-Na pierwsze piekło Bela...- wycedził do siebie grzęznąc w błocie po kolana. Nie był on może wyznawcą wygodnego życia, ale perspektywa przemoczonych nóg, a następnie kataru i choroby była dla niego nie za wesoła. Rozejrzał się zamaszyście po trakcie w poszukiwaniu wszelkiego życia, lecz jego oczy o kolorze ciemnego brązu nie odnalazły niczego, prócz niepewności z strony gęstwiny leśnej.
Trakt zdawał się nie mieć końca. Samotny wędrowiec odziany w zbroje łuskową szedł wolnym krokiem przed siebie. Jego twarz, lekko zarośnięta była z lekka uradowana. Przy boku spoczywał mu długi miecz w pochwie, a na plecach przywiązana do plecaka duża drewniana tarcza. Na jego piersi zwisał masywny medalion, przedstawiający gwiazdę z włóczni i buzdyganów na tle tarczy. Misternie wykonany z kawałka drewna, ale cóż poradzić. Na ekwipunek trzeba zarobić. Z pod długiego płaszcza, bo takowy jeszcze posiadał co krok wyłaniała się lekka kusza przymocowana do paska za pomocą sznurka. Plecy także nie pozostawały wolne, albowiem dźwigały całą resztę jego dobytku w podróżnym plecaku.
Droga odnalazła wreszcie swój koniec, a jego nogi doprowadziły go do celu, bynajmniej tak mu się mogło zdawać. Zmarszczył czoło spod kaptura, śledząc zabudowania. Brak życia. Słyszało się nie raz, jak bracia mówili na naukach o wioskach spustoszonych przez złe siły, a mieszkańcy w szponach zła stali się nieumarłymi pomiotami. Chwycił w garść swój medalion, i postąpiwszy krok przed siebie począł odmawiać modlitwę.
Pan jest moim pasterzem, niczego mi nie braknie,
pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach.
Prowadzi mnie nad wody, gdzie...
Przerwał widząc zabudowanie z którego dobywały się gwary męskich głosów, a z kominów ulatywał szary dym.
-Jednak to tu - wysapał, rozluźniając się. Cieszył go fakt, że przynajmniej ta perspektywa okazała się błędna.
Podmurowane fundamenty budynku wyglądały imponująco przy tamtych chatach. Obrócił się jeszcze raz, i nie widząc nikogo w pobliżu wszedł na pierwszy stopień, a potem na następny przyglądając się ich stanom. Złamania w takich warunkach ciężko się goiły.
Na samej górze spotkał się z masywnymi drzwiami, na które naparł jedną ręką. Drzwi z miejsca ustąpiły. Pierwsze co poczuł na swych lekko zarośniętych i przy chudawych policzkach to podmuch ciepła dobywający się z wewnątrz. Z momentem postawienia pierwszego kroku w karczmie poczuł ogrom spojrzeń jakie na niego padły. Wszystkie grymasy, oraz nieciekawe miny skierowane w jego stronę zbył odsłaniając kaptur i odkrywając płaszcz na boki. Na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech, jak u grabarza na pogrzebie. Zlustrował szybkim spojrzeniem siedzących przy stołach, jak i tych co siedzieli nieco dalej. Ci znacząco wyróżniali się z otoczenia. Szybkim i niedbałym gestem pobłogosławił siedzących i odparł gromko
-Widzę, że macie tu nieliche problemy, dobrodzieju - rzekł spoglądając w oczy staruszka, który zdawał mu się być karczmarzem- skoro ściągacie tu cały zastęp dzielnych poszukiwaczy.
Postąpił kilka wolnych kroków, przeciskając się między stolikami.
-Ale wiecie, że nie obejdzie się bez boskiego wsparcia - mrugnął ni to zgromadzonych, ni to do gospodarza
- Brat Asgard, miecz i tarcza Korda.
Nie usiadł, chodź miejsce dla niego czekało. Stał opierając się o oparcie i bezceremonialnie lustrując twarze pozostałych. Po chwili dobrodziej przeszedł do wyjaśnień. Nie przerywał jak to miał w zwyczaju, lecz wysłuchał go do końca.
- Dobrodzieju, jeśli można spytać. Czyj to był klasztor, i z kim, albo i z czym mamy do czynienia.
Pytania jakie do tej pory padły, były rozsądne , tak więc miał już pewien zarys ludzi ( i nie tylko) z którymi będzie oczyszczał tą okolice z zła.
- Także rozmowa na suche gardło nie jest zbyt wygodna - uśmiechną się wymownie
- kiedy trzeba omówić ważne sprawy.