Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-12-2010, 12:08   #305
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
- Kłać siem dzifko! - ryczał dalej, niesiony szarżą. Później było ŁUP! UGH! SZUR! i kolejne ŁUP! PLASK! JEBUDU! - wszystkie, poza pierwszym, pochodziły od karła trafionego orkową banią (dla wyjaśnienia: uderzenie czerepem, głuche stęknięcie, przyglebienie parę kroków dalej, trzy ostatnie odgłosy to masaż całego ciała w wykonaniu maestro Uthgora). Efektem zamieszania był dobry krasnal. Dobry - znaczy martwy.

- Szerzej nogi... - mruknął zadowolony z siebie zielonoskóry.

- Ooo! - zawołał zachwycony, niczym dziecko na widok nowej zabawki. Istotnie, topór dla orka był niczym wisienka na torcie - tak było i tym razem. Z małym wtrąceniem - prawdziwy ork zjada tort chwytając go w łapska i nurzając w kremie całą mordę. W tym wypadku czegoś brakowało. Uthgor ciężko usiadł tam, gdzie stał, czyli na truchle krasnala, i wpatrywał się tępawo w krwawiący kikut. Why? Warum? Czemu? Krwi!

Niestety znienawidzony i podstępny pokurcz już nie żył, więc zemsta nie mogła być w pełni satysfakcjonująca. Tym niemniej należała mu się odrobina przyjemności, więc wydłubał paluchem gałkę oczną brodacza z oczodołu, szybkim ruchem oderwał ją od wciąż trzymających ją mięśni, po czym zgniótł w garści. Zawartość oczka trysnęła spomiędzy zielonych paluchów. W oczach dzielnego wojownika Klanu Złamanych Kłów pojawił się smutek, że nie może tego samego zrobić drugą łapką. A miało być tak fajnie - obiecali all inclusive, a wyszło jak zwykle - namiot z kozich skór za śmietnikiem...
- Ehh! - westchnął sobie na tę jawną niesprawiedliwość losu. Jego wzrok ponownie spoczął na zdobycznym toporze.

- Ale mieć fajne, błyszczonce coś! - pomruczał pocieszony. W końcu, biorąc pod uwagę pozostałe kończyny i inne ważne elementy, to zdoła ubić jeszcze raz... dwa... czy... osiem... szeźć... Szeźć wrednych pokurczów zanim nie będzie miał już czym ich ubijać. No chyba, że językiem. Chociaż nie. Zaraz. Przyrodzenie zbyt cenne, wiec trzeba odliczyć. No to zostaje... czy... Tak - czy. Dla potwierdzenia prawa łapka Uthgora pokazała pięć paluchów. Spojrzał niepewnie, zgiął jeden i zadowolony z siebie wyszczerzył pyska.
- Wiencej nisz jeden znaczy dużo... Uthgor zabić jeszcze dużo pokurczów. Dobry Uthgor.

Zakręciło mu się w głowie. Najpierw pomyślał, że pewnie jest głodny, ale nie słyszał burczenia. Taa - burczenie na pewno byłoby słyszalne. To musi być coś innego.
Znowu. Tym razem zabolał lewy nadgarstek. I chociaż trzeba tu uściślić, że "prawy", jak i "lewy" to w rozumieniu, tudzież braku rozumienia przeciętnego orka dość mgliste pojęcia (żeby nie powiedzieć, że niemożliwe do umiejscowienia w swoim światopoglądzie i życiowym know-how...), to nie zmieniało to faktu, że zaczynało boleć. I tu kolejna zagwozdka - jak to jest, że boli coś, czego nie ma?

W każdym razie narastający, dokuczliwy ból spowodował reakcję Uthgora na tę niecodzienną sytuację. Reszta ekipy była zajęta sobą, bądź denatami. Ktoś nawet próbował podprowadzić karła spod siedzenia Uthgora!
- Wredny gobos... - wymamrotał, jednak strofujący kopniak w goblinią rzyć zostawił na później, jak tylko załatwi sprawę łapki. Aaa - łapka! Znowu sobie przypomniał. Co prawda nie miał doświadczenia jako konował, ani nawet grabarz, ale nie raz i nie dwa oberwał tu i ówdzie tak mocno, że trzeba go było składać. Czasem nawet był w stanie się temu przyglądać.

Wiedział więc, że powinien coś zrobić z posoką, bo upapra sobie wdzianko. A to byłaby prawdziwa szkoda. Jeden z wielu zdobiących futrzano-skórzaną zbroję orka rzemień mógł z powodzeniem zatrzymać to nieeleganckie krwawienie. Z pomocą wydatnych szczęk i drugiej łapki zacisnął pasek tak mocno na nagdarstku, że zaryczał z bólu. Ta - zaczynało rwać, że hej!
Na to też miał lekarstwo - morze wódki, ale najpierw musiał zadbać o fanty.

- Tania! Tania! Zbierać klamoty! Łodzia miłości nam odpływa zara! - zawołał pieszczotliwie.

Sam przytroczył po jednego z haków przy pasie nowy toporek, pozbierał buławę i swój topór, zgarnął także pawęż i ruszył w ślad za goblinem targającym martwego pokurcza. Po chwili zawrócił i zebrał z kałuży krwi swoją łapkę. Może ten mały w durszlaku coś z tym zrobi? Ponownie ruszył w kierunku statku.

- Tania! Tania?! Where the fuck is Tania! - ryczał donośnie, jednak dodatkowy wysiłek powodował jeszcze większe zawroty głowy.
- I should use some drink... - powtórzył jeszcze popularne w tawernach zawołanie, odmieniane w wielu językach na całym tym porąbanym świecie.

* * *
W ogóle nie przejął się jakimś paskudztwem na maszcie. Byle mu na głowę nie narobiło. Było duże, więc ewentualne pociski też mogły narobić bałaganu.

Zrzucił klamoty w okolicy swojego brodatego trofeum. Poprawił pasek na nadgarstku i postanowił wreszcie uzupełnić utratę płynów ustrojowych. A co płynie w żyłach prawdziwego wojownika - wóda oczywiście!
W przepastnych zakamarkach swojej sakwy wygmerał kilka różnych naczyń z obiecująco chlupiącą zawartością. Znalazł też parę prażonych szczurzych ogonów i jakiś porośnięty mchem kawałek mięcha do przegryzienia. Było wszystko, no prawie wszystko, czego może pragnąć samiec, jednak...
- Nie bendzie chendożenia, Uthgor bendzie PIĆ tera! - zdecydował odważnie.

Po krótkiej chwili ze strony kąta, w którym znajdował się zniknięty i niemożebnie (tak, wiem...) dzielny wojownik zaczęły dochodzić beknięcia, odgłosy gulgotania, siarczyste piardy i inne towarzyszące dobrze bawiącemu się orkowi. Co dziwne, wraz ze wzrostem upojenia alkoholowego, jego zniknięcie zaczynało jakby tracić na sile. Najpiew powietrze zaczęło dziwnie falować (to akurat nie takie dziwne, w końcu wiatry puszczał cały czas...), później pojawiły się zarysy konturów, pierwsze wyblakłe kolory, aż oczom wszystkich stęsknionych ukazał się Wielki i Dzielny Uthgor Zwycięzca! (w swej nieco niedysponowanej postaci, bełkoczący pod nosem i rechoczący co chwila).

"Mam kooleszankę kturom podnieca
Wteeedy gdy Uthgor uszywać paleca
Na progu jaskini stoje sobie i myślem
S palcem lub nieee jej siem dzisiaj przyśniem"
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline