Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-12-2010, 20:40   #21
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Plany zmieniały się dość szybko. Rankiem zaczął się przygotowywać do wyjazdu po zapasy, a południem przyjechały krasnoludy.
- Witajcie. – łotrzyk uścisnął ich prawice – Istotnie umawiałem się z Zoltanem, na małą wycieczkę w góry. Siadajcie, zaraz przyniosę mapy okolicy i pogadamy o szczegółach.
Usiedli, Alto poprosił w kuchni o przygotowanie ciepłego posiłku dla khazadów, a sam poszedł do komnaty Białej Damy. Była chwila czasu zanim krasnoludy zaspokoją głód. Zapukał, po czym wszedł do środka.
- Shannon, pożyczę mapy gór na zachodzie. Te z zaznaczonymi kopalniami. Wybieram się tam z przybyłymi krasnoludami… - zawahał się chwilę – Może zabrałbym też Twój kamień, co? W końcu najlepiej z nas wszystkich wiesz gdzie one się znajdowały. Wiem że to ryzykowna pora na górskie wędrówki, ale tak uda nam się przyspieszyć uruchomienie wydobycia. Pójdziesz ze mną?

Usiadł przy stole, razem z brodaczami i pokazał im mapy. Opisał dokładnie wszystko co wiedział o położeniu kopalni, zwracając uczciwie uwagę na to, że ostatni raz były czynne 150 lat temu. Starł się przypomnieć wszystkie szczegóły o jakich słyszał od Petera i Shannon.
- Skoro terminy was gonią, nie będziemy zwlekać. Możemy ruszać do dnia, prawie zdążymy się przygotować. Odpoczniecie po podróży, a jutro w drogę. – łotrzyk popatrzył na krasnoludy, a potem na kompanów. – Jeśli ktoś jest chętny na wyprawę w góry, to zapraszamy do kompanii.

Cały dzień zszedł na przygotowaniach. Alto pakował się dokładając coraz to nowe rzeczy do plecaka, które podpowiadała mu Nelli i Ragnar. Rakiety śnieżne, spory zapas liny, prócz tej z kotwiczką którą miał już wcześniej, jedzenie, ciepłe ubranie, mały namiot z potrójnego płótna. Beczułkę ze spirytem i zapas oliwy do lampy ułożył na samym dnie plecaka. Przeglądał właśnie jego zawartość wieczorem, dokładając dodatkowe krzesiwo i hubkę kiedy weszła Marie.

- Na prawdę chcesz w te góry jechać? To chyba niebezpieczne. A jak was lawina przysypie, albo na śmierć zamarzniecie, albo pobłądzicie, albo was hobgobliny napadną, albo zwierz dziki, albo...- to zadziwiające ile potrafiła wymyślić złych rzeczy jakie mogły się im przytrafić. Alto byłby nawet pełen podziwu dla Myszy wyobraźni gdyby nie fakt, że takie kasandryczne wizje rozpatrywała z jego osobą w roli głównej.
- Ano jadę. Kopalnie trzeba oglądnąć, bo nam wszystkim przez tych najemników, robotników i cała tę cholerną hałastrę wkrótce głód tu zaświeci. Skarbiec fajna rzecz, do momentu kiedy coś w nim schowane. – Alto pakował swoje bety do plecaka, zastanawiając się czego zapomniał. – Jedziesz do Lavinquer po zapasy?
- Jadę chyba... - zsunęła pierścień z palca i założyła go łotrzykowi. - Masz. Przed zimnem cię obroni. Tak samo jak szal... - jej nieodłączna część garderoby w której paradowała czy to do gaci i obszernej bluzy, czy sukni balowej lub nocnej koszuli. Zarzuciła srebrzystą materię na szyję Alta. - Wiem, babski trochę. Ale upchaj pod koszulą a grzał cię będzie magicznie.

Dobrze że w góry nie chciała z nim jechać. Układał sobie przemowę, argumenta i kontrargumenta, gdyby jednak się uparła. Miał złe przeczucia odnośnie tej wyprawy.
- Zaczekaj… - złapał ją za rękę kiedy zbliżyła się z szalem i zarzuciła mu go na szyję. – Ty też po zimnicy będziesz jeździć. Szal ci się przyda.
- Ale ja będę po gospodach nocować. Bierz po prostu -
usiadła na łóżku i posłała mu groźne spojrzenie. - A nie mogą te krasnoludy same leźć?
- No nie mogą, bo kopalnie zasypane, że ni chu chu same nie znajdą. Po prawdzie ja tylko je na mapie widziałem, no ale ktoś z nimi iść musi.
– łotrzyk spojrzał na nią i usiadł przerywając pakowanie. – Gospód po drodze nie będziesz miała, chyba dopiero na trakcie i w samym mieście. Podzielmy się, co? Wezmę pierścień, a ty zostaw sobie szal.
- Mowy nie ma -
potrząsnęła energicznie główką. - Bierz szal i mi ciśnienia nie podnoś. W górach i tak będzie o niebo mroźniej niż na nizinie. Boczysz się na mnie, co?
- Boczę. Fochy stroję. Nie odzywam się. –
łotrzyk uśmiechnął się krzywo. – Co mi innego pozostało. Fergus mówił ci coś co będzie robił przez te kilka miesięcy?
- Robotę jakąś ma - niewinnie wzruszyła ramionami i ściszyła głos. - Znaczy... włam jakiś. Ale o co ty się boczysz w zasadzie? Boś chyba nie jest zazdrosny? To głupie potwornie.
- Zazdrosny? Pewnie że głupie. Ty byś nie była, jakbym w jednej komnacie dwie noce z jakąś dziewuchą spędził i wyjeżdżać w cholerę z nią chciał?

- No... - łotrzyk instynktownie uniknął ciosu z łokcia. - Fakt, to mogło podejrzanie wyglądać. Ale przecież wiesz, że nasza relacja... moja z Fergusem... - zaczęła się plątać. - Nie jest taka.
- Nie wiem. Tyle wiem co wyczytałem… coś mi po obuchu powiedziała. –
poprawił się po uniku przed kuksańcem – I on za tobą tak przez morza, góry i bezdroża… A i obiecał że mi łeb urwie. – uśmiechnął się znowu.
- Jak to łeb urwie? - zesztywniała nagle jak struna i spojrzała mu w oczy. - Gadaliście w ogóle?
- No, normalnie. Trach i Alto bez głowy, jak tylko cię dalej będę bałamucił i do grzechu przywodził. – zerknął na nią z ukosa – Może powinienem posłuchać tego twojego Fergusa, co?
Teraz on spróbował połaskotać ją łokciem w żebra.
- Nic mi nie gadał... - była tak zdziwiona, że nawet nie zauważyła kuksańca i zebrała cios w bok. Delikatny. Zaczepny. Nie taki jakie jej Fergus serwował. On jej nie pobłażał nigdy. Spojrzała na niego po chwili i lekko wykrzywiła usta. - To skoro się na mnie gniewasz to już koniec z nami? Nigdy nie byłam z nikim związana. Pojęcia nie mam jak to działa.
- Tak, koniec z nami. Wynocha z mojego pokoju, nie chcę cię znać. –
łotrzyk wywrócił oczami i spojrzał na nią. – Ty tak na serio? Niczego w tych swoich romansach, kanconach i eposach rycerskich nie wyczytałaś? Tam życie lordów i ich dam serca wyłożone jak na dłoni.
- Oj, w tych moich pamfletach to za drobniejsze sprawy do tragedii dochodzi. Powinieneś nie tyle mnie porzucić co pchnąć sztyletem, a później sam fiolkę trucizny zażyć -
wyszczerzyła się radośnie i przysunęła bliżej do łotrzyka. - Mogę ci użyczyć jednej jeśli chcesz. Takiej co byś długo cierpiał i wolno odchodził. I jeszcze zdążysz szesnastozgłoskowcem dramata opisać.
- Pamiętaj, z rymowanek to ja tylko weselne przyśpiewki w stylu „kapela grać, waszażesz mać!”
– Alto parsknął w końcu śmiechem.
– No racja - klepnął się w czoło jakby popełnił gafę. - Sztyletem pchnąć… wiedziałem że jest prostsze wyjście. A tak w ogóle, to gdzieś ty się nauczyła trucizny warzyć?
- Fergus mnie nauczył.
- Ściszyła głos - Czas grzechy wyznać. Jestem zła i zepsuta. Dla igraszki zło sieję. Wszystkich tych ludzi cośmy po drodze spotkali... - przybrała dramatyczną minę. - Już po wygonach nie pohasają. Wytrułam ich hurtem sromotnie.
- Fergus uczył? Niewinną jak łza bardkę? Ej, a mówią że do dziewic zło, biesy i demony siarczyste przystępu nie mają. –
pokręcił głową z dezaprobatą – A tu trucicielka pod bokiem. Hmm… Hmm… a może byśmy się zielskiem dziś potruli trochę, na odjezne?
- Chętnie. Skręcaj waćpan – usiadła na łóżku, zakładając nogę na nogę. - Aleś mi na pytanie najważniejsze nie odpowiedział. Chcesz mnie jeszcze? Mątwę i trucicielkę? A dziewice źli biorą. Ty wziąłeś.
- A jaki ja tam zły! Rycerz w lśniącej zbroi, psiakrew ze mnie. Przyjrzyj ty mi się dobrze, nie wyglądam na księcia z bajki? –
zębami rozplątywał troki woreczka ze zwidką – Czy chcę cię? Miłuję waćpannę jako duszę własną, rano i wieczorem, na czczo i po jedzeniu, na koniu i pieszo… Cholera. No, wreszcie… - Skończył cytat z eposu niezupełnie zgodnie z oryginałem, po czym wysupłał liście i zaczął zwijać w tutkę. Przypalił, zaciągnął się głęboko i wetknął skręta Myszy do ust.
Ułożyła się wygodniej w pozycji półleżącej i oparła głowę na jego kolanach. Zaciągnęła się kilka razy z rzędu.
- No to o co się boczysz? Miłość ponoć najważniejsza... Mamy siebie. To starczy.
Patrzyła w milczeniu jak dym wypływa z jej ust gęstą chmurą.
- Tylko wróć z tych gór. I jakiś ładny prezent mi przywieź. – oczy jej zrobiły się szkliste. Kolejny buch i jeszcze jeden i chyba zapomniała żeby się z nim w ogóle ziołem podzielić. - Jak to z nami będzie? Meg i Wulf wspólne komnaty sobie urządzają. Jak nic weselicho rychło będzie. A my? My też na poważnie? Bo wiesz, ustatkować się... pierścionek na palcu, gromadka dzieci... Ja się w tym nie widzę. Rety... Przyciężkie tematy poruszyłam. Ale może trzeba, bo skoro... - usta rozruszały się na dobre.
- Jak to z nami będzie? A kto to wie… Dekadnia nie możemy wytrzymać bez skakania sobie do oczu, to co tu planować na zapas. Dobrze mówisz, mamy siebie. To i tak sporo, nie?
Skończyła się zwidka, w głowie zaczęło się kręcić lekko, a ona dalej mówiła jak nakręcona.
- No ja też się w tym nie widzę. Choć wspólną komnatę można by obmyśleć, na początek. Hmm?
- Może i by można...
- skończyła sennym głosem. Ziewnęła. Po chwili jej oddech stał się miarowy jakby miała za moment zasnąć. Alto siedział bez ruchu aż zasnęła, odgarnął kosmyk włosów z jej czoła, po czym ułożył ją w łóżku delikatnie i położył się obok. Trzeba się wyspać porządnie. Myślał jeszcze chwilę nad tym co mówiła. Zobaczymy czy starczy...
Jeszcze przed świtaniem Alto wyślizgnął się z łóżka i zszedł do głównej sali gotowy do drogi.
 
Harard jest offline  
Stary 18-12-2010, 21:55   #22
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Porozmawiała z Nelli. Córka Petera chyba za Myszą nie przepadała ale bardka starała się zachować dystans i wytłumić osobistą urazę. Dziewczyna walnęła jej reprymendę jakby była głupim młokosem. Kto wie, może i takim była. Ale Nelli mogła się z nią delikatniej obejść.
Ustaliły że poczekają aż zwolnią się sanie.
I istotnie, nazajutrz robotnicy na czele z Robertem przytargali resztę ładunku i oddali im środki transportu. Mysz pożegnała się z kompananami. Zagadnęła jeszcze Wulfa.
- Pewnie za dwa dekadni wrócimy. Jeśli nie będzie nas widać za trzy to... No to nas zacznijcie szukać. Na razie biorę jeno swoje pieniądze, tych ze wspólnego skarbca nie ruszam. Uważajcie na siebie. Wiesz co – ściszyła konspiracyjnie głos. - Ty masz słabe wyczucie co do kobiet a ty i Meg... No każdy widzi. Może bym coś zakupiła dla ciebie? Coś co by się nadało na prezent dla ukochanej? Kobiety lubią prezenty Wulf. Pewnie twój żołnierski umysł nie ogarnia takich detali, ale tak jest w istocie – puściła mu oko.

Ruszyły wraz z Nelli po zapasy. Trzy sanie, każde zaprzężone w mocnego konia plus trzech woźniców.
- Póki sanie puste to konie je pociągną – zagadnęła Neli. - Ale we wsi może warto dokupić po jednym?
Mysz skinęła głową.
- Dokupimy.
Jechały chwilę w milczeniu kiedy tamta jeszcze zagadnęła.
- A... Kosmo. Co się z nim stało? Nie wrócił do zamku.
- Odszedł. Nie tłumaczył się. Zniknął po prostu. Ale zabrał bagaż, nic go złego raczej nie spotkało. Myślę, że to była jego decyzja.

Droga była mozolna. Mysz przysypiała na Lizusie a klaczka była wyjątkowo osowiała. Zerkała na żołnierzy z którymi przyszło jej podróżować. Obce twarze. Niektórzy mężowie całkiem przystojni. W typie, który lubiła. Pomyślała o Alto Coś im się ostatnio nie układało. Kłócili się bez ustanku. Miała nadzieję, że wróci z gór w jednym kawałku. Rozłąka dobrze im zrobi. Zatęsknią za sobą, przemyślą. I z nowym zapałem wpadną sobie w ramiona. Na razie jednak była sama. Zeskoczył z konia na przerwę na popas i zgrabnie zakręciła czterema literami.

Wulf oddelegował dla Myszy drużynę Szybkiej Alice. Dziewczyna była zbudowana jak drwal ale buzię miała śliczną, dziecięcą. Mysz obserwowała ją kątem oka podczas wyprawy i musiała stwierdzić, że najemniczka jest nawet sympatyczna, całkiem niepodobna do takiego na ten przykład Lockerbacka.
Na noc zatrzymali się na polanie w pobliżu traktu. Alice wydawała sprawnie rozkazy i za chwilę pojawiły się namioty i przyjemnie trzaskające ognisko.
Mysz dosiadła się do najemniczki ściskając w dłoniach manierkę z Peterowym miodem, którego przed wyjazdem sobie solidnie odlała.

Upiła łyczek podsunęła pod nos najemniczce.
- Też na służbie ust nie zamaczasz? Lockerback się na mnie zezłościł, że w powitalnym geście mu miód pitny przytaszczyłam. Jakiś podstęp zwąchał gdzie go nawet nie było – zaśmiała się perliście. - Ładnym kobietom mężczyźni nie ufają. Całkiem nie wiem czemu.

Alice roześmiała się, rozplątują swoje włosy i potrząsając głową. Wzięła manierkę i pociągnęła łyk, całkiem żołnierski łyk.
- Taki już jest. Ale to dobry dowódca, wiadomo na czym się z nim stoi. A jak przynosi mu to taka dzier... wybacz, pani. Tak piękna kobieta, jak ty, to podejrzenia są naturalne.
Przeciągnęła się i wskazała na swoich ludzi.
- Tylko nie proponuj tym na warcie, im nie wolno.


Mysz pokiwała głową.
- Mów mi Marie, dobrze? - wyciągnęła dłoń w stronę najemniczki z zamiarem uściśnięcia.


Kobieta uścisnęła ją mocno, jakby odruchowo. Potem troszkę się zawahała.
- To nietypowe, nigdy wcześniej nikt się tak nie spoufalał, zwłaszcza z tylko dziesiętnikiem. Wszystkie lordowskie mości trzymają się od nas z daleka, gdy zadania wykonujemy dobrze. Wybacz gadaninę, wywołana jest moim niezmiernym zdziwieniem.
Uśmiechnęła się, a na jej twarzy pojawiły się słodkie dołeczki, jeszcze bardziej nie pasujące do bądź co bądź dużej reszty ciała. Potem dodała na próbę.
- Marie.


- No widzisz. Wcale nie bolało – Mysz uśmiechnęła się szerzej i pociągnęła kolejny łyczek. - Ciężko było? Znaczy dojść do stopnia dziesiętnika? Niewiasta w wojsku musi mieć jeszcze bardziej pod górkę niż niewiasta na dworze. A na dworze uwierz, łatwo nie jest. Każdemu by wypadało tyłek do sucha wylizać i wtedy dopiero łaskawszym okiem na ciebie zerkną. A jak łamiesz etykietę to... – Mysz podłożyła wyprostowaną dłoń do gardła, pociągnęła po długości aż jej głowa opadła bezwładnie na pierś. Uchyliła jedno oko i znów zachichotała. - Ostatnio jeden arystokrata się na mnie na śmierć obraził bo spóźniona i ubłocona raczyłam wtargnąć na jego przyjęcie.

- To ty jeszcze nie wiesz, co by zrobił Lokerback, gdybyś spóźniła się na wyznaczoną przez niego wartę.
Śmiała się także, szybko się odprężając.
- W Szarych Płaszczach kobiety mają równe prawa i awansują nas ze względu na umiejętności nie płeć czy rasę. Co innego w takiej grupie, jaka zgłosiła się do pomocy z hobgoblinami. Już kilku z nich czyniło mi propozycje całkiem jednoznaczne, ale żadne z nich nie wyciągało łap. Po tym jak dostali od nas łupnia to już bez zastanowienia nie spróbują.
Mrugnęła, wyciągając własną piersiówkę.
- To mocniejsze, chcesz Marie?


- Pod warunkiem, że mnie dotaszczysz do namiotu - Mysz pociągnęła haust, równie głęboki co wcześniej Alice. Rozkaszlała się zaraz i oczy jej niemal wyszły z orbit. - Mocne... - na moment głos jej odjęło ale zaraz pociągnęła raz jeszcze, już skromniejszy łyczek. - A co myślicie o Wulfie? Służbista, co nie? Lepiej mu nie podpadać. Ja co prawda podpadam regularnie ale mnie nie może kazać do karceru wtrącić.

- Lord Wulf jest bardzo podobny do Śmiertelnego Miecza. Ale to kapłan Tempusa, spotkałam już kilku. Ludzie wojny. Nie boję się takich ludzi, bo zawsze wiem czego od nich oczekiwać a także czego oni oczekują ode mnie.
Wzruszyła ramionami i sama pociągnęła łyk, bez żadnego spekularnego efektu.
- Z całym szacunkiem, Marie, ale jeśli trzeba będzie bronić Elandone, to właśnie lorda Wulfa widziałabym wydającego rozkazy. Ty jednak znasz go nie tylko z placu ćwiczebnego, a to już nie mi oceniać.


- Wulf nie jest zły – przyssała się na powrót do swojej menażki. Alkohol zaczął przyjemnie rozgrzewać ale i rozleniwiać. - Lubię go nawet. Tylko by się mógł częściej uśmiechać. Powiem ci coś w tajemnicy – ściszyła głos i wyszczerzyła się mocniej. - Kojarzysz Megarę? Naszą czarodziejkę? To ona grzeje Wulfowy materac. Kto wie, może weselicho jakieś będziemy wyprawiać. A wy, jak w tym wojsku? Wolno wam, no wiesz... w relacjach być nie tylko żołnierskich? - język się zaczął jej nieco plątać i nabrała śmiałości i ciekawości na delikatniejsze tematy.

Alice spojrzała na nią badawczo, zabierając delikatnie swoją manierkę, zakorkowując i chowając.
- Musi starczyć na całą drogę. A co do stosunków...
Ściszyła głos i zachichotała.
- Kilku naszych ciężkich jest nie tylko w barach takich szerokich. Ale nikt o zdrowych zmysłach nie żeniłby się aż do końca swojej służby. Za dużo ludzi umiera.


- Wulf was nie pozwoli przetrzebić. Myślę, że w gruncie rzeczy będzie wam się u nas spokojnie żyło. Jeszcze się nudzić zaczniecie.
Nagle klasnęła w dłonie jakby jej się o czymś ważnym przypomniało.
- Poczekaj chwilę.
Zerwała się entuzjastycznie do juków i ze swych bagaży wygrzebała lutnię.
- Zaśpiewam wam coś, chcesz? Będzie weselej. Może coś zdrożnego? Albo o walce, jatce i flakach? A właśnie... Jakby do walki jakiejś doszło to co mam robić? Mogę sobie postrzelać czy lepiej żebym pod wóz uciekła? Na tym się znam – uśmiechnęła się dumnie. Oczka jej się świeciły od alkoholu. - Znaczy na zmykaniu.

- Zaśpiewaj, jeśli znasz którąś z tych głupich, żołnierskich piosenek, to większość z nas na pewno się do ciebie przyłączy. Choć układają je chyba tylko zachlani żołnierze.
Kobieta zmrużyła oczy, zastanawiając się, potem po prostu wskazała na sanie.
- Trzymaj się ich, ale nie pod nimi. Strzelać możesz jeśli wiesz, że nie trafisz nikogo z nas. Dużo zależy od wroga, który by na nas uderzył. Z niektórymi się walczy, przez innych stara się tylko przebić. Ty dodatkowo chroniona będziesz mocą Helma.


- Mocą Helma? - Mysz klasnęła w dłonie. - Ale frajda! Czuję się ważna jak jakaś hrabina. Tfu! - zaśmiała się w głos. - Ciągle zapominam, że nią jestem. Ale tak poważnie to bardziej się skupcie na ładunku w razie czego. Wulf nam wszystkim głowy pourywa jeśli towar nie dojedzie do zamku kompletny. Ja sobie radę dam. Takie jak ja typy zawsze spadają na cztery łapy.
Mysz skłoniła się pas, nóżki jej się lekko zaplątał.
- Czas na występ! - rzekła głośno, teatralnym tonem. - Panie, panowie! Marie chce was uraczyć piosenką. Ale nie wy - wskazała na dwóch wartowników i pogroziła im palcem. - Alice kazała tych na warcie nie rozpieszczać. I okowity wam też nie dam - puściła im oko -konspiracyjnie - chyba, że po służbie. A teraz posłuchajcie przed snem. Oklaski mile widziane!


Mysz usiadła na pieńku, szarpnęła kilka strun ale za chwilę się skrzywiła.
- Wiecie co? Chyba nie znam za bardzo żołnierskich przyśpiewek... Ale zaśpiewam coś co może i wasze serca poruszy...

[media]http://www.youtube.com/watch?v=bHXuEyq3EUw[/media]

Zaczęła grać. Palce przyspieszyły poruszając struny w zapalczywym tempie.

Skulony w jakiejś ciemnej jamie smaczniem sobie spał
I spały małe wilczki dwa - zupełnie ślepe jeszcze
Wtem stary wilk przewodnik, co życie dobrze znał
Łeb podniósł, warknął groźnie, aż mną szarpnęły dreszcze
Poczułem nagle wokół siebie nienawistną woń
Woń, która tłumi wszelki spokój, zrywa wszystkie sny
Z daleka ktoś gdzieś krzyknął nagle krótki rozkaz - goń!
I z czterech stron wypadły na nas cztery gończe psy!

Obława! Obława! Na młode wilki obława!
Te dzikie, zapalczywe, w gęstym lesie wychowane!
Krąg śniegu wydeptany! W tym kręgu plama krwawa!
Ciała wilcze kłami gończych psów szarpane!

Ten, który na mnie rzucił się, niewiele szczęścia miał
Bo wpadł prosto mi na kły i krew trysnęła z rany
Gdym teraz - ile w łapach sił - przed siebie prosto gnał
Ujrzałem małe wilczki dwa na strzępy rozszarpane!
Zginęły ślepe, ufne tak, puszyste kłębki dwa
Bezradne na tym świecie złym, nie wiedząc kto je zdławił
I zginie także stary wilk, choć życie dobrze zna
Bo z trzema na raz walczy psami i trzech ran na raz krwawi.

Obława! Obława! Na młode wilki...


Tembr Myszy był przesiąknięty emocją. Widać było, że głos nie płynie z gardła ale prosto z serca. Śpiewała z zamkniętymi oczami. Palce mknęły po strunach ze zręcznością miejskiego łotrzyka, które całe życie podrzynał podróżnym sakiewki. Niewiele było w niej z hrabiny. Ale była nawałnica życia, namiętności i jakiejś gorączki.

Wypadłem na otwartą przestrzeń, pianę z pyska tocząc,
Lecz tutaj także ze wszech stron - zła mnie otacza woń!
A myśliwemu co mnie dojrzał już się śmieją oczy
O ręka pewna, niezawodna podnosi w górę broń!
Rzucam się w bok, na oślep gnam, aż ziemia spod łap tryska
I wtedy pada pierwszy strzał, co kark mi rozszarpuje
Wciąż pędzę słyszę jak on klnie i krew mi płynie z pyska
On strzela po raz drugi! Lecz teraz już pudłuje!

Obława! Obława! Na młode wilki...

Wyrwałem się z obławy tej, schowałem w jakiś las,
Lecz ile szczęścia miałem w tym to każdy chyba przyzna
Leżałem w śniegu, jak nieżywy długi, długi czas
Po strzale zaś na zawsze mi została krwawa blizna!
Lecz nie skończyła się obława i nie śpią gończe psy
I giną ciągle wilki młode na całym wielkim świecie
Nie dajcie z siebie zedrzeć skór! Brońcie się i wy!
O bracia wilcy! Brońcie się nim wszyscy wyginiecie!

Obława! Obława! Na młode wilki...


Bardka odłożyła instrument, oddychała ciężko jak po porywczej wycieńczającej gonitwie.
Najemnicy spoglądali na nią w milczeniu ale ona tylko ich wyminęła i zanurzyła się w ciemnym wnętrzu namiotu. Pieśń ją poruszyła. Przypomniała stare czasy. Kiedy jako pacholęta błąkali się po brudnym miejskich ulicach i chwytali się przestępstwa a strażnicy miejscy nieraz obchodzili się z nimi jak ze zwyrodniałymi bandytami. Pamiętała jak bliźniakom kiedyś tak gęby obili, że miesiąc z łóżek nie wychodzili. Ta pieśń miała to do siebie, że każdy mógł ją odnieść do siebie. Każdy kiedyś był ścigany, był w potrzasku, walczył o życie, o wolność, o wiarę. Każdy był młody, naiwny i pełen nadziei.

Weszła do pierwszego lepszego namiotu, wślizgnęła do czyjegoś śpiwora. „Jaka tam ze mnie szlachcianka – prychnęła do swoich myśli. - Jesteśmy własną przeszłością. Każdy nosi blizny, których nic nie zmaże.”
Usnęła niemal natychmiast. Alkohol szybko zamknął powieki.
 
liliel jest offline  
Stary 18-12-2010, 22:15   #23
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Najpierw patrzył na Brana z rozbawieniem i niedowierzaniem, a potem wybuchnął gromkim śmiechem, setnie ubawiony słowami chłystka. Wstał z krzesła, podchodząc bliżej niego i opierając dłonie na stole, pochylił się nad najbardziej beznadziejnym rycerzem, jakiego przyszło mu poznać.
- O arogancji mówi ten, który najbardziej zadziera główkę, choć wciąż zachowuje się, jakby ledwo oderwali go od matczynego cycka, nie ścierając mu mleczka z wąsika.
Uśmiechnął się krzywo, opanowując pokusę popchnięcia go tak, by wywrócił się prosto na kamienną podłogę. Dziecinadą nie pokona się dziecinady.
- Robert odnalazł Ronwyn. Ty i twoi... rycerze w liczbie trzech... wróciliście z uszami goblinów. Pozostali ludzie to zwykli najemnicy. Młodzi, pełni energii. Król ich podarował tobie? Co ty wiesz o przewodzeniu ludźmi, Bran? Gówno wiesz. Zostawiłeś ich w zamku, zadowolony, że nikt nie zginął, a teraz wybierasz się w dalszą podróż, mając wszystko w dupie. A tych prawie pięćdziesięciu ludzi zacznie się nudzić. Jesteś rycerzem? Doprawdy, powinieneś znać zachowania ludzi, ty zaś znasz się na nich najmniej ze wszystkich osób, jakie dane było mi poznać. Także jeśli faktycznie postanowisz nie zajmować się tą swoją zgrają, zrobię to ja.
Kolejny ciężki do powstrzymania kaprys. Zasugerowanie mu, że Lon Hern tak na prawdę nie istnieje, a tytuł jest jego własnym wymysłem. Bo nawet za najbardziej aroganckimi władcami szło coś, co pozwalało tę arogancję zachować. Bran zaś był zwykłym szczylem, który jeszcze nic nie pokazał. I tak jak młodzik, Wulf nie ukrywał, że jego zachowanie wzbudza w kapłanie nie tyle niechęć, co zwykłe obrzydzenie. Wyprostował się i powrócił na swoje krzesło. Takich jak Bran klasztor uczył szacunku i pokory na wiele sposobów, z których olbrzym miał teraz ochotę skorzystać.
- A nie wiem gdzie uczyłeś się taktyki, ale na pewno nie u jej mistrza. Ty nie masz ciężkozbrojnej jazdy, a na dodatek polazłeś z tym do lasu. Jeśli będziesz się chciał czegoś nauczyć, zapraszam. Póki masz tylko własne nieskazitelne i nieskażone błędami rozumy, to zachowaj je dla siebie - odetchnął głęboko i skinął im wszystkim głową. - Ale może i masz trochę racji. Nie będę nikomu mówił, co powinien, a czego nie powinien robić. To były ostatnie takie słowa, za które przepraszam. O dalszym losie Elandone zdecydują jednostki i czuwający nad nami... los.
Zakończył znacznie spokojniej i ciszej, jakby emocje już z niego zeszły wystarczająco, by przestał się denerwować.

***

Bran nie zainteresował się w ogóle daniem zajęcia swoim najemnikom. Wulf więc czuł się w tym temacie absolutnie swobodnie, a ludzie, których wezwał na dziedziniec i kazał ustawić w szyku, wiedzieli doskonale, że mimo jakichś tam dziwnych przydzieleń, tu muszą słuchać każdego z lordów. Prosta sprawa, ktoś dowodzić musiał, zwłaszcza, że rudy zabrał ze sobą jedynych prawdziwych rycerzy z tej zgrai. Kapłan przespacerował się wzdłuż nierównego szeregu, kreśląc nadziakiem linię przed czubkami palców u nóg.
- Zgodziliście się pomóc w wytępieniu wszelkiego plugastwa z pobliskiego lasu. Szczytny to cel, ale muszę was ostrzec, że poczeka on jeszcze czas jakiś. Lord Bran udał się na północ w innej sprawie, a do czasu jego powrotu, jako, że to jego prośba sprowadziła was do Elandone, nikt inny nie poprowadzi was na wyprawę.
Uniósł rękę, uciszając słabe, nieliczne protesty. Młodość, była strasznie niecierpliwa. Kapłan jeszcze nie skończył, a nawet dobrze nie zaczął. Kontynuował podwyższonym głosem.
- Nie oznacza to, że pozostaniecie bezczynni. Codziennie każdych kolejnych pięciu ludzi będzie patrolowało las, ale nie głębiej niż tak, aby zdążyć wrócić przed zmierzchem. Nie będzie wdawało się w walkę, a tylko szukało śladów.

Wulf szczerze wątpił, by coś znaleźli, ale przynajmniej będą mieli jakieś zajęcie i jakieś nadzieje. Nie zamierzał im póki co płacić, skoro Bran potraktował ich tak a nie inaczej.
- Dodatkowo poddani zostaniecie treningowi, pod nadzorem ludzi wyznaczonych przez króla. Zaczniemy od gry wojennej, w której zmierzycie się z Szarymi Płaszczami.
Wskazał na grupę stojącą po drugiej stronie placu. Mniej liczną, choć na pewno wyglądającą groźniej.
- Potem obowiązkowo stawiać się będziecie na codzienne treningi, który uczynią z was lepszy, bardziej zgrany oddział, będący w stanie w razie takiej potrzeby, przeciwstawić się liczebniejszemu wrogowi. Jeśli ktoś pragnie wnieść jakąś skargę, sam osobiście jej wysłucham i rozważę. Rozejść się, ćwiczenia odbędą się dziś godzinę przed zachodem.
Nie wierzył, w to co mówił, zwłaszcza, że podejrzewał, że nawet połowa może zdezerterować, gdy szybko nie wyruszą na łupieżczą wyprawę. Nie miał zamiaru ich zatrzymywać. W ewentualności, przy długim bezruchu, rozważał jedynie niewielką zapłatę. Teraz przecież i tak ich utrzymywali, dawali jeść, mieli gdzie spać. Wymagał jedynie odrobiny cierpliwości.

I liczył także, że cięgi jakie dostali tego samego wieczora od doświadczonych Szarych Płaszczy, nieco nauczą ich pokory i rozsądku. Albo w ewentualności zachęcą do cięższych treningów. Lub szybszego odejścia, gdy się okaże, że życie najemnika ich przerasta. Dla wielu był to pierwszy raz, jak sądził. A żołnierz przecież najpierw się długo nudzi, aby potem intensywnie przeżywać wiele bólu. Nagrodę otrzymywali tylko nieliczni.

***

Przyjazd krasnoludów był zaskakujący dla Wulfa, choć nie aż tak bardzo. Alto jednakże podjął wyzwanie, w tej jednej chwili stając się faktycznie mężczyzną, a nie tylko stojącym w cieniu złodziejaszkiem. Kapłan mu przytaknął.
- Co racja to racja. W dzień się przygotujemy, wszakże tam zima hula.
Olbrzym powiedział to trochę bez sensu, tylko po to, by nie wypowiedzieć innych słów. Siedzenie w zamku bez przerwy to nie było zajęcie dla niego, a góry znał na pewno lepiej, niż Alto. No i zajęcie to zajęcie. Zanim jednak podjął jakąkolwiek decyzję, odnalazł Roberta, a także Ronwyn, której odczarowanie szczęśliwie się powiodło.
- Nie znam się zupełnie na lasach i tym, jakim zagrożeniem są drowy. Niewiele o nich prawd poznałem, choć te, które znam budzą przerażenie. By ich zaatakować, musielibyśmy zabrać wszystkich ludzi, a ci od Brana nie są jeszcze wartościową siłą bojową. Wam jednak powierzam decyzję, jeśli jednak zgodzicie się to jeszcze na jakiś czas odłożyć, to udam się w góry razem z Alto.
Zastanowił się jeszcze przez chwilę i zwrócił bezpośrednio do Roberta.
- Wśród Szarych Płaszczy jest doskonały zwiadowca, elf. A jego dowódcy mogą obłożyć go silnymi, maskującymi czarami. Może warto, by poszedł na dokładny zwiad? Doświadczony żołnierz potrafi dokładnie ocenić siłę przeciwnika.

Uśmiechnął się do nich, pozostawiając im tę decyzję. On sam zaś udał się do Meg, pomny na jej słowa. Zgodził się, więc wspólne podjęcie decyzji wydawało się rozsądne. Mimo, że sam wydawał się odporny na wiele rzeczy, to sprawianie komuś bólu nie było jego celem, zamiarem ani chęcią.
- Ostrzegałem, że siedzenie tu to nie zajęcie dla mnie. Wyruszę albo w góry, albo pomóc Ronwyn. Chyba, że mnie skutecznie powstrzymasz.
Uśmiechnął się do niej, z cichym westchnięciem. Nie chciał zawsze być jak kamień. Ale emocje, zwłaszcza takie, miały długą drogę do jego serca.
- Albo wyruszysz ze mną. To rozwiązanie... cieszyłoby mnie chyba najbardziej.

Zanim w ogóle podjął jedną konkretną decyzję, pojawiła się Mysz, która pytała o dwie rzeczy. Pierwsza była łatwa, Alice wydawała się najbardziej idealną kandydatką na pilnowanie ruchliwej bardki. Drugie zaś... zastanowiło Wulfa na dłużej. W końcu spojrzał na Marie, wzrokiem trochę bezradnym. To spojrzenie, to pewnie była dla niej nowość. Ostatecznie zaś się roześmiał, kiwając jej głową.
- Masz rację, nie znam się zupełnie, a łeb mój nie potrafi wymyślić co mógłbym jej ofiarować. Wdzięczny jednak jestem za propozycję i skorzystam z niej, wybór jednakże pozostawiając twojej sprytnej główce. I rozliczenie, zaraz po powrocie.
Mrugnął do niej, machając ręką na pozostałe jej słowa.
- A co do ostrzeżeń, o to się nie martw. Szare Płaszcze służą Helmowi, gdy tylko stanie się coś komuś pod ich ochroną, od razu to wiedzą. Nie są tani, Marie, ale od razu podbili moje serce.
 
Sekal jest offline  
Stary 19-12-2010, 15:58   #24
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Sytuacja, która wynikła w jej komnacie, zmartwiła Meg. Dawała do zrozumienia, że w Elandone nie wszystko będzie różowe, wręcz przeciwnie nawet - konflikty pojawiać się mogą często i nieprzewidywalnie. Nie przepadała za Branem, jakoś nie potrafiła wyrzucić z pamięci jego obleśnej propozycji, ale uważała, że to wszystko tutaj nie było potrzebne. Niewielu z nich potrafiło się ugiąć, co nawet dla pojedynczego władcy nie było zbyt dobre, a co mówić dopiero dla siódemki. Choć Shannon jeszcze chyba nie podjęła decyzji, czy chce uczestniczyć w życiu zamku, który zatrzymał jej duszę na tak wiele lat. Jedna osoba i tak nie zmieniała wiele.

Po wyjściu wszystkich postanowiła jeszcze zmienić wygląd pomieszczeń. Przestawiła kilka wejść, na których powiesiła kotary. Podzieliła także sypialnię Wulfa na dwie osobne komnaty, a pociągnięcie w murze otworu wentylacyjnego nie stanowiło większego problemu. Wkrótce ukształtowała także dwa nowe kominki. Teraz brakowało tylko elementów wystroju, w tym również mebli. O te przecież mogła poprosić! I to nie byle kogo. Gdy następnym razem spotkała Roberta, uśmiechnęła się sympatycznie.
- Pomyślałam sobie, że gdybyś miał chwilę czasu... to może mógłbyś zmajstrować dla mnie kilka mebli? Albo wyznaczyć do tego któregoś z ludzi, których zatrudniłeś. Ja się na tym nie znam kompletnie. A jeśli chodzi o twoją komnatę, najłatwiej będzie, jak narysujesz mi, jak chciałbyś, by wyglądała.
Przysługa za przysługę? To wydawało się nawet uczciwe, choć nie do końca. W końcu żaden stolarz nie stworzy mebli tak szybko, jak ona operowała kamieniem przy pomocy magii.

Musiała też przyznać, że odkąd wrócili, nie miała nawet chwili przerwy od pracy. Nawet, gdy nie miała już mocy starała się coś robić, choć tak na prawdę duże jej pokłady zużywała tylko na tak duże zmiany jak we własnych komnatach, czy pokojach służby, gdzie stworzyła kilka dodatkowych przytulnych pomieszczeń. I no udało się jej zakończyć prace nad prezentem dla Marie, dzięki czemu zostały jej do stworzenia tylko dla Brana i Shannon, ale o tym nie chciała myśleć w tych dniach.


***

Megara odnalazła Mysz na chwilę przed jej wyjazdem. Położyła przed nią małe zawiniątko, kryjące czarną granitową figurkę Marie. Siedziała na krześle, roześmiana, w długiej, dokładnie dopasowanej sukni, która podkreślała jej piękne kształty. W dłoniach trzymała lutnię, a usta same składały się do śpiewu. Przynajmniej takie miała nadzieje czarodziejka tworząc ten przedmiot poprzedniego dnia.
- Proszę, to dla ciebie. Zanuć do niej, gdy będziesz w niebezpieczeństwie, a otoczy cię swoją skalną opieką, nie spowalniając nawet odrobinę pełnych gracji ruchów.
Uśmiechnęła się do bardki.
- Łał! Prezent! - Mysz klasnęła w dłonie, objęła ciasno Meg i zaczęła skakać entuzjastycznie. - Bardzo ci dziękuję! Bardzo, bardzo, bardzo! Zawieszę ją na rzemyku i z szyi nie zdejmę!
Bardka skłoniła się zamaszyście.
- Ja też ci coś sprezentuje w rewanżu. Wiesz... - ściszyła głos. - Jak byście z Wulfem chcieli coś na poważnie... Zawsze mi się marzyło wesele zorganizować! Takie na dwieście osób! Z tabunem grajków, stołami uginającymi się od jadła, kuglarzami, fajerwerkami, karłami na linach i połykaczami ognia! Może ci już kupię materiał biały co by później suknię uszyć? - szeroki uśmiech skurczył się nagle. - Zagalopowałam się, co? Pewnie coś skromniejszego byście woleli... Ale wiesz, jakby coś... - puściła czarodziejce oko niby spiskowiec - Daj tylko znać. Mysz się wszystkim ochoczo zajmie! Mam dryg do wyprawiania imprez.
Pocałowała czarodziejkę w policzek i pognała w swoją stronę. Meg spłoniła się strasznie, odzyskując głos dopiero, gdy Mysz odbiegała, wołając za nią.
- Nie na rzemyku, to ciężki granit. Trzymaj lepiej w sakwie!

***

Położyła dłoń na torsie Wulfa, spodziewając się takiej rozmowy, prędzej czy później. Tak na prawdę jednak nie chciała rozmawiać. Decyzje przecież przychodziły od razu, zwłaszcza, gdy priorytety o ważności niektórych elementów życia miała już ustalone od jakiegoś czasu. Elandone było tylko zamkiem. Zbliżyła się do kapłana jeszcze bardziej, opierając głowę na jego piersi i obejmując ramieniem.
- Jeśli nie wyruszymy z Alto, będziemy musieli pamiętać, by przekazać mu pierścień wykrycia metali. Może mu się przydać.
Lekko zaskoczony Wulf spojrzał w dół, nie wiedząc do końca jak się zachować wobec takiej reakcji czarodziejki. Także objął ją ramieniem, w końcu jej przytulanie się zawsze było wyjątkowo przyjemne.
- Wszystko zależy od słów Roberta, ale jemu bardziej pomogą zwiadowca i Tarcza Kowadło. Albo tylko tak próbuję sobie wmawiać. Idąc w góry może mielibyśmy choć szansę potwierdzić słowa Ragnara.
- Mogę posłać Dragomira. To silne stworzenie, ożywione moją magią. Da sobie radę.
- Dziękuję, Meg. Ja...

Nie miał pojęcia co więcej powiedzieć. Ostatni dzień i tak był dla niego dziwny. Czarodziejka położyła mu palec na ustach.
- Kocham cię, olbrzymie.
Nie dodała, że tak na prawdę wolałaby zostać, ale wiedziała, że on nie zostanie. Może kiedyś, gdy coś się zmieni. Obecnie kapłan Tempusa potwierdzał opinię o ludziach jego pokroju. Nigdy nie potrafili usiedzieć w jednym miejscu. Niezależnie gdzie mieli się udać, musiała się przygotować. Ale na sercu i tak czuła się lekka, gdy przypominała sobie wyraz jego oczu. Wcześniej niewiele otrzymywała od życia, może dlatego i teraz niewiele jej było potrzeba.
 
Lady jest offline  
Stary 20-12-2010, 19:16   #25
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Odczarowanie Ronwyn poszło nadzwyczaj sprawnie... o wiele sprawniej niż Robert sobie wyobrażał. Może niewiedza sprawiła, że demonizował nieco moc czarnych elfów, jednak dzięki temu Wulf i Megara zaimponowali mu jak nigdy dotąd i było to widoczne w jego oczach. Kapłan zaskoczył go dodatkowo, bez pytania proponując wysłanie do lasu najlepszego zwiadowcy. Valstrom postanowił więc iść za ciosem

- Jeden zwiadowca to nieco mało. Tamtejsze warunki powodują, że długotrwała obserwacja jest niemożliwa i zwiadowcy będą musieli się często zmieniać. Co ważniejsze jednak, same oczy nie zobaczą wiele więcej ponad to, co przyniosła nam Ronwyn. Bardziej przydałby się tam czarodziej, mogący ocenić co tak na prawdę drowy planują i co powoduje obumieranie lasu.

Po krótkiej dyskusji Robert - ku swemu zdumieniu - dostał dziesiątkę ludzi Ilianeana Bystrookiego, maga Aramisa T'Ollyta oraz drugiego po Lockerbacku kapłana, Gunthara Baliela. Przekazał im wszystkie posiadane informacje i polecił szykować się na następny dzień do drogi, do Ronwyn zaś odesłał zwiadowcę, by razem ustalili dokładne położenie drowiej dziury i trasę przejazdu. Dzięki miał czas jeszcze czas na pracę. Na prośbę Marie kazał wyrychtować porządnie już samiowozy do drogi. Jakoś mu umknęły niuanse pobytu Fergusa, może to jednak i dobrze. Wraz z mistrzem ciesielskim przejrzał przywiezione materiały i kazał odłożyć najgorsze drewno. Połowę pachołków i jednego cieślę oddelegował by wybudowali z niego skład na ścinane drzewa, resztę zaś posłał do reparacji dachów. Dziesiątka drwali ruszyła w las, a Wulf zgodził się przydzielić im część Płaszczy w ramach ochrony. W obliczu tylu zagrożeń tropiciel wolał dmuchać na zimne. Marie poprosił, by w Laviguer kupiła mu czwórkę mocnych, pociągowych koni, które miały ściągać ociosane bale pod zamek. Kucharce kazał dokładnie wyliczyć na ile starczą posiadane obecnie zapasy i jakie produkty będa równocześnie pożywne, wydajne i niedrogie. Listę przykazał dać małej lady, po czym, by podlizać się nieco Peterowi, jego również poprosił o przekazanie listy produktów potrzebnych do tworzenia jego specyjałów.

Robert odkrył, że ma teraz sto pomysłów na minutę - większość jednak nierealnych ze względów pogodowych, czasowych, geograficznych, finansowych lub wszystkich na raz. Ot, jak choćby budowa tartaku wodnego, o którego posiadaniu zawsze marzył. W niemałe zakłopotanie wprawiła go też prośba Megary, choć przecież była zupełnie uzasadniona.
- Meble... przyznam, że w Heliogabarze uznałem zatrudnienie ebenisty za zbytek, a stolarza mamy tylko jednego... No i drwa wyliczone są głównie na naprawy... Ale nakażę mu wykonanie najpotrzebniejszych ci sprzętów, kolejne zaś będziemy sukcesywnie wykonywać w miarę wolnego czasu - uśmiechnął się przepraszająco. Jednak gdy późno wieczór wrócił do swojej komnaty, miast planu komnaty dla czarodziejki na rozłożonym przed nim pergaminie zaczął powstawać szkic masywnego kredensu z licznymi szufladami i przegródkami, gdzie - jak sobie wyobrażał - Megara mogłaby trzymać swe magiczne utensylia.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 22-12-2010 o 12:24.
Sayane jest offline  
Stary 28-12-2010, 23:17   #26
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Krasnoludy nie pogardziły ciepłym posiłkiem, a kiedy tylko skosztowały pierwsze kęsy dzieł Larishy z zapałem zabrały się do pałaszowania podanego im jedzenia:
- Cudowne, ambrozja się nie umywa – między kolejnymi łyżkami potrawki z dzika, wysapał Razor. Pochłonął już udziec z sarniny, trzy pieczone klenie, pół bochna chleba i właśnie wsuwał trzecią dolewkę potrawki oblizując się z zachwytem – wasz kucharz musi być cudotwórcą.
- Zaprawdę mistrzem ci on jest – przytaknął nieco bardziej powściągliwy w spożywaniu, lecz wyraźnie nie mniej zachwycony Samson.
Trzeci krasnolud, najwyraźniej najbardziej powściągliwy z całej trójki przytaknął tylko głową. Za to kiedy powrócił Alto przynosząc pozostawioną spadkobiercom przez prawnika mapę, ożywił się wyraźnie. Ze swojej sakwy wyjął kilka zwojów i zaczął je rozwijać:
- Poszperałem trochę w naszych zapisach i przepisałem to co było tam na temat waszych kopalni – zaczął z zapałem – Tutejsze góry to cudowne miejsce. Zbudowane są głównie ze skał metamorficznych, w większości z gnejsów z wkładkami z łupków łyszczykowych z granatami, z paragnejsów, amfibolitów, łupków kwarcowych, łupków grafitowych, marmurów kalcytowych, skał wapienno-krzemianowych, erlanów, fyllitów. W gnejsach występują amfibolity, eklogity, granulity i tonality...
- Zlituj się Grugh
– Samson trącił go nieznacznie ramieniem, co spowodowało, że niewielki krasnal przesunął się po ławie o jakieś pół metra – ja jestem krasnoludem a i tak od twojego technicznego słowotoku zakręciło mi się w głowie, to tylko ludzie, co oni mogą wiedzieć o budowie geologicznej i skałach? Za przeproszeniem państwa jeśli się mylę – zwrócił się do siedzących obok rozmówców – ale pewnie połowa tych słów jest zupełnie niezrozumiała? - Powiódł wzrokiem szukając w ich oczach potwierdzenia, a najwyraźniej je znajdując albo przynajmniej wyobrażając sobie że tam je znajduje, dokończył:
No więc powiedz lepiej czego można się tam spodziewać.
Nastroszony geolog popatrzył na niego krzywo, ale wzruszył tylko wątłymi jak na krasnoluda ramionami:
- W pobliskich górach znaleźć można miedź, cynę, kobalt no i oczywiście, co was pewnie najbardziej interesuje srebro i złoto. Według naszych raportów sprzed stu pięćdziesięciu lat złoża tych metali w tutejszych kopalniach są całkiem obfite i wystarczą przy umiarkowanej eksploatacji na jakieś... zawahał się sto – sto dwadzieścia lat. A skoro twierdzicie nikt z nich przez te lata nie korzystał... - popatrzył na Alto jakby czekając na potwierdzenie tych słów – cała sprawa wygląda na bardzo obiecującą.

Rozwinął kolejny zwój i przebiegł go wzrokiem:
- Według zapisków Tybalda z Krawegh, znamienitego naszego geologa, który był w kopalni krwawników Stronron jakieś sto sześćdziesiąt lat temu, a którego odwiedziłem przed przybyciem tutaj, po za samym krwawnikiem, przez nas częściej zwanym hematytem, można w niej natrafić na agaty, granaty, opale, topazy, turkusy, turmaliny, kwarce czyli ametysty i kryształy górskie a nawet szmaragdy.
Wziął do ręki jeszcze jedną kartę i pokiwał nią dłonią:
- Może was to nie interesuje zbytnio, ale ostatnio mocno wzrasta popyt na cenne skały takie jak granity, bazalty, marmury czy piaskowce. Według wspomnianego Tybalda z Krawegh powinno być ich tutaj całkiem sporo. Jeśli zdecydujemy się na rozruch waszych tutejszych kopalni chciałbym później za waszym zezwoleniem sprawdzić złoża pod kątem ich występowania.

Pakowanie się do wyprawy w góry zajęło sporo czasu, więc na dokładne wypytywanie krasnoludów nie było wiele czasu. Mieli jednak przed sobą kilka dni drogi w czasie której będzie można pewnie bez problemu porozmawiać. Po za samym Alto na wyprawę do kopalni zdecydowali się również Megara i Wulf oraz Ragnar, gdy tylko usłyszał, że kapłan Tempusa planuje przy okazji sprawdzić jego informację o znajdującej się w górach świątyni.
Nie mogli zabrać ze sobą zbyt wiele, bo przecież w góry musieli udać się bez koni, więc cały ekwipunek nieść musieli na własnym grzbiecie. Na szczęście cudowny czar Meg, tworzący przytulną magiczną chatkę w ciągu kilku zaledwie minut bardzo upraszczał sprawy noclegu i odpoczynku.
Mieli przed sobą dwa dni drogi przez zamarznięte jezioro, a potem według oceny krasnoludów, gdy dowiedziały się, że tutejsze szlaki przez góry nie były używane przez ponad półtora wieku, przynajmniej kolejne dwa do pierwszej kopalni, która była kopalnia krwawników Stonron. Oczywiście była to tylko ocena przybliżona, bo jak stwierdził Razor, a pozostałe krasnoludy przytaknęły mu jednogłośnie, góry o tej porze roku były bardzo nieprzewidywalne.

Podróż przez jezioro minęła bez wielkich niespodzianek. Pogoda dopisywała. Słońce, choć nie ogrzewało to jednak sprawiało, że świat wokół nabierał bajkowego wymiaru, a pokrywający lodową taflę śnieg wyglądał jak posypany setkami skrzących się kamieni szlachetnych we wszystkich kolorach tęczy.
Pogoda dopisywała, ale dla Alto niska temperatura jaka ostatnio panowała, była prawdziwym koszmarem. Choć trudno mu to było sobie wyobrazić, najwyraźniej spadła jeszcze bardziej niż podczas ich podróży powrotnej do Elandone. Gdy dotarli do podnóża gór, a potem zaczęli mozolnie piąć się w górę, szlakiem wytyczonym przez khazadów, szybko się okazało jaką kondycją dysponują poszczególni uczestnicy wyprawy. Zdecydowanie najgorzej było z pochodzącym z ciepłego Amn łotrzykiem. Nie tylko zimno, ale nawet samo chodzenie po zasypanych wysokim śniegiem stoku, było dla niego koszmarem. Tylko nieznacznie pomagały polecone przez Ragnara rakiety śnieżne. Były miejsca w których każdy stawia krok mógł zakończyć się poślizgiem i upadkiem. Czasami pokrywa była na tyle miękka, że mimo powiększonej powierzchni stóp i tak zapadali się w śniegu po pas. Po kilku godzinach takiej wędrówki zaczynało się dochodzić do wniosku, ze wyprawa do kopalń zimą była prawdziwym szaleństwem.
Dodatkowo nieobeznani z tutejszym terenem spadkobiercy, nie mieli najmniejszego pojęcia gdzie się znajdują i całkowicie musieli się zdać na znajomość gór i wyczucie kierunku krasnoludów.
Wspięli się właśnie kilkanaście kolejnych metrów w górę, by zobaczyć znajdujące się przed nimi kolejne, jeszcze wyższe wzniesienie, gdy idące sporo z przodu krasnoludy zatrzymały się i zaczęły niespokojnie spoglądać na znajdującą się z boku stromiznę. Samson pokazał coś Razorowi. Ten pokiwał głową i wskazał to samo idącemu za nimi Grughowi. Geolog popatrzył, a potem odwrócił się w kierunku idących z tyłu ludzi i gwałtownie wymachując rękami wskazywał na stok. Ani Megara, ani Wulf, ani tym bardziej Alto nie zobaczyli na nim nic niebezpiecznego, ale Ragnar zaklął dosadnie w języku ludzi morza i wyciągając z plecaka linę szybko powiedział do towarzyszy:
- Szybko! Musimy się powiązać razem i do jakiegoś drzewa! Nadchodzi lawina!

Gdy tylko wymówił te słowa i pozostali zobaczyli powoli przemieszczające sie po stoku połacie śniegu. Najwyraźniej zmierzające dokładnie w kierunku gdzie się znajdowali. Nie było czasu do stracenia. Niebezpieczeństwo zbliżało się z siłą wodospadu.



***

Koń Morgan nawet nie obciążony ciężarem swojej właścicielki nadal był bardzo niespokojny. Postanowili więc zjechać z jeziora i w dalszą drogę udać się wzdłuż jego brzegu, po twardym gruncie. W ten sposób do wieży gnomiego wynalazcy zbliżyli się dopiero drugiego dnia po zmierzchu, osłonięci porastającym nadbrzeże lasem, a nie widoczni jak na dłoni na tafli jeziora. Szybko zdali sobie sprawę jak wielkie mieli szczęście, bo kamienną budowlę najwyraźniej atakowała spora grupa hobgoblinów, która z pewnością zauważyłaby przemierzających jezioro jeźdźców.
- Chyba intuicja u koni nie jest taka złą cechą – Szepnęła do Tiary Morgan gładząc po chrapach niezwykły podarunek od swojego brata – mówcie co chcecie, ale ja uważam, że on miał przeczucie. To co robimy? Omijamy czy pomagamy? Ktoś tam w ogóle mieszka?

Jakby w odpowiedzi na jej słowa z górnego okienka wychyliła się głowa zarośnięta ogniście czerwonymi włosami, a potem ręka trzymająca sporą i wyładowaną kilkoma bełtami kuszę:
- Ja wam pokażę! Ścierwojady, zielone gluty! Chcecie mnie atakować to popamiętacie – ich właściciel sypnął najpierw zdrową wiązanką przeróżnych i dosadnych przekleństw, a potem wystrzelił w kierunku swych przeciwników próbujących wspinając się po sobie wzajemnie, dosięgnąć do najbliższego okna. Jeden z nich trafiony prosto w oko poleciał w dół bez słowa, kolejny zawył przeciągle gdy ostrze wbiło mu się w ramię prawie do połowy, kolejnemu przybił stopę do podłoża, unieruchamiając może nie na długo, ale na pewno skutecznie utrudniając poruszanie.
- Pożałujecie wy plugawe potomstwo trolla i diablej dziwki! Jakiem Sunne Bombtoster pożałujecie! - Zniknął na chwilę po czym niewielka dłoń wyrzuciła na zewnątrz niewielką próbówkę. Ta rozbiła się na głowie. Rozległ się syk, coś się zadymiło, a potem hobgoblin zawył przeciągle i złapał się rękami za głowę, jakby coś na niej próbując ugasić. Zawył jeszcze bardziej i zamachał dłońmi.
- Chyba kwas, ale jakiś piekielnie mocny. - Powiedziała rudowłosa wojowniczka z wyraźnym zafascynowaniem.

Za swojego miejsca mogli się dokładnie przyjrzeć zielonoskórym, sami będą całkowicie niewidzialnymi. Było ich około trzydziestu. Przynajmniej na początku. Teraz dwóch leżało na wprost metalowych drzwi, a ich ciała wstrząsały ciągle niebieskie płomyki, niczym niewielkie wyładowania atmosferyczne. Nieco dalej leżał kolejny z twarzą zamieniona w krwawa miazgę. Mimo sporego doświadczenia nie mieli pojęcia co mogło spowodować takie obrażenia.
- Może jednak się przyłączymy do zabawy? Nas jest szóstka plus pan na wieży ich dwudziestu kilku, to całkiem odpowiednie proporcje. - Morgan sięgnęła po umocowany do boku konia miecz – Mam ochotę rozprostować kości i poznać tego gnoma... – W jej oczach pojawił się błysk na widok którego Tiara z trudem stłumiła śmiech.

***

Oddział Ilianeana Bystrookiego wraz z Gyntarem Balielem, Aramisem T'Ollyta oraz Robert i Ronwyn wyruszyli na zwiad kolejnego dnia o świcie.
Gdy dotarli do miejsca w którym zaczynał się zatruty las Robert mógł stwierdzić jak dokładne było to co widział w wizji sprowadzonej na niego przez druidkę. Nie czuł jednak wtedy okropnego smrodu, który roznosił się w koło, nie zdawał sobie także spawy, że było tam ciepło, choć brak śniegu powinien dawać do myślenia. Temperatura tutaj była wysoka niczym w najbardziej upalne letnie dni.
Serce na widok umierającego lasu ścinało się z bólu dokładnie tak samo.

Elf najwyraźniej równie wściekły co oni z powodu tej degradacji, wraz z magiem zaczęli dokładnie przypatrywać się okolicy. Zwiadowca pochylił się nad czymś co dostrzegł na ziemi i pokiwał w stronę Roberta pokazując mu swoje znalezisko. Valstrom zobaczył wąską stróżkę czegoś czarnego nieco połyskliwego, prawie nie do zobaczenia w czarnej ziemi. Gdy elf dotknął go gałązką w środku zrobiło się niewielkie wgniecenie
- Wygląda na siarkę plastyczną, tylko że tak zachowuje się zaraz po schłodzeniu z bardzo wysokiej temperatury - powiedział mag ognia, który także zbliżył się obejrzeć odkryty przez Ilianeana ślad. - Zupełnie tak jakbyśmy siedzieli na jakimś wulkanie! Siarka będąca głębiej musi być płynna bo nie schładza jej zimno panujące na powierzchni. Pali rośliny od spodu, a opary zatruwają powietrze. Łączą się z nim tworząc siarkowodór. Stąd ten paskudny smród.
- Co nam grozi jeśli wejdziemy głębiej i będziemy to wdychać?
- Dziesiętnik popatrzył na młodego czarodzieja z uwagą.
- Najpierw senność i zawroty głowy, potem poparzenia skóry i błon śluzowych. Uszkodzenia układu mowy i oddechowego. Ostatecznie uduszenie. - Mag potrafił być wyjątkowo rzeczowy.
- Hmm – Elf popatrzył na niego, a potem na Ronwyn – Macie coś co mogłoby zabezpieczyć przed tymi... niedogodnościami?
- Mogę co najwyżej dać ochronę przed żywiołem, skoro to siarka to chyba przed żywiołem ziemi
– powiedziała niepewnie Ronwyn – ale to nie zniweluje zagrożenia całkowicie tylko nieco osłabi jego działanie.
- Owinięcie twarzy mokrą materią też pomoże w pewnym stopniu
– Aramis popatrzył na elfa - Czyli nic nie jest idealnie skuteczne i kto się tam uda będzie musiał się liczyć z nieuniknionymi konsekwencjami. Wiem, że zawsze chodzisz sam na zwiad, ale skoro tam jest mag trzeba kogoś z magicznymi umiejętnościami. Więc i ja pójdę tym razem.
- Hm... Słyszałem kiedyś o czarze umożliwiającym oddychanie pod wodą. Nie istnieje jakiś umożliwiający chwilowy brak oddychania w ogóle? - spytał na próbę Robert - Albo powtarzana neutralizacja trucizny.
- Oddychanie pod woda nie daje możliwości nie oddychania wcale
– Ronwyn pokręciła głową – Jeśli nawet istnieje coś takiego nie znam tego, a ty? - Zwróciła się do maga, który tylko przecząco pokręcił głową. - Co do neutralizacji trucizny... to może być skuteczne... ale to oznacza, że muszę iść z tobą bo czar jest jednorazowy i trzeba go powtarzać. - Zastanowiła się chwilę - Mogę jeszcze rzucić opóźnienie działania trucizny, które trwa kilka godzin, ale i tak może lepiej bym poszła na wszelki wypadek.
- Jest to sposób lepszy niż żaden.
- Powiedział tropiciel - Ja także mogę iść; możemy się wymieniać. Jednak wtedy musimy je rzucać i na siebie...
- Co oznacza, że nasz zwiad nie może trwać zbyt długo byśmy nie wyczerpali mocy. No i problemem jest przejście przez zatruty pierścień, dalej powietrze jest czyste.

- Pamiętajcie że ja też rzucam czary ochronne – wtrącił milczący dotąd kapłan.
Dziesiętnik pokręcił głową:
- Jeśli pójdziemy wszyscy i nie wrócimy to nikt nie będzie mógł nam przyjść z ewentualnym wsparciem. Po za tym im więcej osób tym trudniej zachować dyskrecję.
- Ja pójdę
– Powiedział Robert zdecydowanie spoglądając na kobietę – Z tego co mówiłaś Ronwyn zatruty obszar to około godziny drogi. Jeśli teraz rzucisz na nas ochronę i opóźnienie działania trucizny, ja ją zneutralizuję kiedy dotrzemy na czyste miejsce.
- A jak wrócicie z powrotem?
– Druidka nie wyglądała na przekonaną.
- Wyleczysz nas jeśli wrócimy podtruci madame. – Aramis mrugnął do niej i skłonił się dworsko – Z rozkoszą złożę me zdrowie w twe delikatne dłonie.
Ronwyn nie odpowiedziała, ale zarumieniła się wyraźnie. By pokryć zmieszanie szybko zaczęła splatać nici natury:
- Ochrona będzie działać około godziny, więc musicie się śpieszyć – powiedziała jeszcze gdy z twarzami zawiniętymi w mokre kawałki tkanin zagłębili się w zanieczyszczony obszar.

Ze względu na wysoką temperaturę panującą wkoło, materiał parował i wysychał szybko, zanim więc dotarli do granicy oparów, stanowił już niewielką ochronę, ale na szczęście udało im się dotrzeć na drugą stronę w całkiem dobrej formie, prawdopodobnie dzięki ochronnym działaniom druidki.
- Ależ to piękna kobieta – powiedział Aramis z wyraźnym podziwem – Nie wiesz może czy jest samotna?

- Ciiii...
- Czułe ucho elfa wychwyciło jakiś dźwięk, kilka metrów przed nimi. Przypadli do ziemi i wolno ruszyli w tamtym kierunku. Dotarli akurat w momencie gdy ubrany na czarno drow sznurował troki przy spodniach. Najwyraźniej mieszkańcy mrocznych podziemi załatwiali swe potrzeby dokładnie tak samo jak Ci mieszkający na powierzchni. Była to ostatnia czynność w jego mrocznym życiu. Zanim Robert czy Ilianean zdążyli zareagować, rzucony przez maga z idealną wprost precyzja ognisty pocisk, trafił mrocznego elfa dokładnie w prawe oko. Nie jęknął nawet gdy osuwał się na martwą ściółkę martwego lasu.
- Zawsze jeden przeciwnik mniej. - szepnął cicho ruszając za zwiadowcą.

Przy trupie po za sztyletem i mieczem nie znaleźli nic interesującego. Najprawdopodobniej musiał być jednym z pilnujących tego miejsca strażników, bo po kilku metrach dotarli do granicy martwego lasu i mogli zobaczyć wydrążoną w ziemi dziurę. W pobliżu nie było nikogo, ale w pewnym oddaleniu kręciły się kolejne czarne sylwetki, pozostałych strażników.
- Teraz tylko trzeba wymyślić jak niepostrzeżenie dostać się nad krawędź i zobaczyć co jest w środku i to zanim inni się nie zorientują że kogoś tu brakuje – szepnął cicho mag do Roberta.

***

Droga do Laviguer nie była prosta. Od ponad stulecia nie było tu traktu. Nie było nawet marnej drogi więc musieli ją często dla sani wycinać, kiedy nie mogły się przecisnąć między gęsto pokrywającymi teren drzewami. Mysz umilała wszystkim prace swoim śpiewem i grą, ale i tak po dwóch dniach takiej jazdy wszyscy z ulgą przyjęli fakt opuszczenia leśnych terenów Damary. Dotarli wieczorem do podnóża gór, które musieli objechać by dotrzeć do najbliższego Elandone miasta.

Do traktu mieli jeszcze dwa kolejne dni drogi, a w tym rejonie nie było terenów uprawnych dlatego z pewnym zaskoczeniem dostrzegli majaczące przed nimi nikłe światełko. Skierowali się jednak w tę stronę z samej tylko ciekawości i po kilku minutach dotarli do przytulonej do stromej górskiej ściany drewnianej chatki. Z jedynego okna znajdującego się z przodu padało na ośnieżoną ziemię migające światło. Mysz jak to Mysz od razu wyskoczyła z sań i ruszyła w kierunku drzwi, ale Alice powstrzymała ją dłonią położoną na ramieniu i skinęła na jednego ze swych ludzi, który zsiadł z konia, podszedł do drzwi i zapukał. Otworzyły się prawie natychmiast. Jakby właściciel chaty tylko na to czekał:
- Wejdźcie, wejdźcie zapraszam – powiedział białowłosy staruszek z długą brodą, odziany w białą tunikę przepasaną konopnym sznurem. Wypisz wymaluj pustelnik, eremita albo inny asceta. Gdy jednak weszli do środka musieli poważnie zweryfikować swoje pierwsze wrażenie. Mała chatka okazała się tylko przybudówką, pomysłowym zamknięciem sporej skalnej jaskini, z podłogą wyłożoną futrami przeróżnych zwierząt, a na środku z niskim stolikiem otoczonym miękkimi poduszkami i zastawionym smakowitym jadłem na srebrnej zastawie, oraz winem w kryształowym pucharze. Przyjemne ciepło i światło rozchodziło się z dwóch wykutych w skale kominków z pewnością posiadających jakiś przemyślny system wentylacyjny, w środku bowiem nie było nawet odrobiny dymu. Dalej widać było jeszcze jakieś przejście:
- Jestem Melchior Kohr, bajarz i jasnowidz – Skłonił głowę czekając wyraźnie na prezentację, której natychmiast dokonała Mysz.
- Rozgośćcie się, ogrzejcie i koniecznie zostańcie na noc. Tutaj tak niewielu przybywa gości i choć na ogół nie przeszkadza mi moja samotność miło czasami spotkać innych ludzi. Zwłaszcza takich co wyraźnie maja o czym opowiadać...
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 02-01-2011, 20:59   #27
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Wyprawa w góry, bo taką decyzję ostatecznie podjął Wulf, nie przywoływała żadnych negatywnych myśli. Już dawno przyzwyczaiła się do wędrówek, a towarzysząc kapłanowi na pewno będzie czuła się znacznie lepiej, niż zostając w zamku i rozmyślając o potencjalnych konsekwencjach górskiej wędrówki, zwłaszcza w środku zimy.
Nie przygotowywała się długo, wiedząc jakie są góry i czego się po nich spodziewać. Ciężki bagaż, nawet jeśli częściowo byłby niesiony przez olbrzyma, nie byłby rozsądnym posunięciem. Wolała polegać na swojej magii, dzięki której potrzebowała tylko nieco ubrań, jedzenia i pomniejszych szpargałów, jakie każda kobieta musiała mieć przy sobie. W tym również księgę czarów, bez której nie ruszała się nigdzie dalej.
Sprawę schronienia załatwiała magia, a tam w górach Megara zawsze czuła się bardzo silna. W końcu w górach się wychowała, a mróz i skała hartowały ją od dziecka.

Meg zafascynowała wiedza na temat kamieniarstwa, jaką wykazywały się krasnoludy, zwłaszcza jeden z nich. Większość używanych przez niego nazw kojarzyła wręcz podświadomie, ale ciekawa była jak daleko jego wiedza wykracza poza wiedzę jej samej. Pokazała mu Waltera, nie dbając o protesty kostura.
- Czy wiesz może, z jakiego materiału jest wykonany?
Krasnolud popatrzył na kostur a potem z prawie nabożną czcią ujął go w swoje dłonie:
- O kurcze! - Przez chwilę z uwaga przyglądał się i obracał na wszystkie strony. Mamrocząc coś pod nosem, opukując i potrząsając.
- Napatrzyłeś się już?
- Prychnął Walter wyraźnie poirytowanym tonem - Co ja jestem niby jakiś eksponat muzealny?
- Nigdy czegoś takiego nie widziałem...
- Khazad wyraźnie nie przejął się jego niezadowoleniem.
- No myślę! - Fuknął kostur
- Musiałbym zbadać dokładniej... mogę pobrać próbkę? - Zapytał czarodziejki.
- Nigdy w życiu! - Walter aż zatrząsł się z oburzenia - Zabierz mnie natychmiast z rak tego szaleńca - Wykrzyczał w kierunku Meg.
Meg wyciągnęła dłoń i uśmiechnęła się do krasnoluda.
- Wolałabym, byś nie próbował. Walter nie wybaczyłby mi tego do końca życia, a zapewniam, że bez na prawdę potężnej magii nie ukruszysz nawet niewielkiego fragmentu tego materiału. Myślałam, że może się już z tym spotkałeś, albo może jest coś na ten temat w krasnoludzkich bibliotekach.
- Czytałem o kilku niezwykłych minerałach, ale są tak rzadkie, że znaleźć je można tylko wyjątkowo i w niewielkich ilościach...
- Zawsze to mówię że jestem jedyny w swoim rodzaju
- Wtrącił Walter
- ...ale to jest niesamowite, ani kamień ani metal czy to na pewno naturalna substancja?
- Jakie to! Jakie to?
- Kostur aż zatrząsł się ze złości. - Jak Ci porachuję kości to ty wyplujesz to "to" i to z prędkością błyskawicy!
- Miałem na myśli materiał z którego jesteś zrobiony a nie ciebie -
odpowiedział geolog wyraźnie niezbyt przejęty groźbami kostura.
- Nie mam pojęcia, czy jest to materiał naturalny. Grobowiec mojego przodka nazwiskiem Raven wykonany był w znacznej części z tego materiału.
Odebrała krasnoludom kostur, stawiając go obok siebie.
- Być może jest to wytwór alchemiczny, ale nie zdążyłam jeszcze nawet się nad tym zastanowić.
- Raven? Czżby twoim przodkiem był Rigard Raven? -
Oczy Khazada wpatrzyły się w czarodziejkę z prawdziwą fascynacją.
- Znałeś go? Pochodzę z Ravenrock, wedle legendy to była jego twierdza.
- Och nie, niestety nie miałem tego szczęścia poznać go osobiście, ale mój mistrz znał go doskonale. To podobno był największy ludzki znawca geologii jakiego w zyciu poznał. Był tez wielkim alchemikiem i zgłebiał krasnoludzką wiedzę przetwarzania rzadkich metali. Podobno nawet Kardah Gwelf bedąc pod wrażeniem jego umiejętności, zechciał się z nim dzielić naszą największą i najpilniej strzeżoną tajemnicą, tworzeniem magicznych runów.
- Podobnie jak ja związany był z żywiołem ziemi. Choć ja geologiem jestem słabym, podświadomie wiem o skałach znacznie więcej niż zwykły człowiek. Niestety wiele mi do tego przodka brakuje, dopiero niedawno odkryłam jego dziedzictwo. Walter był towarzyszem Rigarda.

Krasnolud uśmiechnał się lekko i machnął dłonią:
- Z pewnością gdy jego lat dożyjesz równie wielką wiedzę posiądziesz skoro już teraz kamienie mówią do ciebie. A skoro Walter był towarzyszem Ravena sporo cię może nauczyć, bo jestem pewien że wiedze wielka przechowuje w swym niezwykłym wnętrzu.
Gdyby kostur mógł sie nadymać w tym momencie pewnie wyglądałby jak wielki balon. Megara prawie czuła promieniujące od niego samozadowolenie. Zaśmiała się cicho, dziękując krasnoludom za rozmowę.

Wyruszyli już następnego dnia, przedzierając się przez śnieg zalegający na zamarzniętym jeziorze. To była ta bardzo łatwa część podróży, ale i tak czarodziejka oszczędzała siły, nie odzywając się wiele, owinięta w magiczny płaszcz i futro, razem doskonale chroniące przed chłodem. Musiała jednak przyznać, że najłatwiej jak na razie miał Alto, od którego czuła promieniującą moc magii. Łapała się na tym, że wyczuwała to niemal podświadomie, nie musząc rzucać żadnych zaklęć. Walter wspominał, że to potrafi, a to, że przebywając długo w pobliżu magicznego przedmiotu nie potrzebowała do jego wyczucia żadnych aktywacyjnych słów... może to oznaczało, że jej moc spajała się z mocą kostura? Przedmiot, który trzymała w dłoni, ułatwiając sobie nim drogą przez śnieg, wydawał się jej coraz bardziej intrygujący.
Gdy dotarli do podnóża gór, podszedł do niej Wulf, wskazując na północny zachód.
- Możesz wypuścić ptaka? Jeśli dopisze pogoda, powinien dostrzec budowle lub poruszających się ludzi.
Skinęła głową, przywołując Dragomira i karmiąc go kawałkiem surowego mięsa, który zabrała specjalnie dla niego.
- Leć. Poszukaj dla mnie innych takich jak my i miejsc innych niż naturalne góry. Gdy dobrze się spiszesz, dostaniesz więcej pysznego mięsa, na które nie będziesz musiał polować.
Nie znała się na zwierzętach, ale z drugiej strony to nie było naturalne zwierze. Zerwało się do lotu, szybko znikając im z oczu.
- Miejmy nadzieję, że coś znajdzie. Inaczej to jak błądzenie po omacku. Kopalnie chociaż wiemy w przybliżeniu gdzie się znajdują.
Olbrzym skinął głową, patrząc na odlatującym ptakiem. Ale nie wiązał nadziei wyłącznie w nim.
- Wiemy także, gdzie znajduje się opactwo, jeśli pogoda dopisze, możemy się tam udać tak czy inaczej.

Dalsza wędrówka była zdecydowanie cięższa. Megara daleka była od narzekania, chociaż dawno już nie polegała wyłącznie na kimś innym. Krasnoludy prowadziły całkiem pewnie, jak zdawało się na pierwszy rzut oka, ale same góry przywitały mrozem i śniegami, piętrząc się wszędzie wokół. To był piękny widok, choć jednocześnie budził szacunek do potęgi natury. Czarodziejka czuła to doskonale, gdyż to było otoczenie niemal najlepsze dla odczuwania splotu. Wszędzie wokół były skały, nie tylko pod stopami, ale i obok, przemawiając do niej swoim głosem.
Niestety śnieg nie był jej domeną i nadchodząca lawina całkiem ich zaskoczyła. Meg nie traciła czasu, widząc, że krasnoludy wiedzą co robić i w razie problemów sobie poradzą. Przywołała swoją moc, pierwszym zaklęciem, które przyszło jej do głowy. Cisnęła na ziemię kawałek skałki, która natychmiast zaczęła się powiększać, formując skalną, grubą półkę, ustawioną ukośnie względem całej góry.
- Szybko, wejdźcie pod nią!
Sama wciąż skupiała się na zaklęciu, wzmacniając to miejsce kamiennymi podporami także z drugiej strony. Dopiero wtedy sama także wśliznęła się do środka, kierując się prosto w ramiona Wulfa.
- Gdy nas minie, przywołam kamiennego stwora, nie powinien mieć problemów z odkopaniem nas.
 

Ostatnio edytowane przez Lady : 03-01-2011 o 20:34.
Lady jest offline  
Stary 03-01-2011, 12:57   #28
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Dyskusja z Wulfem, choć tak naprawdę nie była to dyskusja, bo czyż można dyskutować z kimś, kto wszystko wie lepiej, zaczynała Brana nużyć i zniesmaczyć. Okazało się bowiem, że choć używali podobnych słów, to rozumieli przez nie coś zupełnie innego. Dalsza wymiana zdań traciła sens, a jedyne co uzyskał rycerz, to chwilowe zdenerwowanie kapłana. Przez moment Wulf wyglądał, jakby chciał uderzyć Brana, jednak lata klasztornej tresury zrobiły swoje i kapłan wycofał się, na dokładkę przepraszając. Ot mała rysa na chodzącej doskonałości. Rycerz musiał się mocno powstrzymywać, by nie zgrzytać zębami. Wyjazd był jak najbardziej wskazany. Bran musiał odpocząć od widoku tej irytującej łysiny. Nie mógł się jednak powstrzymać i na koniec rozmowy rzucił obojętnym z pozoru tonem:
- Przeprosiny przyjęte.
Bran w swoim dwudziestokilkuletnim życiu spotkał tylko dwie osoby, które według niego uważały się za doskonałe. Wulfa i swojego ojca, ale jego ojciec już nie żył.

***

Podróż mijała w miarę spokojnie. Choć gdy opuścili dogodną trasę przez zamarznięte jezioro stała się nieco uciążliwa. Cóż było robić, gdy wierzchowiec Morgan okazał się być bydlęciem tyleż magicznym, co trudnym. Zmierzch spowijał okolice całunem ciemności, gdy dotarli w pobliże samotnej wieży. Koń Morgan chyba faktycznie posiadał niejakie umiejętności przeczuwania kłopotów, bo pod wieżą spora grupa hobgoblinów urządziła sobie oblężenie. Bran wstrzymał wierzchowca i zastanawiał się co zrobić, gdy rudowłosa dziewczyna zaproponowała atak.
- Wstrzymaj się nieco Morgan. Jest już dość ciemno, a my nie wiemy właściwie ilu jest przeciwników. Po lasach może się ich kryć więcej. Po za tym mają kilku kuszników i procarzy. Cała nasza nadzieja w zaskoczeniu. Musimy udawać, że jest nas więcej niż w rzeczywistości.
Wytężył wzrok, by dostrzec wśród goblinów, któregoś wyglądającego na przywódcę. Jednak nikogo takiego nie zauważył.
- Proponuję byśmy ja, Hergan, Velix i Rupert uderzyli na kuszników, a Ty i Tiara usuńcie tych spod wieży, byśmy w razie kłopotów mieli gdzie się wycofać. Tim będzie Was osłaniał z kuszy. Jeśli szczęście nam dopisze i zabijemy herszta reszta powinna się rozproszyć. Co Wy na to? – spytał spoglądając na dziewczyny.
Tiara była dość sceptyczna co do frontalnego ataku i zaproponowała wystrzelanie przeciwnika. Zarówno ona, jak i Morgan, a także Tim posiadali broń dystansową.
Rycerz zasępił się na takie dictum. Zdradzenie pozycji narażało ich na utratę zaskoczenia. Z drugiej strony szarża na nierozpoznane pozycje, też nie była zbyt rozsądnym rozwiązaniem.
- W takim razie wypuśćmy salwę w kuszników, by osłabić przeciwnika, a potem szarża, by odrzucić ich od wieży. Zgadzasz się Morgan? – spytał pod zgubnym wpływem demokratycznych mrzonek.
Kobieta skinęła głowa i uśmiechnęła się lekko:
- Zgoda. Możemy sobie najpierw postrzelać. Potem zajmiemy się resztą.
Tym razem walka nie zapowiadała się, jak niedawna rzeź. Przeciwnik był znacznie groźniejszy. Jednak nie mogli po prostu pozostawić gnoma samemu sobie. Jak by nie patrzeć bycie Lordem Kintall nakładało pewne obowiązki. Bran położył uspakajająco dłoń na głowie Rozamunda, który od jakiegoś czasu strzygł uszami. Ostatnie czego potrzebował, to by jego koń teraz zarżał.
Prawie bezszelestnie naciągnęli cięciwy. Bran podjechał do strzelców po kolei wydając ostatnie polecenia:
- Pierwszy z lewej, ten w środku, pierwszy z prawej.
Odjechał na bok podnosząc dłoń.
- Strzał! – krzyknął opuszczając rękę.
Pocisku z furkotem przecinanego powietrza pognały ku celom.
Bran opuścił zasłonę hełmu i spiął Rozamunda gnając przed siebie. Nim dopadł do hobgoblinów zauważył, że salwa nie zrobiła na nich większego wrażenia. Po bokach miał towarzyszy. Jechali szeroką ławą, a Velix wrzeszczał:
- W czele! – co było ponoć jego zawołaniem bojowym.
- W rzyć! – zawtórował mu Hergan.
- Za honor! – krzyknął sobie Rupert.
- Huraaaa! – wydobył z siebie Bran, bo nic innego nie przyszło mu do głowy, a też chciał się przyłączyć do osłabienia morale przeciwnika.
Impet uderzenia był imponujący, lecz po stratowaniu kilku hobgoblinów musieli wyhamować, by nie wpakować się na rosnący w pobliżu las. Zawrzała walka i wkrótce chaos bitewny ogarnął wszystkich. Hobgobliny dość szybko otrząsnęły się z zaskoczenia i dały solidny odpór. Rycerze uwijali się jak w ukropie rozdając razy na prawo i lewo. Na szczęście wrogowie nie mieli koni i można było wyzyskać przewagę wysokości. No i hobgobliny nie unikały walki wychodząc na otwartą przestrzeń, co prócz ich wysokich morali, oznaczało niedostatek rozsądku. Prócz kuszników, którzy zostali wyeliminowani we wstępnej fazie potyczki, było jeszcze kilku procarzy. Jednak Ci niewiele mogli wskórać wobec ciężkozbrojnych jeźdźców. Rycerze nie oddalali się zbytnio od siebie, by móc się nawzajem wspierać. Walka szybko przeszła do fazy wzajemnego wyniszczania. Okrzyki rannych i umierających co i rusz zakłócały dostojną ciszę zimowego lasu.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 03-01-2011, 19:50   #29
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Dziadziuś tak jakoś podejrzanie ochoczo zaprosił ich w swoje progi. Do tego chatka wydawała się atrapą. Z wierzchu niepozornie pozbijane deseczki, chwiejne to wszystko i nader mizerne, a w środku.... cuda pałacowe! Jaskinia obszerna jak sala tronowa! Miękkie skóry na podłogach! Ogienek trzaskający i stoły wklęsłe od ciężaru jadła i napitków podanych, bagatela, nie na glinianych naczyniach a w srebrze błyszczącym!

Mysz uśmiechnęła się przymilnie rozejrzawszy po wnętrzu. Kiedy staruszek oddalił się wgłąb pieczary Mysz konspiracyjnie szepnęła Alice do ucha. Słowa w zawrotnym tempie opuszczały usta a oczka błyskały z przejęcia:
- Słyszałam kiedyś historię o chatce w lesie, co w niej mieszkał miły dziadziuś. Chętnie spraszał podróżnych, kolacją raczył a po jego jadle i napitkach zasypiali w sen głęboki, magiczny. Dziadek był bowiem szalonym nekromantą. Wywlekał biesiadników do ogrodu i tam ich wielgaśnym toporem na kawałki rąbał. Mięso zjadał, a głowy w ziemi zakopywał i zaklęciami otaczał. Na miejscach głów wyrastały drzewa, w których na zawsze dusze owych feralnych podróżnych były uwięzione – Mysz podekscytowała klasnęła w rączki i niemal pisnęła. - Może to ten z tych historii, myślisz? Przecie taka chatynka z zewnątrz mizerna a w środku od luksusów opływa. Jak nic iluzją śmierdzi.

W głowie już jej buzowało od nadmiaru pomysłów.
- Ale ubaw! Słuchaj jak zrobimy – zacierała rączki i szeptała dalej. - Lepiej nic nie jedzcie i nie pijcie. Ale udawać można co by podejrzeń drania nie wzbudzić. Ja wyjdę niby siku za chwilę, ale tak naprawdę na niewidce przetrząsnę tą jego jaskinię. Jak kości znajdę albo ślady jakoweś co zaświadczą o jego zabójczym zajęciu to dam ci znak. Hasło znaczy. Powiem.... Hmmm. - potarła energicznie nos. - „Sowa huczy, to zły omen”. Tak, wiesz, szyfrem zagaję.

* * *

Siedzieli przy stole. Mysz nic nie jadła, udawała za to, że usta w trunkach zamacza.
- Przyszłość mi przepowiedz dziadku! – nakręciła się mocno. Nekromanta i okrutnik, czy też nie, powróżyć zawsze mógł. Nie było co okazji przepuścić żeby się o swoich przyszłych losach co nieco wywiedzieć.

Starzec popatrzył na młodą dziewczynę dopraszającą się przepowiedni i pokręcił głową z lekkim uśmiechem:
- Ech młodość, młodość i wieczna ciekawość tego co może przynieść przyszłość. Kiedy człowiek się starzeje częściej zaczyna oglądać się do tyłu, hołubiąc zgromadzone wspomnienia. Wiedza o przyszłości może przynieść więcej problemów niż myślisz. Naprawdę nie warto jej zbyt dokładnie zgłębiać. No i nigdy nic nie jest pewne. Wiele czynników wpływa na siebie, pojawiają się niespodziewane zmienne...
Mysz lekko prychnęła.
- Nie daj się prosić dziadziusiu, mów bo zaraz pęknę z ciekawości! - wysunęła przed siebie dłoń żeby linie mógł dojrzeć.

Ujął jej delikatną jakby dziecięca rączkę w swoje stare pobrużdżone dłonie i popatrzył na nią uważnie. Przejechał palcem po jednej z linii.
- Lubisz ryzyko i już kilka razy o włos uniknęłaś nieszczęścia. Powinnaś częściej się zastanowić zanim zaczniesz działać...
- A długo będę żyła? - przerwała mu wpół zdania.
- Linię życia masz długą, ale... - popatrzył jeszcze raz jakby z niedowierzaniem – dziwne... jest jakaś nieciągłość w nim... nigdy jeszcze nie widziałem czegoś takiego...
- Nieciągłość? - brwi bardki zadrgały, lecz trwało to chwilę. - Nieważne. A za mąż wyjdę kiedyś?
- Widzę w twoim życiu wielu mężczyzn, ale chyba ciężko Ci się zdecydować na jednego... - Podrapał się po głowie i zawyrokował w końcu. – Wyjdziesz...

Uśmiech wypełzł na twarzyczkę Marie. Niby się zarzekała, że ożenek nie dla niej ale wieści zabrzmiały wesoło, jakby jej się właśnie ktoś na jednym kolanie oświadczył.
- No a co tam widzisz jeszcze istotnego? No wiesz, wróże w opowieściach zawsze jakąś enigmatyczną formułką rzucą, nad którą się można głowić miesiąc ale spośród mgły sensu nie wyłowić. Wiesz, na przykład... - przybrała dramatyczny syczący ton i zawodziła niby duch. - „Ten który umrzeć nie może ale śmierć niesie zastuka do twoich drzwi w pewną gwieździstą noc i coś wtedy stracisz, a nim kur zapieje trzy razy znowu to odzyskasz” - klasnęła w dłonie i trajkotała dalej na jednym wdechu - No wiesz, uwielbiam takie mgliste przepowiednie. Powiedz mi jakąś, no powiedz... - rzęski fruwały jak motyle wiosną.

Dziad roześmiał się wyraźnie rozbawiony:
- Jestem jasnowidzem nie wróżem. Nie wciskam ludziom głodnych kawałków z powodu których wyrywają sobie potem włosy z głowy, ale skoro tak bardzo to uwielbiasz... - mrugnął do niej – "Martwe przebudzi się, nieistniejące zaistnieje, a kobieta o cerze jak gorąca czekolada, a oczach jak lazur nieba sięgnie po to co najbardziej uznajesz za własność."

- Co? - Mysz rozdziawiła usta, podrapała się po czole i perliście zaśmiała. - Fakt, ciężko się sensu domyślić. Ale spbubóję bo to fajna zabawa! Sugerujesz więc... że Shannon wróci do żywych, Meg powije Wulfowi dzieciaka a jakaś drowia lafirynda ukradnie mi Lizusa?

Nie skomentował ile prawdy jest w jej przypuszczeniach. Puścił tylko jej dłoń i odwrócił się do pozostałych gości:
- Może jednak na razie zostawmy spoglądanie w przyszłość. Pewnie zmęczeni jesteście po podróży. Zapraszam na posiłek, a potem kto chętny może zażyć rozkoszy gorącej kąpieli.

Zaprowadził ich przez widoczny w jednej ze ścian otwór a potem wąskim korytarzem do kolejnej groty, dużo mniejszej, ale niespodziewanie ciepłej. Jego źródłem było znajdujące się pośrodku gorące źródło. Unosiła się znad niego para, która potem skraplała się na gładkich ścianach skalnych i łukowo sklepionym stropie i spływała z powrotem w dół wąskimi stróżkami. Sam basen obramowany był płaskimi kamieniami i miał jakieś dziesięć stóp szerokości i piętnaście długości. Z boku wypływała z niego niewielka struga, która niknęła gdzieś w skale.
- To był jeden z głównych czynników dlaczego zdecydowałem się tu zamieszkać. W moim wieku rozkosze codziennej gorącej kąpieli to jeden z najwspanialszych luksusów.

* * *

Tak jak zapowiedziała, użyła niewidki i zapuściła się cichcem w głąb mrocznej posesji. Broń trzymała w pogotowiu, stąpała ostrożnie i wzrok wytężała. Coś jej tu śmierdziało.
Przejrzała wszystko, obsłuchała, opukała. Na początku myślała, że dziadziuś się dobrze maskuje ale po jakimś czasie musiała się poddać. Nie było trupów, krwi ani kości. Nie było podejrzanych ksiąg magicznych, rytualnych narzędzi ni lochów nawet. Nic nie było ciekawego. Nic a nic zupełnie.

- No dobrze, trochę się zagalopowałam – Mysz wróciła do Alice i wyglądała na diablo rozczarowaną. - Wychodzi na to, że dziadek nie ma mrocznych tajemnic. - uśmiechnęła się zaraz szeroko. - Można zdaje się jeść i pić bez obaw. A z kąpieli w źródełku chyba też warto skorzystać. Najpierw dziewczyny później chłopaki? To jak Alice? Umyjemy sobie plecy i pogadamy o życiu?

Alice się roześmiała.
- Kąpiel z lady? Jak mogłabym odmówić! Ale lepiej wpuścić tu innych później. Większość strasznie cuchnie. W Szarych Płaszczach nigdy nie dzielimy płci, a wierz mi, kąpiel z ciężkimi to paskudna sprawa.

- No wiesz – Mysz zaczęła zrzucać z siebie wpierw buty a potem kolejne warstwy ubrań – nadmiernie wstydliwa może nie jestem, ale wolałabym na golasa przy najemnikach nie paradować.
Wskoczyła z rozbiegu do wodnego oczka. Chlupnęło zalewając kamienną podłogę dookoła źródełka.
- Wskakuj. Przyjemnie cieplutko!

Alice poszła w jej ślady, dzięki czemu Mysz mogła wkrótce podziwiać dobrze ukształtowane mięśnie, głównie ramion i ud, a także całą resztę nagiego ciała dziesiętniczki.
- Mówiłam też o kobietach. Lydia niewiele ustępuje Hargowi, jeśli mnie pytać. Wielu żartuje, że swoim zapachem dzielą się i w łóżnicy.

- Po paru dniach w siodle i spania w ubraniu pod gołym niebem pewnie wszyscy cuchniemy – bardka zaśmiała się i rubasznie chlapnęła wodą aż strużki dosięgnęły twarzy najemniczki. Podpłynęła do brzegu źródełka i porwała stamtąd mydło. - Bądź tak miła i umyj mi plecy. I powiedz lepiej z kim ty się ochoczo dzielisz zapachem w jednym łożu. Jesteś chyba najładniejszą dziewczyną wśród całej waszej kompanii. No i jakie masz... - z lekką zazdrością kiwnęła na linię poniżej jej dekoltu. - Z takimi umysłami każdego męża można zwieść.

Dziesiętniczka roześmiała się jeszcze raz, biorąc mydło i silnymi dłońmi nacierając plecy spadkobierczyni.
- Daleko mi do ciebie, Marie. Wszystko zależy od tego, kto mi wpadnie w oko. Kiedyś wzięłam do łoża jednego z towarzyszy. Zginął dwa dekadnie później.
Głos jej się załamał, ale szybko wrócił do wesołego tonu.
- To było dość dawno, ale od tamtej chwili omijam w tym względzie towarzyszy broni.

- Poczekaj! - Mysz aż wrzasnęła bo myśl jej pewna wpadła do głowy. – A może ja bym cię tak z kimś wyswatała? Mam do tego smykałkę, mówię ci. Meg i wulf... Gdyby nie ja to oni by do dzisiaj samotnie noce spędzali. Jeśli z najemnikiem się wiązać boisz to może... Bran jest wolny. I Robert. Robotnicy to nie twoja liga, a rycerze... No już konflikt z nimi macie. Eh, niedobór chłopa w tym naszym Elandone – strapiła się na moment. - No nic, pomyślę jakby tu zaradzić. Nie chodzi tylko o dobrą partię ale przecie żeby się zakochać. Jeśli nie iskrzy to wszystko o dupę otłuc. No to ciężko ci musi być. Nie tylko bez miłości no ale, wiesz... Fajnie się w łożu w towarzystwie po nocy baraszkuje. Ostatnio się głowiłam nad tym czemu ludzie w ogóle z sypialni wyłażą? Nie lepiej by tam było dzień i noc siedzieć i się obściskiwać? Toż to milsze niż cała reszta jaką świat nam oferuje.

Alice odsunęła się na moment, wyglądając na przerażoną. Pokręciła głową energicznie.
- Żadnego swatania, proszę. Lepiej jest tak jak teraz. Rzadko w jednym miejscu zostaję na długo, życie wiodę niebezpieczne, a jak już mówiłam, nie chcę się... bratać z kimś takim jak ja.
Popatrzyła badawczo, a potem wróciła do szorowania Myszy.
- Ale z tym drugim się zgodzę, tylko co byśmy jedli? Z drugiej strony, po jakiejś dłuższej kampanii można być na prawdę wyposzczonym... Kilka razy przestawałam panować nad swoim ciałem. Ale to co innego, gdy bez uczuć.

- No dobra, nie będę swatała – zajęczała Mysz ale zaraz się zaśmiała. - Nic na siłę. Ale jak ci ktoś w oko wpadnie to daj znać. Razem jakiś podstęp uknujemy.
Odwróciła się do najemniczki, odebrała jej mydło i nakazała gestem by nadstawiła plecy.
- Czasem myślę, że jestem niemoralna. Zakochałam się niedawno. I, powaga, uczucie to szczere i mnie wypełnia po brzegi niby wrząca woda. Ale jakoś... nie mogę się nie obejrzeć za mężem co ma pierś szeroką albo tyłek jędrny jak brzoskwinia. Jest ze mnie latawica? Myślę sobie czy inni też tak namiętnie całują co Alto i dłonie mają takie wprawne. Chce mu być wierna, no ale tak całe życie nie mieć porównania? Tylko – wystawiła palec, pogroziła rubasznie po czym parsknęła śmiechem – nikomu słowa nie piśnij jakie mi bezecne myśli po lordowskiej głowie chodzą.

Kobieta mrugnęła konspiracyjnie, przyglądając się jej uważnie.
- A przyciągasz wiele spojrzeń. Ciężko mi to ocenić, powiem ci tylko, że z każdym jest inaczej, choć i podobnie. Swojego pierwszego miałam wiele lat temu. Jedni są łagodni, inni gwałtowni. Jedni umieją długo, innym nie wystarcza wytrzymałości nawet na kilka dłuższych chwil.
Zachichotała jak mała dziewczynka, zresztą gdy to robiła i patrzyło się tylko na jej twarz to łatwo można było się pomylić.
- No i niektórzy są duuuzi...

- Duży to dla mnie pojęcie względne – Mysz zmarszczyła nos nie przestając szorować pleców najemniczki. - Mówiłam ci, że nie mam, szlag, porównania. No, czyściutkaś jak dziewica przed nocą poślubną! – odłożyła mydło i położyła się na plecach dryfując na powierzchni wody - Ja się z wieloma całowałam, w tym mam wprawę akurat. Czterdziestu siedmiu całuśników miałam. Wiem, bo ich skrupulatnie spisuje. Z każdym było trochę inaczej. Myślę, że w łóżku musi o to samo chodzić. Jest parę zasad i każdy się ich trzyma ale z jednym miękniesz jak wata a z drugim się w duchu modlisz żeby już skończył. Czasem myślę, jak to jest... z dziewczyną. Próbowałaś kiedyś? Ja pójdę razu jednego do drogiego burdelu, zapłacę za jakąś ładną pannę i sprawdzę empirycznie. Jestem zbyt wielu rzeczy ciekawa. To mnie do zguby kiedyś doprowadzi...

- Z kobietą to jak z facetem bez jego włóczni. No, może nie do końca. Delikatniej, choć i to od kobiety zależy. Wiesz, te z wojska są jak ja albo i gorzej, jeśli chodzi o siłę w łapach i nie tylko.
Znów się zaśmiała, oglądając swoje umyte ciało.
- Dziękuję, nie pamiętam kiedy byłam tak dobrze wymyta. A czterdziestu siedmiu.. Tak, myślę, że było tylu. I nie mówię o całowaniu.

- Nie żartuj! - Mysz aż otworzyła usta i tchu jej brakło. Nagle posmutniała - Z tyloma aż? A ja raptem z jednym byłam... Jestem beznadziejna.
Westchnęła, wywlokła się z wody i okręciła kawałkiem płótna.
- Może w Laviguer sprawimy sobie jakąś rozrywkę? Pójdziemy do burdelu, ha! Niech nas spróbują nie wpuścić bośmy dziewczynami. Albo, albo... zapoznamy jakiś przystojnych jegomościów i trochę poflirtujemy? Ja... No nie wiem. Może choć z jednym spróbuję, w celach naukowych. Jak mam później Alta szczerze zachwalać skoro nawet nie wiem czy na tle reszty męskiej populacji faktycznie się wysoko plasuje? Tylko raz... z ciekawości. Przecie się nie dowie, co nie?

Alice uniosła dłonie w obronnym geście.
- Ja jestem sobą, no i więcej lat mam od ciebie, Marie. Ty jednak zastanów się, ode mnie takich porad nie usłyszysz. Nie chcę potem zawisnąć z rozkazu lorda Alto czy kogoś innego.

- Dajże spokój Alice. Alto wie jaka jestem. Nie da się okiełznać żywiołu, prawda? I nie zawiśniesz. Nie pozwolę na to dopóki żyję. No chyba, że mnie najpierw w afekcie nożem dźgnie... - zaśmiała się, choć może nie powinna. - A jak do miasta dojedziemy to jakoś sobie czas umilić przecie musimy. Co by nas nuda nie zeżarła.
Zebrała swoje ubrania i wcisnęła pod pachę.
- To ja idę się położyć. I spokojna głowa, do łożnicy niczyjej w Laviguer nie trafię. Ale nim miasto opuścimy z kimś się pocałuję – puściła oko najemniczce i zachichotała żywo.
 
liliel jest offline  
Stary 03-01-2011, 19:57   #30
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Łotrzyk odetchnął z prawdziwą ulgą na wieść, że Meg zdecydowała się razem z Wulfem wyruszyć za krasnoludami w góry. Przy pierwszej okazji wypierniczył ze swojego ekwipunku namiot, który ważył chyba tyle co on sam. Wędrówka po jeziorze była całkiem do zniesienia. Zimno było, owszem, ale sprzęt magiczny pożyczony od Marie spełniał swoje zadanie. Przez pierwsze chwile poczuł jakiś dyskomfort patrząc na marznących kapłanów. Meg miała swoją ochronę, ale dwa dryblasy grzały się tylko futrami. To chyba skutek zadawania się z tą sikorką… Mięknę jak kapcan – pomyślał tylko odganiając samarytańskie myśli podzielenia się ochroną przed mrozem. Lepiej jak jednemu jest w miarę ciepło niż gdyby trzem miało być tylko trochę mniej zimno, prawda? Rudemu i tak zdaje się nie krzywdowało się zbytnio, szczerzył się, ręce zacierał i mamrotał coś, że i tak woli takie widoki, niż krainę pieprzonego ifryta.

Plecak i tak aż przyginał go do ziemi. Pomogło trochę wychlanie beczki ze spirytem, w końcu jedna cholera czy nosić go na plecach czy w brzuchu. Na pierwszym postoju, Alto odbił szpunt i poczęstował całą kompanię, wliczając w to krasnoludy. Trzeba dobre stosunki utrzymywać, a trunek doprawiony jeszcze przez Petera, trzeba przyznać był całkiem niezły, rozgrzewał przyjemnie po całodziennej wędrówce przez jezioro. Mimo tego że łotrzyk padał na pysk ze zmęczenia, to nawet ten odcinek nie był ciężki. Zimno nie doskwierało bardzo, no i szli po płaskim jak stół. Wzorem Rudego zasłonił sobie twarz szarpiami, tak że wystawała tylko wąska szpara na oczy i szedł w stronę górskich szczytów. Nie rozmawiał wiele, oszczędzając siły, przysłuchując się jedynie krasnoludom opowiadającym trochę o górach. Przyglądnął się też ciekawie gadającemu kosturowi czarodziejki, ale tego że za takie dziwo majątek można byłoby dostać u dobrego kupca już nie dodał. Zdaje się że kamienne… stworzenie było wrażliwe na swoim punkcie. No i najwyraźniej miał on ciekawe właściwości, według tego co krasnolud prawił. Ciekawy nabytek się trafił czarodziejce.

Dwa pierwsze dni były nawet znośne, co prawda jednak lepiej mimo wszystko na końskim grzbiecie, no ale nawet dla mieszczucha było jasnym że w góry w siodle nie pojadą. Potem zaś zeszli z lodowej tafli i zaczęło się mozolne pięcie się w górę. Alto stracił już zupełnie ochotę na socjalizowanie się, wkrótce przekonał się że powiedzenie „pływać we własnym pocie” może być dosłowne. Przez pierwsze godziny uznawał wysiłek za trening, który mu dobrze zrobi. Zaczynał się zapuszczać przez te wygody. Potem zaś już był tylko wzrok wbity metr przed siebie i koncentrowanie się na przestawianiu nóg. Ziąb mimo pierścienia i szala schowanego głęboko pod koszulą przenikał go na wskroś, wyciągając ciepło z mięśni i kości. Szarpie zawiązane na twarzy pokryły się warstewką lodu twardą niczym maska. Nawet przyspieszony oddech sapiącego łotrzyka nie topił kryształków. Wlókł się na samym końcu, przystając czasami i oglądając się za siebie. Nic, nawet widok na jezioro i dom nie poprawiał paskudnego humoru. Szedł jednak dalej starając się nie tracić wiodących pochód krasnoludów z oczu, i korzystając z utorowanej przez nich drogi przez głęboki miejscami śnieg. Orientację wśród tych przeklętych skał i lodu stracił już dawno. Zielony kamień w sakiewce dodawał mu choć trochę otuchy, że gdyby odłączył się od reszty, to może zdoła z pomocą Shannon jakoś ich odnaleźć. Albo choć wrócić do Elandone, miał dziwne wrażenie że „kierunek dół” mógłby w tym labiryncie nie wystarczyć…

Lawina! Oglądnął się w kierunku wskazywanym przez rudego, wyciągającego linę z plecaka. Hurma śniegu sunęła prosto ku nim po stromym zboczu. Meg wzięła szybko sprawy w swoje ręce szykując schronienie, łotrzyk już zaczął przepychać się przez śnieg sięgający mu prawie do pasa aby przypaść za kamienną zasłoną. Przykryci zwałami śniegu? A jak magia zawiedzie w starciu z potęgą żywiołu? Łotrzyk wierzył w zdolności czarodziejki, bo widział już wielokrotnie z jaką wprawą włada Splotem, ale wyobraźnia podsyłała mu sto obrazów tego co może pójść nie tak. Dominował w nich śnieg zwalający się z przeogromną siłą, przygniatający do ziemi i wyciskający powietrze z płuc.
Nagle zapragnął się kopnąć w tyłek. Pas! Wybiegł znad kamiennego dachu i nacisnął sprzączkę unosząc się pionowo w górę. Zdąży? Powinien, pas w końcu wypróbował i wiedział dobrze jak działa. Ragnar tymczasem rzucił linę w diabły i ściągnął futrzane rękawice, nabrał w dłonie śnieg i roztarł go szybko. Prysnął wodą w górę i wypowiedział słowa modlitwy w gardłowym języku wzywając moc Kapitana Fal. Gdy kropelki spadały na niego, ciało sługi Valkura zaczęło rozmywać się w mglistą parę. Białawy, przezroczysty obłok zaczął się unosił się od razu w górę szukając ucieczki przed zbliżającym się czołem lawiny.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 03-01-2011 o 20:18.
Harard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172