z większą sympatią. Caine odpowiedział im przyjaznym śmiechem. Skądś pojawiła się piersiówka i dotarła do niego.
- No wiedziałem. Znaczy nic nie widziałem. Trzymaj Harry.
Jasnowidz golnął ostro i wykrzywił się wywołując kolejną serię śmiechów. Regulator dałby sobie rękę uciąć, że w piersiówce nie było dobrej whisky a w najlepszym razie wódka. W najgorszym bimber.
- A teraz powiem ci co widziałem.
Uśmiech znikł z twarzy Łowcy.
- Słucham.
- Były tam trzy stworzenia i jeden, który trzymał się z tyłu. Żarły, gryzły, maskarowały jak w amoku. Kawałki mięcha, krew, widziałem to, jakbym stał obok. Tan obok tylko stal. Była tam strzyga - w zasadzie strzygoń, była pół dziewczyna - pół demon, był też zombie, co zjadał flaki, jak włosi makaron.
Wszystko póki co się zgadzał. Chyba... Szkoda, że nie było tu Emmy, miała lepszą od niego pamięć.
- Ten co stał z boku to demon?
- Ten z tyłu.... zdawał się być zadowolony. Ale ... za nim, tuz obok stał ktoś jeszcze. Człowiek. Z tym, że człowiekiem raczej nie był. Uśmiechał się, jakby właśnie szczytował i chyba, chyba znam jego twarz, wiesz? Nie wiem skąd, ale sobie przypomnę. Białe włosy. Blada skora, to był Przybysz. Wydaje mi się, ze ten białowłosy powodował ten ... amok.
- To jak w Sztolni - dodał któryś z żołnierzy. - Słyszałem jak jeden z waszych, garuch, tak mówił do takiej bladej ślicznotki.
Caine odwrócił głowę do mówiącego.
- Nie. Tylko tyle ze w Sztolni odwaliło zmarłym.
- Dzięki. Dobrze wiedzieć.
- Nie ma sprawy, sir.
- Russel.
Skupił swoją uwagę z powrotem na jasnowidza.
- Dobra Harry. Co jeszcze zobaczyłeś?
- W zasadzie to wszystko. Ale wiele szczegółów, łącznie z pierścieniem jednego z tych ... żerców. To byt wąż połykający własny ogon.
- Symbol nieskończoności. Kto go miał?
- Ten... człowiek.
- A ten co stał z boku. Możesz go opisać? Ten co orgazmu praktycznie dostawał.
- Tak. Niewysoki, szczupła twarz. Dasz mi węgiel a ci go narysuję.
- Chłopaki! Znalazł się snickers, nie znalazła się wódka to jeszcze poratujcie kartką i pisakiem. A najlepiej parę kartek.
- Węgiel. Albo ołówek. Nie dam rady... niczym innym. Serio.
Spojrzał na jakiegoś szeregowca.
- To jak panie poruczniku, znajdzie się ołówek?
- To kolejny... dar. Maluje tylko czymś... naturalny. I wtedy... dzieją się dziwaczne rzeczy, wiec lepiej bym zrobił to w specjalnym miejscu.
- Dobra, obejdzie się. Namalujesz w MRze. Ok?
- Dobra. Jeśli...
- Jeśli...
- Uaaa. Aaaaa. Jeśli...
Russelowi nie podobało się to wycie. Skupił się gotów do natychmiastowej reakcji. Nie wiadomo czy coś się nie przypałętało do Harrego.
- Co potrzebujesz? Zgrabnej blondynki tu nie znajdę.
- Nie. Nieeeeee.
Jedna sekunda, jeden zły ruch i z jasnowidza zostanie mokra plama.
- To nie tak. Chcę sporo kawy i czekolady. Do pracy.
- Dostaniesz i fabrykę. Dobra, na razie podsumujmy co wiemy. W skrócie. Za zajście w zaułku odpowiada nekrofag, strzygoń, opętana dziewczyna i demon. Byli w szale, które zesłał na nich Przybysz z pierścieniem w kształcie węża, który popełnia autokanibalizm. Zgadza się czy coś pokręciłem?
- Jeszcze ten człowiek.
- Człowiek - przybysz?
- Dziewczyna i demon to jedno. Byli: nekrofag, strzygoń, dziewczyna - demon, Przybysz i ten człowiek. Do kogoś podobny.
- Był na wpół realny?
- Nie. Był tam... No nie wiem... Jak my.
- Jak my?
- No! jak my! Dokładnie jak my!
Żagiew prawie walnął się otwartą dłonią w twarz. Nie był w dobrym nastroju do takich rozmów.
- Jak ja i Ty?
- No.
Na umazanej krwią i czekoladą buzi wykwitł szeroki uśmiech.
- Był jak ja lub Scarlet?
- Ja ty, ja, Scarlett, oni - wskazał na żołnierzy.
GSRzy oczywiście mieli niezły ubaw. W przeciwieństwie do Regulatora. Caine posłał im mordercze spojrzenie z cyklu: "zamknąć ryje!". Pewnie i tak inteligentni żołnierze odbiorą to jako: "chce do toalety". Inteligencja emocjonalna nie była ich mocną stroną, w zasadzie mieli ją tak samo rozwiniętą jak głaz narzutowy.
- Czyli był zwykłym człowiekiem?
- Nie. Jak ja czy Ty.
Caine był pewny, że żołnierze niedługo będą świadkami brutalnego mordu.
- Był kimś obdarzonym ponadnaturalnymi zdolnościami?
- Tak!
Russela nęciło jedno pytanie: "po kiego ten cholerny jasnowidz w takim razie pokazywał na GSR?".
- Czy ten człowiek był czarownikiem?
- Zapewne.
- Dobra. Odpoczywaj. Potem pojedziemy do MRu Ty dostaniesz swoich czarnych przyjaciół - obdarzył wojaków delikatnym uśmiechem z cyklu "można się śmiać" - a ja odwalę papierkową robotę.
- Nie. Nie. Nie. Papierkowa robota moja. Ja rysuję. I do Ministerstwa nie chcę!
Ktoś parsknął śmiechem. Zrezygnowany Caine nie obdarzył go nawet potępiającym spojrzeniem. Właśnie rozważał strzelenie sobie w łeb.
- Ale tylko tam dostaniesz karton czekolady.
- Nie ufam tym, którzy tam są. Oni .. kłamią.
- Nie będziesz musiał z nimi rozmawiać. Nie powiem im, że tam będziesz.
- Wolałbym .. gdzieś indziej. Oni mnie tam nie lubią.
"Ciekawe czemu?"
- Ale zafundują Ci karton czekolady.
- Wolę... nie. To się może... źle skończyć.
- To gdzie chcesz rysować?
- Gdzieś .. indziej. Nie wiem. gdzieś indziej.
W wozie rozległy się kolejne parsknięcia i westchnięcie Regulatora.
- Ale mówiłeś, że miejsce musi być zabezpieczone. Tylko Ministerstwo Regulacji ma takie zabezpieczenia.
- Inaczej. Wysadź mnie przy metrze, Pojadę do siebie, Narysuję i przekaże Scarlett. Jej ufam. Jej znajomym też. Innym... nie.
- Mogę Ciebie podrzucić pod dom. Jesteś pewny, że u Ciebie jest dostatecznie bezpiecznie? Bo jestem wstanie zorganizować inne miejsce z znaczkami ochronnymi.
- Jest bezpiecznie. Możesz jechać ze mną, jak chcesz.
Tak! To było marzenie Caine! Zamknąć się na parę godzin w jednym pomieszczeniu z nawiedzonym dzikusem!
- Malowałeś już u siebie?
- Tak.
- Dobra to zrobimy zakupy. Podrzucę Ciebie do mieszkania a sam niestety muszę załatwić parę spraw.

W końcu opuścili wóz bojowy. Caine na pożegnanie podał wszystkim uczestnikom akcji rękę. Siepacz oczywiście nie dostąpił tego zaszczytu. Obaj z Harrym wsiedli do samochodu żagwi i ruszyli pod dom jasnowidza. Po drodze zatrzymali się w centrum handlowym. Harry został w samochodzie a Caine zrobił zakupy. Kasjerka trochę dziwnie się patrzył na 20 czekolad, kawę i butelkę wódki. Po zakupach zahaczył jeszcze o księgarnie i tam spędził dłuższą chwilę. W końcu wyszedł z kolejnymi zakupami i wrócił do samochodu.
Jasnowidz na szczęście nigdzie nie uciekł. Zasnął.
Russel miał zamiar odwieść Harrego a potem wrócić do MRu. W biurze zostawić wiadomość dla Emmy i Xarafa z informacjami jakie uzyskał i jakie ma zamiar uzyskać, mianowicie o portretach. Potem chciał odwiedzić Emilly i Kopacz. Vorda mogła się spodziewać zdecydowanie nie miłej rozmowy z żagwią.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 17-12-2010 o 14:28.
Szarlej jest offline  
Stary 19-12-2010, 16:51   #186
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Wiedziałam, że to będzie trwało. Nawet przy pełnej współpracy urzędasów i ich szybkim uwijaniu się takie rzeczy wymagały czasu. Nie zdziwiłam się zbytnio tym, że dopiero o trzeciej po południu wyjechaliśmy w stronę MRu. Trzymałam karteluchy z zebranymi informacjami i musiałam się przyznać do pewnej dozy samozadowolenia i radochy, że jeśli dobrze wykorzystamy te informacje to utrzemy nosa tym gnojkom od Mythosa i innych syfiarskich Nieumarłych, którzy chcieliby dobrać się do elfa poprzez te dziewczyny.

W Ministerstwie mój dobry humor przegrał z uczuciem rozczarowania, kiedy okazało się, że ani Caine ani nikt od „Trojaczek” nie siedział na tyłku by podziwiać mój triumfalny powrót. Jasna cholera! O ile wiedziałam gdzie mniej więcej przebywa Russel i co zamierza zrobić to nie miałam najmniejszego choćby pojęcia, co przypuszczalnie robiły te dwie blondie i ich Egzekutor. Zaczynało mnie to irytować. Tym bardziej, że bardzo pomogłoby naszej grupie gdyby tamta grupa ustaliła, kto był winny zabójstwa najmłodszych trojaczek.

Pozostawiłam Xarafa w pobliżu biur, naszego i tego grupy „Trojaczki” i nakazałam zatrzymać jakąkolwiek osobę od nich i Caine’a aż do mojego powrotu od Kopaczki. U Vordy szybko wyjaśniłam jej sprawę nadganiając z informacjami, które jeszcze nie były jej znane. Ona przekazała mi te wieści, które mi nie były znane. Naubliżałam całemu wszechświatowi za sytuację, w której mnie postawił i zgłosiłam Kopaczce swój sprzeciw dla połączenia grup „Rzeźnia” i „Trojaczki”.

- Do tej pory zajmowaliśmy się w cztery osoby jedną sprawą. Teraz będziemy musieli w czwórkę rozwiązać dwie sprawy, bo tak naprawdę nie ma pewności czy nasze śledztwa poza imieniem Mythosa czymś się łączą. No chyba, że grupa „Trojaczki” ustaliła coś w ich sprawie, czego na razie nie jestem w stanie się od nich dowiedzieć, bo nikogo od nich nie mogę znaleźć, co teraz jest częściowo zrozumiałe zważywszy na to, że dwie osoby od nich leżą w szpitalu. Tylko pytanie gdzie jest w takim razie ta od nich, która jeszcze do szpitala nie trafiła?

Okazało się, że też jest w szpitalu, bo odwiedza resztę swojej grupy. Tętno mi przyspieszyło, ale tylko zmełłam przekleństwo w ustach i przeszłam do istotnych rzeczy. Do sprawy ochrony sióstr trojaczek, oczywiście tych, które jeszcze żyły. Vorda też wołała mówić o konkretach i obiecała mi tylko, że oddeleguje jedną osobę z grupy „Rytuał” do pomocy przy naszych dwóch sprawach. Miałam nadzieję, że Caine z jasnowidzem mocno popchną śledztwo w naszej sprawie do przodu i odpadnie nam kilka kwestii i tropów od wyjaśniania, których mieliśmy jak na razie aż nad to.

Przekazałam Fantomce wszystko, czego dowiedziałam się na temat sióstr trojaczek.


TROJACZKI

Najmłodsze:

Courtney, Elise, Morgan Wallace

rodzice: Erin i Ted Wallace

wiek: sześć lat, rok urodzenia: 2016

status: nie żyją

Średnie:

1. Abigail, Esme, Peral Watkins

rodzice: Faith i Robert Watkins

wiek: szesnaście lat, rok urodzenia: 2006

adres: 44 Sandal Road 21, Upper Edmonton

status: żyją


2. Buffy, Caitlin, Mia Ashwood

rodzice: Sophie i Duncan Ashwood

wiek: szesnaście lat, rok urodzenia: 2006

adres: Scarle Road 18, Brent

status: żyją


3. Michelle, Jene, Anna Whiterspoon

rodzice: Hannah i Connor Whiterspoon

wiek: szesnaście lat, rok urodzenia 2006

adres: Eliot Park 12 , Greenwich

status: żyją


Najstarsze:

Daisy Waith z domu Carey

adres: Highgate Road 75, Londyn

Jeanet Carey

adres: nieznany

Ruth Carey

adres: nieznany

wiek: dwadzieścia sześć lat, rok urodzenia: 1996

status: żyją

Okazało się, że grupa, która miała odnaleźć najstarsze trojaczki ustaliła ich miejsca pobytu. Na te, które mieszkały poza obrębem Londynu nałożono dyskretną obserwację a z tą, która przebywała w mieście miała porozmawiać ocalała członkini grupy „ Trojaczki”. Nie do końca mi to odpowiadało. Ja bym je przewiozła w jakieś bezpieczne miejsce nawet wbrew ich woli. Póki, co priorytetem było dla mnie usunięcie ich z ich domów. W ogóle należało opróżnić domy wszystkich trojaczek i obserwować te adresy. W końcu zjawia się tam ci, którzy poszukiwali dziewczyn a to była doskonała okazja żeby ich zgarnąć albo, chociaż przyjrzeć się im dokładnie. Wyłożyłam swoje racje Kopaczce, ale zgodziłam się najpierw obgadać sprawę najstarszych trojaczek z Wiedźmą z grupy „Trojaczki”. Co do średnich trojaczek byłam bardziej zdecydowana. Zależało mi na ściągnięciu ich wszystkich z rodzicami do MRu i wstępnej rozmowie z nimi. Poza tym chciałam na miejscu pobrać próbki krwi od dziewczyn, bo miałam jeszcze jeden pomysł jak z trzech rodzin wyodrębnić tę poszukiwaną. Uznałam, że najlepiej będzie wyjaśnić im w Ministerstwie, co mogło grozić ich córkom i dać im wybór: albo kryjówka w MRze, niezbyt luksusowa i bardzo tymczasowa, ale gdyby ktoś z nich reflektował to, czemu nie albo inne wybrane przez nas miejsce tylko takie, do którego nie mógłby trafić żaden z szukających ich zbrodniarzy.

Była czwarta po południu. Niedługo ludzie wrócą z pracy a starsze dzieciaki ze szkół. Wysłałam trzy dyskretne patrole GSRów pod trzy adresy szesnastolatek z „zaproszeniem” ich i ich rodzin do Ministerstwa i z przykazaniem żeby zabrali ze sobą nieco potrzebnych rzeczy gdyby przyszło im spędzić noc poza domem. Byłam zdeterminowana uratować tym dziewczynom życie i nie zamierzałam się przejmować żadnymi względami, nawet prawnymi przy wykonywaniu tego zadania.

Znalazłam Firebridge’a. Poinformowałam go o zmianach kadrowych w naszej grupie i nadal kazałam wypatrywać Caine’a oraz jednej blondie z „Trojaczek” i przekazać im żeby zaczekali na mnie aż wrócę. Sama udałam się do sekcji badawczej MRu żeby doprecyzować kwestię badań średnich trojaczek, które chciałam przeprowadzić a także dopytać o sekcję zwłok najmłodszych trojaczek i o pazury Patricii Wallin.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 19-12-2010 o 23:03. Powód: błąd w nazwisku
Ravanesh jest offline  
Stary 19-12-2010, 19:04   #187
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Jechali powoli w tonącym Londynie. Wody było tyle jakby przeklęta Tamiza wylała, oberwanie chmury czy co, do ciężkiej cholery? Wysłużony sedan rozchlapywał kałuże na boki, wycieraczki goniły ostatkiem sił. Ciekawe swoją drogą czy choć ten samochodzik przeżyje Gary’ego za kółkiem. Lola czytała pornopamiętnik, to przynajmniej im się nie nudziło w aucie. Triskett zaś nastrajał się powoli do spotkania z Crusherem. Miał już wszystkiego dość. Informacja z pamiętnika ghoulicy że był z nimi na cmentarzu baron o czarnych oczkach spowodowała że zombiak stracił wiele jako potencjalne źródło informacji. Baron im nałgał po prostu. Jeśli nic nie będzie miał im do przekazania, to po prostu trzeba będzie go olać i zabrać się za pana Gabryiela… Na razie trzeba zaś zasięgnąć informacji o Casiopei i przygotować się do szturmu na domek babci. Zabawa w czerwonego kapturka niezbyt mu odpowiadała. Szczęściem, do ich MRowskiego koszyczka można było włożyć dużo więcej ciekawych rzeczy prócz herbatniczków. Pogadają z Crusherem, krótko i na temat, wrócą do MRu po CG, lupka i hektar GSRów…
Zaparkował w pobliżu baru wskazanego przez Crushera. Poobserwowali trochę lokal, Gary łudził się że może choć lać przestanie. Wysiadł w końcu i przebiegł te kilkanaście metrów uważając by nie włączyć nadświetlnej. Dziennikarze, kurwa nie fruwają. Zaczynała męczyć go maniera, którą sobie przyjęli. Z tym porozmawiamy, z tamtym zagadamy. Chuj z tym że pieprzone zdechlaki wojnę wszczęli i zabili paru naszych. Jeszcze większy chuj z tym co wędrowna trupa Mythosa zrobiła na cmentarzu. Grunt to uprzejmie porozmawiać i baczyć by nie urazić zdechlaczej dumy, nie nadepnąć na odcisk. Stiff upper lip, old boy. Nie wiedział co go tak wkurwiało. Crusher z tym swoim odgrywaniem twardziela? Kristoff próbujący mu wgnieść głowę w ścianę? No na pewno deszcz, który zdążył do przemoczyć do suchej nitki nie pomagał opanować nerwów. Weszli do środka, lokal jak setki innych. Smród starego oleju i zwietrzałego piwa, walczył o lepsze z odorem zdechlaka siedzącego przy stole. Ich zdechlaka, przynajmniej tyle że przyszedł, będzie można wykreślić ten punkt programu w jedną lub drugą stronę. Usiadł plecami do ściany, tak by widzieć wejście. Rozglądnął się uważnie, barman i kilku klientów. Zaczął słuchać zombiaka.

No i stało się. Nie mógł chłop powiedzieć czegoś co by go bardziej wkurwiło. Maska dziennikarza spadła na ziemię szybciutko. Miał już tego dość. Ostrzeżenie egzekutorskie było zbyt małym bodźcem aby powstrzymać go od zaciśnięcia ust w wąską kreskę. Wyciągnął colta z kabury pochylając się nisko przy stoliku, tak by postronny obserwator nie zauważył, że pod blatem przesunął błyskawicznie rękę z bronią tak by lufa oparła się o brzuch Crushera.
- Wiesz co? Mam dosyć twojego pierdolenia. Nawet kurwa taki cwel jak ty już się zorientował że dziennikarze z nas tacy jak z ciebie primabalerina. Możemy zrobić to na dwa sposoby. Przestaniesz grać twardziela i zachowasz organy wewnętrzne, przy okazji odpowiadając na nasze pytania. Bramka numer dwa: wygarnę ci w bebechy kulą typu hollowpoint, ładnie posrebrzaną. To taki ciekawy wynalazek. Z przodu robi małą dziurkę z tyłu rozpierdala połowę pleców. To co z ciebie zostanie zawlokę na przesłuchanie do Komory. Kojarzysz już z jakiej redakcji jesteśmy?
Głos Gary’ego był cichy i spokojny, nawet wtedy gdy sypały się wulgarne przerywniki. Przekonywał go, że to nie była czcza groźba. Triskett po prostu miał dość. Dość dreptania w miejscu i oglądania się za siebie.
- Mythos i jego kompani. Kim są i gdzie ich można znaleźć. Sztolnia Demona. Co siedzi za drzwiami na zaplecze. I zastanów się czy jako stały bywalec warto ci odpowiadać „Nie wiem”. Zabiegi upiększające kosztują? To zastanów się co będzie jak kolega hollowpoint rozprowadzi ci podgniłą treść jelitową po całym organiźmie.
Wpatrywał się cały czas w zombiaka gotowy po prostu pociągnąć za spust gdy zacznie uciekać.
 
Harard jest offline  
Stary 19-12-2010, 19:32   #188
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Deszcz w zupełności mu nie przeszkadzał. Woda wypłukiwała nieczystości zostawiając po sobie przesycone wilgocią czyste powietrze. W takich warunkach nos łaka nie na wiele mógł się przydać, ale przynajmniej mógł się rozkoszować czystą atmosferą nie zakłóconą odorem płynącej rynsztokami krwi, fekaliów i wnętrzności, tak jak to miało miejsce na rewirze ostatniej nocy. Trop, który miała CG miał ich zaprowadzić do jakiejś wiedźmy, zaprowadził ich a jakże do Ministerstwa Regulacji. Nie byli w stanie rozwiązać zagadki londyńskiej komunikacji, ze śledztwem też wcale nie było lepiej. Jak do tej pory kilka razy porządnie oberwali, ale mogło to świadczyć o tym, że do czegoś istotnego się zbliżyli, teraz ktoś powinien to wszystko poskładać do kupy.

Jego właściwie nie powinno tutaj być, w budynku MR, mimo że był pełnoprawnym funkcjonariuszem, regulatorem co się zowie, spojrzenia większości mijanych ludzi dawały mu jasno do zrozumienia, że jest zagrożeniem, potencjalnym czy realnym nie miało to znaczenia, był zdechlakiem, którego miejsce w najlepszym wypadku było na rewirze. Najlepsze w tym wszystkim było to, że w głębi ducha przyznawał im racje.

Musiał mieć chyba jakiś tępawy wyraz twarzy, albo może zbyt zachłannie siorbał z kubka podczas rozmowy z Kopacz bo ta nawet nie zaczyniła go jednym spojrzeniem kierując wypowiadane słowa tylko do Bladej. Zresztą ich sens nie do końca dotarł pod kopułę Mike’a zbyt skupionego jednak na wrzątku, który za każdym razem kiedy próbował się napić parzył mu usta. Mimo wszystko aromat i smak kawy był tak pociągający, że powtarzał próbę raz za razem nie ucząc się własnych błędach

Nie poszedł z CG na spotkanie z tą Audrey czy jak jej tam było. Dziwnie się czuł, jakby o czymś zapomniał albo coś zostawił. Nie była to odznaka, którą w końcu pobrał z administracji i powiesił sobie na szyi co powinno go uchronić przed większymi niż on narwańcami. Nadgarstki nadal go piekły przypominając o niefortunnym spotkaniu na moście. Ale to nie o to chodziło, czuł narastającą pustkę i zdenerwowanie, snuł się po korytarzach jakby liczył, że prędzej czy później rozwiązanie tego niezidentyfikowanego problemu samo wpadnie mu w ręce. No i nie pomylił się. Idąc którymś z kolei korytarzem prowadzącym nie wiadomo gdzie usłyszał fragment rozmowy dwóch regulatorów. Padło imię Helen. Cóż z tego, skoro to miano nic mu nie mówiło. Normalnie by to zignorował, ale kundel zrobił się niespokojny, aż nim szarpnęło.
Pańcia, to jej zapachu mu brakowało, albo był zbyt słaby, słabszy niż zwykle.

- Co z Pańcią!? –rzucił- Co się z nią dzieje? –musiał przeoczyć fakt, że pysk mu się lekko wydłużył, kły uwydatniły a ciało pokryła gęsta szczecina.
Regulatorzy lekko się spięli, jeden nawet chyba sięgnął do przytroczonej kabury, ale dyndająca u szyi odznaka ukoiła trochę ich nerwy zostawiając miejsce konsternacji. Spojrzeli po sobie wymieniając zdziwione spojrzenia.
- Jaka pańcia koleś?
- No ta, Helen o której rozmawialiście
– co za tępaki – co z nią?
- A, Helen Butler. Leży w szpitalu. Jakaś śpiączką czy coś. Dziwna sprawa bo… .


Mike już sadził susy przez korytarz.
Drzwi gabinetu Audrey Masters otwarły się z hukiem.
- Blada, jedziemy do szpitala!
Zaskakująco z jej ust równolegle padła ta sama propozycja a skoro ich cele były zbieżne szybko zapakowali się do służbowego samochodu.

Dopiero na miejscu okazało się, że nie do końca jednak zbieżne. Wprawdzie CG też chodziło o szpital, ale było ich w Londynie pewnie kilkanaście jeśli nie więcej a skoro to Mike prowadził dotarli do tego gdzie leżała Helen. Poprosił Bladą, żeby poczekała z przesłuchaniem nie zdając sobie sprawy, że żadnego nie będzie w stanie przeprowadzić bo jej cel znajdował się kilka mil stąd więc kiedy i się zorientowała nie pozostało ej nic jak tylko zaczekać na łaka racząc się nieodzowną kawą i kilkoma papierosami zapewne.
Odznaka działała jak złota karta kredytowa w lepszych czasach. Szybko dotarł do pokoju Pańci. Nie bez obawy tam wkroczył.
Widział ją tylko raz na oczy, może dwa. Nie zapadła mu specjalnie w pamięci jej twarz. Drobna krucha kobietka bladsza chyba nawet od Bladej, jeśli to w ogóle możliwe, leżała na szpitalnym łóżku podłączona do skomplikowanej wydającej szereg irytujących dźwięków aparatury. Bał się czegokolwiek dotykać, żeby czegoś nie zepsuć. Zaczął sobie zadawać pytanie, po co właściwie tu przylazł. Przecież słabo ją znał i co najwyżej mógł odczuwać współczucie, ale do cholery, żeby gnać przez całe miasto zostawiając za sobą obowiązki? Odpowiedź kryła się w małym kudłatym kotłującym się w jego wnętrzu kundlu, który szarpał się jak na uwięzi. To prawda był na uwięzi, a Mike przybył tu tylko z jego powodu, z powodu ich pańci, która umierała z każda minutą, czuł to wyraźnie. Westchnął czując jakby coś ciężkiego zwaliło mu się na piersi, jeszcze chwila i z oczu popłynął łzy. Kundel był bez szans a mimo to walczył, rwał się, skomlał i wyrywał z całych sił. Mike tylko na chwile otworzył się na emocje płynące od zwierzaka, kiedy zalała go niepowstrzymana fala trwogi, żalu i tęsknoty, aż samemu zachciało mu się wyć. Usiadł rozedrgany na fotelu rozcierając słone krople po twarzy.

Tylko ten jeden raz – pomyślał.

Przemiana była natychmiastowa. Całkiem zwyczajnie wyglądający kundel wskoczył na łóżko i zaczął lizać śpiącą po twarzy. Po chwili zaczął szczekał i szarpał kołdrę próbując obudzić swoja panią. Bezskutecznie jak się było można domyślić. Pies położył pysk na piersi kobiety i patrząc smutnymi oczyma zaskomlał najbardziej żałośnie jak można byłoby to sobie wyobrazić. Po chwili przeciągłe wycie poniosło się szpitalnym korytarzem. Odgłos szurających klapków i drzwi otworzyły się gwałtownie. Pielęgniarka wtargnęła do sali.
Mike na szczęście zdążył naciągnąć poszarpaną koszulę i założyć spodnie. Nie odpowiedział na pytanie o psa, kim jest i co tutaj robi. Chciało mu się wyć. Utracił sens swojego życia, najbliższą osobę jaką znał, zbawczynie i karmicielkę. Szedł ze spuszczoną głową wracając powoli do równowagi. Nigdy więcej nie pozwoli sobie na całkowitą przemianę, chwila, dwie i pies by go całkowicie zdominował. Jedyne co osiągnął to względny spokój połączony z apatycznym nastrojem. CG taktownie milczała przez całą drogę zagłębiając się w lekturze jakiś akt, które wyniosła z MR.

Wszystkie szpitale na całym świecie musiały pachnieć tak samo, odór detergentów i śmierci, wszędzie bez wyjątku ten sam.
Zostali wpuszczeni do sali wiedźmy. Nie musieli się spieszyć, więc Mike zagłębił się w fotelu tym samym podejmując oczywistą dla ich dwojga decyzję, że to Blada jest tą od gadania. Przyglądał się i przysłuchiwał z ciekawością. Po chwili wstał bo ledwo słyszał co ta biedna kobiecina próbuje powiedzieć. Padło jakieś nazwisko, które pewnie powinien zanotować, ale jakoś w tej robocie nigdy tego typu akcesoria nie były mu potrzebne. Miał walić w mordę w razie czego a nie zbierać informacje, ale nazwisko Lynch sobie zapamiętał. Pewnie zresztą po pięciu minutach je zapomni, po tym względem pamięć ostatnio mu szwankowała. CG była wyraźnie niezadowolona i zdecydowanie zbyt zmęczona aby panować nad odruchami. Przypieprzyła tak mocno w metalową szafkę, że przez chwile Mike myślał że połamała sobie te delikatne kosteczki, ale nie, skończy się pewnie na opuchnięciu i siniakach. Nie pozostało mu też nic innego jak tylko przyznać jej rację a skoro ona mówiła że gówno mieli to pewnie tak było.
Na korytarz wypędzono ich w mgnieniu oka, po raz kolejny zdążył się przekonać, że hałasowanie po szpitalach wiąże się z szybką i bezlitosną reakcją miejscowego GSRu czyli pielęgniarek. Pokręcili się jeszcze chwile po szpitalu, to znaczy Mike poszukał jakiegoś automatu z przekąskami a CG poszła gdzieś dzwonić. Po powrocie zdecydowała, że wracają do MR wzywać Kapitana Planetę. Musiał mieć wyjątkowo tępy wyraz twarzy bo CG nerwowo za na niego spoglądała, jakby nie zrozumiał dowcipu i zachodziła w głowę co jest z tym kolesiem nie tak? Nie prawda że nie zrozumiał, dojeżdżając już do MR wybuchł gromkim śmiechem.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 19-12-2010, 19:39   #189
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Na randkę z Crusherem wystroili się jak nie przymierzając para obeschniętych po sezonie bożonarodzeniowych drzewek typu jednorazowego – wypieprzonych na śmietnik razem z ozdobami. Obiecała sobie, że tym razem nie dadzą dupy. Wszystko będzie jak być powinno. O niczym nie zapomną. Nie stracą koncentracji. A wraz z nią cennego życia. Przygoda w aucie przypomniała jej o śmiertelności. Ona, w przeciwieństwie do sporej części MRowców, nie będzie mogła zmienić orientacji w chwilę po tym, jak jej serce przestanie rytmicznie się kurczyć. Nie będzie dla niej takiej opcji i powinna o tym pamiętać. Mniej skupiać się na kutasie Trisketta, bardziej na własnym tyłku, bo jak przyjdzie co do czego, to tym razem Papa Legba powie swojemy dziecięciu „No pasaran, carinha”.
Pobrane z magazynu w MRze kevlary własnoręcznie pomalowała od środka we wszystkie święte szlaczki, jakie mogła sobie przypomnieć. Po raz setny upewniła się, że magazynek ma pełny. Nie mogła przygotować miejsca, do którego zmierzali, ale mogła przygotować siebie. Uzdrowienie Trisketta nadal odzywało się kłującym bólem w boku, ale od ciała ważniejszy był duch. Odprawiony w domu zombiaka rytuał znacznie jej pomógł.

Jechali i jechali. Mojsze szybciej chyba przeprowadził przez Morze Czerwone swoja karawanę nieudaczników. Ściany wody naokoło przywołały skojarzenie bezbłędnie. Przez chwilę gapiła się za okno, wyglądając wielkiego drewnianego statku z szaleńcem na dziobie. Nic z tych rzeczy. Wróciła do lektury co lepszych kawałków pamiętnika ghulicy. W miarę możliwości, kontrolując położenie żołądka, odczytywała na głos co tłustsze kawałki. Uprawiali zdaje się z Triskettem, coś w rodzaju samoumartwienia. W odciętym od świata strugami deszczu aucie odtwarzali w głowach sceny z cudzego życia erotycznego. Ciągle przy tym trzymając się postanowienia o niemacaniu. CG byłaby dumna.

Knajpa jak knajpa. O wiele ważniejsi byli bywalcy leniwie sączący wygazowane piwo. Szczególnie jeden zwrócił uwagę Loli. Strzelający oczyma na boki typek przyglądał im się trochę zbyt intensywnie. Spod przemoczonych płaszczy nie widać było kamizelek, ani tym bardziej legitymacji. Oparła się o stolik, przy którym Gary wykładał swoje argumenty zombiakowi plecami – zarazem zasłaniając argumenty egzekutora przed postronnymi oraz odwracając się frontem do ciekawskiego. Znieruchomiała wpatrując się w niego wyczekująco. Uniesiona brew pytała „Jakiś, kurrrwa, prrroblem?”. Przyjemna obecność Walthera dodawała kurażu. W skupieniu, nie spuszczając oczu z typka, omiotła pomieszczenie swoim radarem. Jeśli zaiste było z nim coś nie tak, warto wiedzieć, co trafi do niego lepiej. Pocisk czy palec boży
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 19-12-2010, 20:00   #190
 
Merigold's Avatar
 
Reputacja: 1 Merigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skał
1. Odnaleźć trojaczki.
2. Zapewnić im ochronę.
3. Rozszyfrować znaczenie notatki na zdjęciu.
4.Przesłuchać martwych rodziców zamordowanych dzieci
… i ostatni punkt dopisany przez Audrey;
5. wezwać Fincha na rozmowę.. gdziekolwiek teraz jest.

Tak wyglądał plan. Pierwszy punkt można było już odhaczyć. Z niemałą pomocą pana Fincha „cienia” O’hary miała adresy trojaczek, Helen jest u Daisy Waith,, do pozostałych oddelegowano już ludzi z terenowych oddziałów. Pozostawało czekać na wieści od egzorcystki i zobaczyć co wypłynie. Bez Tima wszystko spadło teraz na ich głowy… będą musiały same sobie z tym jakoś poradzić. Zapewnić kobiecie i jej mężowi całodobową ochronę… Nie mają co liczyć na wsparcie innych agentów, każdy jest zawalony po łokcie swoją robotą… co najwyżej mogą dostać wsparcie GSRów. Nie ma wyjścia; albo podzielą się zmianami, albo przez jakiś czas zacieśnią swoje kontakty…kawa z termosu, pączki, mdły zapach odświeżacza powietrza w wypożyczonym samochodzie, senne rozmowy… cudeńko. Z dugiej strony… i tak nie miała gdzie mieszkać, więc co za różnica. Tyle odnośnie punktu nr2. Na pytanie numer 3 miała nadzieję że otrzyma jakąś odpowiedź po rozmowie Helen… jeśli nie, wówczas trzeba będzie pójść do źródła i wrócić do szukania autora. To prowadziło do punktu nr 4, do tej pory jeszcze nie ruszonego. Wreszcie ostatnie zadanie; tajemniczy pan Finch. Praca jak najbardziej dla wiedźmy. Do wykonania najlepiej od razu, teraz, póki ma wreszcie trochę czasu. Bez szarżowania, najpierw jedno, nie chce się przecież zabić. Pytanie kto mógłby mieć więcej do powiedzenia w interesującej ich sprawie. Nieznany właściciel krwi z wizytówki z miejsca zbrodni, domagający się odnalezienia trojaczek… a może zaprowadzenia go do nich…?. Z drugiej strony O’Hara. Facet który mógłby jej pewnie sporo powiedzieć, jeśli tylko będzie chciał rozmawiać. W ich ostatnim starciu woli nie poszło jej najlepiej.
No dobra, koniec hamletyzowania, pora zająć się tym za co ci płacą.
Zakreśliła na kartce wybrany punkt, dopiła czekoladę, zgarnęła notatki, dopisałą na tablicy w ich pokoju gdzie można jej szukać a potem cofnęła się by odebrać telefon który zaczął drzeć się w niebogłosy.

- Dzień dobry – znajomy, kobiecy głos – szukam pani Masters.

- To ja – kiełkujący niepokój ścisnął jej gardło – przy telefonie...

- Jestem Daisy Waith. Rozmawiałyśmy jakiś czas temu. Pani przyjaciółka, ta z białymi włosami, znów zasnęła. Obawiam się, że to coś ... nienaturalnego. Jestem lekarką, a zwykłe środki zaradcze nie pomagają. Wezwałam już ambulans i jedziemy do szpitala, w którym pracuję. Jeśli pani chce, możemy spotkać się na miejscu. Pani koleżanka miała mi zadać jakieś pytania, ale nie udało nam się nawet zamienić jednego słowa.

„O żesz …” – nogi się pod nią ugięły

- Dobrze… do którego szpitala panie jadą? – wyciągnęła notes zapisując pośpiesznie adres – dziękuję, zaraz tam będę…

Zawiadomiła Vordę, zgarnęła swoje rzeczy i ruszyła do wyjścia.

„Zaraz” to pojęcie względne.

Po drodze, a właściwie już w drzwiach do jej biura nadziała się na blondynkę z grupy „Rytuał” , wypytującą ją o szczegóły ich sprawy, dokładniej o wiedźmę którą postrzeliła… No tak, laska kontrolująca zjawę na miejscu zbrodni, matka bezcielesnego dzieciaka… kolejna spaprana popaprana sprawa…
Wszystkie ich sprawy łączyły się paskudnie coraz mojej kotłując w jednym worku z jaskrawym napisem MYTHOS. Czas chyba by połączyć siły i wymienić się informacjami.. Później.

Biurokratyczne formalności zżarły jej kolejne 20min. Tyle miało zająć podstawienie samochodu dla niej i przydzielenie jakiegoś GSRa.
Pociąć się można…
Zgarnęła torbę z przydziałowym ekwipunkiem wiedźmy i skierowała się do Sali praktyk. Oddzielonego od głównego budynku MR miejsca gdzie regulatorzy mogli swobodnie odprawiać swoje magiczne praktyki..,. Jeśli już musi czekać, nie musi tego robić bezczynnie…

Rytuał był prosty. Zrobiła wszystko co trzeba. Miała wszystko co trzeba… Nikt nie odpowiedział na wezwanie. Nikogo tam nie było, albo inaczej; wzywanej osoby nie było wśród martwych… Mogła się tego domyślić. Finch był zbyt wytrawnym graczem by odejść ot tak sobie. To ze widziała jego zwłoki; to jeszcze o niczym, a to o niczym nie świadczyło. No może tylko o tym że pan Legenda nie wrócił jako zombie. Do wyboru pozostało parę jeszcze innych możliwości…

Pozbierała swoje rzeczy i wróciła na parking gdzie już czekał podstawiony samochód i jej własny, przydziałowy GSRowy gbur do ochrony.

**
Który to już raz wracała do szpitala od początku swojej kariery z MR? Trzeci? Czwarty? Niezły wynik jak na trzy dni pracy. Może powinna wyciągnąć z tego jakieś wnioski…? Może teraz jest właśnie ten moment by powiedzieć sobie pass… póki jeszcze żyje… Póki jest jeszcze szansa na to by się bez szkody wycofać… Póki nie jest za późno… O ile JUŻ nie jest za późno. Najpierw Tim w śpiączce, teraz Helen. Z ich trójki to ona mogła mówić o szczęściu że skończyło się tylko na poparzonych plecach i kuli w nodze. Powinna potraktować to jako ostrzeżenie i zadbać o swoje szanse na przetrwanie… Zamiast tego, wbrew zdrowemu rozsądkowi brnęła w tą farsę zwaną pracą regulatora coraz głębiej i głębiej brodząc już po uszy w gnojowisku…

„Zapadła w śpiączkę… to coś nienaturalnego…”

Nie jakiś nasłany zbir, nie koleś z dubeltówką czy armatą, nie koktajl Mołotowa, granat, czy bomba skonstruowana w garażu, lecz śpiączka… trucizna jak u Tima… a może klątwa? Tak czy inaczej nie pasowało to do wzorca ostatnich zamachów. Bardziej na odwet kogoś komu nadepnięto za mocno na odcisk i w ten sposób grozi palcem niesfornym regulatorom… szlag… Z ich grupy została już tylko ona..!
Niech to jasna cholera, oby się myliła…

Kuśtykała przez poczekalnię w stronę informacji, gdy na nią wpadła. Szczupła, ładna blondyneczka, jak ze zdjęcia. Jedna z trzech jednakowych egzemplarzy. Daisy Waith.


- Pani Daisy Waith…? – no tak, jasne, to pytanie na pewno było potrzebne, może zamiast niej na umówione miejsce wstawiła się inna siostra; Brawo Masters! – Nazywam się Audrey Masters, MR – Wyciągnęła rękę w kierunku młodej lekarki – dziękuję za zajęcie się agentką Butler… Czy już wiadomo co się stało…? – taaak Masters, to bardzo profesjonalne zachowanie, takie w stylu agenta Caruso, tak trzymaj blondie… - W naszej rozmowie wspomniała pani że podejrzewa coś … - paplała dalej zachowując się jak… no człowiek. Ktoś kogo partner został odwieziony w ciężkim stanie na intensywną terapię - wiadomo już coś więcej? W jakim jest stanie?

- Dopiero ją przywieźliśmy więc za wcześnie na jakiekolwiek pewne informacje. Testy są w trakcie wykonywania… ale lekarze twierdzą że może mieć podłoże toksykologiczne

- Czyli trucizna.. – Audrey mruknęła do siebie zagryzając wargę – „wpierw Tim, teraz Helen, cudownie cholera…”

- Może pomóc ta informacja… Nasz partner, Timothy MacDouglas został odwieziony wczoraj na intensywną terapię, Queen Medical Centre… stwierdzono u niego zatrucie.. Może to ta sama trucizna..

- Oczywiście – skinęła głową – sprawdzimy to…

„Dobra Masters, zbieraj dupę w troki i do roboty”

- Pani Waith… - zwilżyła wargi - Muszę pani zadać parę pytań… Możemy porozmawiać gdzieś na osobności?

- Tak, oczywiście – zaprowadziła ją do malutkiej sali biurowej, której jedyne wyposażenie stanowiło biurko, dwa krzesła i regał z segregatorami – Tylko proszę się pośpieszyć bo mamy dziś wielu pacjentów… zamknęła za sobą drzwi i wskazała regulatorze wolne krzesło - … a czas w szpitalu często decyduje o sukcesie rekonwalescencji.

- W porządku… - Audery nie skorzystała z krzesełkowej propozycji. Zamiast tego wierciła się po pokoju jakby ktoś jej czegoś nasypał do gaci - Czy mówi coś pani nazwisko Wallace? – zaczęła od nazwiska zamordowanych rodziców zamordowanych trojaczek
- Nie, nie znam tych osób.. Czy to jacyś moi pacjenci? Coś się stało? Czemu w ogóle ma służyć ta rozmowa?

Przeciągłe, rozpaczliwe wycie poniosło się po szpitalnym korytarzu przyprawiając zaskoczoną wiedźmię o palpitację serca.

"Co do..."

Kobiety wymieniły zaskoczone spojrzenia, zaalarmowane...
Pośpieszne kroki zbliżające się do ich drzwi...

"...to nie wróży nic dobrego, jasna...!"

Audrey sięgnęła do torby w której trzymała glocka... i którego miała nadzieję że zdąży wyciągnąć zanim coś złego się wydarzy, cholera!
Kroki ucichły pod ich drzwiami ustępując miejsca natrętnemu stukaniu...

- Pani Waith, czekamy na panią...

„Cholera!”

Wiedźma zamarła z ręką w torbie czując jak właśnie w ciągu tych kilku sekund postarzała się o jakieś dziesięć lat. Nie ma to jak dodatkowe wrażenia, nie wspominając już o zwartości i gotowości do działania, obrony, walki i całej reszcie...

Emocje opadły pozostawiając po sobie gorzki niesmak

Dobra Masters, przynajmniej tego nie spieprz, nie mamy czasu..

Zamiast glocka wydobyła z torby zdjęcie

- Jeszcze chwilkę… - Audrey zatrzymała lekarkę w drzwiach wracając do swojej roli Colombo w wersji blond - Prowadzimy sprawę w sprawie morderstwa rodziny…. Bardzo brutalnego morderstwa. Na miejscu zbrodni znaleźliśmy to zdjęcie … - podała kobiecie jej zdjęcie - Domyśla się pani co to może znaczyć?

Pobladła. Drżącymi rękoma chwyciła zdjęcie spoglądając na nie bez słowa

- Czy mówi pani coś imię Mythos? – Masters kontynuowała równocześnie nienawidząc siebie za to co robi

- Boże. To ja i moje siostry! Co to… co to… ma znaczyć? – spojrzała na Audrey zdenerwowana. Dopiero po chwili musiał do niej dotrzec sens pytania wiedźmy , imię - Nie. Nie. To dziwne imię..

- Pani Waith proszona jest natychmiast na salę operacyjną nr 3! – znów ten natrętny głos za drzwiami

Musiały się streszczać

- Pani Waith, mamy powody przypuszczać że pani jej siostrom może grozić niebezpieczeństwo… - wywaliła z grubej rury - Wysłaliśmy już funkcjonariuszy którzy mają zapewnić ochronę pani siostrom… - Audrey miała tylko nadzieję że brzmiała o wiele pewniej niż sama się czuła – Co do pani osoby.. sugerowałabym by udała się pani ze mną do ministerstwa…

Oczywiście nie mogła jechać. Była w pracy, musiała iść na oddział. Nie pozostawało więc nic innego jak zakotwiczyć się w szpitalu w uroczym towarzystwie pana przystojniaka gbura z GSRu. Audrey Masters, ochroniarz, dobre sobie.
Zawiadomiła Vordę informując ją o stanie Helen, o tym gdzie jest i co robi. Poprosiła o wsparcie egzekutora, jeśli znajdzie się jakiś bezczynny, oraz kogoś do obserwacji domu państwa Waith. Upewniła się że terenowe oddziały nie zlekceważyły sprawy ochrony pozostałych sióstr, a potem wróciła na posterunek. GSR łypał na nią bykiem gdy wierciła się nie mogąc znaleźc sobie miejsca. Mdliło ją z nerwów. Informacje o Helen nie były najlepsze. Jeszcze chwila a rozklei się jak mała dziewczynka..
Szlag by to...
 

Ostatnio edytowane przez Merigold : 25-12-2010 o 18:34.
Merigold jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172