- Bhoojy wiat lir, e jejm iat fron a fuqem wiik! - klął pod nosem, przemierzając opustoszały ląd. W powietrzu unosił się zapach nadchodzącej zimy, przemieszany z zapachem gnijącego listowia i gałęzi zaścielającego położone przy trakcie wzgórza.
- Jeśli zaraz nie wpadnie mi coś w łapy, z przyjemnością pożre własny ogon!
Raz jeszcze rozejrzał się po okolicy z nadzieją na znalezienie czegoś do jedzenia, nie znajdując nic poza otaczającą go z każdej strony, tajemniczą ciszą. Zimno dawało mu się we znaki, odbierając mu hartu i zasiewając w głowie zwątpienie w pode wzięty cel. Zrezygnowany dreptał w samotności, tęskniąc za księżycowym blaskiem, niemym przyjacielem i patronem wszystkich wilczych braci oraz za stadem, które dobrowolnie opuścił… Nie zwrócił uwagi na to że od dłuższej chwili wędruje drogą, prowadzącą w kierunku ludzkiej osady. Przechylając na bok łeb, spojrzał z zaciekawieniem na oddaloną kilkadziesiąt metrów wieś, na której widok zagościło w jego głowie niemiłe przeczucie. Mimowolnie zjeżyła mu się sierść na karku. Jego wyczulone zmysły wyczuły bowiem zapach krwi i agresji jaki rozlewał się po okolicy. Uniósł górną wargę, odsłaniając rząd piekielnie ostrych kłów, gotowy do ataku i mimo że rozsądek kazał mu omijać to miejsce, podreptał w kierunku wioski.
Bacznie lustrując okolicę i oglądając się za siebie, przekroczył zrujnowaną palisadę, by jego złote oczy mogły dostrzec ogromnych rozmiarów zniszczenia i pożogę. Wszędzie walały się truchła niegdyś zamieszkujących to miejsce ludzi. Wszystkie pozbawione głów lub zastygłe w popiołach dawnych domostw, leżały skurczone w makabrycznych pozach. Fetor jaki odczuwał Uruf był nie do zniesienia. Niczym niemy świadek, przyglądał się wszystkiemu wysoki na pięć metrów drewniany krzyż, znajdujący się w samym centrum tragedii. Na jego szczycie zwisało kilka szkieletów, wciąż oczyszczanych z mięsa przez padlinożerne ptactwo.
Nigdy nie przepadałem za tymi łajdakami, ale chyba nie zasłużyli na taki los – pomyślał Uruf, poczym nie zbaczając z kursu zapuścił się w głąb osady w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Ostatecznie udało mu się odnaleźć martwą krowę.
Sądząc po zapachu, ścięta nie dłużej jak dwie noce temu – pomyślał, poczym bezceremonialnie zabrał się za skonsumowanie jakże nieocenionego znaleziska. Uruf ocenił to miejsce jako niezdatne na leże gównie iż we wszechogarniającym fetorze śmierci i rozkładu nie miałby szans na wykrycie wciąż żywego zagrożenia. Z ulgą opuszczał to miejsce, schodząc na dobre z traktu w nadziei na znalezienia schronienia przed szalejącą pogodą w pobliskiej kępie zieleni.
– Dobrze, może być – wysapał, przedzierając się przez kępy drzew. Dobiegający jego uszu warkot natychmiast postawił go na baczność, lecz nim zdążył zareagować zorientował się że jest otoczony przez połyskujące na złoto ślepia a w jego kierunku kroczyła biała wilczyca.
Uruf podciągnął górną wargę odsłaniając lśniąco białe kły ubarwione krwią z ostatniego posiłku. Jego oczy błyszczały strachem i żądzą mordu. Pozwolił wilczycy podejść jeszcze odrobinę.
- Czego chcesz! – parsknął w końcu.
Odsłoniwszy lekko kły nieznajoma położyła po sobie uszy, widać niezbyt uprzejmy ton obcego niezbyt jej się spodobał.
- Pytanie brzmi, czego TY tu chcesz? To nasz teren.
Przystanąwszy kilka kroków przed pobratymcem uniosła dumnie głowę przymrużając lekko ślepia.
- Kurwa! – zaklął w myślach wilkołak. Powściągnął swój język wiedząc iż z całym stadem niema szans.
Rozejrzał się spokojnie dokoła, zawieszając wzrok na wilczycy.
- Zwyczajnie szukam schronienia, musisz wybaczyć ale pogoda nie sprzyja wędrówkom a wiatr zwodzi zmysły - rzekł, spoglądając bez mrugnięcia wilczycy w oczy.
Ta przez chwilę jeszcze spoglądała nań nieufnie po czym odwróciła się w stronę stada i zaczęła odchodzić.
- Niech więc tak będzie. Z naszej strony nie musisz się niczego obawiać. - mruknęła jeszcze zerkając na niego po czym położyła się przymykając ślepia. Reszta stada po chwili poszła jej stadem, choć co jakiś czas wilkołak czuł na sobie czujne spojrzenia obcych. W stadzie było coś dziwnego i dopiero po paru chwilach, gdy emocje opadły udało mu się ustalić, co to było - większość watahy stanowiły samice, i to głównie młode, które niedawno wyrosły ze szczenięcych lat, pomimo to większość z nich pokryta była ranami, w tym kilka wydawało się być całkiem świeżych i stanowczo zadanych ludzka bronią, a nie kłami, czy pazurami innych pobratymców...
Uruf z zatrwożeniem przyglądał się okaleczonym zwierzętom. Ten tak znany widok wywołał u niego gniew, miał teraz ochotę kogoś rozszarpać.
Warknął cicho w kierunku stada, ściągając na siebie ich uwagę. Stał teraz na równi z wilczycami w swej wilczej postaci srebrnego wilka.
- Co wam się przytrafiło? - z nieukrywaną doza niepewności odezwał się raz jeszcze.
Kilka wilków uniosło pyski spoglądając na niego z wyraźną niechęcią, zaraz jednak z powrotem opuściło je ignorując go, jedynie szkarłatno oka przywódczyni spojrzała nań z lekkim politowaniem w ślepiach.
- Walczyliśmy na wojnie, oto co sie stało. - odparła krótko.
Wilkołak szybko zorientował się jak oczywiste pytanie zadał
– Domyślam się – sprostował, spoglądając teraz ku wierzchołkom drzew jakby chciał przenieść się w inne miejsce.
- Wojny z ludźmi to była dla mnie codzienność, wiec jeśli nie chcesz o tym mówić, nie mam zamiaru cie do tego zmuszać. Uruf wziął haust zimnego rześkiego powietrza, zakręcił się kilka razy wokół własnej osi i legnął układając pysk na przednich łapach a z nozdrzy wydobyła się para ciepłego oddechu.
Wilczyca ziewnęła składając pysk na łapach i przymknęła oczy. Przez kilka chwil słychać było jedynie szum wiatru i ciche powarkiwania, gdy któryś z wilków odganiał drugiego ze swego miejsca.
- Nie pochodzisz stąd. - w głosie przewodniczki słychać było nutę raczej stwierdzenia niż pytania
- Czemu tu przyszedłeś?
Wilkołak poczuł się odrobinę nieswojo, kiedy przyszło mu odpowiadać na trudne dla niego samego pytanie, na które bowiem odpowiedzi nie znał.
- Konflikt ze stadem zmusił mnie do jego opuszczenia. Zresztą, dość miałem wschodniego lasu, gdzie zawsze zimą brakuje zwierzyny. – bronił swej dumy, walcząc zarazem z własną przeszłością.
Westchnąwszy pokiwała lekko łbem.
- Rozumiem. Na zachodzie nie jest lepiej, większość zwierzyny uciekła, jeśli nie uda się nam znaleźć wkrótce nowych łownych terenów czeka nas głód. Podniosła sie i przeciągnęła otrząsając przesiąknięte wilgocią futro.
- Jestem Naira. - dodała po chwili spoglądając z powagą na wilkołaka z oczekiwaniem.
Poczuwszy się odrobinę bardziej komfortowo, przysiadł na tylnych łapach.
- Uruf – odparł krótko, stawiając uszy pionowo.
Przed chwilą zahaczyłem o zdewastowaną osadę. Ślady nie pozostawiały wątpliwości że mordercy kierowali się zemstą. Wilkołak przechylił głowę wpatrzony w wilczyce.
Ta sprawiała wrażenie, iż gdyby mogła wzruszyłaby ramionami.
- A czego się spodziewałeś? Ci cali... władcy... - słowo to wypluła wrecz z obrzydzeniem -
...i ci ich żołnierze... Ludzie nawykli do okrucieństwa, zresztą nie tylko oni. To nie pierwsza taka osada i nie ostatnia. - Mów co chcesz ale żaden człowiek nigdy nie będzie mną żądził. Powiedziawszy to ziewnął i zmęczony lęgnął do snu. Poderwał głowę jeszcze na chwile aby omieść stado wzrokiem.
- Może chcesz podróżować zemną? – zwrócił się do wilczycy.
Przez chwilę biało futra wilczyca spoglądała nań milcząc po czym przymknęła ślepia również szykując się do snu.
- Rozważę tą propozycję...
Mruknęła jeszcze ziewając po chwili jej oddech wyrównał się, zmęczona całodziennym pościgiem wraz ze swa watahą zapadła w niespokojny sen drapieżcy.