Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-12-2010, 14:20   #114
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Dobry wieczór - powiedział Bared. - Ranną mamy...
Ta informacja była niepotrzebna, jeśli uzdrowicielka nie była ślepa. Ale i tak wypadało jakoś usprawiedliwić wtargnięcie do namiotu.
Kiedy adeptka wstała i chciała coś powiedzieć, naprzód przed nią wyszedł jakiś mężczyzna w zbroi z czarnej skóry, z rapierem u pasa.
- Datek jest? - zapytał łotrzyka wprost.
- Datek? - zdziwił się Bared. - Nie wyglądasz na takiego, co by jałmużny potrzebował... Chyba że masz na myśli opłatę za usługi uzdrowicielki - dodał, zanim tamten zdążył zareagować.
- Tak, tak, właśnie to. - potwierdził zniecierpliwiony mężczyzna.
- Pokwitowanie poproszę - powiedział Bared, sięgając po sakiewkę Cristin.
Potrząsnąwszy głową, sięgnął po kawałek kartki i pióra, które leżały nieopodal. Naskrobał na nich kilka słów i dał Baredowi. Było to krótkie potwierdzenie, że dana osoba zapłaciła za usługę medyczną.
- Dziękuję bardzo... - Bared wyłożył na stolik kolejną kupkę złotych monet, po czym wziął pokwitowanie pomachał nim w powietrzu, by inkaust się nie rozmazał.
- Możemy zatem przejść do leczenia - zwrócił się do uzdrowicielki. - Bared - uzupełnił zaległości w kategoriach dobrgo wychowania. - Moja towarzyszka została trafiona w nogę zatrutą strzałą elfów.
- Elora... - powiedziała nieśmiało dziewczyna. Mężczyzna zaś wziął pieniądze i jakby przestał się interesować Baredem. - W nogę, tak? Powiedziano mi, że elfy z lokalnego lasu stosują osłabiającą toksynę z węży, która w kilka minut zwala z nóg. - Adeptka przyłożyła dłoń do czoła Cristin, po czym spojrzała na Bareda z lękiem w oczach. - Jest zupełnie zimna! Tu nie ma czasu do stracenia!
Poleciła Baredowi czym prędzej podciągnąć nogawkę spodni rudowłosej, zaś sama wyjęła okrągły rulon, na który składały się dziesiątki zwojów.
- Nie... nie... nie... - mówiła sama do siebie szukając tego odpowiedniego. - Jest!
Przyłożyła dłoń do fioletowej opuchlizny na nodze Cristin - Bared wciąż nie zabrał swojej, więc ich palce zetknęły się. Adeptka miała delikatną skórę i ciepły dotyk, więc nie było w tym nic nieprzyjemnego... tyle że...
- Zabierz rękę! - powiedziała stanowczo Elora rumieniąc się lekko.
Bared spełnił polecenie. Przy okazji zastanawiąc się, kiedy ostatni raz widział rumieniąca się z tak błahego powodu niewiastę. Gdyby miał więcej czasu, może by spróbował rozwiązać tę zagadkę.
Po chwili... było po wszystkim. Słowa z magicznego zwoju zostały wyczytane, magia przelana na Cristin, a opuchlizna zeszła w mgnieniu oka.
- No, gotowe. - powiedziała tryumfalnie adeptka. - Za jakiś tydzień powinna odzyskać siły na tyle, by móc podróżować.
- Za tydzień? - spytał Bared. W gruncie rzeczy powinien był się tego spodziewać, widząc stan Cristin, ale tydzień...? - A... czy moglibyśmy przez moment porozmawiać? Że tak powiem sam na sam? - spytał szeptem.
Elora spojrzała pierw na Bareda, potem na mężczyznę siedzącego w kącie namiotu.
- Eshler, zostaw nas na chwilę. - poleciła mu. Tamten zaś, po chwili marudzenia i kłótni, wyszedł posłusznie.
- To mój brat... - uśmiechnęła się promiennie. - Nie widzieliśmy się od dzieciństwa, a teraz chce zgrywać bohatera "w mojej obronie". Więc... o co chodzi?
- Jesteście rodzeństwem? - powiedział Bared. - No... prawdę mówiąc, jakby się przyjrzeć - patrzył na dziewczynę przez moment, potem spojrzał w stronę wyjścia, gdzie zniknął Eshler - jesteście trochę podobni. Chociaż ty jesteś jednak ładniejsza - uśmiechnął się na moment, potem spoważniał. - A czy nie dałoby się jej postawić na nogi szybciej? Prawdę mówiąc... bardzo się spieszymy.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, lecz już się nie zarumieniła.
- No, jak się spieszycie... - poszła za stół i schyliła się. Po odgłosach szkła Bared wnioskował, że przegląda jakieś butelki... i nie pomylił się. Efektem poszukiwań była mała fiolka z rzadkim, fioletowym płynem.
- To na wzmocnienie. Jutro rano... najwyżej do południa będzie zdrowa. - podała łotrzykowi miksturę.
- Eloro - powiedział Bared - jak ci się mogę odwdzięczyć? Same podziękowania to stanowczo za mało. Co mogę zrobić dla ciebie jako Elory, nie dla Elory-uzdrowicielki?
Wziął fiolkę z dłoni dziewczyny.
Zmieszana dziewczyna nie wiedziała co powiedzieć - co chwila otwierała i zamykała usta.
- Możesz dbać o nią. - powiedziała w końcu mówiąc o Cristin. - Mnie niczego nie potrzeba, ale byłabym naprawdę rada, gdybyście wy we dwójkę byli szczęśliwi.
- We dwójkę? - Bared popatrzył na Elorę jakby pierwszy raz w życiu ją ujrzał. - Nie ma żadnego ‘we dwójkę’ i nie będzie. Ona ma narzeczonego, o którym śni po nocach i którego woła w chorobie.
- Och... myślałam... bo wy... i ona... ale... - dziewczyna zdecydowanie się teraz zarumieniła i wskazywała palcem to na Bareda, to na wciąż nieprzytomną Cristin. W końcu jednak spuściła głowę. - Przepraszam... Chyba będzie lepiej jak już pójdziecie...
- Nie masz za co przepraszać - stwierdził Bared. - A z tym rumieńcem szalenie ci do twarzy. Mógłbym tak godzinami siedzieć i na ciebie patrzeć, ale niestety wyrzucasz mnie. Jak rozumiem, nie dasz się zaprosić na kolację?
Elora odruchowo złapała się za policzki, by zakryć rumieńce. Oczy jej się rozszerzyły i nerwowo potrząsnęła głową. Nic nie powiedziała.
- To oznacza, jak rozumiem, ‘nie’. - Bared skinął głową. - Szkoda. Kiedy mam jej podać to lekarstwo? - zmienił temat.
- Niedługo powinna się obudzić. - odpowiedziała puszczając swoje policzki. - Musi wtedy coś zjeść, a po posiłku można jej to podać.
- Jesteś prawdziwym skarbem - powiedział Bared, kręcąc głową z podziwem. Ująć i ucałował dłoń Elory. - Szkoda, że nie możesz pojechać z nami, ale twój brat pewnie by mnie zabił, zanim by ci pozwolił na coś takiego.
Uśmiechnęła się. Był to bardzo ładny uśmiech, pełen dumy z samej siebie.
- Ależ proszę bardzo...
- Turionie! - zwrócił się do stojącego przed namiotem druida. - Pomożesz mi?
- Już zdrowa? - spytał druid podchodząc.
- Jak dobrze pójdzie - odparł Bared - jutro, najpóźniej w południe, będziemy mogli ruszyć dalej. Wszystko dzięki Elorze. - Skinął głową w stronę uzdrowicielki. - Ale nie chce z nami jechać - dodał z żalem.
- Po pięciu minutach przekonywania? A to ci niespodzianka. - odparł Turion z nutą sarkazmu.
- Masz rację! - Bared skinął głową. - W takim razie idź do innych, a ja zostanę tutaj, by przekonywać Elorę. Nie wyrzucisz mnie, prawda? - zwrócił się do dziewczyny.
Na nieszczęście Bareda, zanim Elora zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, wrócił jej braciszek...
- Skończyliście? - stanął przed łotrzykiem.
- Nie, nie skończyliśmy - odparł Bared, w duchu wysyłając Eshlera do wszystkich diabłów. - A czemu pytasz?
- Bo przed chwilą wyszedłeś i... - Mężczyzna westchnął ciężko patrząc na coś, co najwyraźniej znajdowało się tuż za Baredem. Lub ktoś.
- No dobra, widzę że nikt mnie tu nie chce... - podsumował i wyszedł.
Bared obejrzał się zaciekawiony, ale zobaczył tylko Elorę, która właśnie opuszczała ręce i robiła obojętną minę.
- Co zatem byś powiedziała na przejażdżkę w miłym towarzystwie? - zapytał. - Bezkresne przestrzenie, gwiazdy nad głowami...
- O czym ty mówisz? - spytała zaskoczona. - Przejażdżka? Konno, tam i z powrotem?
- Miałem na myśli, prawdę mówiąc, coś dłuższego - odparł Bared. - Tydzień, dwa. Pół roku... kto wie, jak by się wszystko ułozyło. Nie byłabyś zainteresowana?
- Ja... podróż? Przecież jestem zwykłą adeptką! - oczy Elory błądziły naokoło zdradzając, że w głowie kłębi jej się od myśli. - Co powie matka przełożona... nigdy nie byłam dalej niż dzień drogi od klasztoru...
- Właściwie to dokąd mam z tobą.. wami jechać? - spytała nagle. - I w jakim celu?
Bared spojrzał na nią. I zaczął się wahać, czy ma prawo wciągać taką młodą dziewczynę w taką awanturę...
- W zasadzie nie powinienem ci nawet tego proponować... Jedziemy na północ na poszukiwanie skarbu - powiedział. - Gdybyś miała ochotę zwiedzić kawałek świata, to zapraszam.
Wizja wyrzutów sumienia, jakie miałby, gdyby Elorze coś się stało, skłoniła jednak Bareda do zawahania się.
- Ale... to mogłoby być dość niebezpieczne - powiedział. - Prawdę mówiąc, nie chciałbym cię narażać.
- Skarbu? Znaczy jak w bajkach, których się słuchało w dzieciństwie? O mężnych bohaterach, którzy szukają zaginionych bogactw? - oczy dziewczyny rozszerzały się w miarę jak mówiła. Na usta wkradał się powoli uśmiech pełen nadziei. - Oczywiście, że chcę! To znaczy... chcę! Ale nie wiem co na to matka przełożona... och, na pewno ją przekonam! Sama nam ciągle powtarza, że powinnyśmy kiedyś wyjść do świata, by głosić słowo Ilmatera i pomagać ludziom! Ja... nie wierzę! Muszę się przygotować! Muszę porozmawiać z matką przełożoną! - Bared miał silne przeczucie, że kapłanka nie dosłyszała tej części o niebezpieczeństwie i nie narażaniu jej...
- Kiedy wyruszamy? Jutro rano? - spytała po chwili entuzjastycznie.
- Jak tylko Cristin stanie na nogi - odparł Bared, starannie kryjąc zaskoczenie, za to okazując wyraźnie radość. - A co na to powie twój brat? - spytał nieco niepewnie. Nawet jeśli nieznana mu matka przełożona propagowała ideę głoszenia słów Ilmatera, to Eshler mógł mieć całkiem inne zdanie. Z pewnością miał inne zdania i na pewno był daleki od zachwytu.
- Oj no wiesz co?! - fuknęła na niego oskarżycielsko za zepsucie chwili radości. Zamyśliła się na chwilę, po czym wzruszyła ramionami. - Ale przecież on o niczym nie wie i nie będzie wiedział... bo i skąd? - puściła do łotrzyka oczko.
Bared uśmiechnął się.
- Wszak chodzi za tobą krok w krok, jakby skarbu pilnował. Ja mu o niczym nie powiem, ale jak znikniesz, to on od razu alarm podniesie, że ktoś mu siostrzyczkę malutką porwał.
- To mu karteczkę zostawię. - rzuciła na szybko. - Nie ruszy za mną, bo jest tutaj żołnierzem i wątpię by dowódca pozwolił mu na “poszukiwania siostry, która zaplątała się w nieodpowiednie towarzystwo”.
- Nieodpowiednie? - Bared ponownie się uśmiechnął. - W takim razie powinnaś poznać resztę owego towarzystwa. Co w takim razie powiesz na małą kolację w nieco szerszym gronie? Miałabyś okazję zobaczyć, z kim ruszyłabyś w świat.
Mam tylko nadzieję, że byś się nie zniechęciła tak od razu, pomyślał.
- Och, słyszałam już nieco o was. - odparła. - Może to i jest obóz wojskowy, ale plotki rozchodzą się tu jak wszędzie. Jestem pewna, że nie są aż tak źli jak mówisz... ale kolacji muszę niestety odmówić. Muszę tyle spraw załatwić przed jutrzejszym wyjazdem, że nie będę miała czasu...
- W takim razie do zobaczenia jutro - powiedział Bared. Wolał nie pytać, jakież to plotki dotarły do uszu Elory. - Przyjść po ciebie, czy też ty nas odszukasz?
To drugie dawało Elorze szansę wycofania się bez zbędnych tłumaczeń, ale chciał, by decyzja należała właśnie do niej.
- Hmm... chyba uda mi się was znaleźć, dam sobie radę.
- Z pewnością. Będę... będziemy czekać - poprawił się Bared. - Ach, zapomniałem spytać. Masz jakiegoś wierzchowca, prawda?
- Oczywiście, przydzielili mi ślicznego białego rumaka kiedy wysyłali mnie tutaj. Nazywa się Perełka. - zachichotała.
Bared nie skomentował ani maści konia, ani nazwy. Uśmiechnął się tylko i wyciągnął na pożegnanie rękę.
- Do zobaczenia jutro - powiedział.
Następnie wraz z Turionem na wpół wynieśli, na wpół wyprowadzili Cristin.
 
Kerm jest offline