Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-12-2010, 09:32   #111
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Nieszczególnie zainteresowany zdrowiem Cristin, Dant postanowił nie rzucać się w oczy wojakom Torma. Dziwny płaszcz, skóra i oczy mówiły aż za wiele o posiadaczu owych cech, w związku z czym Dant postanowił od razu udać się na posłanie, zaoferowane im przez rycerzy.

Jednak w chwili, gdy Dant przywiązywał konia do palika i zaczął odwiązywać juki, dopadła go pewna myśl… Co jeśli ten kapłan rozbierze Cristin do leczenia i zauważy ów ‘mroczny znak’, który był ich drogowskazem i przekleństwem. Zaklinaczowi przez chwilę zrobiło się zimno, ale wiedział, że nie odwiedzie Bareda od pomysłu leczenia rudowłosej, zresztą ona sama mogła się jeszcze przydać.

Na wszelki wypadek postanowił zostawić siodło i juki na koniu. Biednej chabetce będzie trochę ciężej, ale przynajmniej będzie można szybko uciekać, bo oczywiście o walce z tymi wszystkimi rycerzykami nie mogło być mowy.
Myśląc o walce, Dant stwierdził, że jego moc ostatnio znacznie wzrosła w porównaniu z czasem przyjazdu do Stalowych Dybów. Podobało mu się to, choć nie do końca rozumiał, skąd się to bierze. Już niedługo, a może będzie potrafił skoncentrować swoją moc, ciskając ogniste kule…

Korzystając z chwili wolnego, zaklinacz zastanawiał się nad swoją dotychczasową misją. Przeszłość ścigała go bez wątpienia – agenci być może zginęli w Dybach, ale przyjdą inni, zwłaszcza, jeśli zauważą, że koło Danta dzieją się takie dziwne rzeczy. I kręcą się dziwni…ludzie.
Wiedział, po co jest tutaj. Potrzebował pieniędzy. To znaczy, właściwie, potrzebował ich do czasu pierwszej wypłaty od świętej pamięci kapitana Greive’a. A potem, zamiast spieprzać, to dalej zabrnął w to bagno jak głupi.

A teraz nie mógł się wydostać, nie było już odwrotu… Mógł mieć tylko nadzieję, że ten ktoś, autor tajemniczego listu, poczeka na niego we Wrotach Zachodu.
Pozostawała też druga możliwość – dzięki Życzeniu, lub pomocy demonów, dowie się prawdy o swojej przeszłości. Tak, to chyba była najlepsza możliwość… Z raz obranej drogi się nie zbacza…

Wyszedł przed namiot i postanowił poczekać na Cerre. Mniszka zawsze miała jakieś dobre pomysły na spędzenie czasu w jaskini skorpionów.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
Stary 19-12-2010, 15:10   #112
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Baba z wozu, koniom lżej?
W tym przypadkiem Baba z drogi, podróżnym lżej. W końcu czas przetrwonili dosłownie na nic. A komu w drogę, temu czas. Hojnemu gospodarzowi oszczędzili przy okazji kłopotów związanych z rozlokowaniem przybyszów. I rzecz jasna - sama Cerre, choć minęła ją praca masarza, miała okazję choć na chwilę odetchnąć.
Więc plus tego postoju znalazł się "nieumyślnie" sam.

Ostatecznie zadecydowali, że w wiosce nie ma czego szukać. Cerre łaski nie potrzebowała - bardziej ta przydałaby się Cristin, która marniała na oczach towarzyszy. Nie spodziewała się po Dancie, że specjalnie się przejmie stanem rudowłosej kobiety. Do diabła, niech się nią Bared zajmuje. Pani mnich nie będzie do tego przykładała ręki - nie jej kobieta, a łotrzyk, skoro nader pała się do pomocy, niechajże się ze swoją "deklaracją" męczy. Tylko owy łotrzyk że jakiś taki... prawiczkowaty. "Jak baran", wspomniał kmieć z wioski, którą opuścili, "chędóżki sam nie wydupczy, a innym nie da".
Nie żeby Cerre się jakoś garnęła do tego, chociaż Cristin... była naprawdę ładna. Pani mnich starała się nie patrzyć na jej krągłości, również tą myśl wyrzuciła prędko z głowy i skoncentrowała się na dalszej podróży.
W sumie... nawet nie wiedziała, dlaczego taka bezecna myśl przyszła jej do głowy.


Tormowcy w drodze? Los pozostał wierny tradycji przeszkadzaniu podróżnym w dojściu do celu. Tak jak sobie rzekła Cerre, do karawany rycerskiej nie zamierzała lecieć prosić o pomoc. Jedyną rzeczą, która warta była najmniejszego ryzyka, a nawet "świeczki", była propozycja postoju. Nawet Cerre nie była taka głupia, żeby automatycznie jej odmówić - bynajmniej mogłaby się wreszcie... przespać, zregenerować siły, bo nawet diablica nie mogła wiecznie obywać się bez porządnego odpoczynku. Ostatnio nie przydarzyła się dogodna ku temu okazja. A słońce wtedy zachodziło i dzień się kończył...
Ponadto przy postoju można zastosować inwigilację tego obozu. Tak przy okazji. Należało także wziąć pod uwagę to, że demony mogą się niecierpliwić.
Druid wdał się w rozmowę z oddziałem zakutych pał. Mniszka wolała nie tracić głowy przy tej okazji. Do rozmowy się wtrącać nie zamierzała.

Pozostało jedynie mieć się na... baczności, odnośnie tatuażu. Zanim dadzą Cristin żywcem, należało się upewnić i zabezpieczyć ją przed... pewnymi kłopotami.
Ponieważ nawet łotrzyk ani nikt z panów nie kwapił się łaskawie sprawdzić, czy rudowłosa ma tatuaż, Cerre sama się podjęła tego wyzwania. Oczywiście wtedy, kiedy żaden paladyn, rycerz czy inna tam cholera nie patrzyła na ową grupę szumowin, czy nie czynią czegoś zgoła podejrzanego.
- Nie ma go - padł werdykt ze strony pani mnich do kompanii. Rzecz jasna, szeptem, tak, by słowa te nie padły do uszu innych, niepożądanych osób.

Druid znowu dostał posadę stajennego i znowu musiał pilnować koni. Cóż, jeśli nie potrafił przyrządzić odpowiedniego wywaru, to może chociaż dobrze zajmie się jej Blade'm i resztą wierzchowców oraz jej skromnym bagażem. Bared natomiast udał się do któregoś namiotu, ponoć w sprawie uzdrowiciela. Aranon znów "udawał", że nie isnieje. Gdyby nie to, że wspomagał drużynę w walce czy też od czasu do czasu rzucał zdanie od siebie, Cerre faktycznie zapomniałaby, że ten elf w ogóle jest w ich drużynie. Dant był w porządku. Ponadto był tym członkiem drużyny, z którym się najlepiej dogadywała, a że wówczas on niczym ważniejszym się nie zajmował, to postanowiła pójść właśnie do niego.
Towarzysz Dant znajdował się akurat przed namiotem...

- Wiesz, nie myślałam nawet, żeby nawet korzystać z oferty Tormowców, a tu tak się zdarzyło, że siedzimy w ich gnieździe.
Rzekła do niego, tak na "dobry wieczór".
- Wchodzimy do środka? - wskazała skinięciem głowy na namiot.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 19-12-2010 o 15:51.
Ryo jest offline  
Stary 20-12-2010, 09:33   #113
 
Aegon's Avatar
 
Reputacja: 1 Aegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwu
Elf miał już tej podróży serdecznie dosyć. Nie dość, że z powodu słabej ludzkiej kobiety musieli zbaczać z drogi, aby dojść do sioła, to jeszcze nie przyniosło to nic dobrego. Jeśli jednak mieli dotrzeć do celu postawionego przez demona, powinni byli ruszać. Aranona już nie obchodził los wieśniaków. Niech dopadną ich worki, wielołaki, albo inne stworzenia zamieszkujące Krainy.

Wydawało się, że sytuacja nie może być gorsza, a jednak wpakowali się prosto na oddział zmierzający do obozu wojskowego. No i na obóz wojskowy, z którego medycznych usług Bared chciał skorzystać. W tym momencie elf najchętniej dobiłby Cristin bez wahania, żeby tylko pozbyć się ciężaru. Niestety, było trochę za późno, gdyż Bared zdążył zabrać zatrutą do namiotu medyka. Istniała pewna nadzieja, że ten spartaczy robotę, ale raczej nikła. Należało poczekać na bardziej stosowną okazję.

Co się zaś tyczy obozowiska, to wyglądało wcale nieźle, jak na strażnicę w konstrukcji. Jeśli ktoś chciałby ją zniszczyć, to pewnie właśnie teraz. Aranon chętnie by pomógł. Budynkom ludzi brakowało więzi z naturą. Wyrywali oni skały z ziemi bez opamiętania. Powinna ich była spotkać śmierć. Elfia architektura była za to nieporównywalnie piękniejsza i niosła ze sobą śpiew natury.

Kończąc te rozważania, elf rozpalił ognisko kilkanaście metrów od pozostałych. Usiadł wygodnie i zajął się spożywaniem wieczornego posiłku z pozostałości dziennej racji. Wolał nie zbliżać się za bardzo do Tormowców. Nie dość, że zostali napiętnowani, to pozostawał jeszcze problem jego elfickiego pochodzenia i profesji. Młodzi paladyni i ludzcy żołnierze przejawiali zwykle rasistowskie skłonności względem nieludzi, zaś komukolwiek trudno byłoby przejść obojętnie obok czarnoksiężnika.

W oczach elfa zabłysły dwie złośliwe iskierki. Mówiły nieco o żądzy zniszczenia i mordu, jednak szybko zgasły. Elf nie wiedział za bardzo, skąd się wzięły. Odrzucił je.
 

Ostatnio edytowane przez Aegon : 03-01-2011 o 11:15.
Aegon jest offline  
Stary 20-12-2010, 14:20   #114
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Dobry wieczór - powiedział Bared. - Ranną mamy...
Ta informacja była niepotrzebna, jeśli uzdrowicielka nie była ślepa. Ale i tak wypadało jakoś usprawiedliwić wtargnięcie do namiotu.
Kiedy adeptka wstała i chciała coś powiedzieć, naprzód przed nią wyszedł jakiś mężczyzna w zbroi z czarnej skóry, z rapierem u pasa.
- Datek jest? - zapytał łotrzyka wprost.
- Datek? - zdziwił się Bared. - Nie wyglądasz na takiego, co by jałmużny potrzebował... Chyba że masz na myśli opłatę za usługi uzdrowicielki - dodał, zanim tamten zdążył zareagować.
- Tak, tak, właśnie to. - potwierdził zniecierpliwiony mężczyzna.
- Pokwitowanie poproszę - powiedział Bared, sięgając po sakiewkę Cristin.
Potrząsnąwszy głową, sięgnął po kawałek kartki i pióra, które leżały nieopodal. Naskrobał na nich kilka słów i dał Baredowi. Było to krótkie potwierdzenie, że dana osoba zapłaciła za usługę medyczną.
- Dziękuję bardzo... - Bared wyłożył na stolik kolejną kupkę złotych monet, po czym wziął pokwitowanie pomachał nim w powietrzu, by inkaust się nie rozmazał.
- Możemy zatem przejść do leczenia - zwrócił się do uzdrowicielki. - Bared - uzupełnił zaległości w kategoriach dobrgo wychowania. - Moja towarzyszka została trafiona w nogę zatrutą strzałą elfów.
- Elora... - powiedziała nieśmiało dziewczyna. Mężczyzna zaś wziął pieniądze i jakby przestał się interesować Baredem. - W nogę, tak? Powiedziano mi, że elfy z lokalnego lasu stosują osłabiającą toksynę z węży, która w kilka minut zwala z nóg. - Adeptka przyłożyła dłoń do czoła Cristin, po czym spojrzała na Bareda z lękiem w oczach. - Jest zupełnie zimna! Tu nie ma czasu do stracenia!
Poleciła Baredowi czym prędzej podciągnąć nogawkę spodni rudowłosej, zaś sama wyjęła okrągły rulon, na który składały się dziesiątki zwojów.
- Nie... nie... nie... - mówiła sama do siebie szukając tego odpowiedniego. - Jest!
Przyłożyła dłoń do fioletowej opuchlizny na nodze Cristin - Bared wciąż nie zabrał swojej, więc ich palce zetknęły się. Adeptka miała delikatną skórę i ciepły dotyk, więc nie było w tym nic nieprzyjemnego... tyle że...
- Zabierz rękę! - powiedziała stanowczo Elora rumieniąc się lekko.
Bared spełnił polecenie. Przy okazji zastanawiąc się, kiedy ostatni raz widział rumieniąca się z tak błahego powodu niewiastę. Gdyby miał więcej czasu, może by spróbował rozwiązać tę zagadkę.
Po chwili... było po wszystkim. Słowa z magicznego zwoju zostały wyczytane, magia przelana na Cristin, a opuchlizna zeszła w mgnieniu oka.
- No, gotowe. - powiedziała tryumfalnie adeptka. - Za jakiś tydzień powinna odzyskać siły na tyle, by móc podróżować.
- Za tydzień? - spytał Bared. W gruncie rzeczy powinien był się tego spodziewać, widząc stan Cristin, ale tydzień...? - A... czy moglibyśmy przez moment porozmawiać? Że tak powiem sam na sam? - spytał szeptem.
Elora spojrzała pierw na Bareda, potem na mężczyznę siedzącego w kącie namiotu.
- Eshler, zostaw nas na chwilę. - poleciła mu. Tamten zaś, po chwili marudzenia i kłótni, wyszedł posłusznie.
- To mój brat... - uśmiechnęła się promiennie. - Nie widzieliśmy się od dzieciństwa, a teraz chce zgrywać bohatera "w mojej obronie". Więc... o co chodzi?
- Jesteście rodzeństwem? - powiedział Bared. - No... prawdę mówiąc, jakby się przyjrzeć - patrzył na dziewczynę przez moment, potem spojrzał w stronę wyjścia, gdzie zniknął Eshler - jesteście trochę podobni. Chociaż ty jesteś jednak ładniejsza - uśmiechnął się na moment, potem spoważniał. - A czy nie dałoby się jej postawić na nogi szybciej? Prawdę mówiąc... bardzo się spieszymy.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, lecz już się nie zarumieniła.
- No, jak się spieszycie... - poszła za stół i schyliła się. Po odgłosach szkła Bared wnioskował, że przegląda jakieś butelki... i nie pomylił się. Efektem poszukiwań była mała fiolka z rzadkim, fioletowym płynem.
- To na wzmocnienie. Jutro rano... najwyżej do południa będzie zdrowa. - podała łotrzykowi miksturę.
- Eloro - powiedział Bared - jak ci się mogę odwdzięczyć? Same podziękowania to stanowczo za mało. Co mogę zrobić dla ciebie jako Elory, nie dla Elory-uzdrowicielki?
Wziął fiolkę z dłoni dziewczyny.
Zmieszana dziewczyna nie wiedziała co powiedzieć - co chwila otwierała i zamykała usta.
- Możesz dbać o nią. - powiedziała w końcu mówiąc o Cristin. - Mnie niczego nie potrzeba, ale byłabym naprawdę rada, gdybyście wy we dwójkę byli szczęśliwi.
- We dwójkę? - Bared popatrzył na Elorę jakby pierwszy raz w życiu ją ujrzał. - Nie ma żadnego ‘we dwójkę’ i nie będzie. Ona ma narzeczonego, o którym śni po nocach i którego woła w chorobie.
- Och... myślałam... bo wy... i ona... ale... - dziewczyna zdecydowanie się teraz zarumieniła i wskazywała palcem to na Bareda, to na wciąż nieprzytomną Cristin. W końcu jednak spuściła głowę. - Przepraszam... Chyba będzie lepiej jak już pójdziecie...
- Nie masz za co przepraszać - stwierdził Bared. - A z tym rumieńcem szalenie ci do twarzy. Mógłbym tak godzinami siedzieć i na ciebie patrzeć, ale niestety wyrzucasz mnie. Jak rozumiem, nie dasz się zaprosić na kolację?
Elora odruchowo złapała się za policzki, by zakryć rumieńce. Oczy jej się rozszerzyły i nerwowo potrząsnęła głową. Nic nie powiedziała.
- To oznacza, jak rozumiem, ‘nie’. - Bared skinął głową. - Szkoda. Kiedy mam jej podać to lekarstwo? - zmienił temat.
- Niedługo powinna się obudzić. - odpowiedziała puszczając swoje policzki. - Musi wtedy coś zjeść, a po posiłku można jej to podać.
- Jesteś prawdziwym skarbem - powiedział Bared, kręcąc głową z podziwem. Ująć i ucałował dłoń Elory. - Szkoda, że nie możesz pojechać z nami, ale twój brat pewnie by mnie zabił, zanim by ci pozwolił na coś takiego.
Uśmiechnęła się. Był to bardzo ładny uśmiech, pełen dumy z samej siebie.
- Ależ proszę bardzo...
- Turionie! - zwrócił się do stojącego przed namiotem druida. - Pomożesz mi?
- Już zdrowa? - spytał druid podchodząc.
- Jak dobrze pójdzie - odparł Bared - jutro, najpóźniej w południe, będziemy mogli ruszyć dalej. Wszystko dzięki Elorze. - Skinął głową w stronę uzdrowicielki. - Ale nie chce z nami jechać - dodał z żalem.
- Po pięciu minutach przekonywania? A to ci niespodzianka. - odparł Turion z nutą sarkazmu.
- Masz rację! - Bared skinął głową. - W takim razie idź do innych, a ja zostanę tutaj, by przekonywać Elorę. Nie wyrzucisz mnie, prawda? - zwrócił się do dziewczyny.
Na nieszczęście Bareda, zanim Elora zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, wrócił jej braciszek...
- Skończyliście? - stanął przed łotrzykiem.
- Nie, nie skończyliśmy - odparł Bared, w duchu wysyłając Eshlera do wszystkich diabłów. - A czemu pytasz?
- Bo przed chwilą wyszedłeś i... - Mężczyzna westchnął ciężko patrząc na coś, co najwyraźniej znajdowało się tuż za Baredem. Lub ktoś.
- No dobra, widzę że nikt mnie tu nie chce... - podsumował i wyszedł.
Bared obejrzał się zaciekawiony, ale zobaczył tylko Elorę, która właśnie opuszczała ręce i robiła obojętną minę.
- Co zatem byś powiedziała na przejażdżkę w miłym towarzystwie? - zapytał. - Bezkresne przestrzenie, gwiazdy nad głowami...
- O czym ty mówisz? - spytała zaskoczona. - Przejażdżka? Konno, tam i z powrotem?
- Miałem na myśli, prawdę mówiąc, coś dłuższego - odparł Bared. - Tydzień, dwa. Pół roku... kto wie, jak by się wszystko ułozyło. Nie byłabyś zainteresowana?
- Ja... podróż? Przecież jestem zwykłą adeptką! - oczy Elory błądziły naokoło zdradzając, że w głowie kłębi jej się od myśli. - Co powie matka przełożona... nigdy nie byłam dalej niż dzień drogi od klasztoru...
- Właściwie to dokąd mam z tobą.. wami jechać? - spytała nagle. - I w jakim celu?
Bared spojrzał na nią. I zaczął się wahać, czy ma prawo wciągać taką młodą dziewczynę w taką awanturę...
- W zasadzie nie powinienem ci nawet tego proponować... Jedziemy na północ na poszukiwanie skarbu - powiedział. - Gdybyś miała ochotę zwiedzić kawałek świata, to zapraszam.
Wizja wyrzutów sumienia, jakie miałby, gdyby Elorze coś się stało, skłoniła jednak Bareda do zawahania się.
- Ale... to mogłoby być dość niebezpieczne - powiedział. - Prawdę mówiąc, nie chciałbym cię narażać.
- Skarbu? Znaczy jak w bajkach, których się słuchało w dzieciństwie? O mężnych bohaterach, którzy szukają zaginionych bogactw? - oczy dziewczyny rozszerzały się w miarę jak mówiła. Na usta wkradał się powoli uśmiech pełen nadziei. - Oczywiście, że chcę! To znaczy... chcę! Ale nie wiem co na to matka przełożona... och, na pewno ją przekonam! Sama nam ciągle powtarza, że powinnyśmy kiedyś wyjść do świata, by głosić słowo Ilmatera i pomagać ludziom! Ja... nie wierzę! Muszę się przygotować! Muszę porozmawiać z matką przełożoną! - Bared miał silne przeczucie, że kapłanka nie dosłyszała tej części o niebezpieczeństwie i nie narażaniu jej...
- Kiedy wyruszamy? Jutro rano? - spytała po chwili entuzjastycznie.
- Jak tylko Cristin stanie na nogi - odparł Bared, starannie kryjąc zaskoczenie, za to okazując wyraźnie radość. - A co na to powie twój brat? - spytał nieco niepewnie. Nawet jeśli nieznana mu matka przełożona propagowała ideę głoszenia słów Ilmatera, to Eshler mógł mieć całkiem inne zdanie. Z pewnością miał inne zdania i na pewno był daleki od zachwytu.
- Oj no wiesz co?! - fuknęła na niego oskarżycielsko za zepsucie chwili radości. Zamyśliła się na chwilę, po czym wzruszyła ramionami. - Ale przecież on o niczym nie wie i nie będzie wiedział... bo i skąd? - puściła do łotrzyka oczko.
Bared uśmiechnął się.
- Wszak chodzi za tobą krok w krok, jakby skarbu pilnował. Ja mu o niczym nie powiem, ale jak znikniesz, to on od razu alarm podniesie, że ktoś mu siostrzyczkę malutką porwał.
- To mu karteczkę zostawię. - rzuciła na szybko. - Nie ruszy za mną, bo jest tutaj żołnierzem i wątpię by dowódca pozwolił mu na “poszukiwania siostry, która zaplątała się w nieodpowiednie towarzystwo”.
- Nieodpowiednie? - Bared ponownie się uśmiechnął. - W takim razie powinnaś poznać resztę owego towarzystwa. Co w takim razie powiesz na małą kolację w nieco szerszym gronie? Miałabyś okazję zobaczyć, z kim ruszyłabyś w świat.
Mam tylko nadzieję, że byś się nie zniechęciła tak od razu, pomyślał.
- Och, słyszałam już nieco o was. - odparła. - Może to i jest obóz wojskowy, ale plotki rozchodzą się tu jak wszędzie. Jestem pewna, że nie są aż tak źli jak mówisz... ale kolacji muszę niestety odmówić. Muszę tyle spraw załatwić przed jutrzejszym wyjazdem, że nie będę miała czasu...
- W takim razie do zobaczenia jutro - powiedział Bared. Wolał nie pytać, jakież to plotki dotarły do uszu Elory. - Przyjść po ciebie, czy też ty nas odszukasz?
To drugie dawało Elorze szansę wycofania się bez zbędnych tłumaczeń, ale chciał, by decyzja należała właśnie do niej.
- Hmm... chyba uda mi się was znaleźć, dam sobie radę.
- Z pewnością. Będę... będziemy czekać - poprawił się Bared. - Ach, zapomniałem spytać. Masz jakiegoś wierzchowca, prawda?
- Oczywiście, przydzielili mi ślicznego białego rumaka kiedy wysyłali mnie tutaj. Nazywa się Perełka. - zachichotała.
Bared nie skomentował ani maści konia, ani nazwy. Uśmiechnął się tylko i wyciągnął na pożegnanie rękę.
- Do zobaczenia jutro - powiedział.
Następnie wraz z Turionem na wpół wynieśli, na wpół wyprowadzili Cristin.
 
Kerm jest offline  
Stary 21-12-2010, 18:03   #115
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Bared, przy niewielkiej pomocy Turiona, wykonał zadanie w stu procentach. Ułożyli Cristin obok rozpalonego już ogniska: była zdrowa i chyba wracała jej przytomność…
Tak, zdecydowanie się ocknęła – poderwała się nagle do pozycji siedzącej i wrzasnęła, jakby ją ktoś mordował.
I nie zwracała uwagi na fakt, że powinna być osłabiona i ledwo żywa po takiej toksynie, która zdecydowanie zbyt długo krążyła w jej ciele.

Jednak upadła na plecy równie szybko i nagle co się położyła, zaś Bared z Turionem musieli uspokoić okolicznych żołdaków, zapewniając że nic się nie stało.
Ale… czy aby na pewno?
Plus był taki, że rudowłosa nie straciła ponownie przytomności. Oddychała ciężko i jeszcze przez chwilę błądziła wzrokiem po okolicy.
- Mówili… - powiedziała w końcu zakrywszy oczy ramieniem. – Powiedzieli mi, że w Gistrzycach ktoś na nas czeka… posiłki… nie wiem. Widziałam ich we śnie, ale nie wiem jak się nazywają… Gdzie właściwie jesteśmy i co się stało? – spytała nagle nader przytomnie.

Później wyjaśniła o czym mówiła: akolici Cyrica zesłali jej wizję we śnie, że w mieście do którego zmierzają czekają na nich nowi towarzysze podróży: jeden człowiek z lutnią w ręku, oraz niewysoka elfka z łukiem. Prawdopodobnie wędrowny trubadur, oraz tropicielka.

Szybko nastał wieczór, zrobiło się ciemno. Turion zajmował się swoim orłem, który jak zwykle przyleciał niewiadomo skąd, Aranon rozpalić ognisko na uboczu, z dala od towarzyszy, zaś Dant z Cerre siedzieli w namiocie należącym do tego pierwszego.
Cristin zażyła lekarstwa od kapłanki i wcześnie poszła spać. Bared siedział przy palenisku i pilnował ognia…

W końcu nastała noc zupełna i wszyscy zasnęli w ten czy inny sposób…
… jednak Aranona obudziły dziwne głosy.
- Patrzcie, to elf! – zauważył spostrzegawczo jeden z trzech podchodzących akurat doń żołnierzy. No tak… czasami nadto się starając, by nie zwracać uwagi, osiąga się odwrotny skutek.
- Dziwny jakiś. – stwierdził drugi. – Jakiś taki inny, niepodobny do... do... innych elfów.
- Co tu robisz przybłędo? Gadaj szybko, bo zaszlachtuję jak wieprza! – dodał trzeci z nieskrywaną nienawiścią w głosie.
Czarnoksiężnik musiał się jakoś wytłumaczyć z zaistniałej sytuacji… albo przekupić strażników?

24. Kythorn, 1369 RD, Rok Rękawicy – 5. dzień wyprawy

Wstał nowy dzień, pełen optymizmu i nadziei na bycie lepszym, niż poprzedni.
Ta, jasne…
Kiedy każdy już wstał i przygotował się do podróży we własnym zakresie, do grupy podeszła niepozorna osóbka w stroju podróżniczym, ciągnąca za sobą białego rumaka objuczonego po brzegi.
- Cześć! – głosem pełnym entuzjazmu czarnowłosa dziewczyna przywitała się ze… wszystkimi. – Elora jestem, z Baredem się umówiliśmy na wspólne podróżowanie, więc… oto jestem!

Jednak nie wszystkim nowa towarzyszka przypadła do gustu. Turionowi na przykład – druid wiedział, czemu kapłanka Ilmatera się do nich przyłączyła, czy raczej czemu Bared stwierdził że jest to konieczne, i wcale nie był z tego powodu zadowolony.

W podróży nowa towarzyszka starała się trzymać możliwie blisko łotrzyka: stroniła zwłaszcza od Aranona, od którego czuła „dziwną aurę”, oraz od Cerre… z wiadomych powodów.
Oprócz tego wędrówka szła w miarę sprawnie. Słońce świeciło, niebo było zmącone tylko nielicznymi chmurami… Lecz w pewnym momencie towarzysze ujrzeli niepokojący widok.


Właściwie nie do końca było wiadome co to jest. Wyglądało jak krowa… w trakcie rozkładu. I częściowo zjedzona.
Jednak prawdziwy problem stanowił fakt, że po chwili usłyszeli huk. Odwrócili się momentalnie spodziewając się, że to Cristin znów zasłabła… Rudowłosa jednak siedziała w siodle i miała się dobrze.
To Turion leżał na ziemi.

Jedną ręką trzymał się za pierś. Oczy były otwarte, lecz zdecydowanie nieobecne. Elora momentalnie zeskoczyła ze swojego konia, przyległa do druida i zdenerwowana, wykrzyczała praktycznie zaklęcie lecznicze.
Nic z tego, druid nie żył. Nastała cisza, w której każdy z obecnych patrzył na adeptkę oczekując od niej… no właśnie, czego?
- Ja… ja…Elora spojrzała po wszystkich ze łzami oczach. – Nie umiem mu pomóc! – wybuchła płaczem.
Cristin usiadła obok niej i przytuliła kapłankę, pocieszając ją jednocześnie.

Postanowili pogrzebać druida. Bared i Dant wykopali dół, zaś Elora poświęciła ziemię dookoła, polecając Turiona Ilmaterowi. I to był koniec ich dobrego nastroju na ten dzień.
„Takie rzeczy się zdarzają” powtarzał sobie każdy z nich wsiadając z powrotem na wierzchowce. Później jechali w milczeniu. I smutku.

Tymczasem w Gistrzycach, owe „posiłki” o których śniła Cristin właśnie jadły śniadanie w Heraldycznej Piątce.
Amaretta i David, mimo iż nic nie osiągnęli przez ten czas, nie mogli narzekać na brak komfortu. Nic dziwnego, że w tym lokalu umieszczano gości zakonników: jadło było wyborne, piwo pieniste, wino głębokie, a służki krągłe aż żal było oczy odrywać.


Podając jadło, dziewka nachyliła się nad stołem niemalże dokładnie na poziomie twarzy Davida. Nie była to co prawda ta, o której bard myślał poprzedniego dnia zasypiając, jednak widząc takie krągłe piersi nachylające się nad stołem i ten uśmiech na twarzy kobiety zapomniał nie tylko o piegowatej, ale nawet o tatuażu na plecach.

Przez dłuższą chwilę nie spuszczała z niego wzroku, cały czas uśmiechając się ślicznie. W końcu jednak odwróciła się i odeszła, pozwalając Davidowi podziwiać swą inną, nie mniej zachwycającą krągłość.
I niemal przeoczył fakt, że miała zatknięty za pas długi nóż. Pewnie na wszelki wypadek, czy coś…
Jednak ktoś nagle i bardzo brutalnie wyrwał go ze swoich fantazyjnych wizji bez słowa przysiadając się do stołu.

Tym kimś był ten sam mężczyzna, który poprzedniego wieczora wypytywał w gospodzie o rudowłosą kobietę.
- Więc, węszyliście wczoraj po mieście. – stwierdził na przywitanie. – Po co?
Jedyną słuszną odpowiedzią na takie bezczelne pytanie było „Co cię to obchodzi i kim w ogóle jesteś?!”, które padło z ust Amaretty.

Nieznajomy roześmiał się.
- Wybaczcie. Kaldor Darett. Widziałem, jak wczoraj po południu szukaliście… czegoś. A później wieczorem prawdopodobnie podjęliście drugą próbę. – Poczęstował się kawałkiem żółtego sera leżącego na jednym z talerzy. Ściszył głos. – Wiem co macie na plecach. Wiem czemu to tam jest i wiem… że ja też siedzę w tym gównie po uszy

- Więc pytam się jasno i klarownie. – powrócił do zwyczajnego tonu. – Po jaką pierdoloną cholerę próbujecie dać się schwytać? Wystarczy, że po mieście wywieszają właśnie listy gończe za pozostałą piątką, nie musicie Klerowi Torma ułatwiać sprawy.
Zapadła chwila niezręcznej ciszy, którą przerwał sam Kaldor przypominając coś sobie:
- A i bramy miasta zamknęli, nie wiem czy wiecie. Wilkołak, czy dwa się zalęgły w mieście i Tormiści ogłosili stan alarmowy dopóki sprawa się nie wyjaśni.

To była zdecydowanie niepokojąca wiadomość. Przecież mieli czekać na rudowłosą kobietę…

* * *

- Jak to nie możecie nas wpuścić?! – krzyknęła Cristin. – Z tego co widzę jest dzień, a to miasto kupieckie. Co to ma znaczyć?!
- Przede wszystkim proszę się cofnąć – odparł strażnik podniesionym głosem. – I nie krzyczeć, bo to nic nie da. Takie mamy rozkazy: nie wpuszczać nikogo z powodu stanu wyjątkowego?
- Jakiego stanu?
- Wyjątkowego! Słuchaj co mówię! W mieście jakiś stwór się zalągł i postanowiono, że nikt nie wyjdzie ani nie wejdzie do miasta, póki się go nie znajdzie i ukatrupi. Jak chcecie więcej wiedzieć, musim po pana oficera iść…
- Tak, tak, chcemy! – machnęła ręką rudowłosa. – Byle szybko.

Jeden z żołnierzy zniknął za niewielkimi drzwiami obok dużej, zamkniętej bramy miasta. Po kilku minutach wrócił z trzema dodatkowymi osobami: pułkownikiem z rangi i dwoma szeregowymi.
- Czemu nie możemy wejść do miasta? – zaczęła Cristin jak tylko go zobaczyła. Twarz miała już czerwoną ze zdenerwowania.
- Ponieważ w mieście zalęgł się wilkołak i musimy przypilnować, żeby się nam nie wymknął. – wyjaśnił spokojnie żołnierz.
- Tak, to jest powód dla którego nikt nie może „wyjść”. Ale czemu nie możemy „wejść”?
- Takie rozkazy. – odpowiedział lakonicznie pułkownik, a Bared musiał aż przytrzymać rudowłosą, żeby się na niego nie rzuciła.
- Jednakże… – kontynuował po chwili drapiąc się w czoło. – Jest pewien wyjątek… Jeśli zobowiążecie się schwytać bestię i wymierzyć jej sprawiedliwość, mogę was wpuścić. Jest nawet spora nagroda za to… a jeszcze większa za przyniesienie jej głowy.
- Nie jesteśmy najemnikami… – syknęła Cristin.
- To w najbliższym czasie nie wejdziecie do miasta. – wzruszył ramionami żołnierz.

Kobieta westchnęła ciężko i spojrzała błagalnie na pozostałych.
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 21-12-2010 o 19:11.
Gettor jest offline  
Stary 23-12-2010, 00:34   #116
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Żeby chora niby kobieta miała tyle siły w płuchach...
W uszach Bareda jeszcze dźwięczał nie tyle krzyk, co wrzask, jaki wydobył się z gardła Cristin. Nic dziwnego, że jak spod ziemi wyrośli strażnicy. Akurat tym razem Bared nie miał nic na sumieniu, ale i tak ich widok nie sprawił mu najmniejszej przyjemności. W dodatku raczyli się wynieść dopiero wtedy, gdy Cristin ich zapewniła, że wszystko jest w porządku...
Nie do końca mówiła prawdę. Przekazywane im w taki ciekawy sposób informacje od zleceniodawców były bolesne w formie, nieprzyjemnie przypominały o istnieniu owych zleceniodawców, oraz mogły na nich wszystkich sprowadzić kłopoty. Demonów najwyraźniej to ostatnie nie obchodziło - widocznie miały nadzieję, że w razie niepowodzenia wyprawy znajdą sobie kolejnych nieszczęśników.

Pojawienie się nowej uczestniczki wyprawy spotkało sie z mieszanymi uczuciami. Ale to była prywatna sprawa każdego z członków wyprawy. Bared cieszył się, wyznając zasadę 'im nas więcej, tym większa szansa na osiągnięcie sukcesu". Przynajmniej w tego typu sprawie. W dodatku była to kapłanka. Prawdziwy skarb.
Z tą radością mieszało się również nieco wyrzutów sumienia, jako że nie poinformował dziewczyny, jakich wspaniałych mają mocodawców. Ale gdyby był bardziej szczery, to nie miliby nowej członkini wyprawy, a być może siedzieliby teraz w ciemnym loszku, czekającna kogoś, kto wydrze z nich wszystkie tajemnice. Wraz z życiem zapewne, co według wielu było należytą zapłatą za wysługiwanie się demonom.

Niedługo okazało się, żeprzynajmniej jedno z nich nie będzie się musiało martwić tym, co się stanie gdy się ludzie dowiedzą o współpracy z tanarii. Turion zleciał z konia i okazało się, że żadne umiejętności nowej towarzyszki podróży nie są w stanie przywrócić go do życia.
Czy tak miało być, że ledwo kogoś zyskiwali, to od razu musieli kogoś stracić? Zjawiła się Cristin, zaaresztowano Takshora. Dołączyła Elora - zmarł Turion.
Fatum jakieś ciążyło nad wyprawą, czy też los postanowił poznęcać się nad nimi, jakby nie mieli dosyć kłopotów?Trudno było to powiedzieć.
Pozostawało pogrzebać Turiona i ruszyc dalej.

Druid trafił do grobu, w przeciwieństwie do większości jego bagażu. Bared nie zamierzał przetrząsac mu kieszeni (szczególnie że Elora wszystko obserwowała), ale nie miał w planach pochowania wraz z Turionem całego jego dobytku. Do groby powędrował zatem kij druida, zaś jego plecak trafił w ręce łotrzyka.
Szybka inwentaryzacja pokazała, że drużynie, niejako w spadku, pozostało około dwóch tysięcy sztuk złota, mikstury leczące i zwoje z zaklęciami, z których połowa od razu trafiła do rąk kapłanki.
- Tak czasem bywa, Eloro, że ktoś nas opuszcza. Jeśli uda się trafić na spadkobierców Turiona - wyjaśnił - to oddam im jego część. Ale, prawdę mówiąc, nawet nie wiem, czy ma jakichś krewnych, bo o nikim nie wspominał. A zwoje bardziej przydadzą się tu i teraz, niż komuś, gdzieś i kiedyś. W mieście odprawimy modły za jego duszę. Potem wyprawimy stypę i pożegnamy jak przystało naszego dobrego towarzysza, przy okazji wspominając razem przeżyte chwile.
Kapłanka uśmiechnęła się przez łzy do Bareda, ale bardzo słabo. Pociągnęła nosem, pokręciła lekko głową, lecz nic nie powiedziała.

Trudno się dziwić tym, którzy mieli zwarzone humory. Nikt nie lubi tracić towarzyszy podróży,w dodatku w taki sposób.Żeby chociaż zginąłw walce... To było bardziej zrozumiałe. Chociaż tak samo niewesołe.

Widok zamkniętych bram miasta nie wpłynął pozytywnie na panujący w drużynie nastrój, zaś otrzymane dzięki Cristin wieści wyglądały jak powtórka kiepskiej komedii.
- Znowu wilkołak? - Bared pokręcił głową. - Uczepiła się nas ta bestia, nie ma co...

- Skąd wiadomo, że to wilkołak? - zwrócił się do oficera. - I jaka jest nagroda za łeb tej bestii?
- Tako stwierdził łowczy, który akurat jest w mieście. A orzekł to na podstawie dwóch rozszarpanych ciał co to je znaleźliśmy dziś rano. - odparł pułkownik. - Za samo zabicie stwora jest dwanaście tysięcy. Całkiem pokaźna suma... A za łeb w nie naruszonym stanie dodatkowe sześć. Razem osiemnaście.
- W takim razie zaraz powiem, co postanowimy - odparł Bared, ukrywając zaskoczenie wysokością kwoty. - Nie mogę sam zdecydować.

- Nie znam cennika - powiedział dużo ciszej, tak by go słyszeli tylko towarzysze - ale zapłata wydaje mi się całkiem dobra.
Chociaż Elora cieszyła się jak dziecko z możliwości przeżycia pierwszej w życiu przygody, Bared nie był aż taki szczęśliwy. Jak już wolałby jakiegoś zwykłego stwora. Parę wilków, niedźwiedź. To by było coś w sam raz dla nowicjuszki. Ale wilkołak to byłoby raczej rzucanie na głęboką wodę kogoś, kto ledwo potrafi pływać.
- To jedyne miejsce w okolicy, gdzie możemy uzupełnić zapasy - stwierdziła Cristin. - Poza tym mamy tam spotkanie.
Nie wyglądała na szczęśliwą, ale z jej słów wynikało jasno, jakie jest jej zdanie.
- W takim razie trzy osoby za wejściem do miasta - podsumował dotychczasowe wypowiedzi Bared, dorzucając do tego swój głos. - Jaka jest wasza decyzja? - zwrócił się do pozostałych.
 
Kerm jest offline  
Stary 24-12-2010, 15:20   #117
 
ObywatelGranit's Avatar
 
Reputacja: 1 ObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnie
Bard przeniósł wzrok na nowo poznanego mężczyznę: - Szlag by cię, widziałeś jakie cycki mi przepłoszyłeś?!
- Mówisz o tej marchewkowej? - upewnił się tropiciel żując kawałek szynki. - Nie wygląda na zbytnio zainteresowaną twoją osobą.
David parsknął: - Nie jestem tutaj by się przechwalać, ale wygląda na taką, która lubi to na ostro - szlachcic wyszczerzył kły -... a ja w przypływie miłosierdzia mogę się zlitować nad jej samotnością
- Fascynujące... - Kaldor znacząco uniósł brew. - Ale powinieneś się skupić na swojej aktualnej sytuacji. I na pytaniu, które ci przed chwilą zadałem.
- Ależ z ciebie nudziarz. - westchnął - W ogóle skąd żeś się urwał? Nie uważasz, że to niezbyt odpowiednie miejsce na TEGO typu rozmowy? He?
Łowca zaśmiał się.
- To jest "bardzo" odpowiednie miejsce na tego typu rozmowy. Lokal, gdzie przyjmowani są goście zakonu. Kto tu będzie szukał jakichś szpiegów? Znasz takie przysłowie "Najciemniej jest zawsze pod latarnią"? - westchnął. - Za to wciąż się nie dowiedziałem, czemu wczoraj na siłę próbowaliście wepchnąć się w ręce Tormistów.
- Wiesz myślałem o nocy w jakimś ciepłym i przytulnym miejscu, O! Na przykład lochu. Po co zadajesz takie pytania? - pokręcił głową
- Bo nie jestem pewien, czy jesteście kretynami, czy może zupełnie nie orientujecie się w sytuacji! - wysyczał. - Chociaż i tak na jedno wychodzi. W jaskini niedźwiedzia powinniście siedzieć cicho i czekać na Cristin z jej bandą cudaków, żeby się stąd ruszyć. Na północ rzecz jasna. No, ale wy wolicie chodzić po mieście pełnym kleru Torma. - na koniec zaklaskał bezgłośnie.
- Kilku nadąsanych wieśniaków nie zrobi mi krzywdy. W mojej tabeli niebezpieczeństwa, SAM WIESZ KTO, jest o wiele wyżej o tych dewotów. A jasno polecili co mamy robić. Uwierz mi, nie chciałem wystawiać na próbę ich cierpliwości. Po za tym, pretensje powinieneś mieć do tej drugiej, jak jej tam? To ona startowała do wartowników. Cholera, to powinno być dla ciebie oczywiste! - teatralnie rozłożył ręce.
- Mniejsza o to. - machnął ręką w odpowiedzi. - Skoro jednak nie boisz się żołnierzy na mieście, to może mi pomożecie z tym wilkołakiem? Sprawa jest o tyle problematyczna, że zamknęli miasto. Nikt nie wejdzie, ani nie wyjdzie dopóki tego czegoś nie złapią. To oznacza, że będziemy dłużej czekać na "naszych".
-Hmm. Mów dalej
- Nie ma o za bardzo czym. - wzruszył ramionami. - Dziś rano znaleźli kilku rozszarpanych ludzi. Wezwali mnie wiedząc czym się zajmuję. Jasno im określiłem, że to robota lykantropa. Ale żeby kurwa od razu miasto zamykali to bym się nie domyślił... To i teraz trzeba ich złapać i ubić, żeby łaskawie otworzyli bramy.
- Uf. Widzisz jestem minstrelem. Człowiekiem sztuki, muzyki i takich tam. Jak niby miałbym ci pomóc dorwać wsiarza? Mógłbym poszukać języka, albo pozbierać plotki, ale jak sam zauważyłeś, to jest ryzykowne.
- To idź, zasięgnij języka. Moje tropienie swoją drogą, ale może ktoś coś widział w nocy, albo słyszał. - roześmiał się. - Mogę się nawet założyć, że znajdziesz całą chmarę takich "spostrzegawczych ludzi". Teraz, kiedy się wieść rozniosła, plotki będą szaleć po ulicach jak mało kiedy.
- A co będę z tego miał? - uśmiechnął się szeroko
- Ech... ludzie... - pokręcił głową. - Jest jakaś tam nagroda za te bestie, liczona w tysiącach. A za ściętą i zachowaną głowę lykantropa płacą dodatkowo. Tylko pierw się trzeba dowiedzieć, jak go zachować w zwierzęcej formie po śmierci.
- Dobra wchodzę w to. Pogadaj jeszcze z … Amarettą. Zdaje się, że jest dzikuską. Pewnie też umie czytać z błota i takie tam. Może się przydać.
- Siedzi tu przecież, chyba nie jest głucha? - upewnił się. - Tropicielom niedobrze idzie współpraca w zakresie tropienia. Tylko byśmy sobie przeszkadzali... lepiej będzie, jeśli zdecydujemy się szukać tych bestii osobno.
- Dobra, ale nie licz na mnie w walce. Potrafię zabić, ale z pewnością nie wilkołaka. Nagrodą dzielimy się po równo, zgoda?
- Zgoda. Ale z tego co widzę, masz tu kuszę. Kup do niej "trochę" bełtów ze srebrnymi grotami i będziesz wyśmienicie wyposażony do walki z wilkołakiem.
- Yhm. Jak chcesz, znam pewną pieśń bojową, o dziwo potrafi zdziałać cuda. - poklepał swój Clairseach. - Masz jakąś zahaczkę? Coś od czego moglibyśmy zacząć?
- Ofiary znaleziono w stodole przy północnej bramie. Jak dotąd to mój jedyny trop.
- Są jacyś świadkowie?
- Biorąc pod uwagę, że mówimy o bezlitosnym drapieżcy, sądzę że gdyby byli jacyś świadkowie, to staliby się również ofiarami.
- Kim były ofiary?
- Bodajże... stajenny i jakiś nawoływacz propagujący poglądy tutejszego zakonu. Czemu pytasz?
- Być może ktoś kontrolował wilkołaka, albo i sama bestia kontrolowała swoje poczynania. Wtedy ofiary mogłyby być tropem.
- Teorie spiskowe nigdy nie prowadzą do niczego dobrego. Najczęściej do bólu głowy. - skomentował Kaldor.
- Ale zbyt powierzchowne podejście do sprawy, może kosztować nas jej utratę - zripostował David.
- Jeśli nie my, to wojsko ich w końcu dopadnie. Tak czy inaczej wydostaniemy się z tego miasta. Od tej sprawy zależy tylko kiedy.
- Dobra, zabieram się do roboty od razu. Życz mi szczęścia. - zasalutował i zatrzepotał peleryną przy wyjściu. - Jak chcesz możesz do mnie dołączyć - rzucił w stronę tropicielki.
- Powodzenia. Ja też się zbieram. Chmury nadchodzą z północy, wieczorem może padać. A wtedy wszystkie ślady szlag trafi. - tropiciel wstał od stołu.

Ruszył na ulicę. Od razu udał się w miejsce wskazane przez Darreta. Spróbował dyskretnie dowiedzieć się co i jak, podpytać w obiecujących miejscach. Poświęcił na to czas do wieczora.
 
ObywatelGranit jest offline  
Stary 30-12-2010, 12:30   #118
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
We współpracy z Kovixem i MG

Rudowłosa wróciła po raz kolejny do żywych. Tym razem wcześniej nie wyzionęła ducha, choć do tego zaprawdę niewiele brakowało. Była jedną z pierwszych towarzyszy, prócz Danta, którego przywitała owego piątego dnia wyprawy. Wtenczas pani przygotowała do drogi. Cały jej dotychczasowy dorobek mieścił się w jednej sakwie i nie prezentował się nader specjalnie. Poza ten nie znajdował się w namiocie zaklinacza, Turion pewnie pilnował koni. Tylko żeby nie okazało się w ostatniej chwili, że gang dorobił się jeszcze jednego złodzieja.
- Widzę, że czujemy się znacznie lepiej - Cerre powitała Cristin .
- No tak, nie narzekam. Wszystko dzięki Baredowi, z tego co słyszałam. - odparła rudowłosa rozciągając się. - Słyszałam też, że ominęło mnie jakieś polowanie na wilkołaka?
- Ominęło Cię też leczenie u jednego, wrednego Babsztyla.
- Skoro "ty" tak twierdzisz, to musiała to być naprawdę wredna jędza. - uśmiechnęła się złośliwie.
- Oj, możesz mi nie wierzyć, ale naprawdę to był Babsztyl - rzekła prawdę i też się uśmiechnęła szelmowsko. - Dobrze, że zrezygnowaliśmy z jej usług, przynajmniej żyjesz dzięki temu.
- Taak... i jesteśmy w obozie wojskowym. - zauważyła. - I kosztowało to całkiem okrągłą sumkę... jeszcze trochę a będziemy musieli się gdzieś zaciągnąć do jakiejś roboty, żeby na podróż nam starczyło.
- Na razie najpierw wyjdźmy stąd cali i żywi, później martwiłabym się o finanse.
- Może być i tak... chociaż ci żołdacy nie wyglądają jakby chcieli nas powiesić, czy poćwiartować.
- Nigdy nic nie wiadomo, lepiej dmuchać na zimne - Cerre wcale nie prezentowała huraoptymizmu względem Tormowców.
Cristin zaś wzruszyła jedynie ramionami i nic więcej nie powiedziała.

Minęła zaś godzina jedna, i fatum przysłało im... Nie...
Po kiego diabła czy tam demona Bared przypałętał kolejną sierotkę Marysię? To pytanie nurtowało przez chwilę Cerre, gdy diablica dostrzegła nową członkinię drużyny, i to bynajmniej nie wyglądającą na kogoś, kto z niejednej warowni broń wydobywał czy w niejednej karczmie wódkę popijał i przywalał w ryj mocarzom. Wyglądało to śmiesznie po prostu: jakaś naiwna, śliczna dziewuszka z białym konikiem podlatuje do ich gangu pełnego podejrzanych osobników i to przemawia do nich takim tonem jak do swoich najmilszych, dawno niewidzianych przyjaciół. Pani mnich z rozbawieniem spojrzała na podlotkę, a następnie wymierzyła w łotrzyka spojrzenie pełne politowania, choć w duchu nie uznała tego pomysłu za najgorszy.
Dużo chyba gorzej by było, gdyby uparł się przyprowadzić jakiegoś paladyna, a tak w ogóle...
- Jestem Elora.
"A co mnie obchodzi, jak masz na imię?", pomyślała diablica, "Może bardziej wolałabym wiedzieć, czego u nas szukasz." - choć odnośnie pytania diablę wiedziało czy domyśliło się, po co kobietka dołączyła do ich drużyny.

Postanowiła porozmawiać z zaklinaczem.
- Skubaniec z tego Bareda - skrzyżowała ramiona na piersiach, w jakby lekką... zazdrością patrzyła na kieszonkowca. - Tylko ciekawe, kto będzie znowu grał guwernantkę? Jak sądzisz, Dant? - skinęła głową na nowo przybyłą. - Myślę, że Aranon mógłby się nią spokojnie zająć.
- Guwernantkę? Mam w nosie tę dziewczynę. Bared chyba bardzo szuka towarzyszki serca, nie można mu odmówić bycia czarującym... - Dant przekrzywił głowę, patrząc krytycznie na Elorę - Jak dla mnie, to wygląda na proste dziewczę, którym łatwo się manipuluje... Podoba ci się?
Patrząc na proste dziewczę, Dant i Cerre dzielili to samo zdanie.
- Tak z boku patrząc... - diablę przechyliło głowę. - Kobieta bezbronna, istotnie łatwa do manipulowania, skoro Bared wcisnął jej jakąś bajkę. Pewnie o wielkim skarbie. Nie no, ludzie, weźcie mnie trzymajcie.
-Hahaha - Dant szczerze się zaśmiał - Ucieknie, jak tylko zobaczy te nasze wspaniałe tatuaże... A jak Bared będzie niegrzeczny, to 'przypadkiem' kiedyś może będę musiał zmienić koszulę... Hahaha...
- Najwyżej Bared jej wtedy powie: "E, wiesz, nie doczytałem tam umowy i dostałem z laczka kopa od demonów" - udawała Bareda i naśladowała jego głos oraz mimikę. - "Były takie trzy gwiazdki na dole tekstu, to uznałem, że to dla ozdoby."
Dant nadal się śmiał...
- Nie zauważyłem, że on ma rogi, ogon, jest wielki na 5 metrów i zieje ogniem, wyglądał tak miło!
- "Pomyślałem sobie wtedy: O kurwa, to moja teściowa!"
- Hehehehe Nie, no dobra, jeszcze ktoś powtórzy i mu przykro będzie... Kto będzie wtedy nam pozyskiwał złoto? O ile nie wyda wszystkiego na prezenty dla swojego bóstwa - Dant mrugnął do mniszki.
- E tam, gdzie mu będzie przykro?
- Jak się dowie, że się z niego podśmiewaliśmy, no!
- A może on z nas też się podśmiewa? Nie no, jak chcesz, możemy przejść do innego tematu. - puściła oczko do Danta.
- Przejdźmy! Chyba, że zamierzasz przynudzać... - Dant odpowiedział tym samym.
- Ani mi to w głowie. Nadal się zastanawiam, jak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: wyjść cało z łapsk demonów, a jednocześnie pozyskać taki mieczyk.
- Damy im miecz wtedy, jak będziemy mieli pewność, że po wszystkim puszczą nas cało... Chociaż, kurczę, tego nie było w umowie... Zawsze możemy też wykorzystać ten miecz przeciwko nim, jeśli nadarzy się okazja... Tak naprawdę mało wiemy o nim i jego mocy, bądź niemocy, względem demonów.
- Pytanie, czy nas już przypadkiem nie mają całkiem w garści?
- Nie. Nie mogą sami pójść po miecz. Jesteśmy im potrzebni, nie zabiją nas. Tego się trzymajmy...
Cerre spuściła głowę, zamyśliła się nad czymś.

Może i Bared chciał dobrze, ale jak ślicznotce krzywda się stanie, to ciekawe, kto za jej zdrowie czy skórę będzie odpowiadał. Bowiem Cerre nie zamierzała się do tego wtrącać. Oby poza ślicznym ciałkiem oraz umiejętnością stania i ładnego prezentowała się coś ta dziewucha zanadto potrafiła!
Może i pani mnich nie popisała się etykietą, niemniej jednak w duchu sobie później podziękowała, że nie palnęła odpowiedzi typu "Cześć, a ja mam na imię Cerre i mam nadzieję, że będziemy najmilszymi koleżankami" - sęk w tym, że owo zdanie było co prawda soczystą kpiną, ale jak dobrze za to oddawało późniejszą sytuację izolowania się Elory od Aranon czy też rogatej jejmości.
"Się po legion diabłów przedstawiałaś. Równie łatwo mogłaś i tego nie czynić. Trzymaj się lepiej z dala ode mnie, do diabła" - właśnie, czy Bared opowiedział panience, kto ich tu w ogóle przysłał? Najwyraźniej nie - i niechaj tak zostanie. Choć pewnie "pracodawcy" wpadną na pomysł podarowania jej w prezencie ładnego (i przy okazji śmiercionośnego pod pewnymi warunkami) tatuażu. Chyba, że dla tej tu zrobią wyjątek, co wydawało się mało prawdopodobne (ale wciąż realne).
W każdym bądź razie Cerre wcale nie zależało na towarzystwie słodkiej panienki, Cristin czy nadgorliwego łotrzyka. Wystarczał jej Dant i ewentualnie małomówny (a może raczej milczący) Aranon.


Komu drogę, temu krzyż. To powiedzenie nabrało swej mocy, kiedy swoista niemoc sięgnęła towarzysza, druida. Ten miał za sobą swoje lata, acz śmierć dosięgnęła go prędzej niż berserka w samym ogniu wojny; skazanego, któremu wtedy czyniono egzekucję i zdecydowanie szybciej niż u nieuleczalnie chorego czekającego na swe odejście z tego świata na łożu śmierci. Turion nie został zastrzelony ani nikt mu też sztyletem czy rapierem nie wymierzył w plecy. To stało się tak nagle i głośno, gdyż starzec spadł z wierzchowca, że aż nie do wiary. Ten powinien dostać drgawek, walczyć rozpaczliwie o ostatnie oddechy i bicia swego serca. Acz zgon nastąpił niesłychanie szybko, Turion pokłonił się śmierci i odszedł z nią w podróż do innego życia. Elora próbowała jeszcze kompana wyrwać szponom Korsarza, jednak nie udało się uratować życia staruszka. Nastharel utracił swego pana, zaś wierzchowiec tragicznie zmarłego "awansował" na drużynowego muła.
Turion przed śmiercią zrobił się dość ironiczny. Czyżby świadomość nadchodzącego końca jego życia była aż tak... przytłaczająca? Cerre nie zamierzała zgrywać płaczki i czy ukazywać smutek z powodu śmierci kompana, przecież nie stać ją było na to.

- Jeżeli tak wygląda śmierć, to raczej tylko z rąk naszych pracodawców.
- Może zrobił coś, o czym nie wiedzieliśmy? - Dant zasępił się - Może działał na własną rękę, a to była forma ostrzeżenia...
- Ale co mógł zrobić? - Cerre wytężyła pamięć i zaczęła analizować po kolei wspomnienia. - Jedyne, co mi przychodzi na myśl to to, że mógł kogoś prosić o pomoc w tamtym obozie. Albo w wiosce. Albo...
- Albo co?
- Czy mógł szukać innych druidów? Wspomniał, że zamiast nich znalazł worgi.
- Może to nie były worgi... Może znalazł coś innego? Szkoda, że wtedy go nie dopytaliśmy... Tak czy inaczej, to chyba rzeczywiście ten tatuaż go rozsadził - Dant mimowolnie wzdrygnął się - a to oznacza, że jesteśmy kontrolowani i powinniśmy uważać...
- Jasna cholera... - nie ukrywała zdenerwowania. - Teraz nic już z tym nie zrobimy. Znowu przepadło! Zaczyna mnie to wszystko zwyczajnie wkurwiać. To, że zamiast się udawać, misja sama rzuca nam kłody pod nogi. Miejmy nadzieję, że ci nowi nie zastawią nam jakieś kolejne niespodzianki, bo chyba wtedy mnie szlag trafi.
- Było spieprzać już na początku, ta sprawa śmierdziała bardziej niż łajno demonów z ostatnich kręgów Otchłani... I płacili, kurwa za dobrze... Ale - otaksował mniszkę spojrzeniem, które mówiło aż za dużo - przynajmniej można się zabawić.
- Było za dobrze, żeby było jeszcze lepiej. Ale... ponoć bez ryzyka nie ma też zabawy... - mrugnęła porozumiewawczo do zaklinacza.

Po wyjątkowo smutnej chwili musieli jednak ruszyć dalej. Przydałoby się pomodlić do Kelemvora w sprawie "leśnej" duszy. Czy tamten jednak z chęcią przyjąłby wyznawcę Cyrica z przymusu? To było dobre pytanie. Zresztą Cerre nie umiała się modlić, może nawet nie miała na to ochoty, skoro i ona nie była w lepszym położeniu od reszty zgrai. Stypa z przygnębiającą atmosferą miała tylko jedną zaletę - jejmość mogłaby wtedy wreszcie solidnie się najeść i napić. Bowiem o pustym żołądku nie było mowy o największej skuteczności działania. Za dużo się wtedy myślało o jedzeniu, a Cerre była świadoma tego, jak bardzo ostatnio okoliczności nie pozwalały na takie luksusy.
Zaś po te luksusy należało wyjść na miasto. Skoro miasto nie przyszło do ferajny, to ferajna sama przyjedzie do miasta.
Tylko ono przed nimi nie chciało się otworzyć. Nawet Cerre prędzej otworzyła się przed Dantem, jak Gistrzyce przed feralną szóstką. Wkrótce okazało się, że strażnicy nie wpuszczą ich z powodu likantropa, który panoszył się po mieście. Jeśli tak istotnie, to po pierwsze pytanie - dlaczego nie szukają tego wilkołaka, tylko czekają na czyjąś interwencję; dwa, dlaczego nie ewakuują mieszkańców gdzie indziej? Trzy, dlaczego zamykają akurat przed NIMI to miasto? I po czwarte - dlaczego to właśnie likantrop?!
Cerre spojrzała na drewniane mury o wysokości około pięciu otaczające osadę, podczas gdy Cristin i łotrzyk rozmawiali ze stróżami.

- Cztery osoby - poprawiła oschłym głosem Bareda. - Ja nie mam zamiaru nocować pod murami. Możemy ewentualnie zgodzić się zabić tego zwierza, ale mam też w zanadrzu inny pomysł.
- Koleeeejna misja? - Dant teatralnie zwiesił głowę - Jaki pomysł?
- Możemy się przekopać - mniszka badała spojrzeniem mury miasteczka. - Albo mogłabym spróbować się tamtędy przedostać, wdrapać się po murze i wtedy... - tu urwała, zapędziwszy się nieco daleko z planami, jak się jej bynajmniej wtedy wydawało.
- I zrobić podwójny obrót przez mur, kopnąć całą straż w mieście z półobrotu i wyważyć bramę małym palcem u nogi - Dant miał ochotę się podroczyć.
- Zapomniałeś o połamaniu murów - Cerre przyjęła żart towarzysza.


- Dobra, pora spróbować.
Cerre nie mogła się wspinać po murze, kiedy żołdacy się na nią gapili - mogła zostać zaaresztowana, a to by było jej bardzo nie na rękę.
Musiała się więc oddalić kawałek... spory kawałek.
- A ty dokąd idziesz? - rzuciła za nią Cristin.
- Spróbuję się dostać inną drogą - rzekła do niej szeptem.
- Że co proszę?! - fuknął pułkownik, który miał najwyraźniej całkiem niezły słuch. - Jedyna inna droga do tego miasta to północna brama, a tam powiedzą ci panienko dokładnie to samo co tutaj!
- Nic takiego nie mówiłam.
- Więc co takiego powiedziałaś? - nie dawał za wygraną.
- Że musi się przejść, bo ją mdli. - zainterweniowała rudowłosa. - Chyba nie chciałby pan, żeby mu się wyhaftowała na tą śliczną zbroję, hmm?
Żołnierz coś mruknął, pokręcił głową i machnął na mniszkę ręką, że może iść gdzie chce.
Kiedy wreszcie znalazła dogodne miejsce do wspinaczki, znaczy z dala od wścibskich Tormowych oczu, zaczęła się wspinać.
Drewniana fortyfikacja była co prawda szorstka, jednak z przyczepnością miała bardzo mało wspólnego - mniszka ześlizgiwała się po niej boleśnie raz za razem. W pewnym momencie zaczęła mieć wrażenie, że mur jest ustawiony pod kątem w jej kierunku, co drastycznie utrudniało wejście na niego.
Po wielu próbach, kiedy na jej dłoniach zaczęła pojawiać się krew od zadrapań, Cerre dała sobie spokój.
Zaklęła pod nosem. Czy zawsze coś musi stać na drodze realizacji niecnego planu?

"Do kurwy nędzy, nie ma na pewno innego wejścia?!" - Cerre postanowiła dalej poszukać sposobu na przedostanie się do miasta. Nie zamierzała na razie wrócić do towarzystwa. Może są jednak gdzieś podkopy? Strużki krwi płynęła po palcach. Może w murze jest jakaś wyrwa, żeby podpatrzeć, co dzieje się w środku miasta? Cerre zlizała krew z palców. Może ten odcinek muru był jakiś taki... spaczony?
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 30-12-2010, 17:00   #119
 
wikipomorska's Avatar
 
Reputacja: 1 wikipomorska nie jest za bardzo znany
Od pierwszych chwil po przysiądnięciu się mężczyzny, Amaretta nie miała o nim dobrego zdania. Jego sposób zachowania, maniery, dobór słownictwa i ton głosu utwierdził ją w przekonaniu, że ma do czynienia z nadętym i aroganckim bufonem. Człowiek okazał się jednak dużo wiedzieć, jej zdaniem nawet za dużo. Nie zamierzała się przedstawiać, po pierwsze - by nie poznał jej imienia, po drugie - by gdyby już je znał, nie dać mu okazji do popisania się. Druga opcja była mało prawdopodobna, ale przezorna, zawsze ubezpieczona. Przysłuchując się początkowej wymianie zdań Davida z Kaldorem, westchnęła i przyłożyła dłoń do czoła. Mężczyźni, tylko jedno im w głowach. Jasne, jedna grupa grozi nam śmiercią za niewykonanie zadania, druga się nas pozbędzie, jeśli się dowie co robimy, ale cycki i chędożenie są ważniejsze. Milczała jednak mając nadzieję, że przejdą do rzeczy. I tak się stało.

Nadal biernie uczestnicząc w rozmowie, nie kryła znudzenia. Ziewając przeciągnęła się, gdy po raz kolejny usłyszała implikację że są głupi nieostrożni. Przewróciła oczami po raz kolejny słysząc wypomnienie sprzeczki ze strażnikami. Zupełnie jakby te działania przyniosły im jakąś szkodę. Poważnie - koniec końców nic złego się nie wydarzyło, a ci nadal o tym plotą jak jakieś przekupki na targu. Kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa, panowie. Nie żeby coś wygrali, ale nic nie stracili. "Dzikuskę" łaskawie pozostawiła bez komentarza. Przynajmniej w jednej sprawie Kaldor miał jednak rację - współpraca nie wyszłaby im na dobre.

Zostawszy przy stole sama, Amaretta spokojnie dokończyła posiłek. Chmury chmurami, ale jedzenie to zbyt ważna rzecz, by się z nią spieszyć. Czy jej się to podobało, czy nie, należało się tym wilkołakiem zająć. Jeśli pozostawić by tę sprawę Termitom, musiałaby pewnie na tym odludziu spędzić zimę czy dwie. Strzepnąwszy z dłoni resztki pieczywa, wstała i udała się do wynajętego pokoju.

Przyjrzała się rzuconej na łóżko pikowanemu kaftanowi i koszulce kolczej oraz pochwie z mieczem i pokrowcu z łukiem leżącym pod ścianą. Z jednej strony, uzbrojenie się i opancerzenie mogłoby odstraszyć co bardziej strachliwych kmiotów. Z drugiej - sprowokować do ataku, bo "a co to, elfy noszą broń? Zamach szykują!" A co tam, niech los zadecyduje, pomyślała rzucając monetą. Rewers, a więc pełny ekwipunek. Wdziawszy uzbrojenie obronne, przypięła miecz do pasa, a pokrowiec przerzuciła sobie przez plecy. Do kieszonek przy pasie i w płaszczu włożyła magiczne mikstury oraz fiolki z kwasem i ogniem alchemicznym.

Założyła na głowę kaptur, by za bardzo nie zdradzać się ze swoim gatunkiem. Chociaż pewnie z zakapturzoną głową sprawiała nie lepsze wrażenie na mieszkańcach i strażnikach. Wyszła na zewnątrz zrobić rundkę wokół drewnianych fortyfikacji. Szukała na nich i w ich okolicach śladów, które wskazywałyby na to, że bestia opuszcza miasto na dzień przez gorzej strzeżony odcinek umocnień. Po głowie krążyła jej też inna myśl - którędy uciekać, jeśli wieśniacy stwierdzą że tradycyjne elfie potrawy sporządza się z krwi ludzkich niemowląt. W razie gdyby takich śladów nie znalazła, uda się do północnej części miasta. Także, jeśli po drodze natknęłaby się na stragan lub sklep, w którym istniałaby szansa zakupienia srebrnych grotów lub gotowych strzał, to zatrzymałaby się potargować.

Starała się by myśli o całej sytuacji nie utrudniały jej koncentracji na szukaniu tropów i obserwacji czy w okolicy nikt podejrzany nie będzie szukał zaczepki.
 
__________________
"Dusza moja pragnie postu, ciało karnawału!"
wikipomorska jest offline  
Stary 03-01-2011, 00:15   #120
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
- Widzisz, Cerre, skoro już wpadliśmy w jaskinię pełną skorpionów, to nie mamy nic do stracenia, nie? - spytał Dant patrząc przekornie na mniszkę.
Było to w namiocie, który Dant rozbił, nie mogąc patrzeć na wielkie namioty pełne świątobliwych rycerzyków. Zaklinacz był coraz bardziej ciekaw, w jakim stopniu wizja smoczątka… przystawała do rzeczywistości…

- Hmmm, a co możemy mieć do stracenia? - spojrzała na niego z zadziornym uśmieszkiem. Puściła do niego oczko. - Może skorpiony?
Dant uśmiechnął się. Widział, że zrozumiała w lot, o co chodzi.
- Skorpiony obejdą się bez nas, zwłaszcza, że im... nie wolno się podgryzać, rozumiesz...
- Jasne, że nie - zasyczała i spojrzała na Danta z lubieżnością. - A co tam masz? Jednocześnie zaczęła zbliżać się do Danta – niczym wilk do sarenki.

- Z pewnością ci się to spodoba. Ciekaw jestem, jak gryzą istoty z domieszką ciekawszej krwi - Dant przekrzywił figlarnie głowę i przyciągnął pewnym ruchem mniszkę do siebie.
- Ciekawie, Dancie – Cerre ściągnęła koszulę z towarzysza – Aż do krwi – zaśmiała się i zaserwowała mu serię pieszczot ustami…

Zaklinacz przysuwając się do mniszki delikatnie rozpiął odzienie, cały czas patrząc jej w oczy z lekkim uśmiechem. - No no... widzę, że nasze głupiutkie smoczątko wiele się nie pomyliło...

- No, w końcu nie mogło – Dant w szybkim tempie stracił także spodnie - Ale nie wspomniało jeszcze o Tobie – Po serii dość ostrych pieszczot ze strony mniszki ta pozbawiła go jeszcze bielizny.
- Widzę, że jest pani w gorącej wodzie kąpana - Dant delikatnie odepchnął mniszkę, rozpiął stanik i zaczął całować po szyi - Ale to dobrze – rzekł, zabierając się delikatnie, acz stanowczo za dolną część odzienia, pieszcząc jednocześnie towarzyszkę tu i tam… Zwłaszcza tam.

Jako, że widział iż partnerka chwilowo mu się poddała, Dant rozpoczął pieszczoty w dolnych odcinkach ciała mniszki, powoli zsuwając ostatnie pozostałości ubrania, po czym po chwili oporu położył Cerre zdecydowanym ruchem na posłaniu i zaczął całować po całym ciele. Całym, stopniowo schodząc coraz niżej i niżej...

Cerre nie pozostawała mu w związku z tym dłużna, potwierdzając hipotezę zaklinacza o zbawiennym działaniu demonicznej krwi na seksualność ludzką.
Głowa Danta wylądowała po chwili między udami diablątka, po czym, kiedy już wydawała się odpowiednio 'przygotowana', doprowadził do złączenia ich ciał w szaleńczym już tańcu, którego żadne z nich nie kontrolowało, bo i nie chciało kontrolować…

‘Tańczyli’ tak przez dość długi czas, w różnych pozycjach i w różnym tempie. Ona była pod nim, nad nim, obok niego – orbitowała wokół niego niczym księżyc wokół planety. Kiedy skończyli, nasyceni sobą i żądzą, którą z siebie wzajemnie wydobyli, legli na posłaniu w małym namiocie. Milczeli, bo nie było po co gadać. Oboje byli zadowoleni, ale z drugiej strony to był… tylko seks.

Tylko i… aż.

Wyruszyli na następny dzień, dołączyła do nich, dość niespodziewanie dla Danta, nowa towarzyszka, Elona. Zaklinacz, jak zwykle, zdystansował się od nowości, nastrój miał bardzo senny. Coś tam chwilę pogadał z Cerre, ale tak naprawdę nie bardzo chciało mu się myśleć – wsiadł na swoją szkapę i kiwał się przez całą drogę, aż do…

Aż do chwili, kiedy usłyszał za sobą wielkie, głośne BUM! Koń zarżał i prawie stanął dęba, Dantowi udało się go uspokoić, natychmiastowo jednocześnie zawracając, oczywiście w gotowości do walki lub ucieczki. I właściwie okazało się, że nie było to potrzebne. Jednak sekundę później do Danta doszło, co się stało – Turion… wybuchł.

Zaklinacza zamurowało. Wjechał na pułapkę? Niemożliwe, jechał tuż za Dantem, któremu nic się nie stało. Jedynym możliwym rozwiązaniem był tatuaż. Może były na nim zapisane jakieś zaklęcia, które w razie złamania, lub próby złamania umowy z demonami, uaktywniały się. Ale żeby od razu rozrywać ciało? Co musiał zrobić Turion? A może to było tylko ostrzeżenie od demonów, że mają się pospieszyć. Dant był przygnębiony i jednocześnie się bał – miał ochotę odruchowo pomacać plecy, ale wielkim wysiłkiem woli powstrzymał się od tego.

Drużyna chyba nie przejęła się zdarzeniem, jednak Cerre postanowiła podzielić się z nim spostrzeżeniami dotyczącymi ewentualnej przyczyny tego okropnego zdarzenia:
- Jeżeli tak wygląda śmierć, to raczej tylko z rąk naszych pracodawców.
- Może zrobił coś, o czym nie wiedzieliśmy? - Dant zasępił się - Może działał na własną rękę, a to była forma ostrzeżenia...
- Ale co mógł zrobić? - Cerre wytężyła pamięć i zaczęła analizować po kolei wspomnienia. - Jedyne, co mi przychodzi na myśl to to, że mógł kogoś prosić o pomoc w tamtym obozie. Albo w wiosce. Albo...
- Albo co?
- Czy mógł szukać innych druidów? Wspomniał, że zamiast nich znalazł worgi.
- Może to nie były worgi... Może znalazł coś innego? Szkoda, że wtedy go nie dopytaliśmy... Tak czy inaczej, to chyba rzeczywiście ten tatuaż go rozsadził - Dant mimowolnie wzdrygnął się - a to oznacza, że jesteśmy kontrolowani i powinniśmy uważać...
- Jasna cholera... - nie ukrywała zdenerwowania. - Teraz nic już z tym nie zrobimy. Znowu przepadło! Zaczyna mnie to wszystko zwyczajnie wkurwiać. To, że zamiast się udawać, misja sama rzuca nam kłody pod nogi. Miejmy nadzieję, że ci nowi nie zastawią nam jakieś kolejne niespodzianki, bo chyba wtedy mnie szlag trafi.
- Było spieprzać już na początku, ta sprawa śmierdziała bardziej niż łajno demonów z ostatnich kręgów Otchłani... I płacili, kurwa za dobrze... Ale - otaksował mniszkę spojrzeniem, które mówiło aż za dużo - przynajmniej można się zabawić.
- Było za dobrze, żeby było jeszcze lepiej. Ale... ponoć bez ryzyka nie ma też zabawy... - mrugnęła porozumiewawczo do zaklinacza.

Mimo prób żartów i wspominania minionej nocy, Dant nadal czuł się źle, przez całą drogę do Gistrzyc.

Gdzie to wyniknął kolejny problem. Nie mogli wejść do miasta, miasta, które mogło być kluczowym momentem w ich całej wędrówce. Jak się bowiem okazało, miejscowość ta była trapiona przez podobny problem, co wioska – wilkołaka. Albo wielokłaka, zwał jak zwał, Dant był pewien, że chodziło o to samo. Nie miał nic przeciwko przyjęciu kolejnej misji, choć nieco obawiał się, że demony poczytają to jako odwlekanie celu i ch wyprawy. Chociaż przecież musieli wejść.

Najwyżej wmówią Elorze, że ten specyficzny gatunek stwora może zostać zgromiony tylko przez nagie kobiety o imieniu Elora, stojące na głowie między 16 a 17 po południu. Hłe hłe hłe. Chciał się żartem podzielić z Cerre, ale tak gdzieś zniknęła.

- No już zgódźmy się, bo co mamy cholera zrobić – mruknął zniecierpliwiony Dant, kiedy drużynka urządzała kolejne głosowanie.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172