Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2010, 14:39   #20
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Ciepło miło rozchodziło się po ciele. Rycerz siedział przy kominku wygrzewając nogi, racząc się winem i przysypiając. Lecz nie dane mu było do końca odpocząć, gdyż ten właśnie moment łysy kapłan wybrał sobie na połajanki.
Bran odemknął jedno oko przysłuchując się Wulfowi. Nieco sennym głosem odparł:
- Nie możesz mi nikogo zabierać, bo król powierzył tych ludzi mnie. Jak będę źle dowodził i ich wytracę, hańba spadnie tylko na mnie i na nikogo innego. Co do idioty, to domyślam się, że chodzi Ci o wyprawę do lasu, a nie o to że nie interesuje się polityką. Trzeba było ją podjąć. Na szczęście Ronwyn nic się nie stało, ale co by było gdyby gobliny ją pochwyciły? Zanim byś zaplanował wszystko już by nie żyła, albo spotkałby ją gorszy los. Po za tym nawet mędrcy nie wszystko wiedzą, a Ty się zachowujesz jakbyś zjadł wszystkie rozumy. Łajasz mnie jak jakiegoś chłystka, a nawet nie byłeś w tym lesie i oceniasz mnie zapewne na podstawie doniesień któregoś z tych zadufanych najemników – usiadł podciągając nogi, przemowa całkiem go rozbudziła.
- Ktoś z naszych zginął podczas tego wypadu? Nie. I nie chodzi o szczęście. Atak był dla hobgoblinów kompletnym zaskoczeniem i dlatego się udał. Miałem przepatrywaczy i nie szedłem w ciemno. Mogłem zobaczyć na ile te pięć dziesiątek ludzi jest zgranych i powiem Ci, że szarża wychodzi im całkiem nieźle. Siła ciężkozbrojnej jazdy leży w masie. Jak ich podzielisz na mniejsze oddział, to zabierzesz im główny atut, zdolność przełamywania szyków. Do patroli masz swoich ludzi. To rycerze i szkolą się w walce od dziecka, ale potrzebują zgrania z sobą nawzajem i innymi oddziałami. Tu możesz pomóc, o ile przestaniesz się zachowywać jak patriarcha rodu. Skąd u Was kapłanów bierze się taka arogancja? – zadał retoryczne pytanie.
Od jakiegoś czasu skrywana niechęć do kapłana znalazła ujście w słowach. Zbyt się różnili, by nadal zamiatać sporne tematy pod dywan. Bran zaś z racji wieku i temperamentu pozwalał sobie na folgowanie językowi znacznie bardziej, niż Wulf.

***

Nazajutrz jakby powiedziała Marie „ledwie różanopalca jutrzenka dotknęła mgieł świtu” znów wyruszył w drogę.
Podróż zimą nie była taka zła. Oczywiście jeśli miało się ciepłe ubranie, konia, prowiant, namiot, wyposażenie obozowe i ciekawe towarzystwo w podróży. Bran z niejakim zdziwieniem przysłuchiwał się rewelacjom Morgan o Kennecie ap Gruffydd:
- Dość ekscentryczne postanowienie. Najpierw córka, potem ślub. Ciekawe, czy znajdzie kandydatkę. Wśród szlachty wątpliwe, choć nie znam dobrze Damary. W Cormyrze przynajmniej kolejność jest cokolwiek odwrotna, a i raczej pragnienie syna jako pierwszego jest większe. Czy tu na północy jest inaczej?
Morgan wyrównała krok konia, którego jedno kopyto obsunęło się nagle na śliskim lodzie. Jazda po zamarzniętym jeziorze była raczej łatwa i bezproblemowa, ale kobieta cały czas zastanawiała się czy pokrywa jest naprawdę na tyle gruba, że nie załamie się pod nimi nagle. Jakoś nie miała ochoty na kąpiel w lodowatej wodzie. Dopiero po chwili odpowiedziała na pytanie młodego rycerza:
- Tutaj wśród szlachty posiadanie nieślubnych dzieci też nie jest raczej powodem do dumy... dla kobiety... - rudowłosa skrzywiła się - mężczyznom po pierwsze niczego nie da się udowodnić, po drugie posiadanie bękartów raczej nie stanowi dla nich problemu. W przypadku naszego północnego sąsiada chodzi jednak raczej o coś więcej. Podobno ma to związek z jakąś starą rodzinną klątwą.
Miło było usłyszeć, że zwyczaje Damary nie różnią się od tych ze starej ojczyzny, choćby nawet nie były one zbyt godne naśladowania.
- Klątwą? Czyżby wiązała się ona z posiadaniem potomka? Coś w rodzaju "A pierwsza musi być dziewczynka".
- Mhm -
Morgan znowu musiała uważać na drogę. ten koń, którego wybrała był jakiś strasznie nerwowy, chyba miał jakieś problemy z hydrofobią i nadmiernie rozbudowaną wyobraźnię - i to do tego zrodzona z miłości. - dokończyła odpowiedź.
- Naprawdę? - Bran przyjrzał się wierzchowcowi dziewczyny, który zaczął się zachowywać trochę dziwnie. Może i by się zaniepokoił, gdyby Rozamund też był nerwowy, ale jego koń człapał sobie, jakby nigdy nic. - Może chcesz Morgan, by poprowadził Twego konia za uzdę, może to go uspokoi?
- Nie -
pokręciła głową po czym dodała z lekkim uśmiechem - chyba raczej powinnam mu włożyć worek na głowę, by nie widział gdzie idzie. Co do ap Gruffydów to wiesz że od kilku pokoleń nie urodziła się tam ani jedna dziewczynka? Sami chłopcy, a ostatni władca, wuj Kennetha, siedzi w lochu za zabicie swojej żony.
- A co się stanie, gdyby urodziła się im dziewczynka? -
spytał zamyślony, jakby coś rozważał.
- Podobno klątwa zostanie zdjęta.
- Trudna sprawa. W każdym razie teraz potrzebujemy jego klejnotu, oby ofiarował go dobrowolnie. Inaczej obawiam się, że musimy poprosić Tiarę, by go uwiodła. -
powiedział puszczając oko do jadącej w pewnym oddaleniu dziewczyny.
Półelfce na taką sugestię opadła szczęka. Zacisnęła dłoń na łęku i z lisim uśmiechem odparła:
- Obawiam się, że twe gładziutkie, krasne lico przyćmi moje, więc w romansach nie mam co się z tobą równać. Na wszelki wypadek jednak wzięłyśmy sukienki, a i z włosami da się coś zrobić... Będzie z ciebie, cny lordzie, lala jak malowanie. Lady, znaczy się.
- Skoro kobiety chodzą w spodniach, rzecz nie do pomyślenia dla mojego ojca, to i suknia dla mnie się nada. Ciekaw jestem tylko Twojej miny Tiaro, gdybym faktycznie lepiej wyglądał od Ciebie. -
zaśmiał się Bran.
- Ale rzeczywiście możemy mieć problem jeśli nie będzie chciał oddać klejnotu nawet wobec najazdu takich piękności jak my.
- Obawiam się, że Kenneth ap Gruffyd mógłby się mocno zdenerwować, gdy zapaławszy afektem do "lady Bran" okazałoby się poczęcie dziewczynki absolutnie nie możliwym. -
Morgan roześmiała się ze swojej wizji takiego obrotu sprawy. - Co do klejnotu, jak wspomniał lord Alto nie znajduje się on obecnie w posiadaniu rodziny ap Gruffydd, a to oznacza, że musimy najpierw pomóc mu go odzyskać. Jadę tam by go ostrzec. Nadciągające niebezpieczeństwo grozi i jego ziemiom więc jeśli chodzi o samą współpracę nie powinno być raczej problemu. Chcę wypytać o szczegóły zniknięcia klejnotu, bo przecież skoro mojej bratowej udało się odnaleźć nasz, może i z tym drugim jej się powiedzie.
- No właśnie, nie rozumiem, czemu mu chcesz podstępem klejnot wydzierać. -
zwróciła się Tiara do Brana. - Przecież w jego interesie tak samo jak i waszym leży pokonanie potwora. Zdrowy rozsądek się kłania.
- Formalnie droga Tiaro klejnot należy do niego, nawet jeśli obecnie go nie posiada. Może zgodzi się go użyczyć, w zamian za odnalezienie, ale wypada spytać. Po za tym faktycznie w razie potrzeby chyba byś go nie uwiodła, to był niestosowny pomysł. Wybacz. -
zakończył Bran z kamienną twarzą, choć Morgan mogła dostrzec w jego oczach wesołe błyski.
- Czy ja mówię po thaysku? - półelfka uniosła brwi w stronę Morgan. - Pytam czemu chcesz zabierać klejnot siłą, a ty stwierdzasz, że wypada spytać o pozwolenie. Jakoś nie wierzę, że nawet mając klejnot dałby nam go do ręki, podobnie jak i wy nam nie dacie. Czyż nie dlatego z nami jedziesz? Co w takim razie masz zamiar zrobić, jeśli po cudownym odzyskaniu tego serca, głowy, nerki, wątroby, czy co to tam było, Gruffydowie nie zechcą przyłączyć się do krucjaty. Okraść?
- Przecież powiedział... uwieść -
wtrąciła Morgan mrugając do Tiary porozumiewawczo.
- Rozwiązanie siłowe to ostateczność, gdy wyczerpie się wszystkie inne możliwości, powiedzmy ... dyplomatyczne. Wiem, że w moich ustach może to dla Ciebie brzmieć dziwnie, bo masz mnie za tępego osiłka, ale zapewniam Cię że taki nie jestem. Choć przyznaję, że korzystanie z przemocy przychodzi mi łatwo.
Tiara równie dyplomatycznie zmilczała za co ma lorda Brana (choć jej mina mówiła, że było tego całkiem sporo), zamiast tego chichocząc wykonała w stronę Morgan kilka nieprzystojnych gestów.
- Jak ktoś ma uwodzić to chyba ty, jako jedyna jesteś tu dobrą partią - rzuciła w stronę przyjaciółki. - Choć po twoich... przygodach, to byle lordzik cię nie zadowoli - wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- O nie. - wtrącił się rycerz gwałtownie - lady Morgana jest moja. Przecież nie mogę odpuścić tak doskonałej partii. Te połacie ... ziemi. - powiedział rozmarzając się i wznosząc ku górze oczy.
Morgan krztusiła się coraz bardziej w miarę jak padały kolejne wypowiedzi, próbując powstrzymać rozbawienie. dlatego nie była w stanie wtrącić słowa.
- Ty się nie śmiej, Morgan, on to mówi serio - ponuro oznajmiła Tiara, wbijając morderczy wzrok w rycerzyka. Tym razem Morgan nie wytrzymała i zaczęła śmiać się tak gwałtownie, że jej nerwowy koń parsknął, szarpnął się do przodu i przyspieszył gwałtownie uderzając kopytami w lodową powierzchnię. Czy był to przypadek, czy siła jego uderzenia, czy też w tym właśnie miejscu zgromadził się jakiś bąbel powietrza i skorupa była nieco cieńsza niż gdzie indziej, w każdym razie pod jednym z kopyt trzasnęło, chrupnęło i wpadła ona do środka zmuszając zwierzę do nagłego uklęknięcia. W wyniku tej akrobacji nieprzygotowana wojowniczka wyfrunęła z siodła niczym zawodowa akrobatka i wywinąwszy w powietrzu zgrabne salto wylądowała na plecach kilka metrów dalej. Koń zarżał żałośnie ze strachu i bólu.
- I masz, co narobiłeś?! - fuknęła Tiara, zeskakując z siodła. Morgan zdawało się nic nie być, jednak koń mógł zostać ranny. Na szczęście ani na lodzie, ani na pęcinach nie było krwi. Wierzchowiec tylko stłukł nogę. Większym problemem okazało się uspokojenie spanikowanego zwierzaka.
Bran podjechał stępa ku Morgan puszczając mimo uszu uwagę Tiary. Zeskoczył z siodła i pochylił się nad dziewczyną z troską w oczach:
- Nic Ci się nie stało? Wyjątkowy pech. Dziwne. Twój koń jakby się czegoś spodziewał.
Powiódł wzrokiem po okolicy.
- Dziwne. - powtórzył zamyślony.
- Nie słyszałeś nigdy o samospełniających się myślach? - Odparła dziewczyna gramoląc się z lodu. Wyglądało na to, że nic sobie nie złamała. Obiła tylko nieco tylnią część ciała, ale do siniaków była przecież przyzwyczajona.
- Po prostu wie kiedy brać nogi za pas - mruknęła Tiara, gładząc zwierzę uspokajająco po chrapach.
- Co z nim? - Morgan z niepokojem popatrzyła na swojego wierzchowca.
- Tylko się potłukł. Ale nodze przydałoby się ulżyć, bo potem może mu się pogorszyć. Skąd ty w ogóle wzięłaś takiego dzikusa. Coś ci się nie podobało w tym koniu na którym do zamku przybyłyśmy?
- Prezent od Dereka -
Powiedziała podchodząc do zwierzęcia i delikatnie poklepując go po boku - Zawsze lubił konie, a ostatnio zainteresował się hodowlanymi eksperymentami z użyciem magii. To podobno jeden z jego najlepszych pomysłów. Koń z intuicją... uwierzyłabyś w coś takiego? Uśmiałam się jak mi o tym powiedział, ale teraz zaczynam się zastanawiać czy żartował, czy on tak na poważnie.
- Co chłop to durniejszy -
z niedowierzaniem pokręciła głową Tiara. - To jakaś tutejsza przypadłość, czy co? Przecież każde zwierze swoją intuicję ma, a jakby dobrego konia nie popsuł, to by cieniznę zwyczajnie ominął, zamiast w nią wleźć i sobie nogę uszkodzić. Niby ma jak człowiek rozumować? Tylko zgłupieje od tego. Biedaku... - pogładziła rumaka po pysku. - Piękny ci się hodowca trafił, nie ma co...
- Postęp wymaga poświęceń, ale rzeczywiście sprawiedliwie by było, żeby Derek sam jeździł na tym koniu. Tak jak budowniczowie przepraw stoją podczas otwarcia pod mostem. -
wtrącił się Bran.
- Derek woli swoje eksperymenty testować na innych - Morgan wzruszyła ramionami - Dziękuję za troskę cny rycerzu, naprawdę nic mi się nie stało - dorzuciła kpiąco, a potem zwróciła się do przyjaciółki:
- Skoro i tak jedziemy po tym lodzie w ślimaczym tempie to chyba pójdę dalej na piechotę by go nie nadwyrężać, co myślisz Tiaro?
- Zasuwaj. Inaczej będziesz o własnych siłach kopytkować w drodze powrotnej, a konia trza będzie zostawić -
oznajmiła niemal radośnie Tiara. - A ja spróbuje coś poradzić na te jego nerwy - poklepała wierzchowca po chrapach, a ten spojrzał na nią z mieszaniną wdzięczności i podejrzliwości.... z przewagą tego drugiego.
- Chyba nie jest przekonany co to pomocy z Twojej strony - Morgan wyszczerzyła się do niej wesoło.
- Jeszcze - prychnęła z uśmiechem Tiara.
- Możesz pojechać na Rozamundzie. To silny koń. Uniesie nas obydwoje. - stwierdził rycerz wyciągając dłoń w kierunku Morgan.
Chciał zrazu ofiarować konia, by samemu iść pieszo, albo spieszyć Tima, by zabrać mu wierzchowca, ale przekonał się, że tutejsze kobiety kierując się nie do końca zrozumiałymi dla niego ideami równości mogłyby chęć pomocy potraktować, jak traktowanie ich jakby nie potrafiły sobie poradzić same.
Morgan popatrzyła na Brana, potem na jego konia i uśmiechnęła się kpiąco:
- Zaczynam się zastanawiać czy ty na poważnie nie mówiłeś o tych pomysłach ze swatami. Chciałam Cię więc od razu wyprowadzić z błędu, że na mocy testamentu mojego ojca cały majątek Wildborowów, wszystkie ziemie, zamek i cokolwiek jeszcze do tego przynależy, dostaną się temu z dzieci, które odzyska utracony klejnot rodzinny. Tym sposobem wszystko należy tylko i wyłącznie do Lionela, a ja po za nic nie znaczącym tytułem, posiadam tylko to co na grzbiecie.
- Wsiadasz, czy wolisz zdzierać podeszwy i marznąć w nogi? Nie obawiaj się. Nie oświadczę Ci się tylko dlatego, że będziemy jechali razem. A przytulać też się nie będę, bo napierśnik przeszkadza. - dodał szczerząc zęby, ale tylko przez chwilę, bo był ziąb.
Kobieta skinęła głową, podała mu rękę i zręcznie wskoczyła na siodło za młodym lordem.
Wbrew zapewnieniom Brana Rozamund parsknął i potrząsnął łbem niezadowolony z nowego ciężaru. Jednak lekkie kolnięcie w bok ostrogą sprawiło, że poczłapał smętnie dalej.
- To nawet lepiej, że nic nie masz Morgan. - powiedział rycerz wykręcając głowę w bok by dziewczyna go lepiej słyszała - Jak ktoś Ci się oświadczy będziesz wiedziała, że robi to z miłości.
- Pewnie tak. Nigdy jakoś nie zawracałam sobie głowy problemem małżeństwa -
wzruszyła ramionami. - Jakoś nie wyobrażam sobie siebie w roli potulnej żony i gospodyni...
- Niepotulnej też nie -
mruknęła Tiara, przywiązując dzikusa do swojego konia.
- Na tym polega miłość. Przynajmniej u mężczyzn. Jeśli ktoś Cię pokocha, to taką jaka jesteś i nie będzie chciał Cię zmieniać. Z tego co widziałem, to kobiety chcą zmieniać swoich mężów na lepsze. - zagadnął Bran żałując, że nie widzi swej rozmówczyni. Kątem oka dostrzegał tylko jej rude włosy.
- Hehehe ja mam dość dziwaczny gust jeśli chodzi o mężczyzn... - mrugnęła okiem w kierunku Tiary - Jakoś sobie nie wyobrażam powodzenia prób zmienienia któregoś z nich na lepsze. Po za tym wtedy straciliby na swoim uroku.
- Ale ja nie ... -
Bran zatrzymał się w pół zdania - a nie ważne.
Rycerz zamilkł jadąc prze siebie i mrużąc oczy. Promienie słońca odbijając się od bieli śniegu dawały mu się we znaki.
Pozostała część orszaku trzymała się w oddaleniu z tyłu. Pozostali rycerze najwyraźniej woleli swoje towarzystwo i butelki okowity, którą wymieniali między sobą. Zaś Tim jak przystało na wiernego sługę w ogóle nie odzywał się niepytany, lecz co zauważył Bran ciekawie nadstawiał uszu.
 
Tom Atos jest offline