Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-12-2010, 18:03   #115
Gettor
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Bared, przy niewielkiej pomocy Turiona, wykonał zadanie w stu procentach. Ułożyli Cristin obok rozpalonego już ogniska: była zdrowa i chyba wracała jej przytomność…
Tak, zdecydowanie się ocknęła – poderwała się nagle do pozycji siedzącej i wrzasnęła, jakby ją ktoś mordował.
I nie zwracała uwagi na fakt, że powinna być osłabiona i ledwo żywa po takiej toksynie, która zdecydowanie zbyt długo krążyła w jej ciele.

Jednak upadła na plecy równie szybko i nagle co się położyła, zaś Bared z Turionem musieli uspokoić okolicznych żołdaków, zapewniając że nic się nie stało.
Ale… czy aby na pewno?
Plus był taki, że rudowłosa nie straciła ponownie przytomności. Oddychała ciężko i jeszcze przez chwilę błądziła wzrokiem po okolicy.
- Mówili… - powiedziała w końcu zakrywszy oczy ramieniem. – Powiedzieli mi, że w Gistrzycach ktoś na nas czeka… posiłki… nie wiem. Widziałam ich we śnie, ale nie wiem jak się nazywają… Gdzie właściwie jesteśmy i co się stało? – spytała nagle nader przytomnie.

Później wyjaśniła o czym mówiła: akolici Cyrica zesłali jej wizję we śnie, że w mieście do którego zmierzają czekają na nich nowi towarzysze podróży: jeden człowiek z lutnią w ręku, oraz niewysoka elfka z łukiem. Prawdopodobnie wędrowny trubadur, oraz tropicielka.

Szybko nastał wieczór, zrobiło się ciemno. Turion zajmował się swoim orłem, który jak zwykle przyleciał niewiadomo skąd, Aranon rozpalić ognisko na uboczu, z dala od towarzyszy, zaś Dant z Cerre siedzieli w namiocie należącym do tego pierwszego.
Cristin zażyła lekarstwa od kapłanki i wcześnie poszła spać. Bared siedział przy palenisku i pilnował ognia…

W końcu nastała noc zupełna i wszyscy zasnęli w ten czy inny sposób…
… jednak Aranona obudziły dziwne głosy.
- Patrzcie, to elf! – zauważył spostrzegawczo jeden z trzech podchodzących akurat doń żołnierzy. No tak… czasami nadto się starając, by nie zwracać uwagi, osiąga się odwrotny skutek.
- Dziwny jakiś. – stwierdził drugi. – Jakiś taki inny, niepodobny do... do... innych elfów.
- Co tu robisz przybłędo? Gadaj szybko, bo zaszlachtuję jak wieprza! – dodał trzeci z nieskrywaną nienawiścią w głosie.
Czarnoksiężnik musiał się jakoś wytłumaczyć z zaistniałej sytuacji… albo przekupić strażników?

24. Kythorn, 1369 RD, Rok Rękawicy – 5. dzień wyprawy

Wstał nowy dzień, pełen optymizmu i nadziei na bycie lepszym, niż poprzedni.
Ta, jasne…
Kiedy każdy już wstał i przygotował się do podróży we własnym zakresie, do grupy podeszła niepozorna osóbka w stroju podróżniczym, ciągnąca za sobą białego rumaka objuczonego po brzegi.
- Cześć! – głosem pełnym entuzjazmu czarnowłosa dziewczyna przywitała się ze… wszystkimi. – Elora jestem, z Baredem się umówiliśmy na wspólne podróżowanie, więc… oto jestem!

Jednak nie wszystkim nowa towarzyszka przypadła do gustu. Turionowi na przykład – druid wiedział, czemu kapłanka Ilmatera się do nich przyłączyła, czy raczej czemu Bared stwierdził że jest to konieczne, i wcale nie był z tego powodu zadowolony.

W podróży nowa towarzyszka starała się trzymać możliwie blisko łotrzyka: stroniła zwłaszcza od Aranona, od którego czuła „dziwną aurę”, oraz od Cerre… z wiadomych powodów.
Oprócz tego wędrówka szła w miarę sprawnie. Słońce świeciło, niebo było zmącone tylko nielicznymi chmurami… Lecz w pewnym momencie towarzysze ujrzeli niepokojący widok.


Właściwie nie do końca było wiadome co to jest. Wyglądało jak krowa… w trakcie rozkładu. I częściowo zjedzona.
Jednak prawdziwy problem stanowił fakt, że po chwili usłyszeli huk. Odwrócili się momentalnie spodziewając się, że to Cristin znów zasłabła… Rudowłosa jednak siedziała w siodle i miała się dobrze.
To Turion leżał na ziemi.

Jedną ręką trzymał się za pierś. Oczy były otwarte, lecz zdecydowanie nieobecne. Elora momentalnie zeskoczyła ze swojego konia, przyległa do druida i zdenerwowana, wykrzyczała praktycznie zaklęcie lecznicze.
Nic z tego, druid nie żył. Nastała cisza, w której każdy z obecnych patrzył na adeptkę oczekując od niej… no właśnie, czego?
- Ja… ja…Elora spojrzała po wszystkich ze łzami oczach. – Nie umiem mu pomóc! – wybuchła płaczem.
Cristin usiadła obok niej i przytuliła kapłankę, pocieszając ją jednocześnie.

Postanowili pogrzebać druida. Bared i Dant wykopali dół, zaś Elora poświęciła ziemię dookoła, polecając Turiona Ilmaterowi. I to był koniec ich dobrego nastroju na ten dzień.
„Takie rzeczy się zdarzają” powtarzał sobie każdy z nich wsiadając z powrotem na wierzchowce. Później jechali w milczeniu. I smutku.

Tymczasem w Gistrzycach, owe „posiłki” o których śniła Cristin właśnie jadły śniadanie w Heraldycznej Piątce.
Amaretta i David, mimo iż nic nie osiągnęli przez ten czas, nie mogli narzekać na brak komfortu. Nic dziwnego, że w tym lokalu umieszczano gości zakonników: jadło było wyborne, piwo pieniste, wino głębokie, a służki krągłe aż żal było oczy odrywać.


Podając jadło, dziewka nachyliła się nad stołem niemalże dokładnie na poziomie twarzy Davida. Nie była to co prawda ta, o której bard myślał poprzedniego dnia zasypiając, jednak widząc takie krągłe piersi nachylające się nad stołem i ten uśmiech na twarzy kobiety zapomniał nie tylko o piegowatej, ale nawet o tatuażu na plecach.

Przez dłuższą chwilę nie spuszczała z niego wzroku, cały czas uśmiechając się ślicznie. W końcu jednak odwróciła się i odeszła, pozwalając Davidowi podziwiać swą inną, nie mniej zachwycającą krągłość.
I niemal przeoczył fakt, że miała zatknięty za pas długi nóż. Pewnie na wszelki wypadek, czy coś…
Jednak ktoś nagle i bardzo brutalnie wyrwał go ze swoich fantazyjnych wizji bez słowa przysiadając się do stołu.

Tym kimś był ten sam mężczyzna, który poprzedniego wieczora wypytywał w gospodzie o rudowłosą kobietę.
- Więc, węszyliście wczoraj po mieście. – stwierdził na przywitanie. – Po co?
Jedyną słuszną odpowiedzią na takie bezczelne pytanie było „Co cię to obchodzi i kim w ogóle jesteś?!”, które padło z ust Amaretty.

Nieznajomy roześmiał się.
- Wybaczcie. Kaldor Darett. Widziałem, jak wczoraj po południu szukaliście… czegoś. A później wieczorem prawdopodobnie podjęliście drugą próbę. – Poczęstował się kawałkiem żółtego sera leżącego na jednym z talerzy. Ściszył głos. – Wiem co macie na plecach. Wiem czemu to tam jest i wiem… że ja też siedzę w tym gównie po uszy

- Więc pytam się jasno i klarownie. – powrócił do zwyczajnego tonu. – Po jaką pierdoloną cholerę próbujecie dać się schwytać? Wystarczy, że po mieście wywieszają właśnie listy gończe za pozostałą piątką, nie musicie Klerowi Torma ułatwiać sprawy.
Zapadła chwila niezręcznej ciszy, którą przerwał sam Kaldor przypominając coś sobie:
- A i bramy miasta zamknęli, nie wiem czy wiecie. Wilkołak, czy dwa się zalęgły w mieście i Tormiści ogłosili stan alarmowy dopóki sprawa się nie wyjaśni.

To była zdecydowanie niepokojąca wiadomość. Przecież mieli czekać na rudowłosą kobietę…

* * *

- Jak to nie możecie nas wpuścić?! – krzyknęła Cristin. – Z tego co widzę jest dzień, a to miasto kupieckie. Co to ma znaczyć?!
- Przede wszystkim proszę się cofnąć – odparł strażnik podniesionym głosem. – I nie krzyczeć, bo to nic nie da. Takie mamy rozkazy: nie wpuszczać nikogo z powodu stanu wyjątkowego?
- Jakiego stanu?
- Wyjątkowego! Słuchaj co mówię! W mieście jakiś stwór się zalągł i postanowiono, że nikt nie wyjdzie ani nie wejdzie do miasta, póki się go nie znajdzie i ukatrupi. Jak chcecie więcej wiedzieć, musim po pana oficera iść…
- Tak, tak, chcemy! – machnęła ręką rudowłosa. – Byle szybko.

Jeden z żołnierzy zniknął za niewielkimi drzwiami obok dużej, zamkniętej bramy miasta. Po kilku minutach wrócił z trzema dodatkowymi osobami: pułkownikiem z rangi i dwoma szeregowymi.
- Czemu nie możemy wejść do miasta? – zaczęła Cristin jak tylko go zobaczyła. Twarz miała już czerwoną ze zdenerwowania.
- Ponieważ w mieście zalęgł się wilkołak i musimy przypilnować, żeby się nam nie wymknął. – wyjaśnił spokojnie żołnierz.
- Tak, to jest powód dla którego nikt nie może „wyjść”. Ale czemu nie możemy „wejść”?
- Takie rozkazy. – odpowiedział lakonicznie pułkownik, a Bared musiał aż przytrzymać rudowłosą, żeby się na niego nie rzuciła.
- Jednakże… – kontynuował po chwili drapiąc się w czoło. – Jest pewien wyjątek… Jeśli zobowiążecie się schwytać bestię i wymierzyć jej sprawiedliwość, mogę was wpuścić. Jest nawet spora nagroda za to… a jeszcze większa za przyniesienie jej głowy.
- Nie jesteśmy najemnikami… – syknęła Cristin.
- To w najbliższym czasie nie wejdziecie do miasta. – wzruszył ramionami żołnierz.

Kobieta westchnęła ciężko i spojrzała błagalnie na pozostałych.
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 21-12-2010 o 19:11.
Gettor jest offline