Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-12-2010, 00:35   #101
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Wycieczka za miasto zwykle wiązała się ze złapaniem odrobiny świeżego powietrza do płuc, jakimś porządnym posiłkiem na zielonej trawce i rozprostowaniem kości. Dla wielu wypady na ukwiecone łąki były okazją do pikników i radosnej beztroski, ale cwani ochroniarze z karawany Burnsa odbiegali od ogółu. Byli jednostkami wybitnymi, ludźmi o szerokich i wyjątkowych zainteresowaniach. Ot na przykład standardowe wyjście za miasto, które nie cieszyło się opinią dużego osiągnięcia w oczach najemników stało się szczytem marzeń. Wprawdzie do świąt (jakichkolwiek) był jeszcze spory kawałek to jednak całej hałastrze marzenie udało się spełnić, ambicje zostały zaspokojone i każdemu zrobiło się jakoś tak lżej na duchu. Może poza Konradem, któremu brakowało i ducha, i oddechu po ścieżce zdrowia, jaką sprawiły mu filary sprawiedliwości w osobach strażników miejskich. Wesołe uśmiechy spłynęły też z twarzy Marcusa i Cichego, którzy po raz kolejny przekonali się o szkodliwości alkoholu. Niby dwa, trzy łyki z podsuniętej przez gościnnych druhów butelczyny, a za chwilę człowiek leżał na ziemi nie mogąc ruszyć ni nogą, ni ręką. Na wszystko były jednak sposoby. Na krępujące ciało więzy, na zdrajców, na siedzących na karku zbrojnych. Rozwiązania wymagały jednak ofiar. Zawsze tak było.

* * *

"Masz tę jebaną piszczałkę?" – kapral zagaił swego kumotra, z którym to razem, przypadło mu niewdzięczne zadanie pilnowania Metzgera.
"Żeby w razie czego..." – szepnął potężnie zbudowany, ale mało rozgarnięty stójkowy.
"Tak, gówno jest głośne. Dobra, chodźmy szybciej, coby nam ścierwo nie uciekło..." – odpowiedział półgłosem starszy strażnik, jednocześnie przyspieszając kroku, by nadgonić szybko przebierającego kończynami Konrada. Bandyta drałował o parę dobrych metrów przed swymi prześladowcami, może szukając jakiejś okazji, by się im wyrwać, a może po prostu chcąc odsapnąć od ich docinek i szturchańców. Nie wiedział, jakie jego opiekunowie mają ubezpieczenie, ale i oni niewiele wiedzieli o tym, co roiło się w przykrytej blond strzechą łepetynie zbója.

* * *

Odcinający sobie kawał za kawałem mięcha najemnicy nie podnieśli się nawet widząc nadciągających w ich kierunku ludzi Burnsa. Właściwie sami byli ludźmi Burnsa. Czego mieliby się obawiać? Żarli tłuste, szczerniałe od ogniska strzępy prosiaka i rechotali z powtarzanych w nieskończoność, starych i głupich jak but dowcipów (jak choćby ten o Baklunce i wielbłądzie).
"No jesteście wreszcie... Widzę, że nie w komplecie, ale coś na to zaradzimy..." – zaśmiał się wąsacz, oblizując wargi ze ściekającego z gryzionych kęsów tłuszczu.
"Zapraszamy, zapraszamy..." – wtórował mu drugi, od razu odkorkowując świeżą butelkę wódki.
"Dziękuję, ale nie skorzystamy" – grzecznie odpowiedział Gambino, dodając swym słowom wyrazistości przy pomocy potężnego kopniaka z półobrotu, który zwalił wąsacza z zydla.
"O do kurwy nędzy!" – warknął jajogłowy z trunkiem wciąż w rękach. Instykt u takich starych wyg, jak ta dwójka przy ognisku działał należycie i w sekundę później obaj wiedzieli, co do nich należy. Zbrojny skoczył między kwartet przybyszy, zaskakującym uderzeniem druzgocąc butelczynę na łbie Woody'ego. Uzbrojony w powstałego przy okazji tulipana rzucił się na gnoma i sycząc dziko wpakował mu szkło w krtań. Baldwin wybałuszył ślepia, krwawa piana zabulgotała w zsiniałych błyskawicznie ustach, a... A potem Wilk i Walther obalili napastnika na ziemię, kopniakami na twarz wgniatając najmitę w rozmiękłe podłoże. Gambino, który uderzył jako pierwszy w pełni wykorzystał efekt zaskoczenia, więc po nim nie trzeba było już poprawiać. Nikt nie zwykł przecież odpuszczać przeciwnikom, którzy już byli na glebie, zdani na grad spadających ciosów. Bilans starcia był następujący: dwóch zesztywniałych, ale żywych zbirów, jeden pechowiec z rozciętym i obficie krwawiącym łukiem brwiowym... No i jeden przebierający nogami w agonii, charczący przeraźliwie, drący paznokciami darń gnom. Trup. Chwilę wprawdzie szamotał się w zapasach z Kostuchą, ale w końcu musiał przecież ulec. Każdy ulegał jej wielowiekowemu doświadczeniu.

"No to sobie, kurwa, pogadamy..." – syknął wściekle Woody, spluwając w ognisko.
"Żebyście wiedzieli, że tak..." – odezwał się nagle znienacka jakiś głos, gdzieś z boku.
Marcus i Cichy wynurzyli się z namiotu niemal bezszelestnie, kompletnie zaskakując zatopionych w ogniu walki towarzyszy. Ich niespodziewane, ale całkiem spokojne pojawienie się... W zasadzie zwykłe jak drapanie się po tyłku wyjście z namiotu stawiało pod znakiem zapytania słowa Jeffa. Skoro obaj byli tu już wcześniej i jakby nigdy nic sterczeli obok tej dwójki to wychodziłoby na to, że Baldwin zginął na darmo, a leżący na ziemi najmici dostali w pizdy za samą gościnność.

* * *

"Lepiej nic nie świruj Metzger" – kapral upewniał się jeszcze, że sytuacja jest pod jego kontrolą – "Jeśli nam pomożesz wyjdziesz z tego cały i zdrowy, bez zarzutów i wolny jak ptaszyna. Ale jeżeli znów narozrabiasz..."
"Taaak?" – zaszczebiotał Konrad.
"Grasz o życie. Możesz je sobie ładnie ułożyć" – informował dalej strażnik - "Ale jeśli coś odpierdolisz i jeśli nawet uda ci się uciec to wiedz... Wiedz, że znajdziemy cię choćbyś usmarował się na czarno i spierdolił do dżungli polować z dzikusami na kapibary. W najgłębszej dupie cię znajdziemy, choćbyś siedział na szczycie góry jak dziad pustelnik, pił deszczówkę i żarł szarańczę..."
"A co to za szopka!?!" – głośno i z werwą, ignorując kaprala, ozwał się do zgromadzonych w obozie towarzyszy Metzger. Wychodził właśnie zza pagórka, dopełniając zestaw ochroniarzy i zamykając stawkę. Co więcej, miał nawet kogoś na miejsce Baldwina i Merra Jorino. Zdecydowanie, do celu było już bliżej niż dalej...

* * *

"Wstawaj, wstawaj junaku" – Wilk klepnął dochodzącego do siebie wąsacza płazem miecza w pysk. Chyba niewiele pomogło, bo zbir nie miał nawet cienia szansy na podniesienie się z ziemi. Mówić jednak był w stanie i szybko wyciągnięto z niego, co trzeba.

"Czeka pod lasem?" – Marcus upewniał się, że dobrze wszystko usłyszał. Wyglądało na to, że wszystko było już uporządkowane i Burns z załogą zbierał się do drogi. A ci tutaj...
"Mieliśmy czekać na was, ale że Burns... No... Niezbyt przywiązuje się do ludzi to pomyśleliśmy, że zostawimy was tutaj, a na wasze miejsce wkręcimy naszych znajomych..." – skwapliwie tłumaczył poobijany wąs.
"Znajomych? To ilu kurwa jest w tym mieście chętnych na wyprawę do piekła?" – obruszył się Gambino.
"Spokojnie... Do piekieł traficie drogą na skróty... Znacznie szybciej..." – pomyślał uśmiechając się wrednie Jake Gern, obecnie kapral, ale w niedalekiej przyszłości z pewnością wpływowa figura z miejskich wyżyn. Już niedługo.

Proszę Aramina o niepostowanie.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 18-12-2010 o 00:41.
Panicz jest offline  
Stary 18-12-2010, 12:06   #102
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Gambino

Po pchnięciu szkłem w krtań gnom nie miał szans, zapadła krótka cisza, wymowniejsza niż słowa. Wiatr świsnął, a ogień ogniska zatańczył gwałtowniej wyrywając ich z zadumy. Duchowny i jego zidiociały giermek Dimo uwijali się jak mrówki przy rozbrajaniu i pętaniu trójki drani. Poza całkiem niezłym uzbrojeniem jeden miał za pazuchą pęk pociętych kawałków sznurka -ciekawe po co- i do połowy pustą buteleczkę z wodnistą cieczą. Brat podniósł flaszkę, którą częstowali ich przy tym serdecznym powitaniu, za które dostali łomot. Powąchał i porównał zawartość obydwu.

-To teraz to wypijecie bratki, a jak wypijecie to usadzimy was przy ognisku, nie za daleko oczywiście. -Gambino skinął na swego pomocnika, a ten w lot pojmując groźbę począł zdejmować buty chojraków. [i]- Chyba, że chcecie gadać...

Z namiotu wyszli dwaj znajomi, którym jak widać udało się dostać tu jeszcze wcześniej. Wyglądali na zadowolonych ze sceny jaka się przed nimi malowała- poprawiali to gacie, to pochwę, jakby nie wiadomo co pod płachtą namiotu zaszło.

-Piliście może ten trunek...? Jakieś komentarze? -podnosząc flaszkę wódeczki niemal krzyknął do Cichego i Marcusa, jakby zwracał się do przyjaciół. -Nasi, tutaj, gospodarze odmawiają wypić za nasze zdrowie.. bardzo niegrzecznie, może któryś z was ich przekona? No, zakasaj który rękawy, a my za ten czas posadzimy ich bliżej ciepła.., znaczy światła.

***

"Wstawaj, wstawaj junaku" – Wilk klepnął dochodzącego do siebie wąsacza płazem miecza w pysk.
Siedzący nieco dalej, po drugiej stronie ognia Gambino posilał się tym co ów junak miał w sakwie- bochen chleba ledwie z wczoraj napchał serem, nadział na patyk i przypiekał nad ogniem tak długo aż ser począł wyciekać, gotowe. Dimo zgodnie z poleceniem czaił się w najdalszym krańcu obozu chroniąc parkę i konie dla ich czwórki, w razie odwrotu. Gambino zaproponował też Jeff'owi zasadzić się w dogodnym do serii strzałów miejscu, ale nie był pewien jak kusznik na to zareagował- jego mimika przynajmniej tego nie zdradziła. Reszta kompanii też lepiej lub gorzej zasadziła się dookoła polanki. Tylko trzech z nich (i jeńcy) siedzieli w samym środku patelni, tylu przynajmniej widział zakonnik. Związani, usadzeni przy ogniu, partacze byli lekko poobijani, ale przytomni, pewnie srali w gacie głowiąc się czemu właściwie jeszcze żyją. Pałaszując zapiekankę Gambino popijał sobie z -również junakowego- bukłaka całkiem niezłym bełtem tą serową ucztę. Jego towarzysze -Wilk i Marcus- wymienili spojrzenia czy nawet kilka zdań. Wyglądało na to, że Marcus zajmie się przesłuchaniem. Pomagał mu Wilk, choć bliżej mu było do wilkołaka, podniósł faceta jak szmacianą lalkę, pierdolnął w łeb tępizną. Potem padły pytania, a dzięki tej przemyślnej formule odpowiedzi pojawiły się od razu. Nawet na ostatnie, retoryczne pytanie, brata Gambina.

~..Ocho.. dziewięciu zbirów to mało, strażnicy- śmiało, rozgośćcie się. Zaraz zaczynamy..
 
majk jest offline  
Stary 22-12-2010, 17:07   #103
 
Kiep_oo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kiep_oo nie jest za bardzo znanyKiep_oo nie jest za bardzo znanyKiep_oo nie jest za bardzo znany
Po ciosie butelką, Woody zatoczył się i znalazł oparcie na pobliskim drzewie. Rozcięta głowa krwawiła niemiłosiernie, w oczach pojawiły się mroczki, a nogi powoli zacznały odmawiać posłuszeństwa. Zsunął się po pniu i usiadł na trawie oparty o drzewo.
"Pięknie, kurwa, pięknie... Druga bezsenna noc z rzędu, następna kontuzja i kolejny już trup" - pomyślał patrząc na konającego Baldwina. "Jak tak dalej pójdzie to niewielu dożyje tej całej wyprawy."

Uderzając się kilkukrotnie w policzek, Woody usiłował doprowadzić się do porządku. Przyniosło to jednak marny efekt. Dźwignął się spod drzewa i przedzierając się przez gęste krzaki spróbował dotrzeć do obozowego namiotu. Wtedy jednak usłyszał słowa strażnika miejskiego i zamarł w bezruchu przysłuchując się jego pełnej patosu mowie. W tej sytuacji dogadanie się ze strażą (co całkiem nieźle mu wychodziło) absolutnie nie wchodziło w grę. Spoglądając na swoich towarzyszy czekał, aż któryś z nich wykaże chęć bójki. Nawet Metzger, który miał w zwyczaju rozpoczynanie awantur nie wyskoczył malowniczo ze swoją kuszą. Nie cierpiał takiego niezdecydowania i bezczynności.

Siedział w krzakach, było ciemno, a do tego nikt nie wiedział o jego położeniu. No może nie licząc kilku spostrzegawczych kumpli, którzy mają dar widzenia różnych bełtów, postaci i innych rzeczy w zupełnej ciemności. Starając się robić najmniej hałasu ile tylko potrafił podpełzł bliżej oddziału strażników i obozowiska, jednocześnie zastanawiając się nad tym, czym zaskoczyć pana dowódcę. To, co znalazł nie było może zbyt wyszukane, ale za to bardzo skuteczne. Z ziemi podniósł kamyk wielkości pięści i biorąc zamach cisnął nim prosto w hełm najbliższego stróża prawa. Natychmiast przylgnął do ziemi w oczekiwaniu na piękne brzdęknięcie odkształcającego się hełmu...
 
Kiep_oo jest offline  
Stary 26-12-2010, 11:15   #104
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Pomysł Gambina był dobry. Jak każdy inny, który mógł paść. Byli na lepszej pozycji względem tych, którzy mieli ich zastąpić. To oni teraz robili zasadzkę i choć musieli uważać na proste błędy, mieli więcej szans na zwycięstwo zbliżającego się boju o dalszą wyprawę.
Jeff skinął głową kompanowi, który do obozu dotarł inną drogą, z pewnością łatwiejszą i wygodniejszą niż tą, którą obrał sobie kusznik. Jeff poprawił pasek z bełtami i sięgnął po kuszę, po czym wyprostował się niczym szczur na dwóch łapach, który chciałby wywąchać najlepszą dla siebie miejscówkę.
Dostrzegł. Krzewy, nieco wyżej całkiem niedaleko obozu. Gęste liście skutecznie sprawiały iż byłby niezauważalny, zaś umiejscowienie dawało Jeffowi szansę, na ustrzelenie przeciwnika obojętnie z której strony by nie przybył.

Człek marzył o kąpieli. Smród kanałów, który pozostał na jego ubraniach zdążył w drodze do obozu wsiąknąć w ciało i przebranie nic by mu nie dało. Oczywiście mogło być gorzej. Mógł zdechnąć w tamtym miejscu, lub po prostu utopić się w czeluściach niezbadanych arterii i włościach osobnika zwanego królem. Kusznik pokręcił głową i wziął ze sobą kawałek prosiaka, który piekł się nad ogniem. Był głodny i zamierzał to zrobić już od kilku dłuższych chwil. Jeśli zaś miałby siedzieć w tych krzakach do rana i głodować, to byłby nie pocieszony.
-Znowu w życiu mi nie wyszło...- nucił pod nosem idąc w wypatrzonym kierunku. Kawał mięsa wsadził do ust, starannie wytarł dłoń o rękaw i sprawdził kuszę.

Wszystko było z nią w porządku, z resztą jak zawsze. Stalowa wrzutnia bełtów była twarda i nie do zajebania, jak to powtarzał jej właściciel. Gdyby kiedyś ją uszkodził, wydałby na jej naprawę każdą sumę złota. Gdy już był pewien, że teraz może tylko wyczekiwać oponentów rozsiadł się wygodnie kładąc kilka bełtów na ziemi, by mieć je pod ręką i zaczął zajadać się kawałkiem prosiaka. To dziwne, że kiedyś odechciewało mu się jeść, na myśl o zbliżającej się potyczce. Te stresy dawno temu minęły.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 26-12-2010, 12:09   #105
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Czasami Wilk się gubił. Szczególnie gdy był już zmęczony. Tak było w tej chwili. Może było to również efektem tego, że się rozdzielili? Droga przez świątynie była bardzo łatwa. Gdyby wszyscy tamtędy poszli nie było by tylu komplikacji.
Po całym zamieszaniu trzeba było się jednak ogarnąć.

Spojrzał na kompanów, najwyraźniej rwali się do bitki. On nie miał nic przeciwko. Właściwie był jak najbardziej za takim chwalebnym pomysłem. Mimo, że od jednego z jego kolegów wiało jak z gaci bosmana po fasoli to postanowił zdobyć się na współpracę.

Edgar jadł sobie właśnie w pośpiechu jabłko, które napotkał i odnalazł w tymże jabłku swoje pożywienie, jednocześnie rozmyślał o poważnych sprawach. Bynajmniej nie chodziło tu o sens życia, acz o najbliższą przyszłość tego dzielnego wojownika. Ona zaś rysowała się jedynie w czarnych kolorach z domieszką srogiego gówna.

Wilk był bardzo niecierpliwy. Chciał już dołączyć do tej cholernej karawany, ale najbardziej chciał się do niej dostać tą krwawą drogą.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 26-12-2010, 18:06   #106
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Walther Ulryk

Walther siedział przy ognisku, jedząc kawałek mocno spieczonego Prosiaka. Tamci dwaj leżeli z drugiej strony ogniska.

~Bitwa? wchodzę w to, skoro już usunęliśmy tyle problemów z naszej drogi, to możemy robić to dalej~

Kiwnął głowę na akceptację planu Gambino. Obok leżała jego kusza, na plecach miał przewieszony skrócony kołczan z bełtami, odpowiednio zabezpieczony, żeby pociski nie wypadły przez przypadek. W przepastnej kieszeni bluzy miał jeszcze nóż, o trzy calowym ostrzu. Nie był pewny swojej przydatności w nadchodzącej bitwie. Jego kusza, nie miała imponującego zasięgu, nóż tym bardziej.

~Będę się najwyżej trzymał z tyłu, zwłaszcza że bandaż na głowie jest doskonale widoczny~

Wrzucił kość do ogniska. Zaskwierczał tłuszcz. Wstał i po minięciu całego towarzystwa, udał się za drzewo 10 metrów od ogniska. Za potrzebą. Kuszę zostawił. Nie była mu przecież potrzebna.
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline  
Stary 27-12-2010, 10:02   #107
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Metzger
- To moje znajomki, dzięki nim się tu znalazłem. - machnął ręką w kierunku strażników, którzy starali się wyglądać jak najmniej strażniczo. Co prawda pewnie by i zdążyli dmuchnąć w świstawki, ale pośmiertny ratunek nie bardzo się im uśmiechał. - W burdelu ich poznaliśmy. - Dodał licząc, zapewne na próżno, że kompani zaświta ostatnia schadzka w domu uciech i obudzi się ich czujność.
 
Mike jest offline  
Stary 28-12-2010, 11:28   #108
 
QuartZ's Avatar
 
Reputacja: 1 QuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemu
Cichy

Gdyby Marcus go nie powstrzymał pewnie wylazłby na tych tutaj przed resztą i musiał sam się bić o życie. Gdy tylko wyobraził sobie obraz własnego gardła rozprutego i ciała lezącego trupem jak ten tutaj gnom od razu ucieszył się, że jednak nie rwał się do bitki, w dodatku towarzysze załatwili za niego całą brudną robotę. Idealnie się składa, a scenka na zewnątrz jeszcze przez chwilę obserwowana była przez Cichego w milczeniu. No cóż ... przynajmniej mają jakiegoś żywego

- No to sobie, kurwa, pogadamy... – syknął wściekle Woody, spluwając w ognisko.
- Żebyście wiedzieli, że tak... – odezwał się nagle znienacka jakiś głos, gdzieś z boku.
Marcus i Cichy wynurzyli się z namiotu niemal bezszelestnie, kompletnie zaskakując zatopionych w ogniu walki towarzyszy. Ich niespodziewane, ale całkiem spokojne pojawienie się... W zasadzie zwykłe jak drapanie się po tyłku wyjście z namiotu stawiało pod znakiem zapytania słowa Jeffa. Skoro obaj byli tu już wcześniej i jakby nigdy nic sterczeli obok tej dwójki to wychodziłoby na to, że Baldwin zginął na darmo, a leżący na ziemi najmici dostali w pizdy za samą gościnność.

- Zdaje się że chcecie wiedzieć skąd się tu, kurwa, wzięliśmy? - Rzucił beztrosko do zdyszanych mniej lub bardziej walką towarzyszy. - Gdybym szybciej przecinał więzy, to sam bym się tymi tu zajął. Chyba już rozumiecie sytuację, prawda?. A teraz wracajmy do ustalania czemu w ogóle musiałem te jebane więzy przecinać.

Szybkie przesłuchanie i ustalenie potencjalnego zagrożenia ze strony koleżków tych tutaj patałachów pozwoliło szybko ocenić szanse i potencjalne korzyści z sytuacji. Miał pewien pomysł i w tej chwili najlepiej pasowało to do jego umiejętności, o dziwo znał się na tym lepiej niż na obijaniu pysków i wypruwaniu flaków.
- Wezmę jednego konia, na zwiad. - Przypomniał sobie szybko kierunek wskazany przez jednego z poobijanych cwaniaczków. - Jakby ich kumple mieli nam zrobić niespodziankę na pewno nie dowiecie się ostatni.

Odjechał zastanawiając się nad wszystkimi możliwościami, nad tym skąd zaraz mógł dostać bełt między żebra i skąd sam mógłby obserwować drogę żeby nikt go za szybko nie zauważył. W dodatku słowa o "kumplach z burdelu" wcale a wcale mu się nie podobały. Ktokolwiek to był na pewno nie wróżył nic dobrego. "Albo cholerna straż, albo komuś rozjebaliśmy lokal płacący spore haracze ... tak czy siak przejebane" - pomyślał.
 
QuartZ jest offline  
Stary 28-12-2010, 20:22   #109
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Ustalanie wszystkiego zawsze zajmowało sporo czasu i głupiec tylko byłby tym faktem zdziwiony. Wszak w obręb 'wszystkiego' wchodziła cała masa rzeczy, które trzeba było dopiąć na ostatni guzik, zawiązać w supeł i dopilnować, żeby nic nie uwierało w tyłek. Można było się niecierpliwić i niejeden spośród pasażerów kursu w nieznane, śmiałków wpisanych na listę przybocznych Burnsa ziewał niemiłosiernie i pędził czas na drapaniu po dupie przysłuchując się jak cała reszta radzi, co tu wykombinować, żeby kolejny szary dzień w Bissel nabrał krwistoczerwonej, żywej barwy. Nikt nie wyszedł z prostą jak konstrukcja cepa ideą, by zwyczajnie załadować, co trzeba na wierzchowce, dać im ostrogami po bokach i zniknąć pod lasem, bezpiecznie kryjąc się w objęciach organizatora całej karawany i jego zakapiorów. Awanturnicy byli nimi w istocie i jeśli tylko nadarzała im się okazja do niezłej jatki to za nic nie dawali takiej szansie umknąć, choćby nawet galopowała poza zasięgiem wzroku. Wnet też przyszykowali sobie pole do zawodów. Jeff, wciśnięty w jakąś kępę zielska, z paru metrów był w ogóle niewidoczny. Kompletnie zlewał się z badylami obrastającymi zbocze pagórka, gwarantując sobie pewność pierwszeństwa w natarciu. Walther odszedł gdzieś na bok, próżno było wodzić oczami za towarzyszem, kuszę i większość prowiantu zostawił przy ognisku. Spokojnie odlewał się na korę starego dębu, obrytą serduszkami obiecujących sobie wieczną miłość kochanków. Woody, mocno trafiony w czerep pełną gorzały butlą, sfiksował chyba i również, nic nikomu nie mówiąc, wsiąkł gdzieś jak kamfora. Ulotnił się bez słowa i człapiąc z głową nisko przy ziemi dopełzł aż do oddalonego o dobrych kilkaset metrów zebrania strażników, którzy przyplątali się tu za Metzgerem. Gdyby nie nierozważny rzut kamykiem to pewnie nawet cały ten desperacki numer z szorowaniem brzuchem po ziemi niczym jaszczurka i kryciem się wśród chwastów miałby sens. Opłaciłby się Woody'emu, oddalał go przecież od obozu własnych kumpli, ku którym zmierzała powoli kompania, której wyczekiwali.
Cichy już ich widział. Odjechał od druhów może o ćwierć mili, wjeżdżając na samotny pagórek wznoszący się kilkadziesiąt łokci nad całą scenerią i na raz ściągnął wodze aż koń stanął dęba i o mało, co nie runął razem z feralnym jeźdźcem ze zbocza, na które się dopiero co wgramolili. Dziewiątka... Dziewiątka, czy coś koło tego, zbrojnych zmierzała pieszo ku obozowisku, gdzie bitki już tylko czekano. Pytanie kto tej bitki chce bardziej i kto jest do niej lepiej przygotowany kołatało się jednak pod czaszką Cichego i łaskotało w język, gdy wyjątkowo gorzka odpowiedź zaczynała się formować. Ale to był przedsmak. Jeszcze surowiej zrobiło się, gdy powodowany jakimś instynktem jeździec zdobył się na zlustrowanie dalszego otoczenia i wytężając oczy aż białka poczerwieniały dojrzał następny oddział zbrojnych. Do tej pory spokojnych, ale nagle, bez żadnej widocznej przyczyny, postawionych na równe nogi. Stąd ich nie rozpoznawał, ale już się domyślał.

* * *

Było ich dziewięciu. Nie więcej, nie mniej. Równo dziewięciu obwieszonych orężem morderców.
"Widzę, że kolejka do wycieczki w góry jest naprawdę długa..." – łysiejący dryblas o suchej, pomarszczonej jak śliwka twarzy zaśmiał się donośnie od razu dając swym ludziom znak, by zabierali się do rzeczy. Byli gotowi, z bełtami załadowanymi w magazynkach i cięciwami łuków napiętymi aż drewno u spojeń trzeszczało.
"Coś na to poradzimy..." – szepnął do siebie Jeff, nim świst pędzącego pocisku i głuchy jęk, gdy przywódca obcej grupy zwalił się na ziemię niczym worek ziemniaków, nie zagłuszyły słów.
"SKURWYSYN!" – wydarł się stojący tuż przy pierwszym w przedstawieniu truposzu brunet w łosiowych rękawicach. Strzała opuściła cięciwę, Konrad poczuł jak szyja robi się dziwnie mokra i ciepła. Szczęściem nie miał czasu zastanawiać się nad raną, która i tak była draśnięciem. Pewnie, gdyby bawił się w rozpaczanie i krzyki oberwałby drugą strzałą. Łucznicy szyli do obozowiczów jak szaleni, niczym maszyny, w ogóle nie myśląc o celowaniu, raz za razem zwalniając kołczan z dodatkowego ciężaru. Któryś z nowych przyjaciół Metzgera zwalił się przed nim w piach, dając osłonę od kolejnego z pocisków, które coś dziwnie dziś upodobały sobie żółtowłosego wojownika. Mało brakowało, a w sam środek czoła oberwałby drugi ze strażników, których Konrad przywlókł ze sobą. Strzała ledwie zepsuła mu wypomadowaną fryzurkę. Gdyby tylko jedni i drudzy wiedzieli... Pewnie celowali by lepiej. Zasraniec rzucił się za jakiś stos rozjebanych po okolicy skrzyń i wsysając w siebie chyba dość powietrza, by zostać uznanym za żywiołaka złapał swą gwizdałkę. Ryknął w nią potwornie aż zatrząsł się namiot i nie było wątpliwości, że słyszano go we wszystkich sąsiednich hrabstwach. Musiał ściągnąć tym na siebie uwagę wszystkich, bo kolejne ataki, czy to ze strony napastników czy broniących szlag trafił. Półelf w żelaznym napierśniku rzucił w Wilka nożem, ale był to rzut równie skuteczny, co i ten, którym popisał się Walther. Obaj nożownicy chwycili za oręż do bezpośredniego starcia i ruszyli ku sobie. Gambino czuł się odrobinę nieswojo nurkując wśród zawieruchy bełtów, sztyletów i strzał, pozbawiony jakiegokolwiek pancerza czy broni. W porę zdążył dopaść do beczki z wodą i zza zasłony planował kontratak. Wyczekał aż wśród brzęku stali i ciskanych przekleństw zadźwięczy odgłos opróżnionego magazynku. Wypadł na łysola w przeciągu ułamków sekund, całą uwagę koncentrując na diablo szybkich łapach kusznika. Piekielnik przebierał paluchami po mechanizmach swojego cacka z manualną sprawnością, jakiej można było oczekiwać tylko u prostytutki z kilkunastoletnim stażem, na śniadanie rozpinającej guziki u tunik i spodni. Prawie mu się udało. Ba, nie prawie! Udało mu się, zdążył przeładować i strzelić. Sęk w tym, że wtedy Gambino był już w locie. Nie było siły, aby pocisk trafił. Inaczej niż pięść mnicha, który zwalił się na łysolca obalając gnoja na ziemię. Cios za ciosem, braciszek nacierał w furii, poprawiając kolanem tu i ówdzie, gdzie łokcie i pięści nie wystarczały. Nakurwiał jak po zjedzonym wiadrze białego proszku, ale trafił mu się srogi oponent. Choć wygolony na zero wojak ustępował mnichowi fizycznymi gabarytami to szybkością zdecydowanie nad nim górował. Wił się jak piskorz, wyślizgiwał z chwytów, odbijał uderzenia uwolnionymi z uścisku rękoma w skórzanych karwaszach. Wprawdzie oberwał parę potężnych sęków na pysk, ale gdy po jednym z takich jebnięć wystrzelił naprzód jak z armaty i zębami wpił się w knykcie Gambina wyrywając kawałek mięcha mnich zrozumiał, że czas zacząć traktować wyzwanie poważniej. I naprawdę dać z siebie wszystko.
Tak jak wszystko dawał z siebie Markus, ostrzeliwany z dwóch stron przez bliźniaków w karminowych wamsach. Obaj zmarnowali na samego tylko Goetza pół kołczanu, a drasnęła go ledwie jedna strzała, wpakowana w bark. Inna sprawa, że gdyby wylądowała kilkanaście centymetrów niżej to pewnie problem fałszywego klechy Heironeusa byłby w pełni rozwiązany.
Ostatni z napastników, śniady Baklun z długą czarną kitą włosów opadającą na plecy strzelał najrzadziej, ale gdy już to robił padały trupy. Do tej pory. Konrada nie tak łatwo było zdjąć, choćby nawet z samym Asmodeuszem pijało się wódkę. Metzger był twardy jak skała. Ten rodzaj skały, na jakiej budowało się morskie latarnie, by trwały twardo wśród największego sztormu zrównującego z ziemią miasta i wioski. Dlatego tylko upadł na glebę i rozkasłał się przeraźliwie, gdy strzała przebiła mu płuco. Ktoś inny pewnie nie zdążyłby nawet pomyśleć, że coś jest nie tak, nim Kostucha nie wzięłaby go w objęcia. Nie dziw, że miał problem, by po tym jak oberwał wyjść ze skuteczną kontrą. Goetz wpadł między rodzeństwo w upstrzonych jakimiś herbowymi zwierzakami wamsach i zamłynkował ostrzem w powietrzu, tnąc pierwszego na odlew, skośnie, zostawiając na pikowanym kaftanie pokaźną szramę. Raził mocno, ale nie dość. Musiał zwolnić, odpuścić finalny sztych, osłonić się paradą przed nacierającym z tyłu bliźniakiem, zbić ostrza obu wojów z dala od siebie. Zaklął w duchu widząc, że choć podobni z mordy skurwiele są w walce jak niebo i ziemia. Ten pierwszy był kiepski, może umiarkowany. Łatwo dał się zwieść prostą fintą i teraz gryfy na jego piersi odczuwały rozłąkę między dolną a górną częścią swych cielsk. Za to drugi z braci był nie lada fechmistrzem i pewnie poszatkowałby Markusa na kosteczki, gdyby w sukurs nie przyszedł mu Wilk. Olbrzym rzucił się na szermierza. Łokieć giganta walnął zbrojnego niczym grom, posłał dobry dystans wstecz, dając Goetzowi i Edgarowi dość przestrzeni, by poradzić sobie z drugim z braci. Jeśli tylko będą dość szybcy. A on dość wolny.

* * *

"Kurwa mać..." – zaklął Cichy, rozglądając się na wszystkie strony. Po swojej lewej widział już majaczący w oddali obóz Burnsa od którego dzieliła go już tylko pusta, zielona przestrzeń łąki. Z drugiej strony widział walczących na śmierć i życie kumpli, ku którym ruszyła nawała zbrojnych.
Początkowo słabo widoczna, niknąca w odbijanym od traw słońcu, ale z każdą chwilą... Bliższa.

* * *

Woody wiedział, co robi. Tak mu się przynajmniej zdawało, gdy wytrzaśnięty skądś kamyk wylądował na czaszce oficera. Moment później, gdy w obozie zrobiono raban zwiadowca zmienił zdanie o 180 stopni. Niby przypadł do gleby, niemal wygryzając spod ziemi korzenie chwastów, w które się wtulił, ale strażników było zwyczajnie zbyt wielu. Wśród całej chmary matołów znalazł się bystrzacha, który szybko połączył kropki i po kilkunastu sekundach Woody zmykał przed prawie dwoma dziesiątkami żołdaków. I zemknąłby. Przed pieszymi. Przed konnymi nie było jak. Gdzie niby? Na ukwieconej, płaskiej jak patelnia łące?

"Teraz kurwi synu wpierdolisz ten kamyk" – komendant zbliżył się do skrępowanego wzorem szynki Woody'ego, wciąż jeszcze masując obolały łeb – "Dupskiem".
Kiedy biedak poczuł jak chichoczący żołdacy ściągają mu spodnie łzy napłynęły mu do oczu. Zacisnął zęby i ślepia w oczekiwaniu na najgorsze, czuł już zimno kamyka na pośladkach. Było...
Było kurewsko blisko do najgorszego, ale nagle jakiś potężny gwizd przeszył powietrze i wszyscy stracili zainteresowanie jeńcem. Wrzucili go bezsilnego, powiązanego sznurami od stóp do głów na czyjegoś konia i całą grupą, uzbrojeni, z kuszami w dłoniach i mieczami w gotowości ruszyli na odsiecz osaczonemu kompanowi. Ku obozowi, gdzie właśnie ważyły się losy wielu ludzi.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 28-12-2010 o 20:35.
Panicz jest offline  
Stary 31-12-2010, 09:01   #110
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Metzger
Pomijając fakt, że napastnicy otoczyli ich w biały dzień w nie wiadomo jaki sposób to Metzger nie był zaskoczony takim obrotem sprawy. Właściwie to się nawet spodziewał. Co prawda nie brał pod uwagę możliwości oddychania bez użycia ust, ale to była tylko drobna niedogodność, która mogła popsuć dzień kogoś nastawionego o wiele mniej optymistycznie do świata. Ale nie Metzgerowi, on aż kipiał optymizmem. Krzywiąc się niemiłosiernie sięgnął po kuszę upuszczona przez zabitego strażnika. Była naładowana, Metzger odebrał to jako komplement.
Nie zamierzał się wychylać zza skrzynki, widział doskonale osobnika do którego dobierali się Wilka i Markusa. Nie było daleko, strzał musiał się udać. I udał się, teraz bogowie musieli umieścić bełt w środku wroga.
 
Mike jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172