Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2010, 20:00   #190
Merigold
 
Merigold's Avatar
 
Reputacja: 1 Merigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skał
1. Odnaleźć trojaczki.
2. Zapewnić im ochronę.
3. Rozszyfrować znaczenie notatki na zdjęciu.
4.Przesłuchać martwych rodziców zamordowanych dzieci
… i ostatni punkt dopisany przez Audrey;
5. wezwać Fincha na rozmowę.. gdziekolwiek teraz jest.

Tak wyglądał plan. Pierwszy punkt można było już odhaczyć. Z niemałą pomocą pana Fincha „cienia” O’hary miała adresy trojaczek, Helen jest u Daisy Waith,, do pozostałych oddelegowano już ludzi z terenowych oddziałów. Pozostawało czekać na wieści od egzorcystki i zobaczyć co wypłynie. Bez Tima wszystko spadło teraz na ich głowy… będą musiały same sobie z tym jakoś poradzić. Zapewnić kobiecie i jej mężowi całodobową ochronę… Nie mają co liczyć na wsparcie innych agentów, każdy jest zawalony po łokcie swoją robotą… co najwyżej mogą dostać wsparcie GSRów. Nie ma wyjścia; albo podzielą się zmianami, albo przez jakiś czas zacieśnią swoje kontakty…kawa z termosu, pączki, mdły zapach odświeżacza powietrza w wypożyczonym samochodzie, senne rozmowy… cudeńko. Z dugiej strony… i tak nie miała gdzie mieszkać, więc co za różnica. Tyle odnośnie punktu nr2. Na pytanie numer 3 miała nadzieję że otrzyma jakąś odpowiedź po rozmowie Helen… jeśli nie, wówczas trzeba będzie pójść do źródła i wrócić do szukania autora. To prowadziło do punktu nr 4, do tej pory jeszcze nie ruszonego. Wreszcie ostatnie zadanie; tajemniczy pan Finch. Praca jak najbardziej dla wiedźmy. Do wykonania najlepiej od razu, teraz, póki ma wreszcie trochę czasu. Bez szarżowania, najpierw jedno, nie chce się przecież zabić. Pytanie kto mógłby mieć więcej do powiedzenia w interesującej ich sprawie. Nieznany właściciel krwi z wizytówki z miejsca zbrodni, domagający się odnalezienia trojaczek… a może zaprowadzenia go do nich…?. Z drugiej strony O’Hara. Facet który mógłby jej pewnie sporo powiedzieć, jeśli tylko będzie chciał rozmawiać. W ich ostatnim starciu woli nie poszło jej najlepiej.
No dobra, koniec hamletyzowania, pora zająć się tym za co ci płacą.
Zakreśliła na kartce wybrany punkt, dopiła czekoladę, zgarnęła notatki, dopisałą na tablicy w ich pokoju gdzie można jej szukać a potem cofnęła się by odebrać telefon który zaczął drzeć się w niebogłosy.

- Dzień dobry – znajomy, kobiecy głos – szukam pani Masters.

- To ja – kiełkujący niepokój ścisnął jej gardło – przy telefonie...

- Jestem Daisy Waith. Rozmawiałyśmy jakiś czas temu. Pani przyjaciółka, ta z białymi włosami, znów zasnęła. Obawiam się, że to coś ... nienaturalnego. Jestem lekarką, a zwykłe środki zaradcze nie pomagają. Wezwałam już ambulans i jedziemy do szpitala, w którym pracuję. Jeśli pani chce, możemy spotkać się na miejscu. Pani koleżanka miała mi zadać jakieś pytania, ale nie udało nam się nawet zamienić jednego słowa.

„O żesz …” – nogi się pod nią ugięły

- Dobrze… do którego szpitala panie jadą? – wyciągnęła notes zapisując pośpiesznie adres – dziękuję, zaraz tam będę…

Zawiadomiła Vordę, zgarnęła swoje rzeczy i ruszyła do wyjścia.

„Zaraz” to pojęcie względne.

Po drodze, a właściwie już w drzwiach do jej biura nadziała się na blondynkę z grupy „Rytuał” , wypytującą ją o szczegóły ich sprawy, dokładniej o wiedźmę którą postrzeliła… No tak, laska kontrolująca zjawę na miejscu zbrodni, matka bezcielesnego dzieciaka… kolejna spaprana popaprana sprawa…
Wszystkie ich sprawy łączyły się paskudnie coraz mojej kotłując w jednym worku z jaskrawym napisem MYTHOS. Czas chyba by połączyć siły i wymienić się informacjami.. Później.

Biurokratyczne formalności zżarły jej kolejne 20min. Tyle miało zająć podstawienie samochodu dla niej i przydzielenie jakiegoś GSRa.
Pociąć się można…
Zgarnęła torbę z przydziałowym ekwipunkiem wiedźmy i skierowała się do Sali praktyk. Oddzielonego od głównego budynku MR miejsca gdzie regulatorzy mogli swobodnie odprawiać swoje magiczne praktyki..,. Jeśli już musi czekać, nie musi tego robić bezczynnie…

Rytuał był prosty. Zrobiła wszystko co trzeba. Miała wszystko co trzeba… Nikt nie odpowiedział na wezwanie. Nikogo tam nie było, albo inaczej; wzywanej osoby nie było wśród martwych… Mogła się tego domyślić. Finch był zbyt wytrawnym graczem by odejść ot tak sobie. To ze widziała jego zwłoki; to jeszcze o niczym, a to o niczym nie świadczyło. No może tylko o tym że pan Legenda nie wrócił jako zombie. Do wyboru pozostało parę jeszcze innych możliwości…

Pozbierała swoje rzeczy i wróciła na parking gdzie już czekał podstawiony samochód i jej własny, przydziałowy GSRowy gbur do ochrony.

**
Który to już raz wracała do szpitala od początku swojej kariery z MR? Trzeci? Czwarty? Niezły wynik jak na trzy dni pracy. Może powinna wyciągnąć z tego jakieś wnioski…? Może teraz jest właśnie ten moment by powiedzieć sobie pass… póki jeszcze żyje… Póki jest jeszcze szansa na to by się bez szkody wycofać… Póki nie jest za późno… O ile JUŻ nie jest za późno. Najpierw Tim w śpiączce, teraz Helen. Z ich trójki to ona mogła mówić o szczęściu że skończyło się tylko na poparzonych plecach i kuli w nodze. Powinna potraktować to jako ostrzeżenie i zadbać o swoje szanse na przetrwanie… Zamiast tego, wbrew zdrowemu rozsądkowi brnęła w tą farsę zwaną pracą regulatora coraz głębiej i głębiej brodząc już po uszy w gnojowisku…

„Zapadła w śpiączkę… to coś nienaturalnego…”

Nie jakiś nasłany zbir, nie koleś z dubeltówką czy armatą, nie koktajl Mołotowa, granat, czy bomba skonstruowana w garażu, lecz śpiączka… trucizna jak u Tima… a może klątwa? Tak czy inaczej nie pasowało to do wzorca ostatnich zamachów. Bardziej na odwet kogoś komu nadepnięto za mocno na odcisk i w ten sposób grozi palcem niesfornym regulatorom… szlag… Z ich grupy została już tylko ona..!
Niech to jasna cholera, oby się myliła…

Kuśtykała przez poczekalnię w stronę informacji, gdy na nią wpadła. Szczupła, ładna blondyneczka, jak ze zdjęcia. Jedna z trzech jednakowych egzemplarzy. Daisy Waith.


- Pani Daisy Waith…? – no tak, jasne, to pytanie na pewno było potrzebne, może zamiast niej na umówione miejsce wstawiła się inna siostra; Brawo Masters! – Nazywam się Audrey Masters, MR – Wyciągnęła rękę w kierunku młodej lekarki – dziękuję za zajęcie się agentką Butler… Czy już wiadomo co się stało…? – taaak Masters, to bardzo profesjonalne zachowanie, takie w stylu agenta Caruso, tak trzymaj blondie… - W naszej rozmowie wspomniała pani że podejrzewa coś … - paplała dalej zachowując się jak… no człowiek. Ktoś kogo partner został odwieziony w ciężkim stanie na intensywną terapię - wiadomo już coś więcej? W jakim jest stanie?

- Dopiero ją przywieźliśmy więc za wcześnie na jakiekolwiek pewne informacje. Testy są w trakcie wykonywania… ale lekarze twierdzą że może mieć podłoże toksykologiczne

- Czyli trucizna.. – Audrey mruknęła do siebie zagryzając wargę – „wpierw Tim, teraz Helen, cudownie cholera…”

- Może pomóc ta informacja… Nasz partner, Timothy MacDouglas został odwieziony wczoraj na intensywną terapię, Queen Medical Centre… stwierdzono u niego zatrucie.. Może to ta sama trucizna..

- Oczywiście – skinęła głową – sprawdzimy to…

„Dobra Masters, zbieraj dupę w troki i do roboty”

- Pani Waith… - zwilżyła wargi - Muszę pani zadać parę pytań… Możemy porozmawiać gdzieś na osobności?

- Tak, oczywiście – zaprowadziła ją do malutkiej sali biurowej, której jedyne wyposażenie stanowiło biurko, dwa krzesła i regał z segregatorami – Tylko proszę się pośpieszyć bo mamy dziś wielu pacjentów… zamknęła za sobą drzwi i wskazała regulatorze wolne krzesło - … a czas w szpitalu często decyduje o sukcesie rekonwalescencji.

- W porządku… - Audery nie skorzystała z krzesełkowej propozycji. Zamiast tego wierciła się po pokoju jakby ktoś jej czegoś nasypał do gaci - Czy mówi coś pani nazwisko Wallace? – zaczęła od nazwiska zamordowanych rodziców zamordowanych trojaczek
- Nie, nie znam tych osób.. Czy to jacyś moi pacjenci? Coś się stało? Czemu w ogóle ma służyć ta rozmowa?

Przeciągłe, rozpaczliwe wycie poniosło się po szpitalnym korytarzu przyprawiając zaskoczoną wiedźmię o palpitację serca.

"Co do..."

Kobiety wymieniły zaskoczone spojrzenia, zaalarmowane...
Pośpieszne kroki zbliżające się do ich drzwi...

"...to nie wróży nic dobrego, jasna...!"

Audrey sięgnęła do torby w której trzymała glocka... i którego miała nadzieję że zdąży wyciągnąć zanim coś złego się wydarzy, cholera!
Kroki ucichły pod ich drzwiami ustępując miejsca natrętnemu stukaniu...

- Pani Waith, czekamy na panią...

„Cholera!”

Wiedźma zamarła z ręką w torbie czując jak właśnie w ciągu tych kilku sekund postarzała się o jakieś dziesięć lat. Nie ma to jak dodatkowe wrażenia, nie wspominając już o zwartości i gotowości do działania, obrony, walki i całej reszcie...

Emocje opadły pozostawiając po sobie gorzki niesmak

Dobra Masters, przynajmniej tego nie spieprz, nie mamy czasu..

Zamiast glocka wydobyła z torby zdjęcie

- Jeszcze chwilkę… - Audrey zatrzymała lekarkę w drzwiach wracając do swojej roli Colombo w wersji blond - Prowadzimy sprawę w sprawie morderstwa rodziny…. Bardzo brutalnego morderstwa. Na miejscu zbrodni znaleźliśmy to zdjęcie … - podała kobiecie jej zdjęcie - Domyśla się pani co to może znaczyć?

Pobladła. Drżącymi rękoma chwyciła zdjęcie spoglądając na nie bez słowa

- Czy mówi pani coś imię Mythos? – Masters kontynuowała równocześnie nienawidząc siebie za to co robi

- Boże. To ja i moje siostry! Co to… co to… ma znaczyć? – spojrzała na Audrey zdenerwowana. Dopiero po chwili musiał do niej dotrzec sens pytania wiedźmy , imię - Nie. Nie. To dziwne imię..

- Pani Waith proszona jest natychmiast na salę operacyjną nr 3! – znów ten natrętny głos za drzwiami

Musiały się streszczać

- Pani Waith, mamy powody przypuszczać że pani jej siostrom może grozić niebezpieczeństwo… - wywaliła z grubej rury - Wysłaliśmy już funkcjonariuszy którzy mają zapewnić ochronę pani siostrom… - Audrey miała tylko nadzieję że brzmiała o wiele pewniej niż sama się czuła – Co do pani osoby.. sugerowałabym by udała się pani ze mną do ministerstwa…

Oczywiście nie mogła jechać. Była w pracy, musiała iść na oddział. Nie pozostawało więc nic innego jak zakotwiczyć się w szpitalu w uroczym towarzystwie pana przystojniaka gbura z GSRu. Audrey Masters, ochroniarz, dobre sobie.
Zawiadomiła Vordę informując ją o stanie Helen, o tym gdzie jest i co robi. Poprosiła o wsparcie egzekutora, jeśli znajdzie się jakiś bezczynny, oraz kogoś do obserwacji domu państwa Waith. Upewniła się że terenowe oddziały nie zlekceważyły sprawy ochrony pozostałych sióstr, a potem wróciła na posterunek. GSR łypał na nią bykiem gdy wierciła się nie mogąc znaleźc sobie miejsca. Mdliło ją z nerwów. Informacje o Helen nie były najlepsze. Jeszcze chwila a rozklei się jak mała dziewczynka..
Szlag by to...
 

Ostatnio edytowane przez Merigold : 25-12-2010 o 18:34.
Merigold jest offline