Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2010, 22:30   #506
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rennard nie czekał końca melodii, wyszedł z karczmy. Przyczaił się w mroku pobliskiego budynku i czekał. Mógł albo śledzić, albo napaść na barda i pod groźbą śmierci wydusić z niego wyznania. Znudziło mu się bowiem bycie miłym i przyjaznym. W lewej dłoni błysnął ukryty sztylet.
Dobrze, że było lato i niezależnie od godziny było ciepło. W przeciwnym wypadku czekania pod karczmą mogłoby się de Falco bardzo nie spodobać, a tak było zwyczajnie nudne- jak to czekania. Ostatni maruderzy wracali do swych domostw, noc nad miastem zapadała, a Rennard czekał. Aż się w końcu doczekał, kiedy łysy mężczyzna ze swym instrumentem w dłoniach wyszedł na zewnątrz.
Ukryty w cieniu de Falco, ruszył jak tylko łysek obrał kierunek. Skupił się na swoim celu, zaciskając dłonie na sztylecie. Wolałby nie musieć go używać, ale jeśli będzie trzeba.
I szybko ukazała się w planie Rennarda luka, bowiem gdy bard szedł raźnym krokiem, szpieg mógł najwyżej utykać.
Pozostało więc obmyślić nową taktykę. Ogłuszyć z tej odległości nie był w stanie. Okaleczyć, zapewne tak. Ale bard mógłby narobić wrzasku na całą okolicę. Zabić. Bez problemu. Ale z martwego barda pożytku nie będzie. Wkurzony Rennard obmyślał coraz to głupsze plany, aż w końcu nieco smętnie wybrał taki, który miał jakieś szanse powodzenia.

No cóż...

-Hejże... coś panu wypadło !-
zawołał jakby nie swoim, bo charczącym głosem. Pochylił się zgarbił, by obróciwszy się za siebie bard, przyuważył schorowanego starca, w miejsce młodzika.
Mężczyzna faktycznie się odwrócił i mrużąc oczy próbował przebić się przez ciemności zapadającej nocy... co było o tyle trudne, że dopiero co wyszedł z jasnej karczmy.
-A niby co mi miało wypaść?- zapytał, odruchowo klepiąc się wokół pasa w poszukiwaniu mieszka.
-Ni wiem...ale coś ciężkiego. I brzęczy. I chyba panu. Nagroda dla znalazcy chyba będzie?- odparł charczącym głosem potrząsając swoim mieszkiem, pełnym monet. Nawet jeśli bard, zorientuje się że mieszka nie zgubił, to Rennard liczył na chciwość... i chęć zaopiekowania się cudzym mieszkiem.
Czy się miał doliczyć, czy nie, nie było jeszcze pewnym, bo łysy chyba się zastanawiał. No, ale przynajmniej się nie oddała.
Rennard potrząsnął kieską. Miły brzęk moment wypełnił ulicę. Było ich chyba sporo. Charczący głos odezwał się z nutką nadziei. -To jak panocku, będzie znaleźne dla biednego staruszka?
-Będzie, będzie
- zdecydował wreszcie Alonso podchodząc bliżej.-Dziesiąta część nawet.
Gdy bard był wystarczająco blisko, dłoń Rennarda wystrzeliła w kierunku szyi mężczyzny. Zimne ostrze sztyletu dotknęło gardła łysego barda. Nadal charczącym głosem mówił.- Jeden głupi pomysł, a skończysz muzykancie krztusząc się własną krwią z rozprutej krtani, więc... nie miej głupich pomysłów.
Mężczyzna upuścił swój instrument, który z paskudnym mlaśnięciem wpadł w błoto. Krzyk, jeśli jakiś planował, uwiązł mu w gardle.
-Miło mi, że się zgadzamy. Sprawa jest prosta. Powiesz mi co chcę wiedzieć. Przeżyjesz.-odparł chrapliwym głosem nadal skulony Rennard jednak jego spojrzenie dziko błyszczało.- Na początek spójrz w gwiazdy i opowiedz co wiesz o napaści na zamek i o gwałcie na córce hrabiego. I nie próbuj kłamać, nie chcesz chyba umrzeć tej nocy, prawda?
-A co mam wiedzieć, to co wszyscy. Mieszczanie wdarli się do zamku-
stwierdził oczywistość.
Rennarda oczywistość nie zadowoliła. Przycisnął sztylet mocniej do gardła.- Zacznij może od tego, co ty wtedy robiłeś, gdy była ta napaść.
-Byłem w domu
- odpowiedział szybko.
-Taaa...wierz, że nie brzmi to przekonująco? Skoro wszyscy kurka byli w domu, to kto ją zgwałcił? Szczury?- Rennard nie był w nastroju na takie odpowiedzi. Wysyczał.- Może nie wyraziłem się dość jasno. Albo będziesz szczery i podasz jakieś warte uwagi informacje, albo będziesz martwy. Tak czy siak, ja będę zadowolony. A ty...niekoniecznie.
-Ale ja nic o tym nie wiem-
wybełkotał.
-Ale ja ci nie wierzę. W tym problem.- sztylet de Falco delikatnie nacisnął grdykę barda.- Opowiedz wszystko co wiesz o buncie. I błagam... użyj do tego więcej niż jednego zdania. Wiem, że jesteś lojalny wobec kumpli. Ale to nie im grozi rozpłatanie gardła tylko tobie. No i jeśli ty zgwałciłeś tą dziewuszkę, to... daruję ci życie, jeśli wydasz innych. I nie marnuj mej cierpliwości, bo dzisiaj już mi niewiele jej zostało.
-Jakich kumpli, o czym ty w ogóle mówisz?-
strach był coraz bardziej wyczuwalny w słowach mężczyzny.
-Nie zgrywaj głupiego. Czyż nie mówią na mieście że Bruno de Loewe to jeden z przywódców tej małej imprezki? Jeden z tych co zdołał uniknąć zostawienia głowy na murach.- wycharczał wściekle Rennard.
-Bruno? Ten kretyn? O niego ci chodzi?
-O niego i o innych, którzy stali za nim.-
wycharczał Rennard.- Mów co wiesz... póki jeszcze możesz mówić. I tym razem, wyśpiewaj wszystko.
-Nic nie wiem. Słyszałem tylko, że ten kretyn dał się wciągnąć w to całe szaleństwo. Walka z opresyjnym władcą i inne pierdoły. To wszystko co wiem, przysięgam.
-Kto tu taki opór wobec prawowitej władzy szykuje? Skoro dał się wciągnąć, to przez kogo był wciągnięty?-
spytał charczącym głosem Rennard i zagroził.- Nazwiska podaj.
-Jakie, kurwa nazwiska?
-Kumpli Bruna, osób z jego otoczenia. A poza tym...zaskocz mnie. Który kupiec według ciebie jest niechętny władcy ?
- spytał Rennard uśmiechając się złowieszczo.- Wykaż inicjatywę grajku, wszak rozgrywka toczy się o twoje życie.
-Kurwa, nie wiem. Nie wiem
- a czas sobie płynął.
Delikatne nacięcie skóry miało przypomnieć bardowi o co toczy się stawka. Mruknął Rennard.- To lepiej sobie coś przypomnij. Bo ja nie żartuję.
-Nie wiem, nie byłem jego niańką. Nie wiem czy go zabili, czy zwiał. Nie wiem.
- A co o nim wiesz.-
mruknął w odpowiedzi Rennard.- Bo przysięgam na bogów... za kolejne nie wiem, rozpruję ci gardło.
Tyle, że de Falco nie miał specjalnie już na to czasu, bowiem z niedalekiej karczmy wyszedł jeden z ostatnich gości.
-Zmiataj... i nie myśl, żeby robić coś głupiego. Potrafię bardzo celnie rzucać nożem. Zginiesz jeśli się odezwiesz w zasięgu mego słuchu.- warknął niemal Rennard charczącym starczym głosem.
Bardowi nie trzeba było powtarzać dwa razy, zaraz zabrał nogi za pas, zostawiając po sobie tylko mandolinę. Przypadkowy świadek popatrzył tylko na rozgrywającą się przed nim krótką scenkę i szybkim krokiem ruszył w przeciwnym kierunku. Bo i po co mu były problemy?

Znowu strata czasu... De Falco wziął lutnię do ręki. Zastanawiał się co uczynić z tą drobną zdobyczą. Wszak porzucony instrument, nie miał dla szpiega żadnej wartości. Postanowił ostatecznie zabrać, w ramach kary dla Alonso za bezużyteczność. Powoli kuśtykał do domu układając plany.
Nie było ich wiele...wyspać się, zjeść śniadanie. Sprawdzić co się dzieje u naburmuszonej Moniki. A potem trochę alchemii. Potrzebował czegoś wspaniałego na wieczór. Małą niespodziankę, którą będzie mógł zrekompensować brak możliwości ucieczki.
Taki jakiego użył ostatnio. Oraz... Ładunek błyskowy. Trochę prochu, trochę innych specyfików. Trochę fosforu które dało się uzyskać z kości zwierzęcych. Ale nie za dużo. Tak przygotowany ładunek huknie i błyśnie, oślepiając każdego kto będzie atakował Rennarda w danej chwili. I ładunek który wybuchając roztoczy chmurę czarnego cuchnącego dymu.
Może weźmie Monikę do pomocy przy tej produkcji, w ramach nauki. I by wynagrodzić, jej zatrucie alkoholem.
Nie sądził, że chłopka może mieć żołądek jak wydelikacona panienka z dobrego domu.
A po zabawie z alchemią... cóż, Rennard nie miał aż tak sprecyzowanych planów, ale... chyba trzeba oddać pewną książkę Agnes.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 20-12-2010 o 12:29.
abishai jest offline