Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2010, 19:50   #31
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Kiedy kula zrzuciła jej kapelusz, Rosalina odruchowo – jak kiedyś uczył ją baron Morell – rzuciła się w bok, przyciągającą brodę do klatki piersiowej. Przetoczyła się miękko i zastygła w największym cieniu, dbając o to, żeby za plecami mieć ścianę. Dopiero wtedy odważyła się podnieść głowę i rozejrzeć dookoła. Nie było dobrze. Trzech żołnierzy z jej ochrony leżało na ziemi a następni napastnicy nadbiegali. Rapier został na statku, ale nie była do niego szczególnie przywiązana. Bardziej do torby ze swoimi rzeczami, której też przy sobie już nie miała. Mała strata, przeszkadzałaby jej tylko w walce. Najcenniejsze – listy z rekomendacjami – i tak miała schowane tam, gdzie kobiety zwyczajowo chowają najcenniejsze rzeczy.
Przesunęła się do jednego z leżących i podniosła jego szpadę. Ciągle pod osłona muru stanęła na nogach. I zobaczyła na raz dwie rzeczy: Kurta, który zjawiwszy się nie wiadomo skąd roznosił jej przeciwników oraz stojącego w tle mężczyznę. Nie walczył, nie uciekał, stał tylko i przyglądał się. Nie pasował do całości.
Siekła przez szyję zbira, którego okuta pałka wylądowała na kartu Kurta. Zwarła się z drugim, kiedy padł skoczyła w stronę obserwującego mężczyzny. Nie mogła pozwolić mu uciec…

Mężczyzna w opończy uniósł dłoń do kapelusza i zrobił da kroku w bok, znikając w zaułku. Na jej drodze wyrośli napastnicy. Ciosy sypały się ze wszech stron. Najwyraźniej, to właśnie ona była celem …
- Idiotka – pomyślała, kiedy Nieznajomy zniknął, a jego ludzi rzucili się na nią – idiotka… powtórzyła, z rozpaczliwą desperacją parując ich ciosy – dałam się podejść.. nie dam rady..
Ktoś pojawił się, Kurt?, nie widziała, krew ściekła jej na oczy, zasłonił ją, dał odetchnąć.
- Puść! – rzuciła, próbując stanąć obok niego – daj mi walczyć… pomogę... sam nie dasz im rady…

Kurt nie przepuszczał jej, przyjmując na siebie wszystkie ciosy. Wiedziała, że długo nie wytrzyma… Dostał w łokieć, ręka zwisła mu bezwładnie. Rosalinda przecisnęła się między nim i ścianą, wyskoczyła z rapierem na wrogów, dwóch udało się jej dosięgnąć … a potem powstrzymało ją cięcie w nogę i przez bok. Kolejny cios dosięgnął głowy i posłał ją na ziemię. Wśród ogarniających ją ciemności nie widziała ostatniego, desperackiego zrywu Kurta i uderzenia avalończyków. Nie widziała też tego, że jeden w przeciwników natychmiast dał komendę do odwrotu i banda niczym stado szakali, rzuciła się w uliczki i zaułki portu.
----
Przebudzenie nie było przyjemne.
- Cóż, w każdym razie żyję – stwierdziła Rosalinda. Nie otwierając oczu – miała dziwne podejrzenie, graniczące z pewnością, że taki ruch nasili łupanie w głowie - poruszała delikatnie wszystkimi kończynami. Było nieźle, zaryzykowała więc uchylenie powiek. Ból nasilił się, choć nie tak bardzo, jak się spodziewała.
- Kapitanat – godło Avalońskiego portu wisiało na ścianie, a za oknem, w dali, majaczyły wierzchołki żagli. Smród dochodzący z opatrunków nasuwał w pierwszej chwili na myśl gangrenę, ale pościel była zbyt czysta, a siedzący obok mężczyzna zbyt dobrze ubrany. Ktoś się o nią zatroszczył, wiec prawdopodobnie miała przeżyć. Nie wydaje się pieniędzy na medyka, kiedy stan rannego jest beznadziejny. Czasem, jak człowiek ma szczęście, ktoś zaprosi Księdza.
- Jak… jak długo byłam nieprzytomna? – zapytała, podnosząc się trochę i łapiąc mężczyznę za rękaw – gdzie są moje ubrania? Co z mężczyzna, który był ze mną? To mój zapach, czy medykamentów? Złapano ich? Mogę już wstać? Gdzie Kapitan Sommersmith?
Po wygłoszeniu tych kilku kluczowych kwestii poczuła, ze potrzebuje jeszcze chwile odpoczynku, więc na powrót opadła na pościel.

- Spokojnie proszę pani. Zaraz odpowiem na wszystkie pytania. Nazywam się Forester i jestem najlepszym w tym mieście medykiem. Zostałem wezwany tu przez kapitana Sommersmitha, by pomóc pani. Nie grozi pani żadne niebezpieczeństwo, choć zalecał bym ostrożność przez kilka dni. Całe szczeście stłuczenia nie były groźne i nie złamano pani żadnej kości. Leży tu pani nieprzytomna ledwie cztery godziny i tak szybkie ocknięcie dobrze znamionuje. Zapach to maści, które nałożyłem na wszystkie rany. Nic nie wiem o ujęciu tych bandytów, ale kapitan wydawał się krańcowo zdeterminowany, by ich schwytać, wiec zapewne tak. Ach … pani wybawiciel oddalił się w nieznanym straży kierunku, bo to usłyszałem już od strażników. Kapitan kazał sprowadzić i jego. Według mnie, może pani ostrożnie się poruszać … jednak pani strój kazałem oddać praczkom, gdyż zakładałem znacznie dłuższy czas rekonwalescencji.
Mężczyzna chrząkał od czasu do czasu w trakcie wypowiedzi. Nie do końca było wiadomo, czy był to tik, czy też coś chciał tym przekazać, a jeżeli tak, to co.

Rosalinda słuchała z przymkniętymi oczami. Słowa był uspokajające – no , może poza informacją o praczkach, ale miała nadzieję ze nie okażą się kretynkami i nie upiora w wodzie jej wełnianej spódnicy ani skórzanego kubraka - ale w tonie medyka było coś.. Nie potrafiła tego nazwać, ale była wyczulona na takie rzeczy. Jakieś wahanie, coś jakby ton nieszczerości....

- Och, monsieur Docteur, gdzie moje maniery, jestem Rosalinda de Villon, proszę mi wybaczyć, nie podziękowałam panu jeszcze za uratowanie mi życia… - powiedziała, łapiąc go ponownie; zadbała tym razem, aby dotknąć gołej skóry pod mankietem koszuli – gdyby nie pan, monsieur Forester, nie wiem, co by ze mną było – wstrzymała oddech, broda jej zadrżała, a potem pozwoliła sobie na krótki, urywany szloch. Spojrzała mu w twarz, na końcach rzęs dostrzec można było łzy – Ale boje się. Boję się, że coś pan przede mną ukrywa. Proszę być ze mną szczerym. Absolutnie szczerym – Zacisnęła palce na jego nadgarstku – Zaklinam pana – dodała szeptem
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline