Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2010, 19:32   #188
Hesus
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Deszcz w zupełności mu nie przeszkadzał. Woda wypłukiwała nieczystości zostawiając po sobie przesycone wilgocią czyste powietrze. W takich warunkach nos łaka nie na wiele mógł się przydać, ale przynajmniej mógł się rozkoszować czystą atmosferą nie zakłóconą odorem płynącej rynsztokami krwi, fekaliów i wnętrzności, tak jak to miało miejsce na rewirze ostatniej nocy. Trop, który miała CG miał ich zaprowadzić do jakiejś wiedźmy, zaprowadził ich a jakże do Ministerstwa Regulacji. Nie byli w stanie rozwiązać zagadki londyńskiej komunikacji, ze śledztwem też wcale nie było lepiej. Jak do tej pory kilka razy porządnie oberwali, ale mogło to świadczyć o tym, że do czegoś istotnego się zbliżyli, teraz ktoś powinien to wszystko poskładać do kupy.

Jego właściwie nie powinno tutaj być, w budynku MR, mimo że był pełnoprawnym funkcjonariuszem, regulatorem co się zowie, spojrzenia większości mijanych ludzi dawały mu jasno do zrozumienia, że jest zagrożeniem, potencjalnym czy realnym nie miało to znaczenia, był zdechlakiem, którego miejsce w najlepszym wypadku było na rewirze. Najlepsze w tym wszystkim było to, że w głębi ducha przyznawał im racje.

Musiał mieć chyba jakiś tępawy wyraz twarzy, albo może zbyt zachłannie siorbał z kubka podczas rozmowy z Kopacz bo ta nawet nie zaczyniła go jednym spojrzeniem kierując wypowiadane słowa tylko do Bladej. Zresztą ich sens nie do końca dotarł pod kopułę Mike’a zbyt skupionego jednak na wrzątku, który za każdym razem kiedy próbował się napić parzył mu usta. Mimo wszystko aromat i smak kawy był tak pociągający, że powtarzał próbę raz za razem nie ucząc się własnych błędach

Nie poszedł z CG na spotkanie z tą Audrey czy jak jej tam było. Dziwnie się czuł, jakby o czymś zapomniał albo coś zostawił. Nie była to odznaka, którą w końcu pobrał z administracji i powiesił sobie na szyi co powinno go uchronić przed większymi niż on narwańcami. Nadgarstki nadal go piekły przypominając o niefortunnym spotkaniu na moście. Ale to nie o to chodziło, czuł narastającą pustkę i zdenerwowanie, snuł się po korytarzach jakby liczył, że prędzej czy później rozwiązanie tego niezidentyfikowanego problemu samo wpadnie mu w ręce. No i nie pomylił się. Idąc którymś z kolei korytarzem prowadzącym nie wiadomo gdzie usłyszał fragment rozmowy dwóch regulatorów. Padło imię Helen. Cóż z tego, skoro to miano nic mu nie mówiło. Normalnie by to zignorował, ale kundel zrobił się niespokojny, aż nim szarpnęło.
Pańcia, to jej zapachu mu brakowało, albo był zbyt słaby, słabszy niż zwykle.

- Co z Pańcią!? –rzucił- Co się z nią dzieje? –musiał przeoczyć fakt, że pysk mu się lekko wydłużył, kły uwydatniły a ciało pokryła gęsta szczecina.
Regulatorzy lekko się spięli, jeden nawet chyba sięgnął do przytroczonej kabury, ale dyndająca u szyi odznaka ukoiła trochę ich nerwy zostawiając miejsce konsternacji. Spojrzeli po sobie wymieniając zdziwione spojrzenia.
- Jaka pańcia koleś?
- No ta, Helen o której rozmawialiście
– co za tępaki – co z nią?
- A, Helen Butler. Leży w szpitalu. Jakaś śpiączką czy coś. Dziwna sprawa bo… .


Mike już sadził susy przez korytarz.
Drzwi gabinetu Audrey Masters otwarły się z hukiem.
- Blada, jedziemy do szpitala!
Zaskakująco z jej ust równolegle padła ta sama propozycja a skoro ich cele były zbieżne szybko zapakowali się do służbowego samochodu.

Dopiero na miejscu okazało się, że nie do końca jednak zbieżne. Wprawdzie CG też chodziło o szpital, ale było ich w Londynie pewnie kilkanaście jeśli nie więcej a skoro to Mike prowadził dotarli do tego gdzie leżała Helen. Poprosił Bladą, żeby poczekała z przesłuchaniem nie zdając sobie sprawy, że żadnego nie będzie w stanie przeprowadzić bo jej cel znajdował się kilka mil stąd więc kiedy i się zorientowała nie pozostało ej nic jak tylko zaczekać na łaka racząc się nieodzowną kawą i kilkoma papierosami zapewne.
Odznaka działała jak złota karta kredytowa w lepszych czasach. Szybko dotarł do pokoju Pańci. Nie bez obawy tam wkroczył.
Widział ją tylko raz na oczy, może dwa. Nie zapadła mu specjalnie w pamięci jej twarz. Drobna krucha kobietka bladsza chyba nawet od Bladej, jeśli to w ogóle możliwe, leżała na szpitalnym łóżku podłączona do skomplikowanej wydającej szereg irytujących dźwięków aparatury. Bał się czegokolwiek dotykać, żeby czegoś nie zepsuć. Zaczął sobie zadawać pytanie, po co właściwie tu przylazł. Przecież słabo ją znał i co najwyżej mógł odczuwać współczucie, ale do cholery, żeby gnać przez całe miasto zostawiając za sobą obowiązki? Odpowiedź kryła się w małym kudłatym kotłującym się w jego wnętrzu kundlu, który szarpał się jak na uwięzi. To prawda był na uwięzi, a Mike przybył tu tylko z jego powodu, z powodu ich pańci, która umierała z każda minutą, czuł to wyraźnie. Westchnął czując jakby coś ciężkiego zwaliło mu się na piersi, jeszcze chwila i z oczu popłynął łzy. Kundel był bez szans a mimo to walczył, rwał się, skomlał i wyrywał z całych sił. Mike tylko na chwile otworzył się na emocje płynące od zwierzaka, kiedy zalała go niepowstrzymana fala trwogi, żalu i tęsknoty, aż samemu zachciało mu się wyć. Usiadł rozedrgany na fotelu rozcierając słone krople po twarzy.

Tylko ten jeden raz – pomyślał.

Przemiana była natychmiastowa. Całkiem zwyczajnie wyglądający kundel wskoczył na łóżko i zaczął lizać śpiącą po twarzy. Po chwili zaczął szczekał i szarpał kołdrę próbując obudzić swoja panią. Bezskutecznie jak się było można domyślić. Pies położył pysk na piersi kobiety i patrząc smutnymi oczyma zaskomlał najbardziej żałośnie jak można byłoby to sobie wyobrazić. Po chwili przeciągłe wycie poniosło się szpitalnym korytarzem. Odgłos szurających klapków i drzwi otworzyły się gwałtownie. Pielęgniarka wtargnęła do sali.
Mike na szczęście zdążył naciągnąć poszarpaną koszulę i założyć spodnie. Nie odpowiedział na pytanie o psa, kim jest i co tutaj robi. Chciało mu się wyć. Utracił sens swojego życia, najbliższą osobę jaką znał, zbawczynie i karmicielkę. Szedł ze spuszczoną głową wracając powoli do równowagi. Nigdy więcej nie pozwoli sobie na całkowitą przemianę, chwila, dwie i pies by go całkowicie zdominował. Jedyne co osiągnął to względny spokój połączony z apatycznym nastrojem. CG taktownie milczała przez całą drogę zagłębiając się w lekturze jakiś akt, które wyniosła z MR.

Wszystkie szpitale na całym świecie musiały pachnieć tak samo, odór detergentów i śmierci, wszędzie bez wyjątku ten sam.
Zostali wpuszczeni do sali wiedźmy. Nie musieli się spieszyć, więc Mike zagłębił się w fotelu tym samym podejmując oczywistą dla ich dwojga decyzję, że to Blada jest tą od gadania. Przyglądał się i przysłuchiwał z ciekawością. Po chwili wstał bo ledwo słyszał co ta biedna kobiecina próbuje powiedzieć. Padło jakieś nazwisko, które pewnie powinien zanotować, ale jakoś w tej robocie nigdy tego typu akcesoria nie były mu potrzebne. Miał walić w mordę w razie czego a nie zbierać informacje, ale nazwisko Lynch sobie zapamiętał. Pewnie zresztą po pięciu minutach je zapomni, po tym względem pamięć ostatnio mu szwankowała. CG była wyraźnie niezadowolona i zdecydowanie zbyt zmęczona aby panować nad odruchami. Przypieprzyła tak mocno w metalową szafkę, że przez chwile Mike myślał że połamała sobie te delikatne kosteczki, ale nie, skończy się pewnie na opuchnięciu i siniakach. Nie pozostało mu też nic innego jak tylko przyznać jej rację a skoro ona mówiła że gówno mieli to pewnie tak było.
Na korytarz wypędzono ich w mgnieniu oka, po raz kolejny zdążył się przekonać, że hałasowanie po szpitalach wiąże się z szybką i bezlitosną reakcją miejscowego GSRu czyli pielęgniarek. Pokręcili się jeszcze chwile po szpitalu, to znaczy Mike poszukał jakiegoś automatu z przekąskami a CG poszła gdzieś dzwonić. Po powrocie zdecydowała, że wracają do MR wzywać Kapitana Planetę. Musiał mieć wyjątkowo tępy wyraz twarzy bo CG nerwowo za na niego spoglądała, jakby nie zrozumiał dowcipu i zachodziła w głowę co jest z tym kolesiem nie tak? Nie prawda że nie zrozumiał, dojeżdżając już do MR wybuchł gromkim śmiechem.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline