Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2010, 15:33   #94
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Wino, kobiety i śpiew.

Czyli środowisko naturalne dla brodacza z Althgar. Właśnie tak spędzał większą część czasu kiedy nie przebywał z dala od cywilizacji. Na uganianiu się za skórkami bądź bandziorami albo kiedy nie prowadził jakiejś karawany przez dzikie ostępy. Takie zabawy to dla niego chleb powszechni, nic tak nie zmywało trosk z barków człowieka jak właśnie hulanki i swawole. Helfdan przywitał się z powracającymi z rozmów na szczycie towarzyszami jednak nie wypytywał ich o sprawy wyprawy. Nie miał takiej wewnętrznej potrzeby… nie chciał też być źle odebrany. W końcu to już nie jego sprawa, a im mniej wie o tym, to mniej powie gdyby to kogoś bardzo interesowało. Zdziwiła go nieobecność dziewczyny i elfa. Może elfa mniej bo on nie miał w zwyczaju przepuszczać takich okazji. Niczym ascetyczny mnich mógł poświęcić wszystko dla zdobycia strzępka informacji. Potańcówka nawet w najlepszym wydaniu musiała przegrać z zajrzeniem do zakurzonej książki. Ale Maeve chyba nie była lepiona z tej glinki. Jednak gdy zweryfikował obecność wszystkich najemników nie zaprzątał nią sobie głowy. Podejrzewał, że jeżeli coś mogło jej grozić to właśnie z ich strony… ale wszyscy byli tutaj. Więc najwyraźniej nie szukała towarzystwa. Rozmowa średnio się kleiła, jadło średnio mu pasowało, a te słodkie nalewki i miody były wręcz mdłe… a może problem był w elfie. Właśnie, cholernie dużo było tego dnia w półelfie elfa. I to nic, a nic mu to nie pasowało.

Nie było tutaj kwaśnego zapachu potu i gryzącego w oczy dymu taniego tytoniu. Nie było przygnębienia i poczucia porażki. Nie była smrodu i brudu. Nie było nieszczęścia i typowych ludzkich problemów. Nie było nędzy i chorób. Nie było płatnej miłości i hazardu. Nie było wszystkiego tego co pozwalało czuć Helfdanowi jak wiele ma szczęścia zostawiając te problemy za sobą, żyjąc z boku… z dala od ludzkiej codzienności. Im więcej pytań zadawał elfowi tym był dalej. Zamiast musieć dowiadywać się coraz mniej to zdawał sobie sprawę, jak wiele jeszcze nie wie. Każde pytanie rodziło trzy kolejne, każda odpowiedź niby przybliżała a tak naprawdę niewiele mu dawała. Im był bliżej swoich elfich korzeni tym był dalej starego, ludzkiego tropiciela. Przeszłość wysysała radość jaką czerpał z życia. W dodatku nie jego przeszłość. Ponoszenie odpowiedzialności za swoje czyny i słowa rozumiał i nie unikał tego. Ale za to co wydarzyło się lata temu bez jego udziału to go irytowało najbardziej. Musiał się pozbyć tego z siebie nim zmarnuje wieczór do reszty albo na kimś wyładuje swoje frustracje.

Pogadał z Cefid’em co mu nie pasuje i jakie widzi rozwiązania aby pobyt w jego gospodzie był przyjemniejszy. Nie chciał przelecieć jego córek czy żonki, nic z tych rzeczy chciał zjeść coś czego by nie uświadczył w elfiej kuchni i zapić to czymś co by mu przywróciło znajome klimaty. Wyprosił zatem polędwicę z daniela, który jak się okazało już kruszał w piwniczce od dwóch tygodni, a do tego młode czerwone wino. W ocenie elfów jeszcze zbyt młode i zbyt cierpkie by można je było serwować gościom. Jednak zdaniem tropiciela po zaprawieniu odpowiednią ilością wódki było smaczne jak w portowej spelunie w Uran. Z polędwicy wyszykował bardzo krwiste befsztyki, które tylko dosłownie były liźnięte przez ogień, a soczysta krew wypływała przy każdym nakłuciu widelcem. Oczywiście jak to tropiciel miał w zwyczaju nie odmawiał tym co mieli ochotę skosztować jego specjałów. Znajome smaki, alkohol i odrobina wyobraźni pozwalała mu skierować humor na właściwy tor.

Już mu się wydawało, że ta elfia muzyka jednak odczaruje jego nogi. Które były przez cały wieczór jak dwie sztaby stali. Już myślał, że pośpiewa jakieś sprośne piosenki. Już prawie… jeszcze jeden może dwa kielichy. Może wróci mu ochota na sikoreczki. Może już w następnej pokaże jak wywija na parkiecie. Wtedy zjawił się posłaniec z biblioteki. I się zesrało doszczętnie. Koniec imprezy dla tropiciela.

Przeczytał list. Jak zwykle niby odpowiedź na pytanie i znowu poruszenie kilku nowych kwestii. Zamknięcie czegokolwiek w rozmowie z Velie’l Frose’lem zakrawało na cud. Dzisiaj już tego nie załatwi. Dzisiaj tego nie zamknie… cóż, chyba ten stary bibliotekarz za cel postawił sobie nauczenie cierpliwości i pokory.

Wieczór był jeszcze młody, zabawa się rozkręcała to jednak dla Helfdana była już skończona. Jedyne czego teraz potrzebował to towarzystwa dzbana pełnego wina. Posadził swój zad z boku i w spokoju wlewał w siebie kolejne kielichy z krwistą cieczą. Przegryzając co jakimś mięsnym specjałem przyrządzonym niezwykle pikantny sposób. Siedział tak sobie i obserwował jak inni się bawią, jak zmywają troski z siebie. Dłużej przyglądał się najemnikom, może szukał powodu do zaczepki, jednak ostatecznie zostawił ich w spokoju.

Wlał w siebie dostatecznie dużo. Ciało przyjemnie mu drętwiało. Ciepło przechodziło przez wszystkie jego fragmenty. Myśli spowalniały i zostawały z tyłu głowy. Zapominał o czym nie mógł zapomnieć przez cały dzień…

***

Dzień zaczął się dla niego później niż ostatnio. Dużo później. Głowa pękała, a gardło trawiła suchość. Przez krótką chwilę przeszło mu przez myśl, że mógł raczyć się jakimś mocnym trunkiem zamiast winem. Jednak miał wczoraj ochotę na upicie się w ciszy i spokoju… tak by ukojenie przychodziło powoli i potulnie. By myśli były zatruwane niezauważalnie. By siły opuszczały stopniowo. Wódka podnosiła mu ciśnienie, nim przychodził ten moment odrętwienia myśli kłębiły się w głowie jak oszalałe a ciało przepełniał wigor. Zdecydowanie wieczór sprzyjał nostalgii niż rozróbie… a jednak to rodziło przykre konsekwencje kaca.

Długo dochodził do siebie. Długo mu zajęło nim zdecydował się zwlec z łóżka. Jeszcze dłużej nim zdecydował się na klina… a potem jakąś strawę. Przez kolejne godziny dogorywał. Zaproszenie na spotkanie rady, o którym obiło mu się o uszy nie zaprzątał sobie głowy. Nie było imienne więc jego nieobecność nie będzie afrontem. Miał swoje sprawy i nie widział powodu by omawiać je na forum tak samo nie widział potrzeby słuchać o wyprawie do Pyłów.

Nim zdecydował się zebrać do bibliotekarza znieczulił się jeszcze paroma głębszymi dla zabicia kaca i rozjaśnienia umysłu. Sporo było jeszcze do obgadania.
 
baltazar jest offline