Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2010, 10:48   #6
Ratkin
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Cesar otworzył oczy. Nigdy się nie przyzwyczai. Przez ułamek sekundy przez jego umysł przemknęło wspomnienie nieprzyjemnego uczucia, kiedy jako człowiek budził się w niedogrzanych pokojach, w brudnej pościeli, tak zimnej, choć przez cała noc przyciśniętej do jego ciała. Wspomnienie prysło, przytłoczone uczuciem, którego jako młody wampir doświadczał każdego wieczoru – teraz budził się w równie zimnym ciele. Przez chwilę czekał w milczeniu, jakby licząc że jakimś cudem znów usłyszy szum krwi w uszach, bądź poczuje bicie własnego serca. Nawet gdyby nastąpił cud, nie usłyszałby nic, gdyż większość odgłosów docierających do jego schronienia przytłaczały w tym momencie odgłosy syren. Nic nowego, typowy weekendowy wieczór. Mieszkanie tuż obok szpitala było tanie, gdyż jego okna wychodziły wprost na parking i podjazd dla karetek. Leżał przez dłuższą chwile nieruchomo. Wciąż liczył, że jeśli nie będzie się ruszał, próbował udawać życia, ten straszliwy głód nie wróci…

Jego głód był czymś więcej, niż ten który trawił innych Spokrewnionych. Wiedział to, choć nie spotkał w tym mieście do tej pory zbyt wielu Kainitów. Tak, mógł używać tego słowa gdyż tej wiary trzymał się tak samo kurczowo, jak śmiertelnicy swojej. Może właśnie dla tego cierpiał teraz bardziej niż inni?

Syreny ucichły. Większość ludzi przyjęłaby to z ulgą, korzystając z tak rzadkich w tym miejscu momentów względnej ciszy. Caesar natomiast podniósł się ze swojej pryczy – łóżko byłoby zbyt dużym słowem – i nasłuchiwał. Dopiero teraz dotarło do niego, że kakofonia syren nie pochodziła z karetek, lecz z radiowozów policyjnych.

Że też był tak głupi, żeby nie zorientować się wcześniej? Zawsze budził się ospały po TYCH snach…

Spał w ubraniu, a stanem swoich włosów nigdy się nie przejmował, tak więc był w zasadzie gotowy do wyjścia. Nie było czasu, żeby umyć zęby, a to akurat było bardzo ważne. Człowiek umierał, bakterie i inne świństwo, cholera, nie. Co noc budził się w nim strach, że niedługo będzie mógł polować niczym warany z Komodo... Zawiązał buty i podszedł ostrożnie do okna. Odchylił delikatnie firankę i wyjrzał na zewnątrz. Odruchowo odetchnął z ulgą, co wywołało napad kaszlu, gdyż jego płuca były pełne zalegającego w mieszkaniu kurzu, natomiast powietrza było w nich niewiele. Cesar po swoich „dłuższych okresach snu” zawsze zapominał o prawidłowym oddychaniu, a raczej jego udawaniu.

Czasami zastanawiało go, czy za kilkaset lat, jeśli do-nie-żyje, też będzie przeżywał takie żałosne perypetie jak teraz, podnosząc się ciągle kaszląc z podłogi i zwlekając z siebie zerwaną firankę…

Policjanci wyłączyli syreny razem, pośpiesznie. Ktoś najprawdopodobniej złajał ich za robienie zbędnego zamieszania. Często byli wzywani do tego szpitala. Awanturujący się nabuzowani narkotykami „gangsta” z ranami postrzałowymi byli najczęstszym powodem. Teraz jednak chodziło o coś innego, poważniejszego. Światła w większej części szpitala były wyłączone, a te które było widać na parterze, wyraźnie dostarczał awaryjny generator prądu. Cesar nie potrzebował nadnaturalnie wyczulonych zmysłów by to wyczuć…

***

-Zaraz zaraz, Mike co ty tu do cholery robisz? Przecież Cię zwolnili? Nie możesz tutaj wchodzić? Zwłaszcza ter… - czarnoskóry sanitariusz próbował pośpiesznie wyprowadzić swojego kolegę z właśnie izolowanej przez policję części szpitala. Jeden z pilnujących korytarza mundurowych zbyt zajęty był próbą zrobienia komórką zdjęcia zwłokom...

-Wróciłem po rzeczy, no a w kitlu wszedłem praktycznie niezauważony, wiesz jakie by mi robili problemy… -Caesar improwizował, jak zwykle. Pech. Sanitariusz pod którego się właśnie podszywał, najwyraźniej został wywalony, zapewne za potajemne wymykanie się z pracy do mieszkania sąsiadującego z jego własnym. Może też za kradzież podtlenku azotu którym szprycował się tam razem ze swoją dziewczyną podczas miłosnych igraszek. Cesar był coraz bardziej zdenerwowany – nie dość że stracił darmowe posiłki od czasu do czasu (miał dorobiony do ich drzwi klucz), to jeszcze dobrą „wejściówkę” do szpitala…

-Co tam się stało? – rzucił do „swojego czarnoskórego kolegi”, próbując się wyrwać i wyminąć go. Po prawdzie widział już przez kilka sekund miejsce zbrodni, jednak poco miał o tym wiedzieć tak doskonale broniący do niego dostępu przyjaciel? To była masakra. Nawet jeśli nie spowodował jej nikt z Rodziny, to i tak mogła wzbudzić niezdrowe emocje i zainteresowanie śmiertelników.

-Mike, wychodzisz!

Kiedy „Mike” kilka sekund później wyszedł ze szpitala, prawie zatrzymało go dwóch policjantów. –Lepiej zajmijcie się swoim kolegą, tym blondynem z blizną, bo jak roześle fotki z tej masakry dalej niż swojej lasce, to wszyscy będziecie mieć prze…
Jeden policjant ruszył z kopyta, lecz zanim drugi zdążył go złajać, złapanego przez niego sanitariusza już nie było w pobliżu…

***

-Spałeś. W nocy. Fenomenalne alibi. –chrapliwy głos w słuchawce zdradzał podenerwowanie.

-Przecież wiesz Dziadku, że… tak czasem mam. Śpię więcej niż inni, a raczej nie budzę się tak często jak inni…- Caesar wcale nie był wcale ani odrobinę spokojniejszy.

-Nie mów do mnie Dziadku. Nie chcę mieć nic wspólnego z Twoim Ojcem! Skontaktuję się z najstarszym z naszego klanu. Przedstawię mu sytuację. Przygotuj się na wizytę u Księcia…

-Z kim?

-Na spotkanie z Księciem…

-Z kim się skontaktuje pan?

-Ehh… z Primogenem.

-Znaczy tym najstarszym z klanu?

-Tak.

-Ale jakiego klanu… Malkavian?

-Nie, kurwa! Klanu Matador!

-Na pewno przecież nie z klanu Malkavian…

-MALKAVIAN Ty podrzutku! Jak dorwę Twojego Ojca, to tak jak on napluł na Twoje zwłoki i Cię Przeistoczył, tak ja urwę mu łeb i napluję do środka! Jesteś teraz członkiem naszej Rodziny rozumiesz! K-l-a-n-u M-a-l-k-a-w…

-Więc to taka rodzinna tradycja? Kolejna Tradycja? Kolejna Tradycja progenitury? W ogóle… przecież niema takiego klanu!

Trzask w słuchawce poinformował Cesara o zakończeniu rozmowy.

Ahh te gry słowne –pomyślał Cesar wystukując ponownie numer na klawiaturze telefonu.-A podobno cały ten Jyhad miał być taki ponury…

***

No i nadszedł ten dzień. Przepraszam, ta noc. Kolejna wizyta na dywaniku u Księcia…

Caesar idealnie odgrywał zdenerwowanie. W zasadzie można by rzec, że doskonale wczuwał się w swoją rolę. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego położenia. Tkwił po uszy w czymś. Wolał nie sprawdzać dokładnie w czym, jednak miał jak najgorsze obawy. Jeszcze zaledwie chwilę temu, kiedy słuchał słów Księcia, zdawało mu się że czubkami palców wymacał już dno. Teraz, kiedy zrozumiał sens słów nowo przybyłego wyraźnie anarchizującego neonaty, zrozumiał że najprawdopodobniej wymacał nimi jego niebieską czuprynę...

Tak, najważniejsze było skoncentrować się na jakimś szczególe, żeby tylko zachować spokój. Tylko on mógł go uratować. Starał się sobie wmówić że robi to celowo, świadomie i mając nad tym pełną kontrolę. Po prawdzie, dawno ją już stracił. Cytując jedno z Malkaviańskich prawideł - "Kiedy czujesz, że zaczynasz tonąć we własnym szaleństwie, nie krępuj się - zanurkuj!" Interesujący, budzący wręcz obsesyjne zainteresowanie obiekt sam znalazł się w zasięgu wzroku. Był niebieski.

Caesar co i rusz nerwowym ruchem poprawiał swoją własną rozczochraną grzywkę ciemnych włosów, za każdym razem zerkając w stronę przyczyny niezdrowej atencji.
Tak, w roli zdenerwowanego szczeniaka w konfrontacji ze starym basiorem, czuł się nadzwyczaj dobrze. Jedyne o czym nie mógł tylko zapomnieć, to fakt że jest na scenie.

Jeszcze przed chwilą nie mógł się doczekać antraktu. Teraz kiedy dramat zaczynał rokować w kierunku tragi-komedii, zaczynało się robić ciekawie. Kiedy zobaczył tego jakże charakterystycznego buntownika zaledwie chwilę temu, obawiał się najgorszego. Natychmiastowej egzekucji nowoprzybyłego "niebieskiego ptaka", mającej zachęcić pozostałych ochotników do współpracy. Parszywą Dwunastką nie zostaną, choćby z racji braków w liczebności, choć niewątpliwie przydało by im się jeszcze kilku Zwierzaków lub Brzydali do przeczesywania podmiejskich krzaków i nowojorskiego rynsztoku w poszukiwaniu zwłok młodej... powiedzmy że damy. Pomyśleć, że przed chwilą obawiał się zaledwie najgorszego...

Nieznajomy wyglądał na takiego samego neonatę jak pozostali zebrani, których Caesar znał mniej lub bardziej, ale chociaż z widzenia. Jego butna wypowiedź stawiała go w sytuacji, w której odpowiedź Księcia najprawdopodobniej rozwieje wszelkie wątpliwości co do jego osoby. Bardzo mu zależało na tym o co prosił, skoro był tak bezczelny w swojej propozycji. Oczywiście mógł być po prostu Brujahem albo Ravnosem, ale to się w zasadzie klasyfikowało także pod byciem bezczelnym. Pod znakiem zapytania stała też nawet jego przynależność do Camarilli - pytać się o cenę lojalności wobec Księcia, która była gwarantem objęcia opieką Tradycji rządzących tą sektą? Anarchista czy ignorant? Bezczelny czy tylko szalony? Nie dosłownie, wszak o nowym Malkavianinie w mieście wiedziałby coś z całą pewnością. Jego Opiekun, pieszczotliwie określany przez Cesara jako Dziadek, na pewno by go poinformował. Miał w końcu powody… Tak czy inaczej, miał coś za uszami (poza kosmykami wciąż hipnotyzujących Caesara włosów...). Szansa, że jest kimś posiadającym jakikolwiek Status, lecz po prostu obcym w tej domenie, była nikła, jednak zawsze musiał się liczyć i z taką ewentualnością. Osobiście stawiał na Ravnosa, ale brał poprawkę na fakt, że na jego ocenę sytuacji mogły wpłynąć zasłyszane plotki. Caesar lubił grać, jednak lubił wiedzieć z kim i w co. Oczywiście, jak każdy, lubił grać w to, w co wygrywał...

Czekać, tego się Caesar chciał trzymać. Czekać na reakcję Księcia. Przyglądał się obcemu. Dostrzegł jak bardzo niebiesko włosy stara się nie zwracać uwagi na zprezentowaną im "czystą" broń. Nie wywarła na nim wrażenia, jak gdyby miał do czynienia z przedmiotem codziennego użytku. Grzecznym Torreadorem to jego nowy - z braku lepszego określenia - kompan nie był z pewnością...

Wtedy właśnie coś litościwie wyrwało go z zadumy. Caesar przeklął w duchu zaradność kolejnej ze zgromadzonych Spokrewnionych. Zamiast poczekać, by nieznajomy sam wykopał pod sobą dołek lub chociaż odkrył nieco swoje karty, wcięła się między wódkę a zakąskę. Jeśli teraz Książę zignoruje jego słowa, to nie będzie to odpowiednio wyraziste. Może jednak trzeba było przełamać swoje ograniczania i przejąć inicjatywę?

Nie patrzenie prosto w oczy innego Spokrewnionego, tak trudne, choć wyraźnie powodowane zdrowym rozsądkiem, w tym wypadku było szalenie - i jest to najodpowiedniejsze w tym wypadku słowo - proste. Ta błękitna czupryna... Zaczął z nerwów gładzić rękaw swojego obcisłego czarnego golfa, jakby starał się stracić z niego jakiś dostrzegalny tylko dla jego golfa pyłek. Walczył sam ze sobą, żeby nie odezwać się do niego, nie włączyć się w rozmowę zbyt wcześnie...
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 17-12-2010 o 11:29. Powód: Poprawiam błędy, ciągle, nie skończyłem, wybaczcie XD
Ratkin jest offline