Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-12-2010, 11:25   #301
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
X
Jak się okazało pędząca na was tłuszcza, problem związany z koniecznością odpłynięcia statkiem nie były jedynymi problemami. Prócz tego zdecydowaliście się rozwiązać kwestie bardziej palące. To dobre określenie. Z jednej strony zdecydowaliście się ściągnąć potencjalne źródło informacji w osobie magiczki, z drugiej natomiast rozwiązać kwestię nowej persony, która pojawiła się na statku. Nic to, że była na nim wcześniej. Was było więcej, byliście więksi, mieliście więcej ostrych przedmiotów… no i oczywiście wkraczaliście na pokład w charakterze zwycięzców. Posprzątaliście pięknie po sobie. Znosząc trupy na pokład lub ciskając je do wody. Zasadniczo w tej kwestii nie było różnicy… choć ciśnięci za burtę sztywniacy, nie mogli już robić za rezerwę żywieniową… w sumie mocno niepewną, bowiem krew ma to do siebie, że po śmierci nie jest zdatna za długo do spożycia, jednak jak zauważył Taki, można było zrobić golonki.
Sama łódź, czy może należało określić, niewielkich rozmiarów statek nie była niczym specjalnym.
Długość kadłuba klasyfikująca go raczej wśród małych kryp, dwa maszty, które dawały zaczep żaglom. Jednostka była zdecydowanie mniejsza niż „Mroczny Książę”, ale jednak zdawała się być pełnoprawną jednostką morską. Byliście pewni, że sztorm na morzu w tak niewielkiej pstynce mógł być… bardzo ciekawym przeżyciem. Wszystkie Roller-Coastery mogły się przy tym chować.
Browsing deviantART
Ale nim przyjdzie Wam zastanowić się nad tak ważkimi kwestiami pozostawało co innego. Mianowicie musieliście zadać sobie kilka ważkich pytań. Zasadniczo, ich ilość została dość konkretnie wyrażona:
- Podaj chodź jeden powód dla którego nie mam Ciebie zabić?
- Zank, masz ochotę coś upichcić?
- To jak? Opowiesz się grzecznie?
- A może masz ochotę na coś innego, co Znak?
- Bomba. To jak?
- Magia działa jak się umie gestykulować, prawda?

Potem przyszedł czas na stwierdzenia:
- Taki! Weź ciała na pokład!
- Nie zmuszaj mnie żebym weszła na górę, moja panno!!!
- Można zawsze później, wiesz...
- Ostatnia szansa!
- Ja poproszę golonkę!
- Na zdrowie!
- Czekajcie!!!


Jak należało określić to co działo się w tej chwili na łajbie? Chaos oczywiście. Ale czyż nie byliście właśnie specjalistami ds. wprowadzania chaosu wszędy dookoła?
Uwyraźnić zasadniczo należy podział na dwie drużyny, które zdecydowały się na działanie. Taki wraz z Keeshe zdecydowali się sprowadzić magiczkę, natomiast Ali i Kaspar zdecydowali się przedyskutować zasady rezerwuar-wiwru. I jednej i drugiej ekipie szło na tyleż dobrze, że ich działania zapowiadały się zakończyć dość krwawo. Poza tym, była jeszcze jedna persona, która dość intensywnie pracowała… nogami.
Broxigar
Tup! Tup! Tup! Twoje stopy młóciły. Przebierałeś nimi nad wyraz szybko będąc pewnym, że przed Tobą Twe ocalenie. Dostrzegłeś jednak, że persony znajdujące się na pokładzie statku zdają się być pochłonięte jakąś kłótnią. Mierzyli do siebie z kusz i zdawali się dość intensywnie wymieniać argumenty… na razie czysto werbalne.
Tup! Tup! Tup!
Biegłeś jednak dalej….
Taki, Keeshe
Zdecydowaliście się zajrzeć do bocianiego gniazda. Dlaczego? Ponieważ wezwania drowki, nie odniosły żadnego skutku. Powodów mogło być wiele. Po pierwsze magiczka mogą być nieprzytomna, po drugie mogła zdecydowanie nie chcieć rozmawiać z Wami… po ataku padaczki mogła być też… roztrzęsiona do tego stopnia, że nie była w stanie stać na nogach… a co dopiero iść po drabince linowej. Bowiem do bocianiego gniazda prowadziła drabinka linowa. Konkretnie dwie.
Sam maszt miał wysokość około 12-15 metrów. Nie mieliście przy sobie miarki, jednak było zdecydowanie wysoko. Miał on mniej więcej połowę wysokości całej łajby i był o jakieś 4 metry wyższy od drugiej. Ten na którym było bocianie gniazdo był bliżej rufy i dawał przyczepy jedynie do żagli umocowanych poziomo. Przedni masz był odrobinę mniejszy, posiadał jednak przyczepy do żagli takich samych jak u jego większego brata, oraz żagle które były przyczepione do dziobu… czy też może do czegoś wystającego z dziobu. Nie znaliście dokładnie terminologii i nie mieliście bladego pojęcia jak to się nazywa. Zasadniczo jednak wiedzieliście, że żagle montowane poziomo służą do napędzania jednostki, natomiast te żagle ukośne wespół z sterem służą do kierowania jednostką… tak Wam się przynajmniej wydawało.
Zaczęliście wdrapywać się na drabinkę. Nie było to za wygodne ani przyjemne. Szliście mniej więcej równo. Keeshe z racji na zręczność drowów radziła by sobie zdecydowanie lepiej jednak jej ranione ramię mocno w takiej wspinaczce przeszkadzało. Jednostką jeszcze specjalnie nie bujało tak więc w zasadzie nie było to bardzo trudne. Gdy byliście w trzech czwartych drogi z gniazda wyskoczyła pchła drąc się w niebogłosy.
- UWAŻAJCIE!!!
Gdy Emanuel odskoczył kilka razy i straciliście go z oczu, ukazał się Wam dość charakterystyczny widok.
Browsing deviantART
Piekliszcze stało sobie w najlepsze na bocianim gnieździe zdawało się być dokładnie w tym samym miejscu w którym przed chwilą była magiczka…
Taki
Cóż… mikstura jednak działała. Mutacja przebiegła, choć w niespodziewany sposób… i co tu dużo mówić w kierunku, który był Ci zdecydowanie nie na rękę. Owszem pozbyłeś się Magiczki… ale w jej miejscu stało teraz coś zupełnie innego. Mutant zdawał się być wymieszaniem dokładnie tego co wcisnąłeś do fiolki…. i magiczki… znaczy się tego co z niej zostało. Mikstura wpadła, fiolka się rozbiła i zaczęła się reakcja. Ta postępowała z jakiegoś względu wolniej, możliwe że ze względu na konieczność połączenia kilku organizmów. Efekt był jednak tyleż paskudny co i zatrważający.
Taki, Keeshe
Doszedł do Was pewien fakt. Byliście na drabinkach sznurowych. Ponad Wami, nie było teraz nieprzytomnej, lub podrygującej magiczki… a dość mobilny i diablo niebezpieczny mutant…
Ali, Kaspar
Wymieniliście uprzejmości po czym każde z Was sięgnęło po broń. Oboje wykazaliście się dokładnie takim samym refleksem… jednak to wampir okazał się skuteczniejszy.
Wystrzelony pocisk nie miał dalekiej drogi do przebycia… miało to swoje plusy… i minusy. Plusem było to że czas potrzebny na przebycie drogi do celu był naprawdę niewielki. Minusem natomiast to, że nie zdołał on osiągnąć pełnej prędkości… a co za tym idzie pełnej siły uderzenia. Uderzył jednak i to wcale nie słabo.
Ali
Poczułeś uderzenie. Cios, którego siła mogła z powodzeniem rywalizować z uderzeniem tura spadł na Twój obojczyk. Siła obróciła Cię wokoło własnej osi i posłała na deski. Upadłeś ciężko, a po chwili dostrzegłeś lotki bełtu wystające z prawego obojczyka.
Kaspar
Cholera. Coś z tą kuszą było naprawdę nie tak. Wydawało się, że wziąłeś poprawkę na znoszenie, jednak z jakiegoś względu nie trafiłeś w centralną część korpusu, a w obojczyk. Różnica zaledwie dwudziestu centymetrów, ale przy takim dystansie te dwadzieścia centymetrów było olbrzymią różnicą. Coś z tą kuszą było zdecydowanie nie tak… ale co???
Nie był to jednak największy problem. Fakt wyeliminowałeś przeciwnika (przynajmniej na jakiś czas), problem polegał na tym, że gobos jednak cisnął swoim pociskiem.
Ali
Nie byłeś przecież nowicjuszem. Nie z jednego pieca już się jadło i nie raz spirytus piło. To że ktoś mierzył do Ciebie z kuszy nie oznaczało, że nie uda Ci się cisnąć czerwonej laseczki….
Problem polegał jedynie na tym, że cisnąłeś ją nie dokładnie tam, gdzie chciałeś.
Broxigar
Tup! Tup! Tup!
Hopsa!
Dopadłeś do łajby, wybiłeś się z obu nóg i po chwili ciekawego z punku widzenia estetycznego, lutu upadłeś na pokład… przed Twoimi oczyma leżał natomiast ciekawy przedmiot:
Browsing deviantART
Co jest?
Kaspar
Okej… analizując sytuację należało stwierdzić co następuje. Goblin, który nie wiadomo skąd się wziął leżał z bełtem w obojczyku. Na tę chwilę było to satysfakcjonujące. Dynamit ciśnięty przez niego upadł na pokład i wyraźnie zaraz miał wybuchnąć… a obok niego leżał ork, który jeszcze przed kilkoma chwilami biegł po nabrzeżu. Skąd wziął się ten ork? Co tu robił? I dla czego w czasie walki Ghardul cisnął Ci tylko dwa bełty?
Wszyscy
Sytuacja wyglądała następująco:
Na bocianim gnieździe pojawił się nowy oponent.
Tłum ścigający orka, zaraz miał wpaść na łajbę.
Na pokładzie dopalał się właśnie dynamit.
Zapowiadało się nader ciekawie….
X
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 19-12-2010, 14:47   #302
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Można by analizować, zastanawiać się i wyciągać wnioski.
Jakim cudem goblin zdążył odpalić dynamit?
Dlaczego kusza znowu zniosła?
Co robi reszta?
Dlaczego ten tłum biegnie w ich stronę?
Co tu robi następny ork?
I wiele, wiele innych.

Zamiast tego Kaspar działał. Nim kusza upadła na pokład on już biegł w kierunku goblina. Nim pokonał odległość ich dzielącą dobył elfiego noża. Jego ruchy umykały ruchom oka. Ciało napędzane cudzą krwią działało lepiej niż przed przemianą. Mięśnie grały pod skórą. Ostrze się wzniosło.

Przed nim leżał goblin z bełtem po obojczykiem. Patrzył nieprzytomnym i zdezorientowanym wzrokiem. Był ze dwa razy od niego mniejszy, de facto nieszkodliwy z przebitą ręką.

Uderzenie go było nie honorowe, prawda?

Honorowi frajerzy umierają, jak Assam i Róża w karczmie. Mistrzowie miecza przegrali w starciu z wyrachowanymi najmitami. Dlatego Kaspar postąpił wybitnie nie honorowo. Ciął silnie ale nie na tyle by w razie uniku się zachwiać. Gotów odwrócić broń w dłoni i zaatakować powrotnym cięciem trzymając klingę sztychem do dołu.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 19-12-2010, 16:38   #303
 
Buzon's Avatar
 
Reputacja: 1 Buzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie coś
Ostatni krok, dostawienie drugiej nogi i wybicie- trzy ostatnie ruchy, które miały zapewnić bezpieczeństwo. Ale czy to uczyniły? Na razie wylądował na statku, dotarł do celu swojej podróży. Ale ludzie okazali się nader uparci i nie odpuścili sobie pogoni za nim. Nadal groziło mu niebezpieczeństwo a towarzystwo na pokładzie nie wzięło go pod uwagę, było zajęte sobą.

Pomimo okropnego siniaka, po niezbyt zgrabnym lądowaniu na statku czekała go kolejna niespodzianka. Podnosząc głowę do góry zauważył dziwny przedmiot. Były to albowiem związane ze sobą dziwne kijki z czarnym sznurkiem, który prawdopodobnie się palił bo zbliżał się do tych pałeczek. Jeszcze dziwny był zapach jaki dobiegał od tego przedmiotu. Ork podniósł się odchylił głowę na prawo i na lewo. Towarzyszyły temu dźwięk chrupoczących kręgów. Podniósł owy dziwny przedmiot. Obejrzał go dokładnie. Czarny sznurek był coraz bliżej pałeczek. Ork rozejrzał się po pokładzie. Starał wypatrzeć kogoś kto zmierzał by w jego kierunku by odebrać jego własność. Ku jego zdziwieniu nikt nie szedł jego kierunku.
-„ Skoro nikt tego nie chce, to sobie Brox to weźmie”- powiedziało siebie ork z lekkim uśmiechem na twarzy.

Wciąż jednak jego zainteresowanie przyciągał palący się sznurek. Skracał się cały czas. Ork złapał sznurek tuż przed palącym się końcem, miał nadzieję, że to przestanie iść dalej i będzie miał dużo czarnego sznurka. Nie chciałaby coś się uszkodziło bo potem ktoś mógłby mieć do niego pretensje, że zniszczył albo coś.
-„ Cholera! Co to za czarna magia!”- Wydarł się Brox wkładając swoje grube palce do ust. Był wściekły. Nigdy nie czuł takiego dziwnego bólu. Znał siłę ognia. Sam pochodził z zimnej północy, ale ogień dawał wtedy ciepło i służył od czasu do czasu do podpalenia jakiejś wioski, ale ten ogień był dziwny. Nie raz poparzył się przy ognisku, ale to nie było to samo. Ten dziwny ogień na czarnym sznurku był bardzo gorący i mocno sparzył palce gruboskórnego orka.
-„ Psia jego mać!!”- zaklął ponownie wyciągając palce z ust. Patrzał na źródło bólu. Zacisnął zęby ze złości. Nie chciał już tego. Spojrzał przez ramię na grupkę ludzi, która dobiegała do statku. W jego zielonej głowie zaświtał ciekawy pomysł. Odwrócił się stronę ludzkiej masy.
-„ Chcecie Broxigara? Nie będzie tak łatwo mnie dostać.’’ – ork wziął zamach ręką, w której trzymał tę dziwną rzecz.- „ Zła rzecz dla złych ludzi! Nażryjcie się tym ludzkie psy!! Niech was strawi ten piekielny ogień!!”- zamach, z dłoni orka wyleciały pałeczki. Poleciały w stronę ludzi.

Broxigar miał nadzieję, że ogień, który był w stanie go tak mocno poparzyć strawi ludzką chołote, która chce odebrać mu życie. Ale na wszelki wypadek dobył topór. Zacisnął na nim mocniej dłonie i czekał. Ludzie będą próbować pewnie wejść na statek, ale ork nie pozwoli na to i zabije każdego, który wejdzie tu po niego jeśli piekielny ogień nie spełni swojego zadania.
 
__________________
" Przyjaciel, który wie za dużo staje się bardziej niebezpieczny niż wróg, który nie wie nic."
GG 3797824

Ostatnio edytowane przez Buzon : 19-12-2010 o 21:11.
Buzon jest offline  
Stary 19-12-2010, 22:03   #304
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Zanim Taki wlazł na górę, zanim ujrzał paskudztwo, jego instynkt gobliński zawył. Coś tu śmierdziało. Był już w połowie odległości dzielącej pokład od bocianiego gniazda, gdy coś zadrżało. Rozejrzał się, po lądzie w ich stronę biegł Shrek, cały w zbroi ale opis pasował, goniony przez wieśniaków z dzidami, z widłami i kijami. Nie można zapomnieć o cepach. Chociaż po co wieśniakom cepy na takiej małej i jałowej wyspie? Kto wie.

Nie, pokręcił głową Taki, to nie ten zielony drwal. Śmierdziało coś innego. Spojrzał wymownie na Keeshe, ale zanim zdążył coś powiedzieć, zatrzęsło jeszcze bardziej. A na górze coś się poruszyło. Coś był adekwatnym, stwierdzeniem.

Oczy szarego goblina najpierw się rozszerzyły, następnie zwęziły niczym szparki. Miał plan, lecz nie chciał z niego korzysta. Myślał szybko nad innym. Nie mógł pozwolić zmarnować sobie okazje na przebadanie tego oto cuda.
- Żywcem, Keeshe, żywcem go.

Ruszył powoli na górę. Lecz gdy tylko uzna, że jest zagrożony ześliźnie się po linach na dół. Na pokładzie lepiej będzie się bronić. Na górę chciał by pójść by sprawdzić ile agresji jest w stworzeniu i ogólnie by lepiej rzucić okiem.

Plan w umyśle szalonego alchemika klarował się z sekundy na sekundę. Wszystkie trybiki zaczynały pracować na pełnych obrotach. Nie można pokpić takiej okazji. Takiej szansy!

- MmŁłaaahhaahhahhaahhaa - rozległ się złowieszczy gardłowy śmiech Takiego. Nie zwiastowało to nic dobrego.
 
__________________
gg: 3947533


Ostatnio edytowane przez Fabiano : 19-12-2010 o 22:12.
Fabiano jest offline  
Stary 21-12-2010, 12:08   #305
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
- Kłać siem dzifko! - ryczał dalej, niesiony szarżą. Później było ŁUP! UGH! SZUR! i kolejne ŁUP! PLASK! JEBUDU! - wszystkie, poza pierwszym, pochodziły od karła trafionego orkową banią (dla wyjaśnienia: uderzenie czerepem, głuche stęknięcie, przyglebienie parę kroków dalej, trzy ostatnie odgłosy to masaż całego ciała w wykonaniu maestro Uthgora). Efektem zamieszania był dobry krasnal. Dobry - znaczy martwy.

- Szerzej nogi... - mruknął zadowolony z siebie zielonoskóry.

- Ooo! - zawołał zachwycony, niczym dziecko na widok nowej zabawki. Istotnie, topór dla orka był niczym wisienka na torcie - tak było i tym razem. Z małym wtrąceniem - prawdziwy ork zjada tort chwytając go w łapska i nurzając w kremie całą mordę. W tym wypadku czegoś brakowało. Uthgor ciężko usiadł tam, gdzie stał, czyli na truchle krasnala, i wpatrywał się tępawo w krwawiący kikut. Why? Warum? Czemu? Krwi!

Niestety znienawidzony i podstępny pokurcz już nie żył, więc zemsta nie mogła być w pełni satysfakcjonująca. Tym niemniej należała mu się odrobina przyjemności, więc wydłubał paluchem gałkę oczną brodacza z oczodołu, szybkim ruchem oderwał ją od wciąż trzymających ją mięśni, po czym zgniótł w garści. Zawartość oczka trysnęła spomiędzy zielonych paluchów. W oczach dzielnego wojownika Klanu Złamanych Kłów pojawił się smutek, że nie może tego samego zrobić drugą łapką. A miało być tak fajnie - obiecali all inclusive, a wyszło jak zwykle - namiot z kozich skór za śmietnikiem...
- Ehh! - westchnął sobie na tę jawną niesprawiedliwość losu. Jego wzrok ponownie spoczął na zdobycznym toporze.

- Ale mieć fajne, błyszczonce coś! - pomruczał pocieszony. W końcu, biorąc pod uwagę pozostałe kończyny i inne ważne elementy, to zdoła ubić jeszcze raz... dwa... czy... osiem... szeźć... Szeźć wrednych pokurczów zanim nie będzie miał już czym ich ubijać. No chyba, że językiem. Chociaż nie. Zaraz. Przyrodzenie zbyt cenne, wiec trzeba odliczyć. No to zostaje... czy... Tak - czy. Dla potwierdzenia prawa łapka Uthgora pokazała pięć paluchów. Spojrzał niepewnie, zgiął jeden i zadowolony z siebie wyszczerzył pyska.
- Wiencej nisz jeden znaczy dużo... Uthgor zabić jeszcze dużo pokurczów. Dobry Uthgor.

Zakręciło mu się w głowie. Najpierw pomyślał, że pewnie jest głodny, ale nie słyszał burczenia. Taa - burczenie na pewno byłoby słyszalne. To musi być coś innego.
Znowu. Tym razem zabolał lewy nadgarstek. I chociaż trzeba tu uściślić, że "prawy", jak i "lewy" to w rozumieniu, tudzież braku rozumienia przeciętnego orka dość mgliste pojęcia (żeby nie powiedzieć, że niemożliwe do umiejscowienia w swoim światopoglądzie i życiowym know-how...), to nie zmieniało to faktu, że zaczynało boleć. I tu kolejna zagwozdka - jak to jest, że boli coś, czego nie ma?

W każdym razie narastający, dokuczliwy ból spowodował reakcję Uthgora na tę niecodzienną sytuację. Reszta ekipy była zajęta sobą, bądź denatami. Ktoś nawet próbował podprowadzić karła spod siedzenia Uthgora!
- Wredny gobos... - wymamrotał, jednak strofujący kopniak w goblinią rzyć zostawił na później, jak tylko załatwi sprawę łapki. Aaa - łapka! Znowu sobie przypomniał. Co prawda nie miał doświadczenia jako konował, ani nawet grabarz, ale nie raz i nie dwa oberwał tu i ówdzie tak mocno, że trzeba go było składać. Czasem nawet był w stanie się temu przyglądać.

Wiedział więc, że powinien coś zrobić z posoką, bo upapra sobie wdzianko. A to byłaby prawdziwa szkoda. Jeden z wielu zdobiących futrzano-skórzaną zbroję orka rzemień mógł z powodzeniem zatrzymać to nieeleganckie krwawienie. Z pomocą wydatnych szczęk i drugiej łapki zacisnął pasek tak mocno na nagdarstku, że zaryczał z bólu. Ta - zaczynało rwać, że hej!
Na to też miał lekarstwo - morze wódki, ale najpierw musiał zadbać o fanty.

- Tania! Tania! Zbierać klamoty! Łodzia miłości nam odpływa zara! - zawołał pieszczotliwie.

Sam przytroczył po jednego z haków przy pasie nowy toporek, pozbierał buławę i swój topór, zgarnął także pawęż i ruszył w ślad za goblinem targającym martwego pokurcza. Po chwili zawrócił i zebrał z kałuży krwi swoją łapkę. Może ten mały w durszlaku coś z tym zrobi? Ponownie ruszył w kierunku statku.

- Tania! Tania?! Where the fuck is Tania! - ryczał donośnie, jednak dodatkowy wysiłek powodował jeszcze większe zawroty głowy.
- I should use some drink... - powtórzył jeszcze popularne w tawernach zawołanie, odmieniane w wielu językach na całym tym porąbanym świecie.

* * *
W ogóle nie przejął się jakimś paskudztwem na maszcie. Byle mu na głowę nie narobiło. Było duże, więc ewentualne pociski też mogły narobić bałaganu.

Zrzucił klamoty w okolicy swojego brodatego trofeum. Poprawił pasek na nadgarstku i postanowił wreszcie uzupełnić utratę płynów ustrojowych. A co płynie w żyłach prawdziwego wojownika - wóda oczywiście!
W przepastnych zakamarkach swojej sakwy wygmerał kilka różnych naczyń z obiecująco chlupiącą zawartością. Znalazł też parę prażonych szczurzych ogonów i jakiś porośnięty mchem kawałek mięcha do przegryzienia. Było wszystko, no prawie wszystko, czego może pragnąć samiec, jednak...
- Nie bendzie chendożenia, Uthgor bendzie PIĆ tera! - zdecydował odważnie.

Po krótkiej chwili ze strony kąta, w którym znajdował się zniknięty i niemożebnie (tak, wiem...) dzielny wojownik zaczęły dochodzić beknięcia, odgłosy gulgotania, siarczyste piardy i inne towarzyszące dobrze bawiącemu się orkowi. Co dziwne, wraz ze wzrostem upojenia alkoholowego, jego zniknięcie zaczynało jakby tracić na sile. Najpiew powietrze zaczęło dziwnie falować (to akurat nie takie dziwne, w końcu wiatry puszczał cały czas...), później pojawiły się zarysy konturów, pierwsze wyblakłe kolory, aż oczom wszystkich stęsknionych ukazał się Wielki i Dzielny Uthgor Zwycięzca! (w swej nieco niedysponowanej postaci, bełkoczący pod nosem i rechoczący co chwila).

"Mam kooleszankę kturom podnieca
Wteeedy gdy Uthgor uszywać paleca
Na progu jaskini stoje sobie i myślem
S palcem lub nieee jej siem dzisiaj przyśniem"
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 21-12-2010, 23:54   #306
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Choć Ghardul starannie zaplanował swoją akcję i w przemyślany sposób wykorzystał duchową energię to jednak rezultat zaskoczył nawet jego. Czarodziejka, mimo próby wykorzystania magii do obrony nie zdołała uratować się przed mocą szamana - co akurat było zrozumiałe. Wszelkiej maści czarodzieje, zaklinacze i reszta tej hołoty która wykorzystywała magię zbytnio koncentrowali się na samej manipulacji materią, ignorując duchową sferę rzeczywistości. Może wynikało to z tego, że tylko orkowie wciąż posiadali świadomą więź z przodkami pozwalającą zrozumieć, że wszystko co cielesne ma swoje duchowe odzwierciedlenie. Dlatego właśnie Ghardula nie zdziwiło to, że czarodziejka ze swoim zapewne szerokim, ale w pewnym sensie jednocześnie ograniczonym arsenałem nie zdołała odeprzeć jego klątwy. Powodem zdziwienia było to, że w ogóle mu ta klątwa wyszła. Obawiał się wykorzystać tą możliwość wcześniej wiedząc, że nigdy nie przeszedł pełnego szkolenia, zamiast tego woląc choć częściowy trening wojownika klanowego. Zastanowiło go, że skoro posiada taką moc będąc niekompletnym to do czego byłby zdolny gdyby poświęcił się całkowicie drodze szamana? Jednakże, niezależnie jak wielka byłaby wtedy jego potęga i tak cieszył się, że wybrał właśnie tą ścieżkę, dzięki temu był bowiem w stanie ponownie spotkać swojego ojca. I to właśnie dzięki temu będzie teraz w stanie go pomścić...

Słysząc okrzyk Emanuela ork wybudził się do reszty ze swojego transu i rozejrzał po pobojowisku. Najwyraźniej walka zakończyła się wygraną, jednak Uthgor stracił rękę, a sądząc po ilości krwi jaka chlustała z kikuta niedużo dzieliło go od połączenia z przodkami. W normalnych warunkach Ghardula niezbyt obeszłaby śmierć kogoś z jego otoczenia, jednak Uthgor był orkiem i choć nie mieli zbyt dużego kontaktu to jednak solidarność zielonej braci zobowiązywała, a na dodatek jednoręki towarzysz był wyjątkowo sprawnym wojownikiem. Co jednak miał w tej chwili zrobić szaman? Pchli bard najwyraźniej niezbyt dobrze go ocenił, Ghardul nie był magiem ani uzdrowicielem i nie potrafił magicznym sposobem uleczyć komuś ran. Owszem, potrafił wpływać na organizm, najczęściej za pomocą duchów choroby, jednak nie do tego stopnia! Musiał myśleć i to szybko... Powinien zatamować krwawienie, a dokonanie tego za pomocą normalnych środków byłoby trudne, zważywszy że ork najwyraźniej był w szoku. Emanuel byłby zapewne w stanie mu pomóc, ale do tego ork musiałby przeżyć wystarczająco długo i nie stawiać oporu.

Jedyne wyjście było zatem proste. Uthgor po prostu musiał umrzeć i to natychmiast

W normalnych warunkach nie próbowałby tego, jednak wycieńczony organizm orkowego wojownika nie powinien stawiać aż tak dużego oporu. Wyjątkowo nie podobało mu się to, że ponownie musi uciekać się do pomocy szamańskich zdolności, ale sytuacja była wyjątkowa, a ich użycie było jedynym możliwym wyjściem. Dlatego krzyknął do Emanuela ,,Pomóż Uthgorowi!" po czym ponownie zapadł w szamański trans. Postanowił tym razem ingerować bezpośrednio w pracę organizmu Uthgora, na pierwszy rzut oka szkodząc mu, jednak tylko w ten sposób zostawiając jakąkolwiek nadzieję na jego ocalenie

Zamierzał natychmiastowo zatrzymać pracę jego serca
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 23-12-2010, 14:25   #307
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Historia zna wiele form prowadzonych wojen. Wojna błyskawiczna, pozycyjna, totalna, światowa…. wiele jest rodzajów w jaki ludzie potrafią mordować się wzajemnie. Tym wszakże jest wojna. Bez względu na to w imię czego się walczy, zawsze walka ta ogranicza się do tego, aby pozostać przy życiu… a przeciwnika posłać w piach. Są małe odstępstwa od tych reguł. Pewne religie dopuszczają śmierć w świętej wojnie, gloryfikują ją i wywyższają… do czego to prowadzi? Do powstania fanatyzmu, bezgranicznemu oddaniu walce, wojnie. Persona z takimi przekonaniami nie walczy już po to aby zachować własne życie i zniszczyć przeciwnika. Sam element niszczenia wroga (który bardzo często jest przyrównywany do szatana, demona etc.) staję się na tyle istotny, że własne istnienie schodzi na dalszy plan. Wojownik taki, gotów jest rozpocząć samobójczą szarżę masakrując przeciwników (i siebie samego) w imię obrony własnej idei. Bohaterskie? Odważne? Szalone? Tak. Ale oczywiście punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Jak zawsze… taka już jest wojna.
A czymże jest bitwa? Bitwa jest wojną w skali mikro. Jest pojedynczym zdarzeniem, na które składa się wojna. Jest pojedynczym ruchem na szachownicy… jednak jest tym co dla danej jednostki oznacza istnienie lub zagładę.
Tak jak wojen, bitew jest wiele. Mogą być one zaczepne, mogą być obronne. Mogą być zorganizowane, chaotyczne… określać je można w bardzo różny sposób ze względu na siłę ścierających się oddziałów, oraz na oręż jakiego używają.
A jakaż byłą walka na pirsie?
Była to zdecydowanie walka o życie. Życie zielonej kompani.
Była to walka obronna. Bowiem kompania broniła się, odpierając mężnie ataki tłuszczy.
Była to walka desperacka, bowiem siły te były przeważające.
Była to też walka z wykorzystaniem niekonwencjonalnych metod. Bowiem na czas prowadzenia działań, niecodziennym było ciskanie dynamitem w tłum, czy mutagennymi substancjami w przeciwnika.
Jednak można było to również określić starciem zaczepnym (bowiem to z inicjatywy kompani całe zdarzenie mogło się rozpocząć, można było też powiedzieć że Kompania była tu agresorem…
Jak zatem widać na powyższych rozważaniach walkę tę można było określić bardzo różnie… a dobór odpowiednich argumentów zależał by od tego, kto by je dobierał… ktoś z tłumy… lub ktoś z ferajny.
Ale tak w zasadzie było zawsze. Nieprawdaż?
***

Bitwa na pirsie nie była zapewne pierwszą, którą znała historia. Zapewne nie po raz pierwszy ktoś uciekał, tłum go gonił, trup kład się gęsto a posoka lała strumieniami. Dla wprawnego poszukiwacza przygód należało by rzec, iż był to dzień… jak co dzień.
Brox
Wpadłeś na statek. Dopadłeś do miejsca, gdzie miałeś znaleźć swe ocalenie. Nic to, że było ono wątpliwe, nic że na statku było w zasadzie tak samo dużo niebezpiecznie wyglądających przedmiotów jak i w przypadku tłuszczy za Tobą (a część nawet niebezpieczniejsza, bo tłuszcza za Tobą durszlaka nie miała), jednak poczułeś się zdecydowanie bezpieczniejszy gdy deski statku znalazły się pod twymi nogami. Pod nogami zaraz po krótszej chwili, gdyż albowiem początkowo wylądowałeś na facjacie. Potem, jak na mężnego wojownika przystało podniosłeś się z zamiarem obrony. Czym się było bronić?
Czasem zrządzenie losu podsyła nam najlepsze z możliwych rozwiązań. W skutek wymiany argumentów innych, pod Twymi nogami znalazł się dziwnie wyglądający się przedmiot.
Zastanowiłeś się przez chwilę, co jak na standardy zielonych wojowników, winno zostać zapisane w annałach. Na szczęcie całe Twoje… jak i wszystkich pozostałych, Twe przemyślenia nie trwały długo. Lont nie zdołał się dopalić, a jedynie skrócić… Ty natomiast cisnąłeś przedmiotem w tłuszczę. W sumie całkiem słusznie, a nóż trafisz kogoś w głowę, zgłuszysz… będzie o jednego mniej.
Ghardul
W Twym umyśle zajaśniała myśl. Zajaśniała może nie było najlepszym określeniem, bowiem sama myśl była mroczna. Korciło by stwierdzić, iż demonicznie mroczna. Pomóc przyjacielowi, owszem ale pomóc w dość specyficzny sposób. Przymknąłeś pokryte bielmem oczy i ponownie zawezwałeś duchy….
Uthgor
Przepijemy naszej babci domek cały…
Domek cały…
DOMEK CAŁY…

Nie ma to jak uzupełnianie płynów ustrojowych w sposób odpowiedni. Wysoko oktanowym surowcem, który organizm z całą stanowczością przyjmie i na pewno spożytkuje w sposób odpowiedni. Było tak oczywiste, jak to że orki mają warstwy. To ostatnie stwierdzenie można było potwierdzić w sposób naoczny. Ktokolwiek kto spojrzał by na Twą kończynę, czy może raczej to co z niej zostało, stwierdził by, iż można było wyraźnie rozróżnić warstwę skóry, mięśni, kości… Wniosek? Orki były jak cebula!
Spojrzałeś pijackim wzrokiem na szamana. Ten zbliżał się do Ciebie, a jego facjata zdawała się wyrażać „To nie będzie bolało”. Naraz poczułeś zimno….
Ghardul
Duch, bodaj ten sam, którego zawezwałeś przed chwilą ponownie stanął u twego boku. Zmaterializował się koło ciebie w humanoidalnym, na poły eterycznym, na poły rzeczywistym kształcie. Wyraźnie czułeś od niego wrogość. Był to niespokojny duch jakiegoś dawno zmarłego wojownika. Nie był specjalnie szczęśliwy z powodu zawezwania go, jednak wykonywał twe polecenia. Póki co…. Podszedł, czy może raczej podpłynął do rozwalonego na pokładzie orka i spojrzał na niego z góry. Przysiągł byś, że się uśmiechnął.
Następnie sięgnął ręką do klatki piersiowej orka. Ten mimo kilku prób nie był w stanie nic zrobić. No bo i jak trzasnąć w twarz ducha. Ten włożył dłoń prosto w klatkę piersiową orka, a następnie coś ścisnął.
Uthgor
Faktycznie nie bolało.
Wszystko nagle się zatrzymało. Coś półprzezroczystego zabłysło przed Tobą, wpakowało Ci rękę w bebechy i złapało Cię za samo serce. Dosłownie.
Wszyscy
Ghardul zawezwał ducha, który jeszcze przed chwilą wydatnie przyczynił się do zniknięcia z pola bitwy magiczki. Tenże sam duch złapał teraz Waszego kompana. W skutek tego chwytu ork oklapł i wyraźnie pobladł. Osunął się na deski pokładu i zamarł w bezruchu.
Ghardul
Udało się. Uthgor leżał przed Tobą bez ruchu, jedynym plusem całej tej sytuacji był fakt, iż z rany faktycznie przestała się lać posoka. Paradoks sytuacji był taki, że ratowałeś kompana uśmiercając go zarazem. W późniejszych czasach pewien człek o podobnych upodobaniach nagra serial telewizyjny. Jego główny bohater bazując na paradoksie, cynizmie i sarkazmie leczyć będzie trudne przypadki. Będzie się przy tym setnie bawił i łykał Vicodin.
Emanuel przeskoczył kole Ciebie i pomknął na pomoc Uthgorowi. Dopadł do orka. Całe malutkie stworzenie w pobliżu ducha zaczęło emanować blaskiem. Felczer usiadł w pobliżu kończyny i rozpoczął jakąś mantrę. Po ciele orka zaczęły skakać niewielkie wyładowania. Coś na kształt niewielkich piorunów krążyło po zielonym ciele. Tkanka na kikucie dłoni zaczęła się zasklepiać. Kilka chwil potem w miejscu krwawiącej rany pojawił się pokaźnych rozmiarów strup. Rana była zasklepiona choć daleko jej było do pełnego wygojenia. Pchła zakrzyknęła coś niezrozumiale i na ciele orka pojawiło się większe wyładowanie. Pomknęło ono prosto w kierunku serca Uthgora i ugodziło w nie po chwili… a ork zaczął się poruszać.
Wyładowanie uderzyło nie tylko w orka. Duch, który jeszcze przed chwilą cały czas ściskał zielone serce, odskoczył jak oparzony. Emanuel zdawał się nie przejmować powyższym, faktem… więcej nawet. Można było pokusić się o stwierdzenie, iż celowo uderzył ładunkiem tak, aby istota z zaświatów została potraktowana tak, a nie inaczej. Tym niemniej jednak ogólnie akcję należało zaliczyć do udanych…
Uthgor
O ile przed chwilą nic nie bolało… o ile zapadłeś się w słodkim niebycie i zacząłeś podążać w stronę światła… o tyle po chwili okazało się, że to światło to nic innego jak reflektor gnomiego wynalazku. Maszyna uderzyła Cię z wściekłością i siłą błyskawicy. Otworzyłeś oczka i zmachałeś rękami. Ze zdziwieniem stwierdziłeś, że paska opasającego kikut nie było… rana nie krwawiła i obrastał ją porządnie wyglądający strupek. Nic nie ropiało, nic nie śmierdziało… goiło się i cacy. Bolało….
…. A ty byłeś trzeźwy!
Co jest?
Auuuuuu……
Jakiś giez użarł cię w łopatkę. Świąt był tak silny, jak nigdy dotąd. Zamierzyłeś się ręką jednak w połowie zamarłeś…
- Jeśli spróbujesz opuścić tę rękę następny piorun trafi Cię w siedzenie!
Wytrzeszczyłeś niedowierzając oczy. Na twoje przedramię wyskoczyła malutka pchła. Otarła łapkami pyszczek, wycierając to co zostało z jej posiłku. W drugiej parze łapek trzymała ukulele. Spojrzała na Ciebie.
- No i co się tak gapisz? Rozejrzała się.
- OOOOO!!!! Pchli felczer dodał. Dziewczynki!!!!
Faktycznie, powyżej Twojego łokcia zebrało się kilka punkcików. Gdy wytężyłeś wzrok dostrzegłeś iż przebierają nóżkami i piszczą, w charakterystyczny dla samic sposób.
Emanuel natomiast epicko poprawi grzywkę… po czym uderzył w struny.
Słodkie akordy rozeszły się wokoło, a ton głosu Emanuela przybrał taki, jaki charakterystyczny był tylko balladom.
Nim pchła zniknęła pod Twoją zbroją i oddała się temu, do czego była tworzona, obróciła się jeszcze facjatą w Twoim kierunku… i przemówiła tak:

„Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie.
Jako smakujesz, aż się zepsujesz.
Tam, ork nawet prawie, widzi na jawie,
I sam to powie. Że nic nad zdrowie!...


Taki, Keeshe
Gdy dotarliście prawie do bocianiego gniazda, stało się jasne że nie wszystko wygląda tak jak jeszcze przed chwilą. Nieprzytomna magiczka, okazała się być całkiem przytomną poczwarą, a spacerek po więźnia okazał się być potyczką… i to z kiepskimi pozycjami wyjściowymi. Gdy poczwara zamachała łapami, zaprzestaliście próbować dostać się na górę. Miast tego zaczęliście coraz to szybciej schodzić na dół. Powód był bardzo prosty pazury okazały się być na tyle ostre, ze cięły deski… przecięcie zatem waszych ciał nie powinno być najmniejszym problemem.
Gdy od pokładu dzieliły was może z dwa metry, odpadliście od sznurowych linek, jako tako lądując na pokładzie….
Kaspar
Wiele można było mówić na Twój temat, ale zdecydowanie nie można było odmówić Ci zdecydowania. Dobyłeś czegoś co mogło uchodzić za pomieszanie sztyletu i niewielkiego miecza i zaatakowałeś. Uderzyłeś brzydko, szczwanie i skutecznie. Przeciwnik był nieruchomy, prawie. Starał się dobyć z zza pazuchy kolejnego ładunku. Mogło się to skończyć w zasadzie tylko w jeden sposób.
Wszyscy
I wtedy dynamit eksplodował. Potężna eksplozja dodarła do uszu Was wszystkich. Ładunek posłany przez nieoczekiwanego sojusznika wylądował w centralnej części pirsu. W samym środku tłuszczy biegnącej w Waszym kierunku. Huk był olbrzymi, ale był dopiero pierwszym z efektów jakie powstały po wybuchu. A Wy, podobnie jak i persony które jeszcze przed chwilą na Was szarżowały mieliście się o tym boleśnie przekonać.
Brox
Stałeś najbliżej. Eksplozja była zdecydowanie nie tym czego się spodziewałeś. Ot malutki pakunek poleciał sobie i miał nabić komuś guza… nie wyrwać kawałek nabrzeża, zamienić tłum w krwawą miazgę… a na was posłać całą masę wszystkiego, co było do tej pory w obrębie eksplozji.
Jako, że byłeś pierwszy, pierwszy też oberwałeś. Duży fragment czegoś, co jeszcze przed chwilą było człowiekiem uderzył cię w pierś. Uderzenie było na tyle silne, a kawał mięcha na tyle duży, że poleciałeś do tyłu jak szmaciana zabawka. Uderzyłeś w maszt i całe powietrze z Twych płuc uszło z głośnym sykiem.
Zank
Ale radocha! Deszcz mięsa! Miałeś milion powodów aby się cieszyć… i o milion słoików za mało aby do wszystko porządnie zakonserwować. Takie marnotrawstwo! Widziałeś gotowe flaczki lecące i rozplaskujące się na pokładzie. Świeże ludzkie serca… przysmak, który wylądował w słonej wodzie. Byłeś zły!
I naraz coś uderzyło mocno w durszlak. Na tyle mocno, że zobaczyłeś gwiazdy, a potem matka ziemia objęła Cię czule.
Keeshe
Zeskoczyłaś z drabinki, usłyszałaś za plecami głośne JEBUD! A zaraz potem, coś co przelatywało koło ciebie, co przypominało czyjeś nogi, podcięło Cię na iście filmową modłę. Upadłaś na pokład uderzyłaś głową w deski i zrobiło Ci się ciemno przed oczyma. Odzyskałaś szybko panowanie nad własnym Ciałem i zobaczyłaś mutanta nachylającego się nad Tobą.
Ghardul
Twym oczom ukazał się obraz lecącego topora. Broń zagłębiała się w Twoim korpusie z głośnym mlaśnięciem…
Zaraz potem zobaczyłeś ten topór. Odskoczyłeś i zaraz potem ostrze topora wbiło się w pokład za Tobą. Schyliłeś się zasłaniając głowę, ale nic więcej na Ciebie nie spadło.
Kaspar
Jednym z tego co świadczy o klasie żołnierza, jest umiejętność koncentracji. Jeśli nie dajesz się rozproszyć, jesteś osobą śmiertelnie niebezpieczną. A ty byłeś śmiertelnie niebezpieczny.
Zamierzyłeś się na goblina i ciąłeś. Ostrze weszło w ciało i zadało śmierć…. A zaraz potem kawałek pirsu uderzył Cię w plecy.
Przeleciałeś z dwa metry dalej i uderzyłeś ciężko w pokład… trzy centymetry od Twojej twarzy wbił się srebrny widelec. Nie wiedziałeś kto miał srebro w tej tłuszczy… i co zamierzał zrobić orkowi widelcem… jednak fakt pozostawał faktem. Koło Ciebie połyskiwał srebrny przedmiot… a Ty z tego powodu byłeś wysoce nie kontetn.
Ali
Blady człowiek był szybszy. Nie udało Ci się dobyć granatu i zaatakować. Miast tego dostałeś Cięcie… i miałeś świadomość, że życie z Ciebie ucieka…
- Ali?
Głos na granicy słyszalności dotarł jeszcze do Twych uszu.
- Ali!

Taki
Gdy Twoje nogi dopadły do pokładu ten zachwiał się niebezpiecznie. Eksplozja dopadła Cię w przyklęku… i zapewne to uratowało Ci życie. Przetoczyłeś się, ukryłeś za jakąś beczką i oglądałeś jak wszystko lata wokoło. Zwróciłeś oczy, aby zobaczyć co dzieje się z mutantem. Dwuręczny miecz, przeleciał niebezpiecznie blisko głowy potwora, nie czyniąc mu jednak krzywdy. Zaraz potem większy kamienny kawałek nabrzeża uderzył monstrum w korpus, a coś ostrego przelatujące koło potwora, odcięło mu lewą łapkę. Reszta poczwary upadła jednak na pokład prawie rozgniatając Keeshe. Podbiegłeś. Przed Tobą leżała piękna i bestia. Szybko zająłeś się tą piękną. Klatka piersiowa unosiła się rytmicznie, mutant zatem żył. Hebanowa bestia nieopodal również gramoliła się na nogi.
Uthgor
Wszystko latało. To w prawo, to w lewo. Zobaczyłeś jak coś uderzyło Kaspara, jak coś innego posłało Broxa lotem parabolicznym w dal, jak Keeshe się wywróciła. Naraz koło ciebie coś spadło. Spojrzałeś. Obok Ciebie leżała dłoń. Było w niej coś dziwnego, jednak rozmiarami przypominała Twą własną. Była mniej zielona, bardziej ziemista i pokrywało ją jakieś zielone, fluoryzujące świństwo… a rączka mimo iż odcięta, delikatnie poruszała paluszkami….. Z centralnej części dłoni spoglądało na Ciebie kobiece oko, a olbrzymia łza spływała z jego rzęsy….
Wszyscy
Głośna eksplozja, zaaranżowana na poły przez Aliego i Broxa, których widzieliście po raz pierwszy, przyczyniła się wydatnie do Waszego ocalenia. Tłuszcza poszła w drobny mak. Ci co przeżyli uciekali teraz w popłochu. Monstrum leżało obok waz. Żyło… a Taki zdawał się je reanimować. Znaczna część składu osobowego Kompani leżała i stękała głośno…. Nie płynęło z tego nic miłego i zdecydowanie nikt z Was nie był z tego powodu happy.
Emanuel doskoczył do Aliego klnąc w żywy kamień na temat tego, jacy to wojownicy są. Że najpierw wyważają drzwi, a dopiero potem pukają i pytają czy ktoś jest w domu…
Zaczął leczyć goblina. Oczy małej zielonej istoty powoli zaczęły się unosić.
Ali
Oczka otwierasz, widzisz przed nimi pchłę. PCHŁĘ? Naraz w zakamarkach pamięci przypominasz sobie, iż Barbak chodził z pchłą. Jeśli jest tu ta pchła to znaczy że są tu Morkhotyjczycy… Twoi… a ty właśnie pociąłeś się z jednym z nich…
Wszyscy
Zaczynacie się zbierać. Niebezpieczeństwo zdaje się być zażegnane. Motłochu niema. Przytomnego mutanta nie ma, realnych zagrożeń nie ma… co dalej???
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 26-12-2010, 19:48   #308
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
- Jasny gwint, zepsułeś Uthgora! – jęknęła Keeshe.
Ten szaman zawsze wydawał się jej jakiś podejrzany. No i nie lubiła duchów.
Szaman podszedł do orka z miną „spokojnie, jestem lekarzem” [„znaczy mój ojciec miał klinikę weterynaryjną dla wiewiórek, ale podglądałem go przy pracy więc spoko”]. Była to mina z jaką elfy podchodzą do rannego, wijącego się w bólach drowa [„dzień dobry nasz mroczny bracie z podziemia, czy zechce pan wysłuchać o dobrej nowinie Światła?”]. Mina, z jaką najwyższa kapłanka pochyla się nad ofiarą dla Lolth [„tak, pamiętam, że obiecałam ci dziś noc w swojej komnacie, ale nie obiecałam, że będziesz wtedy przytomny”].

Ale stał się cud albowiem Uthgor po chwili zaczął się poruszać. Zdawało się nawet, że rozmawia z kimś. Keeshe pokręciła głową. No cóż.

Tymczasem mag zamienił się w wielkiego syfa. Keeshe skrzywiła się tylko. Lolth święta jedyna wie, jakim cudem maszt nie zarwał się pod ciężarem syfa i jakim cudem syf się zmieścił na bocianim gnieździe. Ale przeTo był. Postanowili zejść na pokład.

Potem był wybuch i kolejny, zielony tym razem, syf rozbił się na maszcie. Tak jak elfy obchodzą święto pojawu pierwszych liści, a drowy pierwsze Okrwawiny, tak Zank obchodził właśnie święto rozpoczęcia pory deszczowej deszczu mięcha.

Znowu huknęło, tym razem głową drowki o pokład. Wielki syf przyglądał się jej wnikliwie. Taki przyleciał na ratunek... i wyglądało na to że ratował syfa, a nie ją. Drowka pozbierała się na nogi i spojrzała co wyczynia towarzysz.
- Jasne, przygarniajcie gołe dziwki, jakieś sofy z rękami zamiast nóg! – wrzasnęła. – Kto to wszystko wykarmi?! – rozejrzała się po pokładzie pełnym kawałków mięcha. – Gah!!! - machnęła ręką.
Zauważyła że małe zielone, posiekane przez Kaspara, zbierało się z ziemi. Kaspar zbierał się z ziemi kawałek obok. Drowka podeszła do małego goblina. Dlaczego? Ponieważ Kaspar nie zdołał go zasiekać. Nie dość że rzuca się na mniejszych [tak mu walnąłem że kredki z tornistra wypadły!] to jeszcze nie umie sobie z nimi poradzić. Ten goblin był w tym momencie ulubieńcem Keeshe.
- Ej, coś ty za jeden? – mruknęła, nadal czujnie trzymając sztylet w dłoniach. – Co robisz na naszej łodzi i... co zrobisz żeby na niej pozostać?

Jeśli to wróg to siup za burtę, zanim któryś kompan zdecyduje się go adoptować. Powoli wypływali. Statku Larona nie było już widać. Zatonął? Odpłynął? Drowka z warknięciem gniewu wbiła sztylet w maszt i wyszarpnęła go znów.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 28-12-2010, 00:05   #309
 
Buzon's Avatar
 
Reputacja: 1 Buzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie coś
Brox podniósł się. Otrzepał się z kurzu i..z mięsa... Nie miał pojęcia co się przed chwilą stało. To było dziwne przez przerażające nawet jego. Cały oblany krwią i obsypany piaskiem rozejrzał się po pokładzie. Ledwo ponownie złapał miarowy oddech.
-"Do stu diabłów! Co to za czarna magia?! Kim? Czym wym jesteście!"- to była jego pierwsza reakcja kiedy zobaczył obok siebie ekipę do której najprawdopodobniej należał okręt.

-" Może Brox nie ma broni ale mu to nie przeszkodzi się bronić."-powiedział patrząc na jakąś dziwną istotę, która groziła mu sztyletem. Wystawił lekko do przodu prawą rękę na której miał ostrza do wykonywania brutalnych dźgnięć.- "Brox wie jak zadać śmierć i dziwna istota nie chce tego by Brox pokazał. Brox nie szuka zwady z wami, ale jeśli wy szukacie zwady z Broxem to wy być z tymi ludźmi i Brox zapewnia, że jeśli Brox będzie musiał umrzeć to na pewno Brox zabierze jednego z was ze sobą"- Ork rozejrza łsię po raz kolejny po pokładzie. Starał się dostrzec jakichkolwiek gwałtownych ruchów w jego stronę. Rozglądał się także za swoim toporem- niestety nie widział go. Splunął na pokład nie tracą tej dziwnej istoty z oczu.
-"Kim wy jesteście?! Co z Was za stwory są! Mówić szybko bo Brox nie zamierza długo czekać!"

**************
Jeśli ona albo ktokolwiek inny zaatakuje Brox'a on będzie stawiał zaciekły opór. Co do drowki to pozwoli się jej dźgnąć tylko po to aby doszła z nim do zwarcia a następnie weźmie ją w objęcia śmierci, w których ona zostanie zmiarzdzona bądź też zadźgana. Co do ataku wykonanego przez kogoś innego będzie się starał zrobić unik, a następnie zakończyć swój ruch albo uderzeniem z góry albo pchnięciem prosto w plecy. Jeśli unik się nie uda to po prostu atak zaboli nie tylko Brox'a ale także atakującego kiedy przyjdzie pora na odwet
 
__________________
" Przyjaciel, który wie za dużo staje się bardziej niebezpieczny niż wróg, który nie wie nic."
GG 3797824
Buzon jest offline  
Stary 28-12-2010, 01:33   #310
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Uniki zgrane wraz z atakami wyglądały niczym najwyższej klasy przedstawienie taneczne. Brakowało tylko śpiewającej drowki z chórem małych i dużych skrytobójców by powstał z tego niezły mjuzikal. Jednak jak to w życiu, czy też zwykłym czy zielonym, bywa wszystko ma swój koniec. Raz jest to wesołe zakończenie gdzie wszyscy żyją długo i szczęśliwie, a niekiedy nie wszyscy żyją długo. I wtedy można by powiedzieć o smutnym zakończeniu. Przynajmniej dla tej martwej strony. Czarny assasin z Ukrytej Włoski Dżemu z Czerwonej Fasoli albo innej dziwacznej krainy dostał bilet w jedną stronę by spotkać się z przodkami, albo kimś tam z kim czarni ninja się spotykają. Gdyby Zank czytał trochę o kulturze tych znakomitych wojowników dowiedział by się, że wierzą oni w ogoniaste bestie demonami będące i zapewne owy pidżamowy wojak siedzi teraz u boku Ośmiornicy o sześćdziesięciu dziewięciu ogonach. Gdyby Zank czytał... cokolwiek...

Tak czy siak był trup. Zank z rozradowania zaczął skakać i właśnie w tych podskokach zmierzał w kierunku statku. No raczej zmykał w podskokach, gdyż rozwścieczona tłuszcza mimo, że była doskonałym źródłem białka to nie tak łatwo dostępnym jakby się zdawało. Będąc już w połowie drogi do statku zatrzymał się, podniósł palec wskazujący do góry i syknął lekko przez zęby. Zapomniał o czymś. Kilka sekund później wraz z Kiełkiem i nowym przyjacielem w postaci martwego dwarfa wszarżował na łajbę.
No co? Jak ordze mogą brać sobie elfie branki, to i goblin trochę mniejszego wzrostu może wziąć se krasnala.
By go wszamać oczywiście... A o czym wy pomyśleliście?

Będąc już na statku spojrzał przez ramię na poetycko dryfujące ciało ich byłego przeciwnika, tego od pidżamy... Dryfujące!? Jakim prawem? On? Tak marnować jedzenie? I to takie speszial? Zank oczywiście jak każdy kucharz w jego rodzinie pobierał nauki u swego ojca. Ten kiedyś napomknął mu o dziwnym człowieku co dobre stosunki z zielonymi trzymał, bo jakiś niebieskich nie lubił czy coś. I ten człek miał taki przepis na hot dogi... zaraz, jak on szedł? A już wiem!

Hot Dog
1) Za pomocą pętli z linki hamulcowej łapiemy średnio wyrośniętego psa.
2) Podcinamy gardziołko bagnetem.
3) Krew zbieramy do wiadra, przyda się na kaszankę.
4) Polewamy psa spirytusem i podpalamy dla usunięcia sierści.
5) Patroszymy. Wnętrzności nie wyrzucamy, posłużą nam jako przynęta na następnego.
6) Mięso tniemy na niewielkie kawałki i nadziewamy na szprychy rowerowe.
7) Szaszłyki opiekamy na ognisku.
Serwować na ciepło, w drewnianej lub glinianej misce, z pieczywem i schłodzonym bimbrem.

Ghost Dog
1) Za pomocą pętli z linki hamulcowej łapiemy średnio wyrośniętego, czarnego samuraja. Należy wybrać takiego z długim mieczem, wówczas mamy od razu rożen...

Tak więc jako on Dobry, tako i nie mógł pozwolić by zmarnował się taki komponent. Za pomocą liny i kotwiczki z raptora, starał się złapać średnio wyrośniętego, czarnego ninja dryfującego na wodzie.

***

Sytuacja na statku uległa zmianie. Zbyt gwałtownej na mały, zakuty w durszlak łebek. Jego przyjaciela zabrał łorc, ziomka z pod pokładu wampir, a czarodziejka której wspomnienia chętnie by wchłonął (szary gobos zapewne ją miał na myśli) zmieniła się w odrażającego robakoczłeka czy człekorobaka. Zależy czy patrzeć od góry czy dołu. Tak czy siak ktoś mu popsuł dziewczynkę, zabrał branka i zabił rodaka. Czas jednak nie stoi w miejscu. Bieg wydarzeń jest niezatrzymywalny niczym strumień szerokiej i głębokiej rzeki płynącej wciąż na przód. Uthgor Zły nagle usnął co było idealnym momentem by spróbować podpier... zaopiekować się nienafaszerowanym jeszcze krasnoludem. Tak! To jest dar od bogów. Niewdzięcznością było by go zignorować. Krasnal został zaciągnięty pod pokład, tam skąd nie słychać było by jego jęków i zgrzytów palcami o ścianę gdy wszelakie ostre nażęcia będą cięły jego skórę, a diaboliczny śmiech Zanka nie będzie kuł nikogo w uszy. Buahahaaa! Yyy... przepraszam. Gdzie są moje tabletki na uspokojenie? A są, kontynuujmy...

Maluch wrócił na górę tylko po to by zobaczyć deszcz spadających ochłapów mięsa. Był... w raju. Prawdziwym raju. Nie takim oszukańczym gdzie nie można zabijać, jeść mięsa zabitych i dalej polować na mięso. Mięso, mięso, mięso.... Tak, to było to co goblińscy kucharze lubią najbardziej. Aż z wrażenia zaczął śpiewać i tańczyć.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=p7QL46cK7B8&feature=related[/MEDIA]

Ja śpiewam w ochłapach mięsa,
Zaraz zrobię sobie
Sporego kęsa.
Mięso świeżutkie i drobno ciachane
Ja jeść je mogę na obiad,
Kolację, śniadanie...


Jakiś człowiek w końcu się zlitował i upadł centralnie na jego durszlaku. A przynajmniej któraś jego z cięższych części, wywołując nagły ból głowy - Zanka oczywiście, oraz utratę jego świadomości.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172