Gambino
Po pchnięciu szkłem w krtań gnom nie miał szans, zapadła krótka cisza, wymowniejsza niż słowa. Wiatr świsnął, a ogień ogniska zatańczył gwałtowniej wyrywając ich z zadumy. Duchowny i jego zidiociały giermek Dimo uwijali się jak mrówki przy rozbrajaniu i pętaniu trójki drani. Poza całkiem niezłym uzbrojeniem jeden miał za pazuchą pęk pociętych kawałków sznurka -ciekawe po co- i do połowy pustą buteleczkę z wodnistą cieczą. Brat podniósł flaszkę, którą częstowali ich przy tym serdecznym powitaniu, za które dostali łomot. Powąchał i porównał zawartość obydwu.
-To teraz to wypijecie bratki, a jak wypijecie to usadzimy was przy ognisku, nie za daleko oczywiście. -Gambino skinął na swego pomocnika, a ten w lot pojmując groźbę począł zdejmować buty chojraków. [i]- Chyba, że chcecie gadać...
Z namiotu wyszli dwaj znajomi, którym jak widać udało się dostać tu jeszcze wcześniej. Wyglądali na zadowolonych ze sceny jaka się przed nimi malowała- poprawiali to gacie, to pochwę, jakby nie wiadomo co pod płachtą namiotu zaszło.
-Piliście może ten trunek...? Jakieś komentarze? -podnosząc flaszkę wódeczki niemal krzyknął do Cichego i Marcusa, jakby zwracał się do przyjaciół. -Nasi, tutaj, gospodarze odmawiają wypić za nasze zdrowie.. bardzo niegrzecznie, może któryś z was ich przekona? No, zakasaj który rękawy, a my za ten czas posadzimy ich bliżej ciepła.., znaczy światła.
***
"Wstawaj, wstawaj junaku" – Wilk klepnął dochodzącego do siebie wąsacza płazem miecza w pysk.
Siedzący nieco dalej, po drugiej stronie ognia Gambino posilał się tym co ów junak miał w sakwie- bochen chleba ledwie z wczoraj napchał serem, nadział na patyk i przypiekał nad ogniem tak długo aż ser począł wyciekać, gotowe. Dimo zgodnie z poleceniem czaił się w najdalszym krańcu obozu chroniąc parkę i konie dla ich czwórki, w razie odwrotu. Gambino zaproponował też Jeff'owi zasadzić się w dogodnym do serii strzałów miejscu, ale nie był pewien jak kusznik na to zareagował- jego mimika przynajmniej tego nie zdradziła. Reszta kompanii też lepiej lub gorzej zasadziła się dookoła polanki. Tylko trzech z nich (i jeńcy) siedzieli w samym środku patelni, tylu przynajmniej widział zakonnik. Związani, usadzeni przy ogniu, partacze byli lekko poobijani, ale przytomni, pewnie srali w gacie głowiąc się czemu właściwie jeszcze żyją. Pałaszując zapiekankę Gambino popijał sobie z -również junakowego- bukłaka całkiem niezłym bełtem tą serową ucztę. Jego towarzysze -Wilk i Marcus- wymienili spojrzenia czy nawet kilka zdań. Wyglądało na to, że Marcus zajmie się przesłuchaniem. Pomagał mu Wilk, choć bliżej mu było do wilkołaka, podniósł faceta jak szmacianą lalkę, pierdolnął w łeb tępizną. Potem padły pytania, a dzięki tej przemyślnej formule odpowiedzi pojawiły się od razu. Nawet na ostatnie, retoryczne pytanie, brata Gambina.
~..Ocho.. dziewięciu zbirów to mało, strażnicy- śmiało, rozgośćcie się. Zaraz zaczynamy.. |