| Plany zmieniały się dość szybko. Rankiem zaczął się przygotowywać do wyjazdu po zapasy, a południem przyjechały krasnoludy. - Witajcie. – łotrzyk uścisnął ich prawice – Istotnie umawiałem się z Zoltanem, na małą wycieczkę w góry. Siadajcie, zaraz przyniosę mapy okolicy i pogadamy o szczegółach.
Usiedli, Alto poprosił w kuchni o przygotowanie ciepłego posiłku dla khazadów, a sam poszedł do komnaty Białej Damy. Była chwila czasu zanim krasnoludy zaspokoją głód. Zapukał, po czym wszedł do środka. - Shannon, pożyczę mapy gór na zachodzie. Te z zaznaczonymi kopalniami. Wybieram się tam z przybyłymi krasnoludami… - zawahał się chwilę – Może zabrałbym też Twój kamień, co? W końcu najlepiej z nas wszystkich wiesz gdzie one się znajdowały. Wiem że to ryzykowna pora na górskie wędrówki, ale tak uda nam się przyspieszyć uruchomienie wydobycia. Pójdziesz ze mną?
Usiadł przy stole, razem z brodaczami i pokazał im mapy. Opisał dokładnie wszystko co wiedział o położeniu kopalni, zwracając uczciwie uwagę na to, że ostatni raz były czynne 150 lat temu. Starł się przypomnieć wszystkie szczegóły o jakich słyszał od Petera i Shannon. - Skoro terminy was gonią, nie będziemy zwlekać. Możemy ruszać do dnia, prawie zdążymy się przygotować. Odpoczniecie po podróży, a jutro w drogę. – łotrzyk popatrzył na krasnoludy, a potem na kompanów. – Jeśli ktoś jest chętny na wyprawę w góry, to zapraszamy do kompanii.
Cały dzień zszedł na przygotowaniach. Alto pakował się dokładając coraz to nowe rzeczy do plecaka, które podpowiadała mu Nelli i Ragnar. Rakiety śnieżne, spory zapas liny, prócz tej z kotwiczką którą miał już wcześniej, jedzenie, ciepłe ubranie, mały namiot z potrójnego płótna. Beczułkę ze spirytem i zapas oliwy do lampy ułożył na samym dnie plecaka. Przeglądał właśnie jego zawartość wieczorem, dokładając dodatkowe krzesiwo i hubkę kiedy weszła Marie. - Na prawdę chcesz w te góry jechać? To chyba niebezpieczne. A jak was lawina przysypie, albo na śmierć zamarzniecie, albo pobłądzicie, albo was hobgobliny napadną, albo zwierz dziki, albo...- to zadziwiające ile potrafiła wymyślić złych rzeczy jakie mogły się im przytrafić. Alto byłby nawet pełen podziwu dla Myszy wyobraźni gdyby nie fakt, że takie kasandryczne wizje rozpatrywała z jego osobą w roli głównej. - Ano jadę. Kopalnie trzeba oglądnąć, bo nam wszystkim przez tych najemników, robotników i cała tę cholerną hałastrę wkrótce głód tu zaświeci. Skarbiec fajna rzecz, do momentu kiedy coś w nim schowane. – Alto pakował swoje bety do plecaka, zastanawiając się czego zapomniał. – Jedziesz do Lavinquer po zapasy? - Jadę chyba... - zsunęła pierścień z palca i założyła go łotrzykowi. - Masz. Przed zimnem cię obroni. Tak samo jak szal... - jej nieodłączna część garderoby w której paradowała czy to do gaci i obszernej bluzy, czy sukni balowej lub nocnej koszuli. Zarzuciła srebrzystą materię na szyję Alta. - Wiem, babski trochę. Ale upchaj pod koszulą a grzał cię będzie magicznie.
Dobrze że w góry nie chciała z nim jechać. Układał sobie przemowę, argumenta i kontrargumenta, gdyby jednak się uparła. Miał złe przeczucia odnośnie tej wyprawy. - Zaczekaj… - złapał ją za rękę kiedy zbliżyła się z szalem i zarzuciła mu go na szyję. – Ty też po zimnicy będziesz jeździć. Szal ci się przyda.
- Ale ja będę po gospodach nocować. Bierz po prostu - usiadła na łóżku i posłała mu groźne spojrzenie. - A nie mogą te krasnoludy same leźć?
- No nie mogą, bo kopalnie zasypane, że ni chu chu same nie znajdą. Po prawdzie ja tylko je na mapie widziałem, no ale ktoś z nimi iść musi. – łotrzyk spojrzał na nią i usiadł przerywając pakowanie. – Gospód po drodze nie będziesz miała, chyba dopiero na trakcie i w samym mieście. Podzielmy się, co? Wezmę pierścień, a ty zostaw sobie szal.
- Mowy nie ma - potrząsnęła energicznie główką. - Bierz szal i mi ciśnienia nie podnoś. W górach i tak będzie o niebo mroźniej niż na nizinie. Boczysz się na mnie, co?
- Boczę. Fochy stroję. Nie odzywam się. – łotrzyk uśmiechnął się krzywo. – Co mi innego pozostało. Fergus mówił ci coś co będzie robił przez te kilka miesięcy? - Robotę jakąś ma - niewinnie wzruszyła ramionami i ściszyła głos. - Znaczy... włam jakiś. Ale o co ty się boczysz w zasadzie? Boś chyba nie jest zazdrosny? To głupie potwornie.
- Zazdrosny? Pewnie że głupie. Ty byś nie była, jakbym w jednej komnacie dwie noce z jakąś dziewuchą spędził i wyjeżdżać w cholerę z nią chciał? - No... - łotrzyk instynktownie uniknął ciosu z łokcia. - Fakt, to mogło podejrzanie wyglądać. Ale przecież wiesz, że nasza relacja... moja z Fergusem... - zaczęła się plątać. - Nie jest taka.
- Nie wiem. Tyle wiem co wyczytałem… coś mi po obuchu powiedziała. – poprawił się po uniku przed kuksańcem – I on za tobą tak przez morza, góry i bezdroża… A i obiecał że mi łeb urwie. – uśmiechnął się znowu. - Jak to łeb urwie? - zesztywniała nagle jak struna i spojrzała mu w oczy. - Gadaliście w ogóle? - No, normalnie. Trach i Alto bez głowy, jak tylko cię dalej będę bałamucił i do grzechu przywodził. – zerknął na nią z ukosa – Może powinienem posłuchać tego twojego Fergusa, co?
Teraz on spróbował połaskotać ją łokciem w żebra. - Nic mi nie gadał... - była tak zdziwiona, że nawet nie zauważyła kuksańca i zebrała cios w bok. Delikatny. Zaczepny. Nie taki jakie jej Fergus serwował. On jej nie pobłażał nigdy. Spojrzała na niego po chwili i lekko wykrzywiła usta. - To skoro się na mnie gniewasz to już koniec z nami? Nigdy nie byłam z nikim związana. Pojęcia nie mam jak to działa.
- Tak, koniec z nami. Wynocha z mojego pokoju, nie chcę cię znać. – łotrzyk wywrócił oczami i spojrzał na nią. – Ty tak na serio? Niczego w tych swoich romansach, kanconach i eposach rycerskich nie wyczytałaś? Tam życie lordów i ich dam serca wyłożone jak na dłoni.
- Oj, w tych moich pamfletach to za drobniejsze sprawy do tragedii dochodzi. Powinieneś nie tyle mnie porzucić co pchnąć sztyletem, a później sam fiolkę trucizny zażyć - wyszczerzyła się radośnie i przysunęła bliżej do łotrzyka. - Mogę ci użyczyć jednej jeśli chcesz. Takiej co byś długo cierpiał i wolno odchodził. I jeszcze zdążysz szesnastozgłoskowcem dramata opisać.
- Pamiętaj, z rymowanek to ja tylko weselne przyśpiewki w stylu „kapela grać, waszażesz mać!” – Alto parsknął w końcu śmiechem. – No racja - klepnął się w czoło jakby popełnił gafę. - Sztyletem pchnąć… wiedziałem że jest prostsze wyjście. A tak w ogóle, to gdzieś ty się nauczyła trucizny warzyć?
- Fergus mnie nauczył. - Ściszyła głos - Czas grzechy wyznać. Jestem zła i zepsuta. Dla igraszki zło sieję. Wszystkich tych ludzi cośmy po drodze spotkali... - przybrała dramatyczną minę. - Już po wygonach nie pohasają. Wytrułam ich hurtem sromotnie.
- Fergus uczył? Niewinną jak łza bardkę? Ej, a mówią że do dziewic zło, biesy i demony siarczyste przystępu nie mają. – pokręcił głową z dezaprobatą – A tu trucicielka pod bokiem. Hmm… Hmm… a może byśmy się zielskiem dziś potruli trochę, na odjezne? - Chętnie. Skręcaj waćpan – usiadła na łóżku, zakładając nogę na nogę. - Aleś mi na pytanie najważniejsze nie odpowiedział. Chcesz mnie jeszcze? Mątwę i trucicielkę? A dziewice źli biorą. Ty wziąłeś.
- A jaki ja tam zły! Rycerz w lśniącej zbroi, psiakrew ze mnie. Przyjrzyj ty mi się dobrze, nie wyglądam na księcia z bajki? – zębami rozplątywał troki woreczka ze zwidką – Czy chcę cię? Miłuję waćpannę jako duszę własną, rano i wieczorem, na czczo i po jedzeniu, na koniu i pieszo… Cholera. No, wreszcie… - Skończył cytat z eposu niezupełnie zgodnie z oryginałem, po czym wysupłał liście i zaczął zwijać w tutkę. Przypalił, zaciągnął się głęboko i wetknął skręta Myszy do ust.
Ułożyła się wygodniej w pozycji półleżącej i oparła głowę na jego kolanach. Zaciągnęła się kilka razy z rzędu. - No to o co się boczysz? Miłość ponoć najważniejsza... Mamy siebie. To starczy.
Patrzyła w milczeniu jak dym wypływa z jej ust gęstą chmurą. - Tylko wróć z tych gór. I jakiś ładny prezent mi przywieź. – oczy jej zrobiły się szkliste. Kolejny buch i jeszcze jeden i chyba zapomniała żeby się z nim w ogóle ziołem podzielić. - Jak to z nami będzie? Meg i Wulf wspólne komnaty sobie urządzają. Jak nic weselicho rychło będzie. A my? My też na poważnie? Bo wiesz, ustatkować się... pierścionek na palcu, gromadka dzieci... Ja się w tym nie widzę. Rety... Przyciężkie tematy poruszyłam. Ale może trzeba, bo skoro... - usta rozruszały się na dobre. - Jak to z nami będzie? A kto to wie… Dekadnia nie możemy wytrzymać bez skakania sobie do oczu, to co tu planować na zapas. Dobrze mówisz, mamy siebie. To i tak sporo, nie?
Skończyła się zwidka, w głowie zaczęło się kręcić lekko, a ona dalej mówiła jak nakręcona. - No ja też się w tym nie widzę. Choć wspólną komnatę można by obmyśleć, na początek. Hmm?
- Może i by można... - skończyła sennym głosem. Ziewnęła. Po chwili jej oddech stał się miarowy jakby miała za moment zasnąć. Alto siedział bez ruchu aż zasnęła, odgarnął kosmyk włosów z jej czoła, po czym ułożył ją w łóżku delikatnie i położył się obok. Trzeba się wyspać porządnie. Myślał jeszcze chwilę nad tym co mówiła. Zobaczymy czy starczy...
Jeszcze przed świtaniem Alto wyślizgnął się z łóżka i zszedł do głównej sali gotowy do drogi. |