Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2010, 23:18   #21
Raghrar
 
Raghrar's Avatar
 
Reputacja: 1 Raghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znany
Na pokładzie promu, kiedy opuścili już stację, Darleth wpatrywał się w obcy artefakt z mieszanymi uczuciami. Perspektywa stawienia czoła mocy, która jest w stanie zapanować, bądź zakłócić działanie ludzkiego umysłu, wydawała mu się niemalże przerażająca. Był w stanie znieść bardzo dużo, jednak możliwość utracenia zdrowego rozsądku budziła w nim ogromny niepokój. Mogło się to skończyć wyrządzeniem krzywdy współtowarzyszom, najprawdopodobniej zresztą odwzajemnionej. Vostroyańczyk nie mógł nawet zbyt wiele z tym zagrożeniem zrobić. Jedyną osobą, która w tej chwili była w stanie w jakimkolwiek stopniu ich wspomóc, była Yandra. Wymagało to od niej jednak ogromnego wysiłku, zaś obserwując jej zachowanie i reakcje, seneszal doszedł nawet do wniosku że ten rodzaj psionicznego oporu mógł być dla astropatki bolesny. Bardzo chciałby mieć w tej chwili w pobliżu jednego z tych nietykalnych, o których niegdyś czytał.
- Kilka lat temu podczas swoich badań natrafiłem na dość ciekawą publikację. – Rzekł do towarzyszy podróży. – Anonimowy autor, posługujący się jedynie inicjałami, było to chyba „G.E”, opisywał badania nad kilkoma przypadkami bardzo ciekawej, lecz ekstremalnie rzadkiej ludzkiej mutacji. O ile psionicy są w ludzkim gatunku wielką rzadkością, nietykalni, jak nazywa ich anonim, występować mogą w liczbie odpowiadającej drobnemu ułamkowi populacji potencjalnych psykerów. Szacowane liczby wskazują na jeden przypadek w ciągu całego pokolenia całej populacji planety kopca. Ale do rzeczy. – Darleth poprawił się na siedzeniu. – Mutacja, o której mowa powoduje, iż człowiek rodzi się i przez całe życie pozostaje „nieobecny” w spaczni. Taka istota ludzka samą swoją obecnością blokuje, rozprasza i neguje jakąkolwiek psioniczną aktywność wokół siebie. Promień takiego negatywnego oddziaływania bywa różny, w zależności od osobnika, jednak możliwe jest wytrenowanie nietykalnego tak, by do pewnego stopnia panował nad swoimi umiejętnościami. Autor dochodzi przy tym do interesujących wniosków. Zaskoczyło mnie na przykład, że pewne ludzkie emocje i uczucia, takie jak sympatia bądź antypatia, w pewnym stopniu również gniew, są naturalnie podatne na oddziaływania spaczni. Oznacza to, że nieświadomie odbieramy inne ludzkie istoty w pobliżu także na podstawie naszej wzajemnej obecności w spaczni. Wspominam o tym w związku z aktualnymi wydarzeniami, ale wniosek taki nasunął się anonimowi właśnie na skutek badań dotyczących nietykalnych. Byli oni bardzo negatywnie odbierani i traktowani przez otaczających ich ludzi, bez jakiegokolwiek racjonalnego powodu. Co więcej, nietykalny, który z większej odległości budził sympatię i pozytywne zainteresowanie, z bliska napawał odrazą, wywoływał irytację i gniew. Ma to mieć związek właśnie z ich zdolnością. Są różnie odbierani przez innych ludzi w zależności od tego, czy znajdują się oni w obszarze ich tłumienia psionicznego, czy nie. Niestety, prawdopodobnie nie mamy nikogo takiego na Czarnej Gwieździe. Pani Yandra, bądź szanowny pan Ghrant rozpoznaliby takiego osobnika niemalże natychmiast. Jednostki wyczulone na spacznię reagują ponoć na nietykalnych tysiąckrotnie mocniej niż zwykli ludzie. Anonim, w moim przekonaniu psyker, opisywał bowiem ogromny trud, jaki sprawiał mu choćby neutralnie nacechowany kontakt z obiektami badań. Jeśli więc chcielibyśmy poszukać takiej jednostki, by mieć dostęp do jej mocy podczas kolejnych podróży, należałoby prawdopodobnie sprawdzić wśród różnego rodzaju wyrzutków społecznych. Nietykalni nie zdają sobie sprawy ze swej specyficznej mieszanki genów i zwykle przyjmują że mają nieustannego pecha, ludzie są podli, a życie nieustannie i bezlitośnie właśnie ich kopie w tyłek.

Darleth opowiadał, a tymczasem prom zaczął wchodzić w atmosferę księżyca. – Dość jednak opowiastek. Zdaje się, że za chwilę będziemy u celu. – Na wszelki wypadek zasiadł za konsolą sterowania karabinami maszynowymi. Nie wiadomo co mogło ich czekać, kiedy obniżą lot, tym bardziej, że Vladyk wspominał coś o oddziale pozostawionym przez jeden z rodów na powierzchni. Z rozbawieniem zauważył, że ktoś nalepił obok monitora i wskaźników żółtą nalepkę z napisem „Merda Incido”. Wolał się jednak nie zastanawiać, co na to duch maszyny zamieszkujący prom. Jak się okazało, widoczność na planecie była bardzo ograniczona. Przełączył się więc na tryb podczerwieni. W samą porę zresztą, bo właśnie wtedy jedna z grup weszła w kontakt z wrogiem. Darleth w skupieniu namierzył najbliższe zgrupowanie. Prom zaczął wibrować, kiedy działa plunęły ogniem, zasypując wroga gradem pocisków. Modlił się, by nie pomylić rozszalałych najemników z kierowanymi przez Vladyka serwitorami zwiadowczymi. Co jakiś czas przełączał widok cybernetycznego oka na obraz przekazywany przez Nikolaia. Serwoczaszka wzniosła się nieco wyżej, by pomóc ocenić rozmieszczenie wroga. Obraz śnieżył niemiłosiernie, zaś sam serwitor kluczył i zmieniał co chwila tor lotu, by uniknąć przypadkowych strzałów oddanych w jego stronę. W pewnym momencie Darlethowi zrobiło się od tego niedobrze. Wtem, kiedy miał na celowniku spory oddział, prom odbił nagle, unikając przeciwpancernego ostrzału.
- Imperatorowi niech będą dzięki. – Vostroyańczyk szepnął sam do siebie. Kiedy zatoczył szeroki łuk, Darleth był już gotowy. Zaciskając zęby posłał długą serię w tłum wroga. Pociski ścinały przeciwników rozszarpując ich ciała i burząc i tak chaotyczny już szyk. Nie na darmo powiadają, że imperialna kawaleria powietrzna straszliwa jest nawet w oczach sprzymierzonych oddziałów.

Kilka chwil później przygotowywali się już do zejścia na powierzchnię. Darleth założył swój vostroyański hełm sprzężony z maską tlenową i komunikatorem. Z zewnątrz hełm wyglądał jak futrzana czapa. Obicie wykonano bowiem z sierści długowłosych Ushakyati, gatunku olbrzymich i niezwykle drapieżnych zajęcy zamieszkujących stoki niedostępnych gór na północnej półkuli Vostroy.


Zabrawszy ze sobą obcy artefakt i trzymając pistolet boltowy w pogotowiu, ruszył razem z resztą w głąb kopalni. Po drodze z niepokojem spoglądał w stronę słabnącej astropatki. Zaczynał powoli odczuwać zgubny wpływ obcej psionicznej mocy. Kiedy dotarli do kryształowych tuneli niemalże zawył z zachwytu. Tak wiele pozostałości po wymarłej obcej rasie. Ileż można by tu przeprowadzić badań! Wszystko z należytą ostrożnością, rzecz jasna, albowiem obcym i wszystkiemu co od nich pochodzi ufać nie należy. Tak mówi prawo imperialne. Swoją drogą, zastanawiał się jak w zaistniałej sytuacji rozwiązać problem własności do stacji. Znając życie, jeśli sprawa wyjdzie na jaw, zacznie się tu kręcić Inkwizycja. Być może będą nawet chcieli przesłuchać wszystkich zamieszanych. Jeśli to, co czytał o ich praktykach było choć w części prawdą, to w przypadku gdyby śledztwo prowadził któryś z bardziej radykalnych przedstawicieli tej i tak niemiłej instytucji, śmierć mogła czekać każdego kto miał choćby przelotny kontakt z wpływem obcej obecności. Należało się zastanowić, czy nie lepiej będzie zatuszować całej sprawy i po cichu dogadać się z pomniejszymi rodami. Można by też zrzucić na nich całą winę i kiedy spłoną na stosie zawnioskować o przejęcie na własność kopalni. Procedura trwałaby jednak całe wieki, a i tak nie byłoby to nic pewnego. Tym bardziej, że Inkwizycja musiałaby najpierw zabrać lub zniszczyć cały ten krystaliczny kompleks. W każdym bądź razie sytuacja nie napawała seneszala zbytnim optymizmem.

Tymczasem wszyscy z wyjątkiem nawigatora zdawali się być zdezorientowani przez konstrukcję i wygląd krystalicznych tuneli. Gdyby nie Veltarius, pewnie zabłądziliby już dawno, oszaleli w międzyczasie i zaczęli zabijać się nawzajem taplając we własnych wymiocinach spowodowanych zawrotami głowy. W końcu jednak dotarli niemalże do celu swej wędrówki. Darleth miał przynajmniej taką nadzieję. Otworzył szerzej jedyne oko na widok blasku umieszczonego w centrum artefaktu. Całe ciało oblał mu zimny pot, zaś po plecach przeszły dreszcze. Złowrogie wycie hordy rozszalałych najemników spowodowało, że niemal ugryzł się w język, miętoląc w ustach przekleństwo. Zauważył, że trzymany w rękach przedmiot zaczyna jarzyć się bardziej intensywnie. Dostrzegł także miejsce, w którym wcześniej spoczywał. Mając nadzieję na osłonę ze strony reszty ekipy, ruszył do przodu, by odłożyć artefakt tam, gdzie powinien spoczywać. Nie był pewien, czy to cokolwiek pomoże, ale była to w tej chwili ich jedyna nadzieja na pozbycie się rozwścieczającego spaczniowego wpływu. Tym bardziej, że obca energia zdawała się działać w tym miejscu coraz mocniej i przełamywać bariery wytworzone przez Yandrę. Pędził więc do przodu co sił, co jakiś czas przylegając do ścian krystalicznych odłamów i stert pokruszonego kryształu, który grawitacja w bezlitosny sposób sprowadziła na podłogę. W myślach powtarzał jedną z imperialnych modlitw. Wyszukał ją sobie przed wejściem na prom, specjalnie na taką okazję. Prosił w niej Imperatora o pomoc w zachowaniu trzeźwości umysłu i zdrowy osąd. Powtarzał słowa jak mantrę, zbliżając się do celu zygzakiem. Przeciwnicy nadbiegający z naprzeciwka padali rażeni ogniem kontrolowanych przez Vladyka serwitorów, zabójczych pistoletów de`Viraesa i przerażającego oka nawigatora Ghranta. Wszystko działo się niczym na spowolnionym filmie. Kolano najemnika, który wybiegł gdzieś z boku z zamiarem oddanie strzału w głowę Darletha eksplodowało nagle barwiąc powietrze wokół krwawą mgiełką. Vostroyańczyka dzieliło od celu już tylko kilka kroków. Skupił się na krysztale. W razie konieczności miał zamiar rzucić się z częścią, którą trzymał w dłoniach, w stronę centralnego rdzenia krystalicznej konstrukcji, by umieścić brakujący fragment na jego miejscu. Jeśli pożyje chwilę dłużej, sięgnie po miecze, by obronić się przed nadciągającymi z drugiej strony najemnikami. Taki przynajmniej był plan.
 
__________________
"Hope is the first step on the road to disappointment"
Raghrar jest offline