Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2010, 18:32   #30
Bracchus
 
Bracchus's Avatar
 
Reputacja: 1 Bracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znany
Przyszła do niego przedostatniej nocy spędzonej na statku. Na morzu, daleko za sobą zostawili sztorm. Czasem tylko słychać było odległe grzmoty. Leżący na łóżku mężczyzna otworzył nagle oczy i spojrzał wprost na ładną, trzydziestokilkuletnią kobietę stojącą na środku kajuty. Dziewiąty pasażer załogi ubrany był w prostą koszulę nocną sięgającą do kostek. Łagodne rysy twarzy otoczone były burzą blond loków. Niebieskie oczy spoglądały na Eisenczyka z wyraźną radością i ciepłem. Mężczyzna podniósł się powoli, podszedł do niej i mocno przycisnął ukochaną do piersi.
- Przeziębisz się kochanie. Nie powinnaś tak stać, w samej koszuli. Chodź do łóżka, ogrzejesz się. – Wziął ją na ręce, ułożył obok siebie kładąc się na boku. Zachowywał się jakby właśnie wyszła z łazienki a nie z zaświatów. Leniwymi ruchami bawił się jej włosami a ona odwzajemniała mu się muskając jego tors palcami.
- Wiem, że jesteś zmęczony ale musisz jeszcze wytrzymać najdroższy. Wiem, co czujesz. Mi też się wydaje, że jesteśmy coraz bliżej. – uśmiechnęła się szeroko i pocałowała go w klatkę piersiową. – Musisz tylko uważać. Nie ufaj im! I pamiętaj, co jest dla nas najważniejsze. Szczególnie uważaj na tą piratkę. Wiem, że Ci się podoba. Czemu się dziwisz? – spytała rozbawiona jego miną. – Przecież znam Cię doskonale. Wiem, jaki masz gust.
Mężczyzna pokiwał powoli głową.
- Jak zawsze masz rację, kobieto. – mruknął mrużąc oczy. – Nie zmienia to faktu, że idealnie w moje gusta trafiasz tylko Ty. – jego żona zaśmiała się głośno gdy przyciągnął ją do siebie. Nikt jednak tego śmiechu usłyszeć nie mógł…

**********

Kiedy huk wystrzałów poniósł się echem pomiędzy uliczkami portu, Kurt nie zastanawiał się długo. Nie miał wprawdzie swojego miecza, zostawił go w karczemnej izbie. Jednak ciężki, myśliwski sztylet wciąż tkwił w cholewie buta a pancerna rękawica błyszczała na jego pięści. Rzucił się w kierunku walczących wyszarpując ostrze. Najbliższego z napastników staranował barkiem, posłał go wprost pod nogi jednego ze strażników i kolejnych dwóch oprychów. Nie miał czasu myśleć nad tym, czy Avalończyk sobie poradzi. Grzmotnął okutą stalą lewicą w potylicę tego z mieczem, który zasadzał się na życie Rosalindy. Przebił ostrzem noża szyję następnego. Nie chciał go straszyć, nie szukał strun głosowych. Na twarz trysnęła mu krew z rozciętej tchawicy. Chwilę później zobaczył przed oczyma avalońskie gwiazdy gdy okuta pałka rąbnęła go w kark. Musiał się jak najszybciej otrząsnąć... Nie widział ciosu, którym Rosalinda rozpłatała napastnika. Dopiero po chwili zobaczył ją, jak biegnie w stronę zaułka.
- Ty idiotko! - ryk Kurta pomknął za kobietą. Jak miał ją chronić skoro tak łatwo dawała się wciągnąć w prymitywną pułapkę. Nie bacząc na sypiące się ze wszystkich stron ciosy, ufając swojej zbroi, zasłonił Rosalindę własnym ciałem, odepchnął na bok.
Napór wrogów stawał się nie do zniesienia. Kolejne ciosy, nie do wyłapania przy nacierającym wrogu, raz po raz spadały na ciało Kurta. Eiseńczyk pozornie zdawał się nie zwracać na to uwagi, ale w myślach już liczył, czy zdoła utrzymać się na nogach, nim nadbiegną żołnierze z kapitanatu. Wtedy będzie trochę luźniej, wtedy będzie czas zabijać a nie tylko bronić siebie i kobiety za plecami. Uderzenie solidnej pały w łokieć spowodowało, że lewica rycerza zawisła bezwładnie. Ten właśnie moment wykorzystała Rosalinda by wyskoczyć z rapierem na wrogów i przekłuć w mgnieniu oka aż dwóch … A potem zarobić w bok, w nogę a na koniec i w głowę. Kurt ryknął wściekle i zebrał resztki sił, rzucając się na bandytów. Chwilę później kolejne okrzyki poniosły się ulicą gdy Avalończycy w koncu przybyli z odsieczą. Widząc to, jeden w przeciwników natychmiast dał komendę do odwrotu i banda niczym stado szakali rzuciła się w uliczki i zaułki portu.

Kurt przeklinał Rosalindę, siebie, swoją tak zwaną rycerskość i wszystkich złoczyńców tego świata.
Poczekał aż Avalończycy zajmą się kobietą. Mieli swoje rozkazy, nie był już potrzebny. Ruszył chwiejnym krokiem w stronę karczmy, w której wynajął izbę.

***********

Do pokoju wrócił jednak późną nocą. Cały wieczór szwendał się po karczmach portowych, podpytywał żeglarzy i strażników, zagadywał do żebraków. Zajrzał nawet do osławionej mordowni "Pod Kogutami". Ból ramienia zapijał wódką. Zawsze miał twardą głowę, alkohol uśmierzał ból ale nie przytępiał umysłu. Kiedy w końcu wrócił usiadł na swoim łóżku, kilka słów kołatało mu się po głowie. Emila Dawson, Diana, Xaver, Rybitwa, Reilan, Eiche… Jak to możliwe, żeby wszystko łączyło się tak pięknie? Przypomniał sobie rozmowę z Leilą. Teraz wiedział już jak królewna mogła pomóc. Ale jej tu nie było, do cholery. Tak samo jak Ingrid. Nie miał wyjścia… Musiał czekać.
 
Bracchus jest offline