Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2010, 11:57   #27
Witch Elf
 
Witch Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znany
Nie była przez nikogo szczególnie niepokojona podczas podróży, co stanowiło pewne rozczarowanie. Grupa miała rozdzielić się po zejściu na ląd. Carlota nie dołączyła do królewny ani nie podążyła za Eisenczykiem i choć postanowiła pomóc Leili, rozmowy z tutejszymi szlachcicami nie leżały w kręgu jej obecnego zainteresowania. Zupełnie w przeciwieństwie do portowych oberży…
Wypruła kilka monet z wysuszonego kubraka i wrzuciła do sakwy. Zabrała ze sobą kurtkę odnalezioną w jednej ze skrzyń i przed odejściem pouczyła papugę.
- Zostajesz na statku. W razie czego. Nie możemy pozwolić by ktokolwiek go uprowadził. –uśmiechnęła się nieznacznie- A przynajmniej przed nami.
Polly nastroszyła bojowo zielone pierze i skrzeknęła niewyraźnie.

******************

Karczma była typową portową tawerną kiepskiej klasy. O tej porze tylko tu chlano czekając na wieczorną zabawę. Wielu podejrzanych typków, marynarzy po służbie albo wręcz - bez służby, kręciło się tu i tam. Było i tak grzeczniej niż w Traue - pirackiej bazie wypadowej. Tam jeżeli w tawernie nie było a danym momencie hazardu, dziwek i litrów alkoholu, znaczyło, że coś jest bardzo nie tak. Tu było wręcz zbyt grzecznie. Jakby wszystkich tłuczków ktoś gdzieś właśnie chwilę wcześniej wyprowadził na “akcję”. Jedynymi interesującymi osobnikami byli dwaj szlachcie rozmawiający przyciszonymi głosami w kącie. Siedzieli pochyleni nad stolikiem na którym leżała jakaś mapa, kilka błyskotek i wbity w blat kordelas, mówiący wszystkim: “zbliżysz się a oberwiesz, rozmowa prywatna”.
Lota o ile ceniła sobie prywatność, to przede wszystkim raczej własną. Rozejrzała się jak gdyby nigdy nic i zajęła miejsce nieopodal szlachciców czekając na zamówione wino. Wyjęła z kieszeni reilańskiej kurty mundurowej swoją fajkę i nabijała ją z wolna , starając się wypaść jak najmniej podejrzanie. Zerkała kątem oka na sąsiedni stolik skupiając się na wyłapywaniu słów i składając je w zdania. Pyknęła kilkukrotnie roztaczając przyjemny ziołowy zapach. Przyznała w duchu, że pozostawienie Polly na straży okrętu było roztropnym działaniem.

Dwaj przybysze rozmawiali bardzo cicho, ale nagle jeden jeszcze bardziej ściszył głos i samymi prawie brwiami i oczyma wskazał na nią. Rozmowa została przerwana na jakiś czas. Gdy karczmarz przyniósł jej wino, pociągnęli ją, ale na tyle cicho, że dolatywały tylko pojedyncze zrozumiałe słowa. Ku jej rozbawieniu z Avalońskiego przeszli na … Castylijski.
- … Reilańska dziwka … można podpytać … chłopaków … przysmażyć … pilnuj pierścienia … Azbur Han … Będzie niezadowolony … znaleźć maga.
Jeden wstał szykując się do odejścia.
“Mam przesrane”, pomyślała dopijając trunek. Poczekała aż mężczyzna dotrze do wyjścia i wstała zostawiając monety na blacie. Zachowując pełna swobodę ruszyła za nim, ostatnie spojrzenie kierując w stronę mapy.
Mapa przedstawiała jakiś archipelag wysepek. Na jednym z nich stał bardzo wyraźny czerwony znak. Aż wołał - jestem ukrytym skarbem, znajdź mnie! W tym czasie właściciel mapy, wpatrywał się w nią zaciekawionym spojrzeniem.
Wołające do niej skarby były takimi jakie lubiła najbardziej. Starała się więc zapamiętać koordynaty. Obdarzyła nawet mężczyznę zalotnym uśmiechem by po chwili zniknąć w wyjściu. Westchnęła cicho znajdując się już na zewnątrz. Upewniła się, że ma przy sobie broń i zakradła do rogu ulic.

W uliczce był ów łachudra i jakiś bogato ubrany, monteńczyk. Teraz rozmowa toczyła się właśnie w tym języku.
- Azbur Han będzie zadowolony dopiero wtedy, gdy mu przyprowadzicie tą dziwkę. I pamiętajcie - jak zawiedziecie … czeka was powolna śmierć. A gdy wam się powiedzie … - wysypał z rękawa garść złotych monet. Uderzające było podobieństwo tego mężczyzny do Rosalindy. Może starszy od niej o dwa, trzy lata. Trzymający się prosto. Manierami zapewne górujący. Teraz uniósł dłonie w delikatnych koronkowych rękawiczkach i przytknął do ściany.
- Aaa … ale panie … Co z tymi co się do niej przyłączyli?
- Zabić
- powiedział rozsuwając trochę dłonie. Po rękawiczkach popłynęła krew. Niestety - nie widziała co działo się na ścianie.
- Wybić. Nie są ważni.
- Ale … tam jest Rosalinda panie! - zaprotestował mężczyzna
- Ona już nie jest ważna … sprzeniewierzyła się rodzinie. Może zginąć.

Carlota pomimo haniebnego pochodzenia mężczyzny, właśnie poczuła do niego sympatię. Niemniej nie mogła pozwolić mu odejść. Żadnemu z nich. Zagryzła wargę poddenerwowana. Przymknęła na chwile oczy i nie zastanawiając się za długo pochwyciła za pistolety stając w zaułku.

- Stać! Bo strzelam?- twierdzenio- pytanie brzmiało mimo wszystko dość przekonywująco. ..
Monteńczyk stał z rękoma opartymi na ścianie, która spływała krwią. Wyglądało to cokolwiek przerażająco i zrobiło niemiłe wrażenie na kobiecie. Zapatrzyła się gdy nieoczekiwanie mężczyzna zanurzając w ścianie dłoń powiedział.
- Zabij tą zuchwała sukę Techenirze. – Zaraz po tym krwawa przestrzeń wessała go do środka z obrzydliwym chlupnięciem. Pomagier wyszarpnął rapier zza paska i rzucił się ku dziewczynie.
O dziwo wypalił tylko jeden pistolet i to nie w Techenira. Kula utkwiła w litej ścianie a Castilianka skupiła się na skutecznym uniku. Ostrze mężczyzny przecięło powietrze ze świstem strzygąc nieco kucyk. Dobyła rapier tnąc na odlew. Z rozdartego ramienia trysnęła wąska smuga. Sparowała cios mężczyzny starając się do niego zbliżyć i podciąć. Uniosła stopę wbijając obcas pod kolano i odwinęła na bok. Techenir padł wprost na gębę w kałużę. Nie zwlekając usiadła na jego plecach wyrywając broń. Uderzyła rękojeścią rapiera w głowę. Na wszelki wypadek. Pochyliła się ostrożnie sprawdzając jego stan.
Słusznie oceniając, że nigdzie się nie wybiera przez najbliższe pięć minut uniosła się i obróciła go na plecy zabierając do przeszukiwania.
Niestety - w zasadzie nie miał przy sobie “nic interesującego”. Kilka szylingów i franków w sakiewce, elegancka kobieca chusteczka z inicjałami F.R.T. Chusteczka pachniała jeszcze leciutko voddaciańskimi pachnidłami La Treyo. Za takowe perfumy większość castylijskich dam mogła by zabić. Albo przynajmniej solidnie wynagrodzić kochanka - ofiarodawcę. Wszak jedna flaszka kosztowała tyle co dobry koń. Po za tym rapier bardzo słabej jakości, łyżka w cholewie buta i … w kieszeni trzy stare monety. Syrnijskie? Jeżeli tak, to każda była warta z dziesięć funtów. A więc obwieś był nawet zamożny. Po rozdarciu koszuli na piersi zauważyła tatuaż ludzi samego Jeremiacha Bereka, pierwszego pomiędzy Chartami. Przypadek? Czy też na zgubę Reilanu pracowały Charty?

Tego było za wiele. Kobieta zaciskała mocno palce na chusteczce chyba bezwiednie nadgryzając jej róg. Spoglądała na obnażoną pierś. Reilański ruch oporu działający obecnie na terenie Avalonu i posiadający kilku członków, najwyraźniej wplątał się w poważne kłopoty. Tiurcy, Montanczycy, kto jeszcze nastawał na ich życie. Ah, oczywiście jak się okazało i piraci. Czyżby za przyzwoleniem królowej? Zachowała wszystkie odnalezione przy nim rzeczy. Ciągnięcie nieprzytomnego pirata przez port nie było najszczęśliwszym pomysłem. Na cucenie i dopytywanie nie było czasu. Zrobiła więc to co wydawało się najrozsądniejsze. Upewniła się , że nikogo nie ma w pobliżu i przeciągnęła ostrzem po gardle. Odciągnęła ciało w głąb ulicy i ruszyła zachowując wszelką ostrożność. Spojrzała na odłupany tynk po wystrzale i zerwała się do biegu w obawie, że jeśli jej nie widziano to ktokolwiek mógł usłyszeć. Kluczyła wyludnionymi uliczkami zmierzając w okolice miejsca gdzie wszyscy widzieli się po raz ostatni. Ostatecznie będzie musiała znaleźć dom Bulcraftów…
 

Ostatnio edytowane przez Witch Elf : 17-12-2010 o 12:33.
Witch Elf jest offline