| Szedł powoli, nie spiesząc się. Do zmrok było jeszcze dużo czasu, wiele godzin. Budynki były w głównej mierze ceglane, ewentualnie z drewnianymi dobudówkami. Przeważnie jednopiętrowe, choć zdarzały się wyższe. Tu ktoś z kimś grał w karty, tam dzieci bawiły się z wychudzonym kotem, tam jakaś kobieta ściągała pranie ze sznurka rozwieszonego pomiędzy dwoma znakami drogowymi w bocznej uliczce. Życie. Miasto. Ludzie. Praca – to ostatnie dla Henrego jest szczególnie ważne. Gamble są potrzebne, ale rzeczy nie zawsze. Jak ktoś mu płacił za robotę, to Henry chciał rzeczy potrzebne i niepotrzebne. Potrzebne do życia, niepotrzebne na handel. Na przykład teksańskie papierosy, za jednego w jakieś zapadłej dziurze mógł nieraz zjeść ciepły posiłek. Nie palił, więc papierosy, jeżeli takie miał w rękach przeznaczał na handel. Podobnie jak z amunicja, jeżeli zleceniodawca miał niepotrzebne najemnikowi, to brał je na handel. Oczywiście nieraz zdarzało się, że za robotę dostawał tylko potrzebne albo tylko niepotrzebne gamble. Tak źle a tak niedobrze, ciężko dla umysłu oddawać potrzebną amunicję za obiad, albo po zapłacie szukać kogoś, kto wymieni dętkę rowerową i motykę za wodę i jedzenie.
„W świecie potrzebna jest równowaga”
Na zbrojownię ledwo spojrzał, przez targ tylko przeszedł, orientując się w sytuacji na straganach. Przystanął tylko przy gildii najemników – Cała ściana przy głównym wejściu była obklejona plakatami. Spojrzał na nie przelotnie i poszedł dalej. Wróci tutaj. Na pewno.
Był w centrum, na centralnym placu stał wieżowiec, widoczny z daleka. Henry obszedł plac dookoła. Budynku pilnowali jacyś ponurzy ludzie w uzbrojeni w karabiny. Wolał do nich nie podchodzić. Przystanął tylko po drugiej strony budynku i popatrzył w miasto. Dalej wyglądało ono po prostu na zlepek kolejnych budynków mieszkalnych. Czyli nic ciekawego. Obszedł wieżowiec dookoła i skierował się do budynków gidii. Przystanął jeszcze na chwilkę przed wejściem i po chwili pchnął drzwi.
„Ciekawe co tym razem będą proponowali”. Henry nadal pamiętał robotę jaką złapał w Nowym Jorku, Wielkim nadgryzionym Jabłku. Patrolowanie kanałów pod miastem. Rano pobudka o siódmej, potem śniadanie na prowizorycznej stołówce, potem odprawa prowadzonego przez jednookiego dziadka w policyjnym mundurze. I obowiązkowe odsłuchanie hymnu narodowego. Codziennie. Wchodzili do kanałów zwykle po trzy osoby około ósmej rano. I patrolowali je aż do szesnastej. Potem obiad i człowiek był wolny. I tak przez tydzień. Nie była to wymagająca praca, ale po ośmiu godzinach łażenia w podziemnym labiryncie mającym w niektórych miejscach i dwieście lat powodowało, że człowiekowi odpadały nogi. Jedynym mutantem, na jakiego natrafił Henry był łysy, szary szczur wielkości dużego psa. Strzał w głowę ze śrutówki załatwił go w chwilę. No, ale miał wtedy pociski typu breneke. Zwykłym śrutem to mógł mu gówno zrobić.
We wnętrzu nie było zbyt ciekawie. Brudne ściany, brudna, szarobrązowa podłaga z płytek. Wszedł po schodach, wszedł przez futrynę i znalazł się w pomieszczeniu, na ok. 4 na 4 metry. Po lewej były drzwi. Natomiast na wprost, za zakratowaną ladą siedział już łysawy człowiek. Na oko miał 50 lat, może więcej. Henry Podszedł do okienka.
-Pan tutaj pracuje? - nie wiedział za bardzo, jak w takiej sytuacji zacżąć rozmowę.
-Zgadza się, jestem Woldo. Czego chcesz?
-Szukam pracy.
-Pracy… No dobra, co potrafisz?
-Potrafię strzelać, potrafię jeździć różnego rodzajami pojazdów, w razie czego naprawię. Generalnie potrafię wszystko po trochu. – to był jego zdecydowany atut. Życie w ciągłym ruchu nauczyło go wszystkiego, może nie od A do Z, ale zawsze. Jedyne czego nie potrafił to dobrze kłamać, niestety.
- Aaaa… znaczy się wolny strzelec. Na co chorujesz? Nie chcę mieć potem kłopotów
- Kwaśna skóra, czyli tzw Syndrom Obcego.
-Rozumiem. Zaczekaj… - i zaczął szperać w teczce rozłożonej przed nosem. W końcu wyciągnął kilka kartek – więc tak: Praca w kopalni Broken Hills, ewentualnie kurier, miejski albo długodystansowy. Ta praca ma być na teraz, czy poczekasz jeszcze z tydzień?
- Na teraz – odpowiedział.
-Czyli ochrona karawan odpada, wyruszą nie wcześniej niż za tydzień. Co pan wybiera?
Spencer zastanowił się. „Do kopalni w żadnym wypadku, na kuriera się nie nadaję, nie znam miasta ani nie mam samochodu”. Spytał:
-A nie ma może jakiejś bardziej ryzykownej pracy od zaraz?
Woldo zmarszczył brwi.
-Teoretycznie jest, ale do tego potrzebna jest ekipa. A ekipa już się od pewnego czasu zbiera, więc mógłbyś do niej dołączyć. Chodzi o Broken Hills.
„Broken Hills, cholera, dlaczego znowu to Broken Hills. Jeżeli za tą robotę dają te tysiąc gambli to rzeczywiście, jest to ryzykowne" - Henry stał przez chwilę, nic nie mówiąc.
-To co, decyduje się pan-kontenplację przerwał mu pracownik Gildii.
-Dobra, biorę robotę w Broken Hills. Proszę tylko powiedziec co to jest dokładnei za robota. Jesten w mieście od niedawna i nie wiem o co chodzi z Broken Hills. I jeszcze jedno: ile za to dostanę.
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. |