Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2010, 21:55   #22
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Porozmawiała z Nelli. Córka Petera chyba za Myszą nie przepadała ale bardka starała się zachować dystans i wytłumić osobistą urazę. Dziewczyna walnęła jej reprymendę jakby była głupim młokosem. Kto wie, może i takim była. Ale Nelli mogła się z nią delikatniej obejść.
Ustaliły że poczekają aż zwolnią się sanie.
I istotnie, nazajutrz robotnicy na czele z Robertem przytargali resztę ładunku i oddali im środki transportu. Mysz pożegnała się z kompananami. Zagadnęła jeszcze Wulfa.
- Pewnie za dwa dekadni wrócimy. Jeśli nie będzie nas widać za trzy to... No to nas zacznijcie szukać. Na razie biorę jeno swoje pieniądze, tych ze wspólnego skarbca nie ruszam. Uważajcie na siebie. Wiesz co – ściszyła konspiracyjnie głos. - Ty masz słabe wyczucie co do kobiet a ty i Meg... No każdy widzi. Może bym coś zakupiła dla ciebie? Coś co by się nadało na prezent dla ukochanej? Kobiety lubią prezenty Wulf. Pewnie twój żołnierski umysł nie ogarnia takich detali, ale tak jest w istocie – puściła mu oko.

Ruszyły wraz z Nelli po zapasy. Trzy sanie, każde zaprzężone w mocnego konia plus trzech woźniców.
- Póki sanie puste to konie je pociągną – zagadnęła Neli. - Ale we wsi może warto dokupić po jednym?
Mysz skinęła głową.
- Dokupimy.
Jechały chwilę w milczeniu kiedy tamta jeszcze zagadnęła.
- A... Kosmo. Co się z nim stało? Nie wrócił do zamku.
- Odszedł. Nie tłumaczył się. Zniknął po prostu. Ale zabrał bagaż, nic go złego raczej nie spotkało. Myślę, że to była jego decyzja.

Droga była mozolna. Mysz przysypiała na Lizusie a klaczka była wyjątkowo osowiała. Zerkała na żołnierzy z którymi przyszło jej podróżować. Obce twarze. Niektórzy mężowie całkiem przystojni. W typie, który lubiła. Pomyślała o Alto Coś im się ostatnio nie układało. Kłócili się bez ustanku. Miała nadzieję, że wróci z gór w jednym kawałku. Rozłąka dobrze im zrobi. Zatęsknią za sobą, przemyślą. I z nowym zapałem wpadną sobie w ramiona. Na razie jednak była sama. Zeskoczył z konia na przerwę na popas i zgrabnie zakręciła czterema literami.

Wulf oddelegował dla Myszy drużynę Szybkiej Alice. Dziewczyna była zbudowana jak drwal ale buzię miała śliczną, dziecięcą. Mysz obserwowała ją kątem oka podczas wyprawy i musiała stwierdzić, że najemniczka jest nawet sympatyczna, całkiem niepodobna do takiego na ten przykład Lockerbacka.
Na noc zatrzymali się na polanie w pobliżu traktu. Alice wydawała sprawnie rozkazy i za chwilę pojawiły się namioty i przyjemnie trzaskające ognisko.
Mysz dosiadła się do najemniczki ściskając w dłoniach manierkę z Peterowym miodem, którego przed wyjazdem sobie solidnie odlała.

Upiła łyczek podsunęła pod nos najemniczce.
- Też na służbie ust nie zamaczasz? Lockerback się na mnie zezłościł, że w powitalnym geście mu miód pitny przytaszczyłam. Jakiś podstęp zwąchał gdzie go nawet nie było – zaśmiała się perliście. - Ładnym kobietom mężczyźni nie ufają. Całkiem nie wiem czemu.

Alice roześmiała się, rozplątują swoje włosy i potrząsając głową. Wzięła manierkę i pociągnęła łyk, całkiem żołnierski łyk.
- Taki już jest. Ale to dobry dowódca, wiadomo na czym się z nim stoi. A jak przynosi mu to taka dzier... wybacz, pani. Tak piękna kobieta, jak ty, to podejrzenia są naturalne.
Przeciągnęła się i wskazała na swoich ludzi.
- Tylko nie proponuj tym na warcie, im nie wolno.


Mysz pokiwała głową.
- Mów mi Marie, dobrze? - wyciągnęła dłoń w stronę najemniczki z zamiarem uściśnięcia.


Kobieta uścisnęła ją mocno, jakby odruchowo. Potem troszkę się zawahała.
- To nietypowe, nigdy wcześniej nikt się tak nie spoufalał, zwłaszcza z tylko dziesiętnikiem. Wszystkie lordowskie mości trzymają się od nas z daleka, gdy zadania wykonujemy dobrze. Wybacz gadaninę, wywołana jest moim niezmiernym zdziwieniem.
Uśmiechnęła się, a na jej twarzy pojawiły się słodkie dołeczki, jeszcze bardziej nie pasujące do bądź co bądź dużej reszty ciała. Potem dodała na próbę.
- Marie.


- No widzisz. Wcale nie bolało – Mysz uśmiechnęła się szerzej i pociągnęła kolejny łyczek. - Ciężko było? Znaczy dojść do stopnia dziesiętnika? Niewiasta w wojsku musi mieć jeszcze bardziej pod górkę niż niewiasta na dworze. A na dworze uwierz, łatwo nie jest. Każdemu by wypadało tyłek do sucha wylizać i wtedy dopiero łaskawszym okiem na ciebie zerkną. A jak łamiesz etykietę to... – Mysz podłożyła wyprostowaną dłoń do gardła, pociągnęła po długości aż jej głowa opadła bezwładnie na pierś. Uchyliła jedno oko i znów zachichotała. - Ostatnio jeden arystokrata się na mnie na śmierć obraził bo spóźniona i ubłocona raczyłam wtargnąć na jego przyjęcie.

- To ty jeszcze nie wiesz, co by zrobił Lokerback, gdybyś spóźniła się na wyznaczoną przez niego wartę.
Śmiała się także, szybko się odprężając.
- W Szarych Płaszczach kobiety mają równe prawa i awansują nas ze względu na umiejętności nie płeć czy rasę. Co innego w takiej grupie, jaka zgłosiła się do pomocy z hobgoblinami. Już kilku z nich czyniło mi propozycje całkiem jednoznaczne, ale żadne z nich nie wyciągało łap. Po tym jak dostali od nas łupnia to już bez zastanowienia nie spróbują.
Mrugnęła, wyciągając własną piersiówkę.
- To mocniejsze, chcesz Marie?


- Pod warunkiem, że mnie dotaszczysz do namiotu - Mysz pociągnęła haust, równie głęboki co wcześniej Alice. Rozkaszlała się zaraz i oczy jej niemal wyszły z orbit. - Mocne... - na moment głos jej odjęło ale zaraz pociągnęła raz jeszcze, już skromniejszy łyczek. - A co myślicie o Wulfie? Służbista, co nie? Lepiej mu nie podpadać. Ja co prawda podpadam regularnie ale mnie nie może kazać do karceru wtrącić.

- Lord Wulf jest bardzo podobny do Śmiertelnego Miecza. Ale to kapłan Tempusa, spotkałam już kilku. Ludzie wojny. Nie boję się takich ludzi, bo zawsze wiem czego od nich oczekiwać a także czego oni oczekują ode mnie.
Wzruszyła ramionami i sama pociągnęła łyk, bez żadnego spekularnego efektu.
- Z całym szacunkiem, Marie, ale jeśli trzeba będzie bronić Elandone, to właśnie lorda Wulfa widziałabym wydającego rozkazy. Ty jednak znasz go nie tylko z placu ćwiczebnego, a to już nie mi oceniać.


- Wulf nie jest zły – przyssała się na powrót do swojej menażki. Alkohol zaczął przyjemnie rozgrzewać ale i rozleniwiać. - Lubię go nawet. Tylko by się mógł częściej uśmiechać. Powiem ci coś w tajemnicy – ściszyła głos i wyszczerzyła się mocniej. - Kojarzysz Megarę? Naszą czarodziejkę? To ona grzeje Wulfowy materac. Kto wie, może weselicho jakieś będziemy wyprawiać. A wy, jak w tym wojsku? Wolno wam, no wiesz... w relacjach być nie tylko żołnierskich? - język się zaczął jej nieco plątać i nabrała śmiałości i ciekawości na delikatniejsze tematy.

Alice spojrzała na nią badawczo, zabierając delikatnie swoją manierkę, zakorkowując i chowając.
- Musi starczyć na całą drogę. A co do stosunków...
Ściszyła głos i zachichotała.
- Kilku naszych ciężkich jest nie tylko w barach takich szerokich. Ale nikt o zdrowych zmysłach nie żeniłby się aż do końca swojej służby. Za dużo ludzi umiera.


- Wulf was nie pozwoli przetrzebić. Myślę, że w gruncie rzeczy będzie wam się u nas spokojnie żyło. Jeszcze się nudzić zaczniecie.
Nagle klasnęła w dłonie jakby jej się o czymś ważnym przypomniało.
- Poczekaj chwilę.
Zerwała się entuzjastycznie do juków i ze swych bagaży wygrzebała lutnię.
- Zaśpiewam wam coś, chcesz? Będzie weselej. Może coś zdrożnego? Albo o walce, jatce i flakach? A właśnie... Jakby do walki jakiejś doszło to co mam robić? Mogę sobie postrzelać czy lepiej żebym pod wóz uciekła? Na tym się znam – uśmiechnęła się dumnie. Oczka jej się świeciły od alkoholu. - Znaczy na zmykaniu.

- Zaśpiewaj, jeśli znasz którąś z tych głupich, żołnierskich piosenek, to większość z nas na pewno się do ciebie przyłączy. Choć układają je chyba tylko zachlani żołnierze.
Kobieta zmrużyła oczy, zastanawiając się, potem po prostu wskazała na sanie.
- Trzymaj się ich, ale nie pod nimi. Strzelać możesz jeśli wiesz, że nie trafisz nikogo z nas. Dużo zależy od wroga, który by na nas uderzył. Z niektórymi się walczy, przez innych stara się tylko przebić. Ty dodatkowo chroniona będziesz mocą Helma.


- Mocą Helma? - Mysz klasnęła w dłonie. - Ale frajda! Czuję się ważna jak jakaś hrabina. Tfu! - zaśmiała się w głos. - Ciągle zapominam, że nią jestem. Ale tak poważnie to bardziej się skupcie na ładunku w razie czego. Wulf nam wszystkim głowy pourywa jeśli towar nie dojedzie do zamku kompletny. Ja sobie radę dam. Takie jak ja typy zawsze spadają na cztery łapy.
Mysz skłoniła się pas, nóżki jej się lekko zaplątał.
- Czas na występ! - rzekła głośno, teatralnym tonem. - Panie, panowie! Marie chce was uraczyć piosenką. Ale nie wy - wskazała na dwóch wartowników i pogroziła im palcem. - Alice kazała tych na warcie nie rozpieszczać. I okowity wam też nie dam - puściła im oko -konspiracyjnie - chyba, że po służbie. A teraz posłuchajcie przed snem. Oklaski mile widziane!


Mysz usiadła na pieńku, szarpnęła kilka strun ale za chwilę się skrzywiła.
- Wiecie co? Chyba nie znam za bardzo żołnierskich przyśpiewek... Ale zaśpiewam coś co może i wasze serca poruszy...

[media]http://www.youtube.com/watch?v=bHXuEyq3EUw[/media]

Zaczęła grać. Palce przyspieszyły poruszając struny w zapalczywym tempie.

Skulony w jakiejś ciemnej jamie smaczniem sobie spał
I spały małe wilczki dwa - zupełnie ślepe jeszcze
Wtem stary wilk przewodnik, co życie dobrze znał
Łeb podniósł, warknął groźnie, aż mną szarpnęły dreszcze
Poczułem nagle wokół siebie nienawistną woń
Woń, która tłumi wszelki spokój, zrywa wszystkie sny
Z daleka ktoś gdzieś krzyknął nagle krótki rozkaz - goń!
I z czterech stron wypadły na nas cztery gończe psy!

Obława! Obława! Na młode wilki obława!
Te dzikie, zapalczywe, w gęstym lesie wychowane!
Krąg śniegu wydeptany! W tym kręgu plama krwawa!
Ciała wilcze kłami gończych psów szarpane!

Ten, który na mnie rzucił się, niewiele szczęścia miał
Bo wpadł prosto mi na kły i krew trysnęła z rany
Gdym teraz - ile w łapach sił - przed siebie prosto gnał
Ujrzałem małe wilczki dwa na strzępy rozszarpane!
Zginęły ślepe, ufne tak, puszyste kłębki dwa
Bezradne na tym świecie złym, nie wiedząc kto je zdławił
I zginie także stary wilk, choć życie dobrze zna
Bo z trzema na raz walczy psami i trzech ran na raz krwawi.

Obława! Obława! Na młode wilki...


Tembr Myszy był przesiąknięty emocją. Widać było, że głos nie płynie z gardła ale prosto z serca. Śpiewała z zamkniętymi oczami. Palce mknęły po strunach ze zręcznością miejskiego łotrzyka, które całe życie podrzynał podróżnym sakiewki. Niewiele było w niej z hrabiny. Ale była nawałnica życia, namiętności i jakiejś gorączki.

Wypadłem na otwartą przestrzeń, pianę z pyska tocząc,
Lecz tutaj także ze wszech stron - zła mnie otacza woń!
A myśliwemu co mnie dojrzał już się śmieją oczy
O ręka pewna, niezawodna podnosi w górę broń!
Rzucam się w bok, na oślep gnam, aż ziemia spod łap tryska
I wtedy pada pierwszy strzał, co kark mi rozszarpuje
Wciąż pędzę słyszę jak on klnie i krew mi płynie z pyska
On strzela po raz drugi! Lecz teraz już pudłuje!

Obława! Obława! Na młode wilki...

Wyrwałem się z obławy tej, schowałem w jakiś las,
Lecz ile szczęścia miałem w tym to każdy chyba przyzna
Leżałem w śniegu, jak nieżywy długi, długi czas
Po strzale zaś na zawsze mi została krwawa blizna!
Lecz nie skończyła się obława i nie śpią gończe psy
I giną ciągle wilki młode na całym wielkim świecie
Nie dajcie z siebie zedrzeć skór! Brońcie się i wy!
O bracia wilcy! Brońcie się nim wszyscy wyginiecie!

Obława! Obława! Na młode wilki...


Bardka odłożyła instrument, oddychała ciężko jak po porywczej wycieńczającej gonitwie.
Najemnicy spoglądali na nią w milczeniu ale ona tylko ich wyminęła i zanurzyła się w ciemnym wnętrzu namiotu. Pieśń ją poruszyła. Przypomniała stare czasy. Kiedy jako pacholęta błąkali się po brudnym miejskich ulicach i chwytali się przestępstwa a strażnicy miejscy nieraz obchodzili się z nimi jak ze zwyrodniałymi bandytami. Pamiętała jak bliźniakom kiedyś tak gęby obili, że miesiąc z łóżek nie wychodzili. Ta pieśń miała to do siebie, że każdy mógł ją odnieść do siebie. Każdy kiedyś był ścigany, był w potrzasku, walczył o życie, o wolność, o wiarę. Każdy był młody, naiwny i pełen nadziei.

Weszła do pierwszego lepszego namiotu, wślizgnęła do czyjegoś śpiwora. „Jaka tam ze mnie szlachcianka – prychnęła do swoich myśli. - Jesteśmy własną przeszłością. Każdy nosi blizny, których nic nie zmaże.”
Usnęła niemal natychmiast. Alkohol szybko zamknął powieki.
 
liliel jest offline