Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-12-2010, 22:19   #11
 
Hermit's Avatar
 
Reputacja: 1 Hermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodze
Krasnolud, najwidoczniej najbardziej czuły z tu zgromadzonych, zareagował poważniej na suchości kapłana.
Niektórzy kapłani innych bóstw nakładali na siebie celibaty, pokuty... Bezsens. On, co prawda też wyznawał masę zasad, które nakładało na niego prawo kościelne, ale w większości interpretował je na własny sposób. Przykładowym prawem mogło być "Dawaj przykład wzorowej postawy i prawości..."
Czasy się zmieniają, a prawa pozostają starymi. Wątpliwym zresztą było, by jakiś kapłan brał pod uwagę okoliczności życia po za murami opactwa.
Tak więc koncepcja zakładała, by kapłan nie spożywał alkoholu. Brednia. Kapłan winien dawać przykład umiarkowanego i statycznego picia, by nie polec przed czwartą kolejką. Jego, na szczęście sam Kord obdarzył twardym i zakutym łbem, ot co!

Spojrzał poprzez gęstwinę brody oraz brwi by doszukać się tam oczu tej jak że dumnej rasy. W murach, bo tak nazywał okres jego nauki w klasztorze, przeczytał kilka rozpraw i pism historycznych o krasnoludach. Dowiedział się o ich zdolnościach kamieniarskich, płatnerskich i bankowych. Dowiedział się też, że są skąpi, brudni i marudni. Tyle plusów, co minusów.

Skiną głową na znak wdzięczności.

-Twoje zdrowie, przyjacielu - rzekł wznosząc kufel - niech twa broda długą będzie!

Zaczęło się ciekawie. Lawina pytań, a potem eksplozja gniewu. Stał, jak stał, a jego uśmiech zelżał, ale tylko trochę. Nigdy, przenigdy nie był zwolennikiem takiego przedstawiana swojego zdania. Starał się postępować zgodnie z naukami jakie dostał w klasztorze.
Przedstawienie swojej racji winno być ukierunkowane, mawiał brat Dente, brak celu, sprawia że łatwo możesz stać się tyranem.
Wystarczyło poczekać chwile, a każdy wtrącił przy tym stole swoje dwa miedziaki. On sam postanowił zaczerpnąć kolejny łyk piwa, dając sobie przy tym trochę czasu do namysłu.

-Moi drodzy, moi drodzy! - rzekł głośniej niż zazwyczaj. Uśmiech z jego twarzy znikł jak by starty szmatką - Nie przybyliśmy tutaj by pokazać, kto aby jest większym chojrakiem. Przybyliśmy tu, aby zaradzić sprawie, a pytania każdego są, zdaje mi się, potrzebne, by dowiedzieć się czegoś. Fakt, rozpoczęliśmy lawinowo i trochę chaotycznie, ale jeśli dobrodziej -uniósł kufel w stronę karczmarza- nie spamiętał wszystkich pytań, myślę że możemy je powtórzyć w należytym spokoju i porządku.
 
__________________
"Ten, któremu starczy odwagi i wytrwałości, by przez całe życie wpatrywać się w mrok, pierwszy dojrzy w nim przebłysk światła"
Chan
Hermit jest offline  
Stary 20-12-2010, 16:37   #12
Ozo
 
Ozo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ozo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumny
Pogoda zdecydowanie nie zachęcała do marszu. Wiał silny i mroźny wiatr. Wszędzie było mokro, a z nieba podróżni atakowani byli ciężkimi kroplami deszczu. Ightok nie miał jednak wyboru. Od kiedy tylko usłyszał na szlaku, że w pobliskiej mieścinie poszukują ludzi gotowych do niebezpiecznej pracy szedł niemal bez przerwy. Zatrzymał się tylko raz, w nocy, by trochę odpocząć i zdrzemnąć się chociaż na chwilę. Teraz przychodził już kolejny wieczór. Barbarzyńca wiedział jednak, że jeżeli ma zdążyć na organizowane przez wieśniaków spotkanie w karczmie, musi dotrzeć do wioski jeszcze dzisiaj. Oferowana przez nich praca była dla niego ostatnią deską ratunku. Nie miał przy sobie ani grosza, a zapasy jedzenia, które dostał od ostatniego pracodawcy już dawno się wyczerpały.

Droga, którą szedł mężczyzna, w końcu wyprowadziła go z lasu. Znalazł się teraz na sporej polanie. Wiatr teraz o wiele bardziej dawał się we znaki. Ightok na szczęście był przyzwyczajony do ciężkich warunków. Teraz przynajmniej widział przed sobą jakieś niewielkie budynki. Musiał być już niedaleko celu. Poprawił skórzany pas, którym do pleców przymocowany był ogromnych rozmiarów miecz i kontynuował marsz.Z każdym krokiem droga coraz bardziej przypominała bagno. Barbarzyńca spojrzał na ubłocone i całkowicie przemoczone buty.
-Jeszcze tego mi, cholera, brakowało - powiedział, po czym splunął na ziemię.

Ightok w końcu dotarł do celu swojej podróży. Karczma nie wyróżniała się specjalnie od innych budowli w wiosce, za to odgłosy z niej dochodzące nie pozostawiały wątpliwości czym była. Nie wahając się ani przez chwilę, chwycił za metalową klamkę i otworzył ciężkie drzwi. Miał wrażenie, że w tym momencie wszelkie rozmowy w środku ucichły, a wszystkie oczy skierowały się w jego stronę. Nie było się czemu dziwić. W mieścinie takiej jak ta nieczęsto spotyka się ludzi takich jak Ightok. Wysoki i bardzo dobrze zbudowany mężczyzna z długimi, pozlepianymi przez pot i błoto włosami, którego twarz zdobił kilkudniowy, gruby zarost. Od razu widać było, że nie jest tutejszy. Jednym ruchem ściągnął z siebie luźny płaszcz i zwinął go w kulkę, wyciskając z niego przy okazji sporą ilość wody. Odsłonił przy tym swój ubiór, na który składały się strasznie ubłocone buty, przemoczone deszczówką spodnie, oraz skórzana, nabijana ćwiekami zbroja pod którą przebijała się zwykła koszula. Na zgromadzonych największe wrażenie zrobił jednak wielki miecz, który spoczywał na plecach mężczyzny.

Barbarzyńca odchrząknął, splunął na i tak brudną podłogę, po czym rozejrzał się dokładnie po izbie, w której się znajdował. Jego uwagę zwrócił jeden ze stolików przy którym siedziała spora grupa osób, podobnie jak on, odróżniających się od typowych wieśniaków.
-Kurwa - pomyślał Ightok. -Jednak się spóźniłem.
Nie chcąc tracić więcej czasu podszedł w stronę wspomnianego stolika. Po drodze chwycił jedno z wolnych krzeseł i postawił je między obecnymi. Rzucił przemoczony płaszcz na stół, obdarował każdego z obecnych silnym uściskiem dłoni, po czym usiadł ciężko na swoim krześle. Wielki miecz, który miał przy sobie oparł o umięśnione udo.
-Wybaczcie moje spóźnienie - powiedział tak, aby każdy dobrze go usłyszał. -Możecie mówić mi Ightok. To jak, co to za robota?
Nie wiedział ile informacji zdążył przekazać poszukiwaczom przygód karczmarz. Nie miał też pojęcia czy ktokolwiek zechce powtórzyć mu te dane. Miał jednak nadzieję, że wszyscy zgodnie uznają kolejną parę rąk, zdolną dzierżyć miecz, za przydatną.
 
Ozo jest offline  
Stary 20-12-2010, 21:32   #13
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Karczmarz przysłuchiwał się beznamiętnie kłótni, jaka wybuchła pomiędzy zgromadzonymi przy stoliku osobnikami. Lata spędzone w karczmie nauczyły go, żeby nie mieszać się w tego typu kłótnie. Był przekonany, że lada chwila dojdzie do rękoczynów, co byłoby nawet ciekawe, już dawno nikt nikomu nosa nie złamał, nie wyrzucił przez zamknięte drzwi ani nic w ten deseń.
Kłótnia zgasła szybciej niż wybuchła. Stary Mark pokiwał tylko zrezygnowany głową.
-Jak tak macie sie o wszysko pieklić, to cosik mi sie zdaje, że nie wyjdzie wam to na dobre, ale co tam, to wasza sprawa w końcu.- mruknął tylko. Podrapał się po brzuchu, przysłuchując się zadawanym pytaniom.
- Klasztor jest jakżem już pokazywał, tam.- machnął ręką w zupełnie innym kierunku niż poprzednio nieco poirytowany. Nie lubił odpowiadać na to samo pytanie dwa razy.
-Mapa? Znaczy sie papier z kreskami co gdzie stoi?- zamyślił się na chwilę, przywołując z zakamarków pamięci jakieś informacje. Po chwili wstał, i pokuśtykał na zaplecze. Płonący w kominku ogień zaczął powoli przygasać, w okna uderzały coraz większe i cięższe krople deszczu.
Gospodarz powrócił po chwili niosąc w ręku zmięty kawałek pergaminu. Rzucił go na stół mówiąc.


- To to kiedyś jeden miejscowy łowiec mi zostawił, co bym wiedział gdzie co je. Podobno to mapa okolicy, ale ja tam nie wiem.-
Następnie do głosu doszedł Xander. Mark przysłuchiwał się przez z otwartymi ustami z wrażenia ilości i szybkości w jakiej zadawał kolejne pytania. Jego wiek uniemożliwiał zapamiętanie tak wielu pytań jednocześnie.
-Porwać to chyba ni, jeno czasami zwierz jaki zniknął z wioski, ale mysleli my że to wilk czy inne co. Ni wiem wiela ich jest, przykro mi.- zasmucił się nie mogąc udzielić przydatnych odpowiedzi.
-Panie, te ruiny to starsze niż ja som. Jo ni wiem co tam stało, jeno ojczulek mój wspominał, że to klasztor był. Ale czyj, to ni wiem panie.- odrzekł. W tym momencie w dalszej części dało się słyszeć dźwięk rozbijanego kufla i stłumione przekleństwo. Nadzwyczaj szybko jak na swój wiek Mark odwrócił się i wrzasnął.
-Siadać kurwa na dupach i ani myśleć o bitce! A jak już to wypierdalać mi z karczmy!- momentalnie nastawieni do siebie przed momentem wrogo bylcy uspokoili się i usiedli przy swoim stole.
-No, o czym my to? A, że przewodnik..Ciężka sprawa bedzie panie, bo tu same stare zostały, młode to w miasta poszły mieszkać, tu dla nich przyszłości ni ma. A ze starych to ni wiem czy kto sie zgodzi iść z wami.- dodał, drapiąc się w zamyśleniu po łysiejącej głowie.
-A chatka zielarki to zaraz koło wioski stoi. Idonc do klasztora panie, przechodzić koło niej musicie. Więc po drodze.- odpowiedział z uśmiechem, pokazując trzy ocalałe zęby.
Po tych słowach stary karczmarz wstał z krzesła z cichym stęknięciem. Podszedł do lady, napełnił dziewięć kufli piwem i przyniósł je na tacy do stołu.
-No, to wasze zdrowie, co by wam sie udało tych patałachów ubić i cało wrócić z zielarką naszą. wzniósł toast i pociągnął kilka łyków piwa.
-My to tutaj spokojnie żyjem. Ja to na piwie zarobie co na życie, jak co potrzeba to zawsze sonsiad który ma i da albo sprzeda. My tu piniondze mamy jeno po to, co bym czasem do miasta po coś pojechać. Tak to nawet skarbniki królewskie po opłaty ni przyjeżdżajo. Zapomniali o nas, bo niby o czym tu pamiętać. zagłębił się we wspomnieniach karczmarz.
- Kiedyś panowie, to były czasy. Nasza wioska leżała na trakcie, to i kupcy przyjeżdżali, i wioska była większa. Kiedyś człowiek był młody i silny. Głupoty robił, ale jakoś żył. Niejeden tu był co i mieczem walczyć potrafił, i magią się parał. Jednak cóż mogło ich tu trzymać jak trakt poszedł inną drogą? Nie było pracy, nie było kogo ochraniać to i wioska upadła.- przez moment aura karczmarza zmieniła się nie do poznania. Magowie poczuli silną emanację mocy od starego człowieka, nieprawdopodobnie mocną. Mężczyzna wspominając wyprostował się, spoważniał. Jego oczy rześko spoglądały na wszystko w około, jednak nie widziały siedzących w kącie pijaków ani poszukiwaczy przygód, którzy siedzieli przy tym samym stoliku. Do jego uszu zdawały się nie docierać przekleństwa rzucane przez przegrywającego w karty chłopa. Mark przez moment wydawał się być w przeszłości, kiedy był kimś innym niż karczmarzem.
Kiedy skończył mówić, wszystko wróciło do normy. Ponownie siedział zgarbiony na rozpadającym się krześle masując obolałą nogę, oczy znów tępo patrzyły w ogień.
-To, ten, no, spać możecie we pokojach, jeno zimno może być nieco, bo okna ciepła nie trzymajo. Ale sucho, a i jak sie ogień we palenisku rozpali, to ciepło bedzie.- powiedział dokładając do gasnącego ognia kilka cienkich drewienek i dwa grubsze.
-Bierzta które pokoje chceta, już dawno i tak nikt u nas nie zatrzymuje sie. Jak co to mogem wam jaki prowiant na jutro przygotowac panowie, bo to lepiej co świeżego mieć.-
Po tych słowach stary karczmarz wstał z krzesła z cichym stęknięciem. Podszedł do lady, napełnił dziewięć kufli piwem i przyniósł je na tacy do stołu.
Wstał bez słowa i ruszył na zaplecze, nie żegnając się słowem ze śmiałkami siedzącymi przy stole. Pora była późna, ogień dogasał, nadchodził czas na odpoczynek przed dniem, kiedy mieli wypełnić powierzone im zadanie.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 21-12-2010, 13:25   #14
 
Hermit's Avatar
 
Reputacja: 1 Hermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodze
W końcu postanowił usiąść, bo jego nogi odmawiał mu już posłuszeństwa. Droga do tej wsioły bądź co bądź nie należała do najkrótszych. Kolana zgięły się momentalnie z charakterystycznym szczękiem rzemieni w okolicy łydki. Dla niego była to odpowiedź ulgi. Do głosu doszedł w końcu gospodarz karczmy. Spory, zatargi, rozmowy ucichły, by wysłuchać co ma do powiedzenia.
Przysuną plecak bliżej krzesła, i poprawił pas z mieczem który od chwili go uwierał w bok. Poprawił medalion, i spokojnie spojrzał na staruszka, który sposobił się do wyjaśnień.
Począł od wymachiwania ręką w pewną stronę, gdzie ponoć miał się znajdować stary klasztor. Niezmiernie interesowało go, czyj on był, i co tam można było znaleźć.
W końcu doszły konkrety. Znalazła się mapa, która mogła rozjaśnić pewne wątpliwości co do lokalizacji.
Podparł głową rękę, przysłuchując się dalszej wypowiedzi karczmarza. Co prawda nie były to odpowiedzi które mogły go interesować, lecz wiedzy nigdy za wiele. Mogło by się okazać, że zdała by się w niedalekiej przyszłości.
Było w nim coś dziwnego, ale sam nie wiedział co. Jego oczy zmieniły się na chwile, a on sam zdawał się odpłynąć, lecz powrócił. Powrócił, i przyniósł na stół kufle z piwem.
Swój przesunął w stronę krasnoluda dodając:

-Jak dla mnie wystarczy jedne kufel, ten nie będzie smakował tak samo.

Uśmiechnął się życzliwie, po czym wzniósł dłoń na znak, że chcę zabrać głos.

-Przyjaciele, proponował bym rozłożyć mapę na tym stole, i razem ją przestudiować. Jutro z rana wyruszamy, a przez noc mamy czas na przemyślenia.


Poprosił o arkusz, po czym rozwinął go na stole. To co winna zawierać, na szczęście było czytelne.
Podrapał się po głowie, po czym dodał

-Proponował bym ruszyć na zachód, aż dojdziemy do rzeki. Tam potem ruszyć ku jej źródłu. Klasztor, zgodnie z mapą winien znajdować się niedaleko tego zakrętu, o tego. Powinniśmy go zobaczyć z tego właśnie punktu. Oby przeprawa przez rzekę nie była konieczna, bo to może sprawić nam problemy.

Wyprostował się znad stołu z charakterystycznym szczękiem

- Jutro, skoro świt chciał bym odprawić modlitwę za powodzenie i słuszność naszej wyprawy. Me serce uradowany by było, gdybyście zjawili się, oto w tej komnacie. Teraz, jeśli pozwolicie pójdę na spoczynek.

Skinął głową, i chwycił swój plecak zarzucając go na ramię. Idąc, na odchodnym rzucił przez ramię

-Dobrej nocy


***

Pokój był surowy, okna były nie szczelne, ale dach na szczęście nie przeciekał. Bynajmniej na razie. Siennik, zakurzony jak diabli zdawał się być solidny.
Plecak wylądował tuż obok niego, wraz z częściami zbroi, z których właśnie się wyswobadzał. Słowem, cały ekwipunek. Pozostał tylko w lnianej koszuli, i skórzanych spodniach na środku izby. Wyciągnął z sykiem miecz, za młynkował nim w powietrzu po czym przyklęk opierając się na rękojeści. Spuścił głowę pogrążając się w ciszy

Błogosławiony Pan - Opoka moja,
On moje ręce zaprawia do walki,
moje palce do wojny.
On mocą dla mnie i warownią moją,
osłoną moją i moim wybawcą,
moją tarczą i Tym, któremu ufam,
Ten, który mi poddaje ludy.
Człowiek jest podobny do tchnienia wiatru,
dni jego jak cień mijają...


Wstał, chowając miecz do pochwy. Odłożył go na swoje miejsce, a sam położył się zamykając oczy.
 
__________________
"Ten, któremu starczy odwagi i wytrwałości, by przez całe życie wpatrywać się w mrok, pierwszy dojrzy w nim przebłysk światła"
Chan
Hermit jest offline  
Stary 21-12-2010, 15:01   #15
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Xander wziął do ręki mapę.
Widać było, że jej twórca miał talent do rysowania, jak i rękę pewną. Szkoda tylko była, że ani on, ani żaden z późniejszych właścicieli szczegółów więcej nie naniósł. Na przykład nie zaznaczył położenia innych wiosek. Dobrze, że chociaż było widać, gdzie są ruiny, bo z machania Marka niewiele można było wywnioskować.
Jeszcze raz spojrzał na mapę a potem odłożył ją na stół, by i inni mogli się z nią zapoznać.

Odpowiedzi karczmarza były niewiele warte. Innymi słowy, nic nie wniosły do zagadnienia. Nikt nic nie wiedział, nikt nic nie widział... Ciekawe tylko, kto mówił, że bandyci siedzą w ruinach. Pewnie plotka stugębna.
Xander przesunął swój kubek tak, by znalazł się koło krasnoluda, największego jak się zdaje miłośnik a piwa, a potem rozsiadł się wygodniej czekając na koniec tej średnio wesołej imprezy.
Wino, kobiety i śpiew... To by dodało trochę blasku temu wnętrzu i wprowadziło trochę humoru, ale trudno było wymagać od karczmarza, by nagle przytargał nie wiadomo skąd antałek dobrego wina i wyczarował parę panienek...
- Skoro nikt ich nie widział, to skąd wiadomo, że są jacyś bandyci? Może pani Loriel poszła do lasu i... Nie, nie zabłądziła - uprzedził ewentualny protest karczmarza. - Mogła sobie coś zrobić. Złamać nogę albo coś... Albo wyjechała.
- Uprowadzono ją z pewnością, bo w jej domku są ślady walki
- powiedział karczmarz. - Poza tym szukali jej trochę i w okolicy jej nie ma. A gdyby wyjechała, to by zostawiła wiadomość.
Xander skinął głową uznając trafność argumentów.
- Przewodnika nie ma, to trudno - powiedział. - Pójdziemy na północ to trafimy. Jak wygląda droga prowadząca do ruin? - spytał.
- Trudno nazwać to drogą - odparł Mark. - Kiedyś była to polna droga, ale teraz niemal jej nie widać. Mało używana, bo nikt tam nie chodzi. Przez las wiedzie.
- A te ruiny? Jak to wygląda? Piętro jakieś jest? Piwnice? Ktoś to kiedyś chyba oglądał i opowiadał?
- Ano miejsce powszechnie uważane jest za nawiedzone, to i mało kto tam chadzał. Klasztor należał ponoć do jakiegoś tajemnego zgromadzenia magów
- karczmarzowi nagle pamięć wróciła - a ci odkupili go kiedyś od jakiś mnichów. Tajemnic pono wiele kryje w sobie. Pono. Ścian niemal już nie ma. Kawałki murów stoją, tu i tam otwór okienny albo pozostałości po drzwiach. O dziwo jedna baszta nienaruszona się ostała. Ale, jakem mówił, mało kto tam bywał.
Zasadzki po drodze, niezłe miejsce do obrony... Ciekawie może być.
- A piwnice? - spytał.
- A kto tam wie? - karczmarz wzruszył ramionami. - Może i są....

Nie było sensu siedzieć dłużej i czekać nie wiadomo na co.
- Drewno na opał... Jest w pokojach? Jeśli nie, to skąd je wziąć? - Xander przeszedł do spraw bieżących.
- Jest resztka na zapleczu - odparł karczmarz. - W drewutni jest trochę więcej.
- A mleko może? Dla kota
- wyjaśnił szybko.
- Mleka w karczmie nie ma, ale wieśniacy krowy mają...
Może i lepiej. Prawdę mówiąc Jokerowi mleko potrzebne było jak dziura w moście. A dokładniej - nie powinien go pić, bo miał po nim kiepskie sny. Woda służyła mu dużo bardziej.
W zasadzie powinien pijać wino, uśmiechnął się Xander.
- Kto mi pomoże rozpakować wóz na noc? - rozległ się nagle głos Gerarda. - Nie chcę, by mi wszystko przemokło.
- A co tam masz ciekawego?
- spytał Xander.
- Koc, garnki, jedzenie, skrzynie wyładowaną różnymi drobiazgami, pochodnie i ogólnie sporo różnych przedmiotów które mogą zamoknąć. To kto chętny do pomocy?
Gdyby tam było wino, to może, jeszcze... Xander nie był instytucją charytatywną i nie czuł powołania do pomagania komukolwiek. Chyba że sytuacja zmuszała go do tego. Na szczęścia znalazł się ktoś o dobrym serduszku...
- Mogę pomóc z wozem - zaoferował się Kaldor.

Xander zostawił resztę towarzystwa i wyszedł na dwór. Najpierw sprawdzić, jak się zachowuje Scamp, a potem, upewniwszy się, że z koniem wszystko w porządku, zabrał z drewutni naręcze drewna.

Pokój jaki sobie wybrał na tę noc nie wyglądał najlepiej.
Szafa, pojedyncze łóżko przypominające bardziej pryczę, mały stolik, dwa kulawe stołki - wszystko pamiętało dużo lepsze czasy. Wychodzące na zachód okno było - jak to uprzedził Mark - niezbyt szczelne. Na szczęście kominek był sprawny i gdy zapłonęły przyniesione przez Xandera drwa w pokoju zrobiło się całkiem przytulnie. Gdy zaś kocem z łóżka uszczelniono okno, to i ciepło się pojawiło.
Xander poćwiczył nieco szermierkę z cieniem, a potem wyciągnął lutnię z pokrowca. Joker miauknął i udał, że łapkami zasłania uszy, ale nie ruszył się ze swego miejsca przy kominku.
Spod palców popłynęła cicha, ale wesoła melodyjka. Po chwili Xander odłożył instrument. Nalał z bukłaka wina do małej czarki i wzniósł ją ku górze, oddając cześć swemu bogu.

Kobiety, wino i śpiew.
Kobieta serce rozgrzewa,
wino rozgrzeje ci krew,
a potem raz jeszcze zaśpiewasz.


Parę minut później spokojnie spał.

__________________________________
Nie wiem, kto jest autorem tekstu.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 21-12-2010 o 15:21.
Kerm jest offline  
Stary 21-12-2010, 21:49   #16
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Gerard przysłuchiwał się odpowiedzi Karczmarza, a gdy mapa pojawiła się na stole wstał z miejsca by móc lepiej się jej przyjrzeć. Mapa była staranie wykonana i z jej pomocą na pewno bez mniejszego trudu odnajdą klasztor. Mag zaś chciał wybrać się tam coraz bardziej. Ruiny niedaleko wioski zapomnianej przez ludzi i świat... Może właśnie w nich kryją się osoby których szuka? Czarnowłosy czarodziej odchrząknął gdy już wszyscy zapoznali się z mapa i powiedział do nowo sformowanej drużyny.
- Pozwolicie, że to wezmę? Lubie często zerkać na mapę by wiedzieć dokąd idę – odpowiedział mu ogólny pomruk aprobaty i czarodziej zwinął pergamin chowając go pod płaszcz. Łyknął piwa i skrzywił się lekko, nigdy za tym rodzajem alkoholu nie przepadał, a ponadto to nie należało do najprzedniejszych. Podsunął dyskretnie kufel krasnoludowi który najwidoczniej w tym trunku gustował. Gerard nagle jak gdyby coś sobie uświadomił. Musiał rozładować wóz, będzie pewnie lać całą noc więc sporo rzeczy mogło by mu przemoknąć! Podniósł lekko głos by przebić się przez gwar jaki panował przy stoliku i ponownie zwrócił się do nowych towarzyszy.
- Kto mi pomoże rozpakować wóz na noc? Nie chcę, by mi wszystko przemokło.
- A co tam masz ciekawego? – spytał się go Xander.
-Koc, garnki, jedzenie, skrzynie wyładowaną różnymi drobiazgami, pochodnie i ogólnie sporo różnych przedmiotów które mogą zamoknąć. To kto chętny do pomocy? – spytał ponownie lekko się uśmiechając. Krzywiąc się mało co da się załatwić.
- Mogę pomóc z wozem. - zaoferował się Kaldor, a blondyn który pytał o to co Gerard ma na wozie dał sobie chyba spokój z pomaganiem. Grupa powoli się rozchodziła a mag wraz z łowcą skierował się do drzwi by rozładować wóz.
- Dziękuje za pomoc. – rzucił przez ramię do tropiciela otwierając drzwi od karczmy.

Ciężkie krople opadały na ziemię, a Gustaw co chwile trząsł łbem. Ignis siedział na kocu przykrywającym co wrażliwsze materiały a na widok swego pana zakrakał radośnie.
- Kraa Nikt nic nie ruszał, Kra!
Mag uśmiechnął się i podszedł do wozu mówiąc nowemu towarzyszowi.
- Przede wszystkim trzeba wziąć tą skrzynie, pochodnie no i tamten gliniany dzbaniec. – to mówiąc wskazał obwiązaną liną skrzynie oraz naczynie z które wystawały tuby do przechowywania papierów. Pochodnie zaś związane leżały w rogu wozu. - Koc też przydało by się zabrać. – powiedziawszy to odrzucił okrycie na bok i wydobył z pod niego dość mocno wilgotny już plecak jak i lekką kuszę którą doczepił do swojego pasa. W ręce zaś wziął zwijane posłanie oraz garniec wykonany z gliny.

Po co ci tyle sprzętu? - spytał Kaldor wyciągając skrzynię. - Masz nadzieję to sprzedać po drodze, czy lubisz zbierać rupiecie?
- Jak się żyje w drodze to trzeba mieć co najważniejsze rzeczy przy sobie. - odpowiedział Gerard kierując się do drzwi karczmy.- Wole mieć patelnie i garnek niż martwić się w środku lasu na czym upichcić obiad
-Na patyku? - rzucił żartobliwie tropiciel, po czym zerknął na Ignisa. - Rozkoszny zwierzak. Jesteś również hodowcą ptaków?
- Wole jednak Garnek - odpowiedział Gerard wchodząc do głównej izby i zmierzając w stronę schodów. - A co do Ignisa, to mój chowaniec. Magiczny towarzysz mówiąc innymi słowy. Jest o wiele inteligentniejszy od typowego przedstawiciela tego gatunku. - wyjaśnił mag łowczemu.
-Ach, czyli jesteś magiem. - Kaldor pokiwał głową idąc wciąż za Gerardem. - Tak jak ten mały... hmm... Tim? Nader dużo was, czarodziei decyduje się na poszukiwanie przygód, musze rzec.
- Cóż nie można wsadzić wszystkich czarodziejów do jednego worka. Nawet ja i Tim to zupełnie co innego, obaj mamy inne specjalizację. Chociaż jego jest dość powszechna w świecie, ja param się magią która można powiedzieć jest rarytasem w świecie magów. Coś jak biały kruk że tak to ujmę. - rzucił do łowczego. - A co do przygód. Cóż czasem w życiu się tak układa że po prostu trzeba wyruszyć w drogę. Wyznaczyć swoje ścieżki. - dodał po chwili namysłu.
-Miałem raczej na myśli ogólnie przyjęty pogląd, że czarodzieje siedzą zamknięci w wieżach i studiują całe życie wielkie księgi. - tropiciel wzruszył ramionami. - A cóż to za specjalizację sobie obrałeś, że do białego kruka ją porównujesz?
- Co do tych ksiąg to trochę w tym racji jest. Sam uczyłem się podstaw magii przez długie dziewięć lat i głównie czytałem wtedy księgi – odpowiedział Gerard kładąc to co niósł przy wygaszonym kominku w pokoju który sobie wybrał.- Co do samego czarowania jestem Wywoływaczem, lecz nie o specjalizację tu chodzi, a o sploty magiczne z których czerpię . Długo by tłumaczyć ale posłużę się przykładem. Jeżeli magia była by rzeką, a magowie wędkarzami to typowy wywoływacz siedział by przy swojej rzeczce i łowił okonie, szczupaki, płocie czy tam węgorze. Co złapało by haczyk to by zjadł. Ja natomiast łapał bym tylko i wyłącznie okonie i tylko nimi się posilał. – mówiąc to mag gestykulował zawzięcie rękoma. – Ciężko to wytłumaczyć od tak. Lepiej pokazuje to praktyka.
-Brzmi jakby cię to ograniczało. - wywnioskował Kaldor kładąc skrzynię z hukiem na ziemi. - Albo jakbyś był uczulony na szczupaki.
- Cóż może to tak brzmieć, jednak moja gildia uważała, że skupienie się na jednej „rybie” pozwala ją poznać do głębi. Wiesz na które ości uważać najbardziej. Chociaż faktem jest, że może to trochę ograniczać. Jednak dla mnie ta wybredność otwiera więcej dróg niż ich zamyka. – Ignis sfrunął z ramienia maga i zasiadł na parapecie nieszczelnego okna. Gerard natomiast podsunął skrzynie do łóżka i odwiązawszy ją otworzył jej wieko by sprawdzić czy wszystko jest w odpowiednio dobrym stanie. W drewnianym pojemniku znajdowało się dziesięć półlitrowych butli z żółtą lepka mazią. Czyżby oliwa? Ponadto kilka świeca, lina konopna oraz pióra do pisania. – Chyba wszystko całe. Idziemy po resztę? – powiedział po chwili.
-Brzmi jak metamagia... słyszałem co nieco o tym. - rzucił tropiciel nie mając pojęcia, czy "trafił". - Możemy iść, chyba że dzielisz sprzęt na taki który zasługuje na bycie suchym i taki, który ma być wilgotny. Na przykład za złe sprawowanie.
- Wole jednak gdy wszystko jest suche. – odpowiedział zamykając skrzynie. – A ty czym zajmujesz się na co dzień? Wyglądasz mi na kogoś kto chętnie mieczem pracuje.
-Jestem tropicielem - stwierdził odkrywczo Kaldor. - I bardziej łukiem niż mieczem. W pewnych okolicach jestem znany z zamiłowania do polowań na orków... w innych nienawidzony za to. - wzruszył ramionami. - Ludzie są dziwni. Najpierw płaczą, że zielonoskórzy im domy palą, a później kamieniami w ciebie rzucają, bo "to nieludzkie, tak mordować". - potrząsnął głową.
- Mord w dobrej sprawie nie jest niczym złym w mym mniemaniu. – odpowiedział tropicielowi czarodziej.- Chociaż sam staram unikać zbędnych konfliktów. - dodał szybko.- A co sprowadza Tropiciela do tak małej wioski? Chrapka na szybki i łatwy zarobek połączony z polowaniem na orków czy innego rodzaju bandytów?
-Między innymi. - przyznał. - I potrzeba pieniędzy, by mieć gdzie i za co przezimować. Zdziwisz się, ale nie zapadamy w sen zimowy jak niedźwiedzie.
- Zima szybko się zbliża... – mruknął Gerard biorąc resztę drobnych przedmiotów z wozu, łowczemu zostawiając do przeniesienia plik dziesięciu pochodni. Mag całkowicie zignorował wypowiedź na temat snu zimowego.- Nie sądziłem że zjedzie się tu tak wiele osób. Liczna grupa się stawiła. – zmienił temat Gerard.
- Ano, spora grupa do podzielenia łupu. - podsumował bez ogródek Kaldor. - Mam nadzieję, że ci bandyci będą mieli przy sobie "coś" żeby wyprawa była bardziej opłacalna
- Miejmy nadzieje, że nie będzie to długa ostra włócznia która nowe miejsce znajdzie w piersi jednego z nas. – powiedział i zaśmiał się grobowym głosem. – Mnie bardziej ciekawi sama natura tego klasztoru niż łupy które kryje. Wygląda na dość ciekawe miejsce.
-Bo nawiedzone, czy bo kiedyś żyli tam czarodzieje?
- Bardziej to drugie. No i to, że znajdują się na zapomnianym przez Boga i ludzi zadupiu ,że ujmę to takim słowem. Wiele osób może szukać takich miejsc by się skryć przed własną przeszłością.-powiedział tajemniczo[/i]- Kto wie co możemy tam spotkać?
-Nie wiem. Ale wiem, że dyskutowanie na ten temat nie ma sensu. - wzruszył ramionami. - Bo tyle samo różnych stworzeń można spotkać w przeciętnym lesie: wilki, sarny, dziki, fauny, elfy, driady, gnolle... może nawet nimfę.
- Też prawda. –stwierdził mag też wzruszając ramionami i kładąc mokre rzeczy koło paleniska które miał zamiar niebawem rozpalić. – No cóż wielkie dzięki za pomoc z wozem, rano sam się jakoś na niego załaduję no chyba, że będziesz na tyle miły że i wtedy mi pomożesz z tym wszystkim.
-Do usług. Widziałem mniej więcej jak to miałeś zapakowane na wozie, więc myślę że dam radę jutro pomóc wrócić tym rzeczom na swoje miejsce... - zamyślił się na chwilę, po czym spojrzał Gerardowi prosto w oczy. - Tylko mi nie mów, że chcesz do ruin iść z tym wozem.
- Oczywiście, że idę tam ze swoim wozem! – odpowiedział pewnym głosem patrząc w oczy łowczego.
Kaldor na chwilę schował twarz w dłoni.
-Czemu tak bardzo chcesz robić za wielki sygnalizator o naszej obecności dla okolicy? I jak planujesz jechać tym wozem przez las?

Gerard zamyślił się, fakt drogi przez las nie przewidział. Wyciągnął szybko mapę zza pazuchy i zaczął dokładnie ją studiować mrucząc coś pod nosem. Po chwili zwinął pergamin w rulon i odpowiedział łowcy ostrożnie ważąc każde swoje słowo.
- Myślę że uda mi się przejechać nim przez las. Dwukółka nie jest jakimś wielkim pojazdem.... Po za tym mamy iść nad rzeką tam las nie powinien być aż tak gęsty... – faktem było ze wiedza maga na temat lasów wielka nie była ale nie zamierzał się tak łatwo poddać. – A jeżeli rabusie będą nas wypatrywać to zobaczą nas tak czy siak, trudno przeoczyć taką grupę. A zawsze można na dwukółce przenieść rannych lub jakiś ciężki łup. – wysunął swoje argumenty czarodziej.
-Problem w tym, że z takim wozem mogą nas zobaczyć nawet jeśli nie będą nas wypatrywać. Poza tym to będzie strasznie spowalniać pochód... przeciskanie się między drzewami i tym podobne. Droga nad rzeką nie musi wcale być przyjazna wozom... czy wołom. - westchnął i machnął ręką. - No ale jak wolisz. Nie mój cyrk, nie moje małpy.
- Przemyślę to dziś wieczorem, bo jest to problem wart zastanowienia. Najwyżej wezmę ze sobą tylko najważniejszy sprzęt a Gustawa zostawię pod opieką karczmarza. – powiedział mag idąc na kompromis, po czym ziewnął. – A teraz warto już chyba pomyśleć o śnie. Droga tutaj nie należała do najkrótszych i najprzyjemniejszych.

Łowca zrozumiał aluzję i udał się do swojego pokoju Gerard natomiast otworzył okno i szepnął do swojego chowańca.
- Leć nad rzekę i sprawdź czy jest to przejezdna droga.
Chowaniec zakrakał głośno w ramach odpowiedzi i rozłożywszy skrzydła odfrunął w stronę ciemnego nieba. Czarodziej zamknął okno i zszedł na dół po drewno na opał. Wróciwszy do pokoju ułożył je w kominku po czym wymruczał kilka słów pod nosem i nakreślił w powietrzu palcami prosty symbol. Wyładowanie magiczne pomknęło w stronę drewna które zapaliło się momentalnie. Mag uśmiechnął się i susząc swoje rzeczy siedział przy ciepłym ogniu czekając na powrót kruka.

Po trzech kwadransach usłyszał uderzanie dzioba o zamknięte okiennice. Otworzył okno wpuszczając do pomieszczenia więcej zimnego powietrza i przemoczonego czarnego ptaka. Ignis wylądował na podłodze i otrzepał się z kropel wody po czym zaraportował.
- Kraa dużo błota, Kraa przejezdna ciężko Kraa, Kraa. Nosić Trzeba Kraa.
Mag kiwnął głową i rzucił ptaszysku kawałek surowego mięsa by to się pożywiło. Sam zaś przysiadł na zniszczonym łóżku przygryzając koniuszki kciuków. Najwidoczniej obfity deszcz sprawił ze wóz trzeba by często przenosić, czyli byłby on nie przydatny nawet do wożenia rannych. Cóż będzie trzeba iść z plecakiem...

Gerard spojrzał na wysuszony już z lekka plecak po czym zaczął gmerać w swoich rzeczach by wszystko mieć jutro pod ręką. Przygotował w pierwszej kolejności pięć pochodni, atrament, dwa pióra, kilka zwitków pergaminu, mapę którą dostali od karczmarza, swoją księgę czarów oraz worek z odczynnikami magicznymi. Po chwili namysłu dorzucił do tego bukłak a pergaminy wraz z mapę włożył do skórzanego futerału. Sprawdził jak to wszystko mieści się w plecaku, a że był on dopiero do połowy pełny, mag ułożył w nim jeszcze dwa pudełeczka które służyły do szybkiego rozpalania ogniska. Następnie otworzył skrzynie wyjmując z niej pięć butelek z oliwą. Je również umieścił w plecaku i sprawdził czy ten się zamknie. Bagaż domknął się bez problemu więc mag wypakował wszystko i ułożył w kacie pokoju, kładąc tam jeszcze 30 metrów zwiniętej, solidnej liny konopnej. Żywność postanowił przyszykować z samego rana.
Czarodziej ziewnął i wyjrzał jeszcze raz przez okno spoglądając w ciemność nieba. Już niedługo może znajdzie odpowiedzi na pytania które dręczą go od tak dawna. Z trzaskiem zamknął okiennice i ułożył się na łóżku przymykając oczy. Ignis spał już ze złożonymi skrzydłami na małym stoliku niedaleko kominka.
- I niech duchy pradawnego ognia mają nas w opiece, a ich ogień niech nie obróci się przeciwko nam. – mruknął tylko pod nosem. Po chwili mag spał już na swoim łóżku.
 
Ajas jest offline  
Stary 24-12-2010, 13:01   #17
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Kiedy gospodarz powtórnie wskazał ręką położenie ruin, Kaldor przez chwilę rozważał możliwość by po prostu wstać i wyjść stamtąd.
Jednak pokazana chwilę później mapa przekonała go jednak, że zadanie jest wykonalne. Już wiedzą gdzie należy iść, teraz tylko trzeba tam się udać i przyprowadzić kobietę żywą.

Jednak w obliczu atmosfery, która nastała niedługo potem, tropiciel chciał udać się czym prędzej na górę, by w spokoju spędzić resztę wieczoru. Jednak...

- Kto mi pomoże rozpakować wóz na noc? - rozległ się nagle głos Gerarda. - Nie chcę, by mi wszystko przemokło.
- Mogę pomóc z wozem - zaoferował się Kaldor, kiedy Xander wymiękł dowiedziawszy się, że nie ma tam nic ciekawego.

Jak obiecał tak zrobił: przy okazji przenoszenia rzeczy rozmowa z magiem układała się całkiem przyzwoicie i Kaldor myślał już, że znalazł "godnego" towarzysza podróży, gdy nagle...
- Tylko mi nie mów, że chcesz do ruin iść z tym wozem. - powiedział nagle tropiciel.
- Oczywiście, że idę tam ze swoim wozem! – odpowiedział pewnym głosem Gerard patrząc w oczy łowczego.
Idiota.

Wkrótce potem Kaldor udał się wreszcie do swojego pokoju. Żałował trochę, że na dworze padało i ogólnie było zimno. W takich przybytkach lubił wchodzić na dach i... leżeć wpatrując się w gwiazdy. Nie wiedząc czemu, gospodarzom nigdy się to nie podobało.

Tym razem jednak musiał się zadowolić siedzeniem w oknie. Krople deszczu miarowo, prawie spokojnie padały na ziemię, ściany gospody, a okazjonalnie nawet na twarz tropiciela.
Za nimi szum lasu grający w harmonii z deszczem. Zaś w tle tego wszystkiego, całej muzyki którą słyszał nie tylko z otoczenia, ale i ze swojego umysłu... ona.
Widział jej twarz w spadających kroplach, słyszał jej głos...
Tęsknił.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=qJLYuc0mX2Y[/MEDIA]

- Cristin... - powiedział cicho wciąż wpatrując się w dal. Niedługo później z wściekłością zatrzasnął okiennice i poszedł spać.
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 24-12-2010 o 13:04.
Gettor jest offline  
Stary 25-12-2010, 12:36   #18
 
zodiaq's Avatar
 
Reputacja: 1 zodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodze
Droga wydawała się prosta, przynajmniej tak wygląda na mapie, jednak jeśli będą szli wzdłuż rzeki, po całonocnej ulewie...cóż, różnie to może wyglądać.
Milcząc słuchał przekomarzań reszty, po czym wstał i udał się do swojego "pokoju". Mimo wszystko klitka metr na metr, z rozpadającym się łóżkiem, stolikiem, krzesłem i imitacją szafy była lepsza niż cela w Waterdeep.

Szybko odpiął pas i zawiesił go na oparciu krzesła. Olbrzymie chmury z każdą chwilą ciemniały i narastały, z dworu słychać było przytłumione głosy, najprawdopodobniej maga i jego pomocnika, przy wyładowywaniu wozu, gdy głosy ucichły zaryglował drzwi, do których klucz wepchnął do buta, po czym zdjął płaszcz i zabrał się do rozpinania klamer trzymających ciasno przylegającą do ciała skórznie.
Chmury, które zdawały się wstrzymywać nadchodzącą burzę, zostały w końcu pokonane. Deszcz, z początku lekki, powoli zamieniał się w ulewę.
Ian jednym susem przesadził futrynę i wylądowawszy dość zgrabnie trzy metry niżej, ruszył pędem w kierunku ostatniej noclegowni...

Przemoczony, z uwieszoną na plecach lutnią i wiadrem drewna w ręce wszedł do opustoszałej już karczmy.... łóżko, mimo swojego wyglądu, okazało się całkiem wygodne, na tyle wygodne, aby uśpić nawet wypoczętego podróżnika...

Cytat:
Z dziennika Rosehooda:
+622, Flamerule, Cienisty Zakątek.
Zadanie wydaje się banalne. najpewniej jutro zacznę też poszukiwania jego kryjówki w lesie, spróbuję też wypytać wieśniaków o nowo przyjezdnych...na pewno coś wiedzą, jeden z członków bractwa tu był, też go szukają
 
zodiaq jest offline  
Stary 27-12-2010, 14:59   #19
 
Cosm0's Avatar
 
Reputacja: 1 Cosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputację
Tim wysłuchiwał wyjaśnień karczmarza wizualizując sobie już w głowie jak przetrzepią tyłki tym zbirom i wpatrując się w rozłożoną na stole mapę. Mapy były ciekawe, a dobrze zrobione bywały bardzo pomocne. Tim jako dziecko uwielbiał studiować przywożone przez poszukiwaczy przygód mapy, któe rozkładali na stołach w karczmie jego rodziny. Większość z nich prędzej czy później go przepędzała poirytowana jego pytaniami, lecz niektórzy cierpliwie tłumaczyli, co gdzie się znajduje, jak czytać mapy i jak to krainy na nich przedstawione wyglądają w rzeczywistości. Wnet, gdy karczmarz miał już zakończyć wszelkie wyjaśnienia i polecił im zająć pokoje dowolnie niziołek wypalił ze swoim pytaniem.

- Dlaczego sprawą nie zajmą się Purpurowe smoki? Bo chyba Pan nie odpowiedział. Ale co tu się dziwić, jak taka gadatliwa zgraja nam się trafiła. No ale proszę mówić Panie. Czemuż to Purpurowe Smoki nie interesują się sprawą?
- Panie, kto by sie przejmował tako wioskom jak ta... Co tu cennego dla wielkich tego świata jest? Ani podatków ni płacim, ani ochrony ni mamy...
- markotnie odpowiedział karczmarz.
- Podatków nie płacicie... ha! Wam to dobrze. Mój ojczulek zawsze marudził, że oddawać mamonę za nic musi. Ale ja mu zawsze powiadałem, że ochrona dzięki temu jest. A poza tym za prawo do zajmowania ziemii się płaci... a no tak to już przemyślany ten świat jest, że kto rządzi to i prawo pieniądze brać od poddanych. Zastanawiałem się kiedyś czy to by możliwe było - kraj bez podatków. Ciekawe, ciekawe, ale nie rozstrzygnąłem bo inne sprawy miałem do obmyślenia. Ciężko w każdym razie bo pieniądze na wojsko być muszą i na inne rzeczy jeszcze. Ale wracając do tej wioski i purpurowych. To oni w końcu prawa Cormyrze pilnować mają, a ta wioska to bądź co bądź Cormyr jest nieprawdaż? Dla nas to dobrze, że się nie interesują bo zarobek mamy, ale swoją drogą ciekawe. Czyśta zgłaszali im to? - nie ustępował niziołek.
-Ni, u nas stare ludzie so, mało kto do miast jeździ. Niby powinni sie tym zająć, może i słusznie prawisz panie...-zamyślił się na dłużej starszy mężczyzna.
- We sumie, to tak se myśle, to by my nie musieli płacić najemnym... - odparł karczmarz, bardziej do siebie niż Tima, pocierając przy tym podbródek.
- Racja, racja. To może lepiej niech tak zostanie jak to już jest. Bo my na miejscu w końcu są to i sprawie szybciej zaradzimy. Poza tym wiadomo, że prywata lepsza od państwowych usług bo o konkurencję trzeba się martwić. - wypalił szybko Tim na co na twarzy karczmarza dosłownie na moment wykwitł delikatny uśmiech lecz nic on na to nie odpowiedział, jedynie potaknął. Wszyscy zaczęli się już podnosić z miejsc mając zamiar usłuchać karczmarza i wybrać sobie dla siebie miejsce noclegowe. Tim był wyspany co prawda i chętnie by przy piwie posiedział, gdyby tylko było tutaj prawdziwe piwo, albo chociaż porządne wino, albo nawet mogłoby być to co jest byle towarzystwo się znalazło, jednakże wyglądało na to, że większość znużona podróżą była. Tim już tu był, reszta dopiero niedawno przybyła, niektórzy pewnie po wielu godzinach marszu to też nie było się czemu dziwić.

- Kto mi pomoże rozpakować wóz na noc? Nie chcę, by mi wszystko przemokło - zapytał nowopoznany magus. Tim nie sądził, aby mógł się przydać na cokolwiek podczas noszenia, jednak jako że zbyt wielu chętnych nie było to zgłosił się na potencjalnego pomocnika. Życie w karczmie kwitło jeszcze w najlepsze. Przy stoliku w przeciwnym rogu sali w dalszym ciągu tubylcy grali w karty, ilość żetonów przy każdym z nich się jedynie zmieniła i ten co wcześniej szczerzył zęby z radości, teraz ogołocony z żetonów siedział markotny ze skwaszoną miną, gotów wszcząć bitkę. Tim podążył za Gerartem i Kaldorem na zewnątrz, gdzie stał wóz. Niziołek przyjął z rąk Gerarta naręcze pergaminów i tub na pergaminy, po czym wraz z dwojgiem nowych towarzyszy ruszył do gospody.

- ...a co do Ignisa, to mój chowaniec. Magiczny towarzysz mówiąc innymi słowy. Jest o wiele inteligentniejszy od typowego przedstawiciela tego gatunku - wyjaśnił mag tropicielowi, który najwyraźniej ciekaw był zajęcia tego drugiego, ludzkiego magusa.
- A mnie kiedyś ten Jarem, co ci opowiadałem o nim Gerarcie, że chowaniec to potrafi być mieszane błogosławieństwo. Pomocny, owszem ale kłopotów magowi przytrafić może. Dlatego ja nie mam takiego. Nie uczyłem się wzywać chowańca a miast tego na co innego czas poświęcałem.

Tim wysłuchał następnie wyjaśnień Gerarta odnośnie magii i specjalizacji obruszając się przy tym głośnym żachnięciem na uwagę odnośnie jego specjalizacji.

- Nie słuchaj go Kaldorze. On najpewniej nie wie co też mówi. Może i dziedzina powszechna, ale czy ja wiem... coś na rzeczy musi być skoro tylu magusów uważa ją za przydatną. Ja tam z kolei wywołania sobie zawsze odpuszczałem. Zawsze wolałem bardziej wysublimowaną magię, niż po prostu jego wielkie łubudubudu. To takie prostackie się wydaje - powiedział niziołek podnosząc tym samym Gerartowi zapewne ponownie ciśnienie - Nie twierdzę, rzecz jasna, że to nie jest przydatne. Jest i to bardzo. Ale nie trafia to w mój gust - dodał szybko Tim widząc czerwieniejącą z każdym jego słowem facjatę maga.

Z kolei uwaga odnośnie skupienia się na jednej rzeczy zamiast rozdrabniania na całe mnóstwo magii aspektów niziołek przyjął z entuzjazmem. Podzielał w tej kwestii opinię Gerarta.

- A tu się akurat zgodzić muszę. Choć porównanie do ryb... na to bym nie wpadł. Bardzo to ograniczająco brzmi. Jednak co racja to racja. Tatusiek mój kiedyś mawiał, że jak coś jest to wszystkiego to jest do niczego. Weź takiego muła na przykład - do wszystkiego prawie się nada - zajechać do celu zajedziesz, robotę w roli odrobić pomoże, ciężary przenosi. Cud miód malina, ale zanim ty na nim gdziekolwiek zajedziesz... ekhhmm powiedzmy, że na wyścigowego rumaka to on się nie nadaje. Tak samo z magią - możesz się zajmować wszystkim i zajmie ci lata dojście w tym do perfekcji, albo możesz być specem od jakiejś jednej rzeczy. Cały czas to wtedy wypełnia, a jak to się mówi w moich stronach - nawet tępak nauczy się liczyć jak ciągle liczydłem bawić się będzie.

Szczęściem Gerart nie miał jakoś strasznie dużo manatków to i dwa kursy wystarczyły by zataszczyć jego dobytek do karczmy. Bardzo to niepraktyczne swoją drogą było wozić to wszystko ze sobą. Jak słusznie tropiciel zauważył. On sam nie miał z sobą wiele. Plecak i posłanie, ot i wszystko.

Niziołek pożegnał się z towarzyszami odmawiając jednak pomocy rano przy wozie wymawiając się przy tym koniecznością przygotowania odpowiednich zaklęć i spakowaniem swoich gratów po czym udał się do zajętego już wcześniej pokoju. Nie był on wielki, ale dało się w nim wyspać. Tim zdjął z siebie niepotrzebne bibeloty układając je koło łóżka. Przekręcił zamek w drzwiach, usiadł na łóżku i westchnął zadowolony.

- Ha! Nowa drużyna. Niech się tamci wypchają. Z taką brygadą to dopiero się świata zobaczy! I magus też jest drugi! - powiedział do siebie Tim po czym począł grzebać w swoim plecaku by chwilę później wyciągnąć z niego niewielką, niezniszczoną jeszcze, ani nie nadszarpniętą zębem czasu książkę. Począł ją kartkować zatrzymując się tu i ówdzie na dłuższą chwilę i rozważając, które też zaklęcia byłoby najprzydatniej przygotować dnia następnego. W takiej pozycji zastał go sen, gdy znużony lekturą zasnął pochrapując delikatnie.
 
__________________
Wisdom of all measure is the men's greatest treasure.
Cosm0 jest offline  
Stary 28-12-2010, 00:59   #20
 
Vangard's Avatar
 
Reputacja: 1 Vangard jest na bardzo dobrej drodzeVangard jest na bardzo dobrej drodzeVangard jest na bardzo dobrej drodzeVangard jest na bardzo dobrej drodzeVangard jest na bardzo dobrej drodzeVangard jest na bardzo dobrej drodzeVangard jest na bardzo dobrej drodzeVangard jest na bardzo dobrej drodzeVangard jest na bardzo dobrej drodzeVangard jest na bardzo dobrej drodzeVangard jest na bardzo dobrej drodze
Asgard skinął głową na znak wdzięczności.
- Twoje zdrowie, przyjacielu - rzekł wznosząc kufel - niech twa broda długą będzie!
Moror akurat w tym momencie popijał piwo, chciał jednak coś odpowiedzieć kapłanowi. Pech chciał, że się zachłysnął. Wydał więc tylko kilka nieartykułowanych dźwięków, włącznie z beknięciami, za które wcale a wcale nie uważał by przepraszać trzeba było.

***

Niziołek zwrócił się też do krasnoluda, który święcie oburzony bronić zamierzał tego, co w tym przybytku śmieli piwem zwać.
- Czekaj aż spróbujesz tego przez mojego ojczulka piwa robionego! To dopiero piwo będzie. Żadnego innego pić nie będziesz chciał ot co!
Widać Tim wiedział jak zdobyć sobie zaufanie krasnoluda, bo Moror znacznie się ożywił i z przytupem, i klaśnięciem wydeklamował popularną krasnoludzką rymowankę.
- Ho! Ho!
Czym prędzej ruszmy w drogę
By spotkać wnet przygodę
Później piwo wypijemy
I znów orków wybijemy!

Bach! Krasnoludzka pięść uderzyła w stół, aż kufle podskoczyły. Wojownik schwycił gwałtownie swoje piwo i jednym haustem opróżnił całe naczynie, nie zważając na cieknący bokiem, po brodzie trunek i zamaszystym gestem otarł twarz rękawem.

***

Moror rzucił ledwo okiem na mapę położoną przez karczmarza. Znał się trochę na mapach i wiedział jak je czytać. Tutaj jednak nie było specjalnie co rozczytywać, jak dla niego ten kawałek pergaminu bardziej był rysunkiem, niż kartograficznym szkicem. Daleko było mu do tych map krasnoludzkich, gdzie na jednej mapie zaznaczone były korytarze wielopoziomowych miast i kopalń. Tutaj wszystko było jasne: wioska, rzeka, las, ruiny i tyle. Nie było co wnikać w szczegóły. Od tego był tutaj ten elf, długouchy zawsze zajmowały się zwiadem, nie inaczej pewnie będzie i teraz.

Krasnolud wsłuchiwał się opinie towarzyszy, popijając z wolna piwo zwrócone przez Asgarda. Nagle wpadł mu do głowy pomysł, mógł więc dodać coś od siebie:
- Cholera, towarzysze. Po co się rozwodzić nad drogą przed las. Do rzeki niedaleko, ręce krzepkie mamy. - tu spojrzał głównie na Ightoka - teren jest płaski, woda wolno płynie. Spławmy się więc. Będzie i wygodniej i szybciej. Nie przedzierać się przez krzaki, poobcieramy się tam, błotem uwalimy i jakie pokraki leśne spotkamy - tu spojrzał na elfa.
Oczekując odpowiedzi, ręka wędrowała mu do kufla, lecz ku jego zdumieniu natrafił na dwa kolejne. Otworzył szeroko ze zdumienia oczy, uśmiechając się przy tym szczęśliwie.
- Na słodki uśmiech Tymory!

***

Nowo powstała drużyna rozeszła się po kątach. Jedni na dwór, wóz jakiś rozładowywać - za zimno, z nimi nie poszedł; pozostali do pokojów - za wcześnie, dwa piwa miał jeszcze do dopicia.
Rozejrzał się więc po karczmie, klientów było jeszcze sporo, ale co najważniejsze grano jeszcze w karty. Dosiadł się do stolika grających, musiał się zabrać jednak na dwa razy klnąc jak szewc, bądź jak krasnolud.
- Kurwa, czemu Moradin nie dałeś nam trzeciej ręki? Taa, chętkę do browarów to nam dałeś, tak że czuję jakby suszyło mnie od rańca ale ręki nie dałeś do browaru noszenia kurwa. W najbliższej okazji, datek dam w świątyni byś raczył pomyśleć... - Moror zrobił się marudny. Zawsze gdy był zmęczony po ciężkiej pracy tak jak i dziś, miewał humory. Odeszła więc mu chętka na granie i tylko przyglądał się miejscowym, od czasu do czasu racząc im kąśliwymi uwagami na temat ich kiepskiej gry.

***

- Ja pierdole, psia mać! - podskoczył kilka razy na jednej nodze, trzymając się za stopę tej drugiej i opadł ciężko na łóżko. Stalowa tarcza była diablo duża i ciężka, upadając narobiła więc sporo hałasu. Szczęściem nie upadła Mororowi na nogę kolcem, specjalnie przystosowanym do walki tak samo jak zwykłą bronią.
Krasnolud pił piwa już przed spotkaniem z pozostałymi najemnikami. Kolejne więc trunki podsunięte mu przez tamtych dały efekt w postaci mroczków przed oczami i zawirowaniami pokoju. Nie trudno było więc o potknięcie, o tarczę. Były jednak tego i dobre strony, bo szybciej znalazł się w łóżku. Błogi sen przyszedł natychmiast.

Wczesnym rankiem, gdy jeszcze niebo nie rozświetliły promienie słońca, krasnolud się szykował. Polerując napierśnik myślał o czekającej go podróży.
Co spotka na swojej drodze? Czy będzie mógł ponownie wypróbować się w boju? Czy będzie działał z drużyną jak jeden mechanizm? Czy potrafią wprawnie posługiwać się bronią? A może będzie musiał ich dopiero nauczyć? Co z tymi czarodziejami? Niech tylko któryś nie próbuje użyć czarów przeciw niemu, nie tak łatwo omamić krasnoluda. O nie... A przede wszystkim, czy będzie gdzie się napić?

Zszedł na dół, odziany już w kompletny ekwipunek. Dopiero teraz wyglądał jak rasowy wojownik. Na głowie hełm z rogami jakiegoś zwierzęcia. Na klacie pachnący smarem napierśnik, ochrony nóg i rąk. Na lewym ramieniu tarcza z wyrastającym ze środka, ostrym umbo. W prawej ręce broń rzadko spotykana, nigdy prawie nie używana przez inne rasy niż krasnoludy. Wyglądem przypominająca topór, na długim trzonku, u dołu zakończony ostrym grotem.
Moror oparł broń i tarczę o ścianę, hełm postawił na stole i zdjął z pleców wypchany plecak i podobnie duży worek. Podszedł do kontuaru gdzie karczmarz notował coś w księdze rachunkowej.
- Zapłacić chciałem za pokój dobrodzieju. - sięgnął do pasa z pieniędzmi - I obfite śniadanie rychło poproszę, bo wyruszać zaraz z kompanią będziem. - uśmiechnął się i położył dwie złote monety na ladzie.

Chwilę później wojownik czekając na towarzyszy pałaszował w najlepsze pożywny posiłek, jaki przez najbliższe kilka dni z pewnością nie będzie mu dane spożywać.
 
__________________
moja pierwsza sesja na forum (z przed czterech lat): http://lastinn.info/archiwum-sesji-i...pod-rynne.html
sesja obecna: http://lastinn.info/sesje-rpg-dnd/92...linga-snu.html

Ostatnio edytowane przez Vangard : 29-12-2010 o 21:19.
Vangard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172