Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2010, 17:26   #28
szarotka
 
Reputacja: 1 szarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skał
Spotkanie ze starą znajomą, a co więcej - sąsiadką, wprawiło Beatriz w dobry humor. Świat jest naprawdę mały, żeby na wielkim morzu spotkały się dwie stare przyjacióły. Chociaż, jak pamięta, surowa i podgryzająca się wzajemnie była to zażyłość. Dziewczyna wolała jednak po stokroć towarzystwo lubieżnej Carloty, niż udającej wielką panią dwórki krolewskiej.

Tak po prawdzie to musiała się rozmówić z tą kobietą, zanim zejdą na ląd, a zamknięcie na ograniczonej powierzchni liniowca, nawet tak dużego jak Elisabeth, sprzyjało podejmowaniu decyzji. Chociażby z dręczącej bezczynności.

Zapukała do drzwi kajuty monteńskiej damy i weszła do środka po odczekaniu grzecznościowego momentu. Nie ukłoniła się, ale nie sprawiała wrażenia osoby, która zapomniała o tym geście. Raczej osoby sądzącej, że to zupełnie zbyteczne.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, señorita de Villon - zamknęła za sobą drzwi - Ale zajmę moment jedynie, a nie darowałabym sobie, gdybym nie zapytała o pewną nurtującą mnie sprawę.
Wygładziła spódnicę na podołku, zastanawiając się jak zgrabnie ubrać w słowa swoje spostrzeżenia.
- Wydała mi się pani podobna do kogoś, kto mieszkał niegdyś w moim sąsiedztwie. Rancho Valles de Verde w zachodniej Castilli, na granicy Zepedy i Torres. Ów monteńczyk, który owe ziemie za... - ugryzła się w jęzor i poprawiła momentalnie - Który owymi ziemiami zarządzał, miał podobne rysy twarzy i takie same oczy, więc zastanawiałam się czy jesteście przypadkiem rodziną.
Rosalinda obdarzyła przybyłą niewidzącym spojrzeniem.
- Przyniosłaś może gorącej wody? - zapytała - Jeżeli nie, to owszem, przeszkadzasz…
Ponieważ jednak nauczono ja grzeczności – nawet dla ludzi nie znających swojego miejsca – wysłuchała paplaniny dziewczyny do końca.
- Naprawdę sadzisz, że wszyscy monteńczycy są za sobą spokrewnieni? – westchnęła – Ile lat ma ten mężczyzna?

- Żeby być w jakimś stopniu spokrewnionym ze wszystkimi, trzeba by było urodzić się w Castilii - rzuciła, pozornie niezrażona, zaś w duchu zjeżyła się jak kocica - Ale istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że dwie tak podobne osoby nie mają ze sobą nic wspólnego - przeszła parę kroków po kajucie, wyglądając przez bulaj, po czym oparła się pośladkami o szafkę, spoglądając na kobietę - Miał na oko około trzydziestki, może trochę więcej. Imienia jego nie poznałam, ale chodziły plotki, że wyjechał gdzieś do Avalonu. Macie, pani, tam jakichś krewnych? Może to ktoś z rodziny?

Co za pinda; myślała patrząc na szlachcianeczkę. Mogłaby mi buty lizać tak naprawdę, ale w swej przenikliwości nie wpadła na to, że oczy mogą się mylić w ocenie.
- Nie.
- odpowiedziała Rosalinda zdecydowanie, pewnie - Coś jeszcze?
Dziewczyna wygięła lekko brew i skubnęła palcami warkocz.
- Cóż to “nie” ma oznaczać? Nie, to nie rodzina, czy może nie, nie ma pani krewnych w Avalonie, czy może: nie, nie odpowiem jakiejś obcej babie? - uśmiechnęła się uprzejmie - Ach zupełnie zapomniałam jak oszczędni w słowach są monteńczycy. Większość arystokratów zazwyczaj wypowiada się pełnymi zdaniami. Cóż, sądziłam po prostu że wie señorita, gdzie jest jej brat.
Strzelała na ślepo, licząc że trafi. A nuż rozmówczyni odpowie coś, co ją zdradzi.
- Nie mam brata - warknęła Rosalinda - a moja cierpliwośc jest na wyczerpaniu. Czy ja chodzę , dziewczyno, do stajni i zakłócam Ci intymne tete-a-tete z twoją kobyłą? Która, nota bene, nazywa się tak samo jak statek, z którego rzekomo porwano naszą wesołą rozbitkę?

Doprawdy, to dziecko ma wysoce bujną wyobraźnię. A w teoriach spiskowych pobiłaby najtajniejsze bractwa castylijskie... Ale z tego wynika, że umie jednak dostrzegać detale w całości. Tyle, że mogłaby z nich konstruować jakąś zmyślniejszą podstawę. No cóż, osiągneliśmy chociaż tyle, że wyszła z równowagi.
Beatriz uśmiechnęła się tak, jakby właśnie odniosła jakiś drobny sukces.
- Najmocniej przepraszam, przeszkodziłam w jakimś tete-a-tete? - zerknęła całkiem jawnie pod łóżko, nieco przechylając głowę - Dobrze go pani schowała. Co do Carloty, przejęzyczyła się chyba biedaczka na mój widok. Pracowałam kiedyś dla niej i darzy mnie widać sporym sentymentem z dawnych lat. Wykryła pani jeszcze jakiś spisek?

- Posłuchaj - Rosalinda podniosła się z zydla - zapytałaś, grzecznie opowiedziałam. Potem Cie pożegnałam. A ty ciągle tu jesteś. Masz jeszcze jakieś pytania, czy spodobało Ci się moje towarzystwo? Bo ja już jestem Tobą zmęczona.
- Towarzystwo owszem, ze wszech miar interesujące. Wielka szkoda, że tak mizerne i mało wytrzymałe; dyplomaci powinni mieć mocniejsze nerwy. Porozmawiam sobie z señoritą innym razem. A kąpiel mogę zaproponować jedynie zimną, wątpie by grzali tu wodę nawet dla najzacniejszych ciał.
Z tymi słowy skłoniła głowę z uszanowaniem, akurat tyle ile wypadało i pomaszerowała do drzwi.
Miała naprawdę ochotę wrócić tu z wiadrem wody i chlusnąć nim na Rosalindę, ale już setny raz karciła się na nie przykładaniu się do swojej roli.
Chyba nie będę dobrą chłopką; westchnęła w myślach.

Nastrój zdecydowanie poprawił jej George. Przy nim granie kogoś, kim się nie jest, było nawet zabawne, chociaż nie przyjmował wszystkiego co powiedziała, za pewnik, to było widać. Tym niemniej mógł okazać się pomocny.
Nieszczęśliwie musiał trzymać się Jaśnie Dobrotliwej Pani (w jakimś stopniu kojarzyła się ona dla Beatriz z Dobrym Królem); cały plan poszukiwawczy stał ponownie na dobrej drodze do rozwlekania się w czasie. Ale castillianka umiała być cierpliwa. Zwłaszcza gdy złapała trop.

*
Umówiła się z Wardem, iż spotka się z nim za kilka godzin w “Złotym Ościeniu”, tawernie przy nabrzeżu. Sama zaś zwiedziła port (niezwykle bolejąc nad tym że nie na grzbiecie Lusity, ale przekonano ją w końcu że liniowiec nie da rady przybić do tutejszego nabrzeża i koń zejdzie na ląd w kolejnym porcie), przehandlowała zdobyczną piracką biżuterię i kupiła więcej jedzenia (któż wiedział, czy trafi jej ponownie jakiś się darmowy wikt). Gdy snuła się ulicę dalej od kapitanatu, okolicę ożywiły jakieś wystrzały. Beatriz przepchnęła się zatłoczoną uliczką w stronę, skąd padły odgłosy i po uporczywym przepatrywaniu tłumu w końcu dostrzegła przyczynę i skutek zamieszek.
Ten strój i kudły nie mogły sugerować nikogo innego niż jaśnie panią de Villon. Jakieś ciała na ziemi (nie widać było ile) i przerzedzona obstawa kobiety wskazywały, że to właśnie ona była celem napaści. Zaś grupa najemników, która pojawiła się w polu widzenia, dawała do zrozumienia całkiem jasno: to jeszcze nie koniec.

Nie by jakoś szczególnie zależało castilliance na życiu montenki; sięgnęła po pistolet bardziej z przyzwyczajenia do żywego reagowania na kłopoty. I wypaliła w stronę jednego z obwiesiów również odruchowo, bo przecież tak wypadało. Piracki kordelas nadal miała przy boku, ale wahała się z ruszeniem na tak zwaną odsiecz (chociaż może to zbyt górnolotne określenie), bowiem bohaterski laur postanowił zgarnąć (jak się wydawało) wielki eiseńczyk, włączając się do akcji.
Czarnowłosa stała na ulicy, zastanawiając się, czy jej udział w zamieszaniu będzie konieczny, profilaktycznie ładując pistolet i pozostawiając jeden nabity w zapasie.
 
__________________
Wszechświat stworzony jest z opowieści. Nie z atomów.

Ostatnio edytowane przez szarotka : 29-12-2010 o 18:21. Powód: brak konia
szarotka jest offline