Karczmarz przysłuchiwał się beznamiętnie kłótni, jaka wybuchła pomiędzy zgromadzonymi przy stoliku osobnikami. Lata spędzone w karczmie nauczyły go, żeby nie mieszać się w tego typu kłótnie. Był przekonany, że lada chwila dojdzie do rękoczynów, co byłoby nawet ciekawe, już dawno nikt nikomu nosa nie złamał, nie wyrzucił przez zamknięte drzwi ani nic w ten deseń.
Kłótnia zgasła szybciej niż wybuchła. Stary Mark pokiwał tylko zrezygnowany głową.
-Jak tak macie sie o wszysko pieklić, to cosik mi sie zdaje, że nie wyjdzie wam to na dobre, ale co tam, to wasza sprawa w końcu.- mruknął tylko. Podrapał się po brzuchu, przysłuchując się zadawanym pytaniom.
- Klasztor jest jakżem już pokazywał, tam.- machnął ręką w zupełnie innym kierunku niż poprzednio nieco poirytowany. Nie lubił odpowiadać na to samo pytanie dwa razy.
-Mapa? Znaczy sie papier z kreskami co gdzie stoi?- zamyślił się na chwilę, przywołując z zakamarków pamięci jakieś informacje. Po chwili wstał, i pokuśtykał na zaplecze. Płonący w kominku ogień zaczął powoli przygasać, w okna uderzały coraz większe i cięższe krople deszczu.
Gospodarz powrócił po chwili niosąc w ręku zmięty kawałek pergaminu. Rzucił go na stół mówiąc.
- To to kiedyś jeden miejscowy łowiec mi zostawił, co bym wiedział gdzie co je. Podobno to mapa okolicy, ale ja tam nie wiem.-
Następnie do głosu doszedł Xander. Mark przysłuchiwał się przez z otwartymi ustami z wrażenia ilości i szybkości w jakiej zadawał kolejne pytania. Jego wiek uniemożliwiał zapamiętanie tak wielu pytań jednocześnie.
-Porwać to chyba ni, jeno czasami zwierz jaki zniknął z wioski, ale mysleli my że to wilk czy inne co. Ni wiem wiela ich jest, przykro mi.- zasmucił się nie mogąc udzielić przydatnych odpowiedzi.
-Panie, te ruiny to starsze niż ja som. Jo ni wiem co tam stało, jeno ojczulek mój wspominał, że to klasztor był. Ale czyj, to ni wiem panie.- odrzekł. W tym momencie w dalszej części dało się słyszeć dźwięk rozbijanego kufla i stłumione przekleństwo. Nadzwyczaj szybko jak na swój wiek Mark odwrócił się i wrzasnął.
-Siadać kurwa na dupach i ani myśleć o bitce! A jak już to wypierdalać mi z karczmy!- momentalnie nastawieni do siebie przed momentem wrogo bylcy uspokoili się i usiedli przy swoim stole.
-No, o czym my to? A, że przewodnik..Ciężka sprawa bedzie panie, bo tu same stare zostały, młode to w miasta poszły mieszkać, tu dla nich przyszłości ni ma. A ze starych to ni wiem czy kto sie zgodzi iść z wami.- dodał, drapiąc się w zamyśleniu po łysiejącej głowie.
-A chatka zielarki to zaraz koło wioski stoi. Idonc do klasztora panie, przechodzić koło niej musicie. Więc po drodze.- odpowiedział z uśmiechem, pokazując trzy ocalałe zęby.
Po tych słowach stary karczmarz wstał z krzesła z cichym stęknięciem. Podszedł do lady, napełnił dziewięć kufli piwem i przyniósł je na tacy do stołu.
-No, to wasze zdrowie, co by wam sie udało tych patałachów ubić i cało wrócić z zielarką naszą. wzniósł toast i pociągnął kilka łyków piwa.
-My to tutaj spokojnie żyjem. Ja to na piwie zarobie co na życie, jak co potrzeba to zawsze sonsiad który ma i da albo sprzeda. My tu piniondze mamy jeno po to, co bym czasem do miasta po coś pojechać. Tak to nawet skarbniki królewskie po opłaty ni przyjeżdżajo. Zapomniali o nas, bo niby o czym tu pamiętać. zagłębił się we wspomnieniach karczmarz.
- Kiedyś panowie, to były czasy. Nasza wioska leżała na trakcie, to i kupcy przyjeżdżali, i wioska była większa. Kiedyś człowiek był młody i silny. Głupoty robił, ale jakoś żył. Niejeden tu był co i mieczem walczyć potrafił, i magią się parał. Jednak cóż mogło ich tu trzymać jak trakt poszedł inną drogą? Nie było pracy, nie było kogo ochraniać to i wioska upadła.- przez moment aura karczmarza zmieniła się nie do poznania. Magowie poczuli silną emanację mocy od starego człowieka, nieprawdopodobnie mocną. Mężczyzna wspominając wyprostował się, spoważniał. Jego oczy rześko spoglądały na wszystko w około, jednak nie widziały siedzących w kącie pijaków ani poszukiwaczy przygód, którzy siedzieli przy tym samym stoliku. Do jego uszu zdawały się nie docierać przekleństwa rzucane przez przegrywającego w karty chłopa. Mark przez moment wydawał się być w przeszłości, kiedy był kimś innym niż karczmarzem.
Kiedy skończył mówić, wszystko wróciło do normy. Ponownie siedział zgarbiony na rozpadającym się krześle masując obolałą nogę, oczy znów tępo patrzyły w ogień.
-To, ten, no, spać możecie we pokojach, jeno zimno może być nieco, bo okna ciepła nie trzymajo. Ale sucho, a i jak sie ogień we palenisku rozpali, to ciepło bedzie.- powiedział dokładając do gasnącego ognia kilka cienkich drewienek i dwa grubsze.
-Bierzta które pokoje chceta, już dawno i tak nikt u nas nie zatrzymuje sie. Jak co to mogem wam jaki prowiant na jutro przygotowac panowie, bo to lepiej co świeżego mieć.-
Po tych słowach stary karczmarz wstał z krzesła z cichym stęknięciem. Podszedł do lady, napełnił dziewięć kufli piwem i przyniósł je na tacy do stołu.
Wstał bez słowa i ruszył na zaplecze, nie żegnając się słowem ze śmiałkami siedzącymi przy stole. Pora była późna, ogień dogasał, nadchodził czas na odpoczynek przed dniem, kiedy mieli wypełnić powierzone im zadanie.