Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2010, 15:49   #9
JohnyTRS
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Szedł powoli, nie spiesząc się. Do zmrok było jeszcze dużo czasu, wiele godzin. Budynki były w głównej mierze ceglane, ewentualnie z drewnianymi dobudówkami. Przeważnie jednopiętrowe, choć zdarzały się wyższe. Tu ktoś z kimś grał w karty, tam dzieci bawiły się z wychudzonym kotem, tam jakaś kobieta ściągała pranie ze sznurka rozwieszonego pomiędzy dwoma znakami drogowymi w bocznej uliczce. Życie. Miasto. Ludzie. Praca – to ostatnie dla Henrego jest szczególnie ważne. Gamble są potrzebne, ale rzeczy nie zawsze. Jak ktoś mu płacił za robotę, to Henry chciał rzeczy potrzebne i niepotrzebne. Potrzebne do życia, niepotrzebne na handel. Na przykład teksańskie papierosy, za jednego w jakieś zapadłej dziurze mógł nieraz zjeść ciepły posiłek. Nie palił, więc papierosy, jeżeli takie miał w rękach przeznaczał na handel. Podobnie jak z amunicja, jeżeli zleceniodawca miał niepotrzebne najemnikowi, to brał je na handel. Oczywiście nieraz zdarzało się, że za robotę dostawał tylko potrzebne albo tylko niepotrzebne gamble. Tak źle a tak niedobrze, ciężko dla umysłu oddawać potrzebną amunicję za obiad, albo po zapłacie szukać kogoś, kto wymieni dętkę rowerową i motykę za wodę i jedzenie.
W świecie potrzebna jest równowaga
Na zbrojownię ledwo spojrzał, przez targ tylko przeszedł, orientując się w sytuacji na straganach. Przystanął tylko przy gildii najemników – Cała ściana przy głównym wejściu była obklejona plakatami. Spojrzał na nie przelotnie i poszedł dalej. Wróci tutaj. Na pewno.
Był w centrum, na centralnym placu stał wieżowiec, widoczny z daleka. Henry obszedł plac dookoła. Budynku pilnowali jacyś ponurzy ludzie w uzbrojeni w karabiny. Wolał do nich nie podchodzić. Przystanął tylko po drugiej strony budynku i popatrzył w miasto. Dalej wyglądało ono po prostu na zlepek kolejnych budynków mieszkalnych. Czyli nic ciekawego. Obszedł wieżowiec dookoła i skierował się do budynków gidii. Przystanął jeszcze na chwilkę przed wejściem i po chwili pchnął drzwi.

Ciekawe co tym razem będą proponowali”. Henry nadal pamiętał robotę jaką złapał w Nowym Jorku, Wielkim nadgryzionym Jabłku. Patrolowanie kanałów pod miastem. Rano pobudka o siódmej, potem śniadanie na prowizorycznej stołówce, potem odprawa prowadzonego przez jednookiego dziadka w policyjnym mundurze. I obowiązkowe odsłuchanie hymnu narodowego. Codziennie. Wchodzili do kanałów zwykle po trzy osoby około ósmej rano. I patrolowali je aż do szesnastej. Potem obiad i człowiek był wolny. I tak przez tydzień. Nie była to wymagająca praca, ale po ośmiu godzinach łażenia w podziemnym labiryncie mającym w niektórych miejscach i dwieście lat powodowało, że człowiekowi odpadały nogi. Jedynym mutantem, na jakiego natrafił Henry był łysy, szary szczur wielkości dużego psa. Strzał w głowę ze śrutówki załatwił go w chwilę. No, ale miał wtedy pociski typu breneke. Zwykłym śrutem to mógł mu gówno zrobić.

We wnętrzu nie było zbyt ciekawie. Brudne ściany, brudna, szarobrązowa podłaga z płytek. Wszedł po schodach, wszedł przez futrynę i znalazł się w pomieszczeniu, na ok. 4 na 4 metry. Po lewej były drzwi. Natomiast na wprost, za zakratowaną ladą siedział już łysawy człowiek. Na oko miał 50 lat, może więcej. Henry Podszedł do okienka.
-Pan tutaj pracuje? - nie wiedział za bardzo, jak w takiej sytuacji zacżąć rozmowę.
-Zgadza się, jestem Woldo. Czego chcesz?
-Szukam pracy.
-Pracy… No dobra, co potrafisz?
-Potrafię strzelać, potrafię jeździć różnego rodzajami pojazdów, w razie czego naprawię. Generalnie potrafię wszystko po trochu. – to był jego zdecydowany atut. Życie w ciągłym ruchu nauczyło go wszystkiego, może nie od A do Z, ale zawsze. Jedyne czego nie potrafił to dobrze kłamać, niestety.
- Aaaa… znaczy się wolny strzelec. Na co chorujesz? Nie chcę mieć potem kłopotów
- Kwaśna skóra, czyli tzw Syndrom Obcego.
-Rozumiem. Zaczekaj… - i zaczął szperać w teczce rozłożonej przed nosem. W końcu wyciągnął kilka kartek – więc tak: Praca w kopalni Broken Hills, ewentualnie kurier, miejski albo długodystansowy. Ta praca ma być na teraz, czy poczekasz jeszcze z tydzień?
- Na teraz – odpowiedział.
-Czyli ochrona karawan odpada, wyruszą nie wcześniej niż za tydzień. Co pan wybiera?
Spencer zastanowił się. „Do kopalni w żadnym wypadku, na kuriera się nie nadaję, nie znam miasta ani nie mam samochodu”. Spytał:
-A nie ma może jakiejś bardziej ryzykownej pracy od zaraz?
Woldo zmarszczył brwi.
-Teoretycznie jest, ale do tego potrzebna jest ekipa. A ekipa już się od pewnego czasu zbiera, więc mógłbyś do niej dołączyć. Chodzi o Broken Hills.
Broken Hills, cholera, dlaczego znowu to Broken Hills. Jeżeli za tą robotę dają te tysiąc gambli to rzeczywiście, jest to ryzykowne" - Henry stał przez chwilę, nic nie mówiąc.
-To co, decyduje się pan-kontenplację przerwał mu pracownik Gildii.
-Dobra, biorę robotę w Broken Hills. Proszę tylko powiedziec co to jest dokładnei za robota. Jesten w mieście od niedawna i nie wiem o co chodzi z Broken Hills. I jeszcze jedno: ile za to dostanę.
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline