Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-12-2010, 23:00   #115
BoYos
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Kolejny dzień w szkole. Szedł po ulicy ze swoim plecakiem. Z rękoma w kieszeniach wpatrywał się głupio w podłoże. Dziś sprawdzian zaliczający Historię Świata. Był to przedmiot, z którego czuł się najmocniejszy. Oczywiście nie był najlepszy w klasie, ale z tym radził sobie lepiej niż z innymi. Musiał uzyskać dobry wynik. "Dzięki Historii Świata, można wiele wydedukować o przeciwniku" - mawiał jego nauczyciel. Nie miał jak się do tego stosować, nie miał okazji. Wierzył mu, że tak jest. Jeszcze tylko kilka kroków...schody...pchnięcie drzwi. ZWYCIĘSTWO! Znalazł się w szkole. Na dworze słońce parzyło w plecy, temperatura utrzymywała się na wysokim poziomie. Sam Yue przyszedł do szkoły w krótkich spodniach i bluzie z rodowym znakiem Springwaterów.
Na korytarzu było gwarno. Każdy albo szukał podręczników, albo się gdzieś spieszył. Odrabiał zaległości lub przygotowywał się do następnej lekcji. Zrobił parę kroków i zobaczył w oddali idącą Agnes. Miała opuszczoną głowę i szła dość szybko.
- Hej Agnes. - powiedział i podniósł rękę by jej pomachać, lecz otrzymał jedynie pyrknięcie z barku. Zauważył, że dziewczyna albo płakała, albo była po płaczu. Nie czekając dłużej ruszył za nią.
- Ej ej, co jest? - spytał doganiając ją. Jej kręcone włosy zasłaniały połowę twarzy.
- Nic! Idź ode mnie. - odparła. Teraz nie miał wątpliwości - była po płaczu.
- Możesz mi powiedzieć co się stało? - nie miał pojęcia, co się jej stało. Nigdy nie widział jej w podobnym stanie. Zawsze była żywa i władcza. Tak jakby widział w ogóle inną kobietę.
Na te słowa stanęła i odwróciła się.
- Ty powinieneś wiedzieć najlepiej, co się stało. - zakręciła na pięcie i ponownie ruszyła. Skręciła za rogiem. Yue ruszył za nią.
- Ej ej. Nie mam pojęcia, naprawdę. Mogłabyś mi powiedzieć? - szedł za nią. - Ponieść Ci Torbę? - próbował ją podejść.
- Nie masz pojęcia? Chodzi o to, że jesteś kretynem! - Otworzyła drzwi do klasy. Było w niej zaledwie część uczniów. Reszta jeszcze nie doszła. Agnes siedziała obok Yuego, ze względu na to, że byli razem w parach do ćwiczeń.
- O dzięki. A może jakieś wyjaśnienie? - usiadł obok niej. Ta położyła torbę na ławkę.
- Przypomnij sobie wczorajszy dzień... - jej głos, zaczął się łamać.
Yue zamyślił się. Wstał. Zjadł. Poszedł do szkoły. Wrócił. Przebrał się. Zjadł. Poszedł do... Już wiedział o co chodzi.
- Czy Ty nie jesteś przyp...
- Zamknij się! Widziałam, jak łazisz z tą Hope! Czemu po mnie nie przyszedłeś? - spytała. Teraz miała oczy okrągłe, jak monety, a w nich pojawiły się łzy.
- Mnie znasz od zawsze, a ją nie. Poza tym to ja Ci ratuję dupsko na każdym sprawdzianie, a nie ona. Nie zauważyłeś mnie wczoraj. Przez cały dzień byłam za Tobą. To jak się w siebie wpatrujecie. - zacisnęła pięść i uderzyła go w brzuch
- Kretyn!
Uderzyła ponownie
- Idiota!
To i więcej ciosów poleciało.
- Hej hej uspokój się naprawdę...My przecież nic... - złapał ją za ręce. Na jego rękę skapnęło kilka łez.
- Ty jesteś ślepy. Ona kręci się z Bastianem i innymi. Leci na niego, tak jak wszystkie inne. Nie chodzi o to, że się spotkaliście. Tylko o to, że mnie nigdzie nie zabierasz. Jak już po mnie przychodzisz to idziesz też po Tatilena i Mirilię. Nigdy nie poszliśmy sami...A ją to jeszcze zabrałeś na jedzenie... - wyrwała ręce i włożyła w nie głowę.
- Ale to tylko bar... - powiedział cicho
- NO I CO Z TEGO? A mnie zabrałeś do niego? - powiedziała głośniej. Zaczęła się trząść.
- Naprawdę...nie wiedziałem, że aż tak Ci na tym zależy. - jego głos był ledwo słyszalny.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, co teraz zachodzi. Dotarło do niego to dopiero później.
- Zapłaciłeś za jej zakupy... - to było jak oskarżenie w sądzie.
- Więc teraz ona będzie Ci pomagać na sprawdzianach. Nie będę Twoim wołem. - powiedziała już spokojniej. Wyciągnęła z torby chusteczkę i wytarła oczy, wysmarkała nos.
- Ej. Przypominam, kto oszukiwał na sprawdzianie z pieczęci. Gdyby nie ja...
- To było raz! I to dawno temu. A ja Ci pomagam na KAŻDYM. - wstała i podeszła do kosza wyrzucić chusteczkę. Wróciła na miejsce. Yue wyjął z torby butelkę wody. Wylał trochę na ławkę.
- Co Ty robisz? - zapytała.
Woda zaczęła się formować w jakiś kształt. Po chwili powstał ładny koto-podobny zwierz. Była to Puma Pustynna. Zaczęła się utwardzać. Był to lód.
- Nie. - powiedziała po cichu.
- Tak. - odpowiedział od razu po niej.
Otworzył oczy i wziął do ręki mała figurkę.
- To dla Ciebie. Wiem, że nie odmówisz, bo to Twój ulubiony zwierzak. Zawsze chciałaś takiego mieć. I w tym dniu obiecuję, że złapię Ci taką.
Wzięła figurkę do ręki i obejrzała. Następnie na jej ustach pojawił się przez chwilę uśmiech. Tak szybko jak się pojawił zniknął. Schowała figurkę do plecaka.
- I tak się gniewam. To za mało. - powiedziała i odwróciła się tyłem.
- To...może...pójdziemy na źródła dziś? - spytał z nadzieją.
Chwila ciszy. Odwróciła tylko głowę.
- Ale Ty stawiasz. - powiedziała.
- Niech będzie... - odparł cicho.
Odwróciła się normalnie.
- No dobra, skoro tak bardzo nalegasz to mogę iść. - powiedziała już normalnym głosem.


***

Zbliżali się do miasta elfów. Urizjel wydawał się być dość opanowanym jak na Pokutnika. Dowiedział się wielu ciekawych rzeczy. Szczególną uwagę przykuło zdanie o pieczęciach na ciele i symbolach ochronnych. Zapamiętał wszystkie jakie zobaczył. Znał większość z nich. Stosowało się je tylko na Pokutnikach. Nikt nie próbował używać ich na normalnych Nieskończonych.
Przy wysiadaniu oddał Szajelowi jego roślinkę. Po wyjściu na pomost zdarzyła się rzecz, która miała miejsce po raz pierwszy.
Cześć Przyjacielu. Jak tam podróż? - usłyszał w głowie. Był to...jego głos.
Yue zatoczył się na pomoście ale szybko złapał równowagę. Złapał się ręką za głowę.
JAK!? CO TY TU...JAK ... - pierwsze myśli, które go ogarnęły.
Tak skończysz. Jak on. Jak kapłan....HAHAHAHAHA. Śmiech, który rozszedł się w jego głowie był najbardziej przerażającym, jaki słyszał. Jego serce zaczęło bić szybciej. Wiedział, że energia, która skumulowała się przez te wszystkie lata, będzie musiała w końcu znaleźć ujście. Są dwa wyjścia. Pierwsze odpadało. Do drugiego musiał się przygotować.
Przez większość drogi, idąc za generałem, nie kontaktował. Cały czas rozmyślał. Wszedł do karczmy jako drugi, za generałem. Wyglądała na małą, skromną. Gdy dostał klucz, poszedł do swojego pokoju. Musiał go dokładnie obejrzeć. Wszedł po schodach i zobaczył szereg pokoi. Jego był na samym końcu. I dobrze. Podszedł do drzwi. Widniał na nich numer "6". Kluczyki otworzyły zamek w drzwiach. Pchnął drzwi.
Jego oczom ukazało się łóżko podwójne, krzesło, stolik, okno. Okno nie bardzo mu pasowało, ale nie miał wyjścia. Potrzebował wody. Dużo wody. Ale teraz był zbyt głodny, by o tym myśleć. Zostawił w środku plecak. Wziął tylko pieniądze. Wyszedł z pokoju i zamknął drzwi. Gdy schodził, większość już jadła. Dosiadł się do wolnego miejsca i zamówił baraninę. Jego ulubioną potrawę. Przy stole starał się nie zabierać głosu.
Po zjedzonym posiłku, Yue poczekał aż wszyscy się rozejdą. Został tylko on z Generałem.
- Wyczułem nagły przypływ mocy. Czy Pan uwolnił...drugą fazę? Energia była zbyt silna. Nikt inny nie posiada takiej mocy. - Zaczął rozmowę wycierając usta serwetką.
- Tak młodzieńcze. Pokazałem twoim przyjaciołom jak wygląda w pełni dojrzała Broń Duszy. Moja nie jest aż tak imponująca, ale nadal robi wrażenie nawet na mnie samym.
Chłopak westchnął. Sam nie wiedział...jak zacząć rozmowę. Wstydził się tego. A może i bał.
- Mam pytanie...- powiedział cicho
- Myślę...że Generał słyszał o wydarzeniu...w Akademii...90 lat temu. Głośno było o tym. Ojciec też...był... - jąkał się tak, że nie można było zrozumieć o co mu chodzi. Złapał powietrze i spojrzał Nieskończonemu w oczy. - Czy Generał wie, jakie mam uwolnienie?
- Nie, i nie zamierzam w to wnikać.- powiedział zimno. Jeśli jest w nim coś, co zagraża naszym życiom, dla twojego dobra lepiej byłoby je ukrywać, do czasu aż uzyskasz nad nim pełną kontrolę. Wielu Nieskończonych pożegnało się z własnym życiem, lub zabili swoich najbliższych przez brak dyscypliny. Ja tego nie zamierzam tolerować.
- Rozumiem. - podniósł się z miejsca. - Czy Generał w takim wypadku wie, gdzie może znajdować się sklep z magicznymi artykułami?
- Wiem tyle samo, co ty chłopcze. Gdybyś nie zauważył, również jestem w tym mieście po raz pierwszy. - odparł.
Napad wężoludzi i starcie z Upadłym, oraz wypadek Shakti wyraźnie odznaczały się na nastroju generała.
- Proszę się na mnie nie wyżywać, Generale. Jeśli ja nie wystarczam, było poprosić ojca o pomoc w misji. Jestem tydzień po ukończeniu Akademii. Miłej nocy. - powiedział i wyszedł z karczmy.
Mężczyzna powiedział coś o niedostatkach w inteligencji maga, po czym udał się do swojego pokoju.

Po wyjściu z karczmy Yue wyciągnął runę z kieszeni. Zamknął oczy i skoncentrował się. Tchnął w nią część swojej energii, by ta zadziałała. Po chwili runy zaświeciły kolorem.
- Ojcze. Słyszysz mnie? - Przemówił do kamienia.
Ruszył przed siebie trzymając kamień przed twarzą. Nagle jego powierzchnia stała się cieplejsza, co oznaczało obecność drugiej energii.
- Yue? Yue, to ty? Dlaczego nie odpowiadałeś na moje wezwania? Yue? - chłopak usłyszał w głowie władczy głos ojca.
Chłopak odetchnął.
- Trochę się działo. Jesteśmy w innym wymiarze. Evanalain. Miasto elfów, jestem tu od kilku godzin. Możliwe, że dlatego nie było słychać wezwań. Albo coś blokowało transmisję. Czy coś się działo w Neverendaarze? - zapytał pierwszy.
- Nic nowego się nie wydarzyło. - Mizoir Springwater odpowiedział szybko. Evanalain... to stolica nowo odkrytego świata - Ecleasii. Jeżeli się nie mylę, to udała się tam delegacja z Minas'Drill, do której sam wyznaczyłem jednego z przedstawicieli. To znane osobistości, jeśli uda ci się ich spotkać, warto nawiązać kontakt. - doradził Yue'mu. Powiedz mi, jak tam trafiliście? W planie nie było żadnych podróży poza przejściem przez wrota do Zakazanego Świata...
- Zostaliśmy zaatakowani. Pochłonięci walką, zostaliśmy wciągnięci w pułapkę. Przerzuciło nas wszystkich w inny wymiar. Wiem...powinienem to wyczuć. Hyldeńska Magia. Prawdopodobnie, skutek przerwania czaru. Albo był gdzieś łącznik, który służył jako pośrednik. Trafiliśmy niedaleko miasta. Przepływając do niego, zostaliśmy zaatakowani. Nie wiem czy słyszałeś, ale jest tutaj Shatki Hari, siostrzenica generała. Została strącona do wody, ale zachowując trzeźwość umysłu - wskoczyłem i wydostałem ją na powietrze. Paladyn jednak umarł na miejscu...był to chyba jakiś uczeń Kapłana. Sam nie odniosłem większych ran. I jeszcze jedno... Kapłan...Upadł na moich oczach... - powiedział już ciszej.
Zatrzymał się w miejscu czekając na to co odpowie ojciec. Cisza długo pozostawała nieprzerwana, aż Yue znów poczuł znajome ciepło.
- Hyldeni... Czyżby mieli coś wspólnego z ostatnimi wydarzeniami...? Powiedz mi synu, kim byli wasi przeciwnicy? Także Hyldeni?
- Oni to przewidzieli. To, że będziemy tam szli. Po Tańczącą Błyskawicę. Najpierw zaatakowali nas Nieskończeni. Możliwe, że płatni zabójcy albo najemnicy. Hylden był tylko jeden. Mag. A ostatnio zaatakowali nas Wężoludzie. Myślisz, Ojcze, że to spisek? - zapytał.
- Jeśli chodzi o Nieskończonych, to owszem, na myśl nasuwa mi się spisek. Ktoś, kto wiedział o wyprawie, a niewielu jest takich osób, maczał w tym palce. Ale wciąż zastanawia mnie kwestia obecności Hyldena. Czy... współpracował z waszymi przeciwnikami?
- Tak mi się wydaje. Widziałem go tylko przez chwilę. Zapomniałem Ci powiedzieć...zostało nas tylko 6 osób. I Generał się chwieje. Nie wiem, czy nie Upadnie. Za dużo przykrych rzeczy go spotkało. Nawet był do mnie nietaktowny. Coś tu nie gra. - powiedział
- To zrozumiałe. Zheng Thornhead jest odpowiedzialnym dowódcą, więc ostatnia sytuacja za pewne bardzo mu ciąży. Zwłaszcza strata tylu żołnierzy i pobyt w niebezpiecznym, nieznanym świecie.. Ale nie ma powodów do obaw. Znam Thornhead'a od bardzo dawna i chociaż zdarzały mu się ciężkie chwile, nigdy się nie poddawał. To doświadczony wojownik. Na wszelki wypadek miej na niego oko. - Mizoir polecił swojemu synowi. Co z pozostałymi członkami drużyny? Zauważyłeś coś, co wydało ci się podejrzane, lub warte odnotowania?
- Tancerz...Szajel. Nazwiska nie pamiętam. Jest dosyć dziwny, gada z kwiatkami i ubiera się jak dziewczyna, ale jest dosyć potężny. Następna jest Shakti, demonolożka, siostrzenica Generała. Wybuchowa. Generała znasz...Jest jeszcze Mistrz Walki...Ale chyba się sobie nie przedstawialiśmy. I ostatni...Pokutnik. On też ma Upadłe Uwolnienie. Widziałem jego ciało. Piętnaście symboli ochronnych. Nazywa się Urizjel. Wiesz czemu odpokutuje? - zapytał.
- Urizjel... Blackhearth. Wybrał go sam Wielki Strażnik Świątyni Marsa. Urizjel to przedstawiciel Kasty Ziemi. Z tego, co wiem, był niegdyś przetrzymywany i torturowany przez grupę Upadłych, którzy niemal wymusili na nim Upadek. Blackhearth został jednak uratowany... przez Mizure i jego towarzyszy.
- Mizure...- powiedział cicho.
- Ojcze. On się odzywa...mówi...że przejmie nade mną kontrolę. Nie mogę dłużej czekać. - powiedział poważnie do ojca.
- Cierpliwości, synu. Pamiętaj, że to część twojej duszy. Żywi się twoimi uczuciami. Bojąc się, wzmacniasz go i sprawiasz, że łatwiej przejmuje nad tobą kontrolę. Nie możesz sobie na to pozwolić, więc musisz pozostać silny.
- Na co mam czekać? - zapytał
- Na to, aż będziesz gotowy stawić mu czoła. To oczywiste.
- A teraz nie dam mu rady?
- Odpowiedź na to pytanie możesz usłyszeć tylko i wyłącznie od samego siebie.
- Mam jeszcze jedno pytanie...czemu nie zapieczętowałeś go we mnie, tak, jak ma ten Pokutnik? Przecież nie byłoby dla Ciebie to problemem.
Mizoir długo milczał, aż w końcu odezwał się.
- Informuj mnie na bieżąco o waszej wyprawie.
I zamilkł, a z brakiem jego obecnosci, kamień stał się zimny.

Kiedyś taki nie był...oj nie był.
Głos odezwał się w jego głowie. Kamień prawie wypadł mu z dłoni.
CZEGO CHCESZ TYM RAZEM.
Obawiasz się mnie. I dobrze. Bój się, bo przyjdę po Ciebie. Po Twoje ciało. Różnica naszych sił jest przepaścią.
Nagle chłopak otworzył oczy. Przypomniał sobie słowa Ojca.
- Mizure...Dopadnę Cię. Nie uciekniesz mi dalej. - powiedział cicho. Biegiem zaczął szukać sklepu z artykułami magicznymi. Nie zwracał uwagi na głosy w głowie. Wiedział, że czekanie się zakończyło.
Wbiegł do sklepu. Dzwonek rozległ się po pomieszczeniu.
Chłopak podszedł do lady, za którą stał dosyć stary elf.
- Poproszę dwa zwoje : Pakt Życie-Magia, oraz jeden zwój na przedłużenie magii. - rzekł to jednym tchem.
Elf nie odzywając się odwrócił i zaczął szukać na półce zwoju. Były zakurzone.
- Młody jesteś...życie Ci nie miłe? - zapytał podając zwoje. Schylił się po ostatni zwój. Wyłożył je na ladę.
- 60 neveronów. - odparł.
Yue położył mu pieniądze na blacie, a zwoje schował do kieszeni. Nim wrócił do karczmy, podszedł do wody. Wyciągnął rękę i zaczął tworzyć dużą bryłę lodu. Miała średnicę ok. 50 cm. Unosząc ją w powietrzu, wrócił do pokoju. Otworzył drzwi i położył bryłę na łóżku. Zamknął drzwi na klucz. Musiał mieć pewność, że nikt nie zakłóci mu tego co miał zrobić. Był zdeterminowany...
Podszedł do drzwi i kawałkami lodu zaczął wypełniać szpary. Na klucz, pod drzwiami i na około. To samo zrobił z oknem, które wcześniej zakleił lodem, by nikt nie widział, co się będzie działo. Zwoje z paktami położył na stole. Ten, na przedłużenie magii, rozłożył na łóżku. Położył się na nim, wcześniej jednak zdjąwszy buty. Z ostatniej części lodu jakie miał, związał sobie nogi, w pasie przywiązał do łóżka a ręce zawiązał ze sobą, za głową. Nie chciał zdemolować pokoju.
- Zaczynamy. Szykuj się, kolego. - powiedział cicho.
Palcami u rąk zaczął tworzyć pieczęć. Niebieskie światło rozbłysnęło w pokoju.
- Phoca Caeruleus : Algor Anima. (Błękitna Pieczęć : Duchowy Chłód)
 
BoYos jest offline