Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-12-2010, 18:08   #111
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Urizjel wyleciał z rzeki, eksplozja go nie sięgała. Miał kamienne oczy. To Barock błogosławił Nieskończonego, który był teraz w niezbyt przyjemnym stanie. Włosów ani brwi nie miał, był prawie nagi, skrawki ubrań jakie pozostały nadawały się tylko do wyrzucenia. Był poważnie poparzony i zły. Choć nie aż tak jak przed chwilą. Był panem! On władał swoim ciałem. Gniew wydawał się jakby słabszy, nie, nie jakby odpuścił. Czuł nacisk, ale on miał władzę.
Zmienił sposób walki. Wbił miecz w ziemię. Wyglądało to tak jakby momentalnie ostrze połączyło się z podłożem, magmowe żyłki rozeszły się pod nim, choć szybko znikały. Urizjel wzniósł ręce jak lalkarz podnoszący kukłę, tylko, że on wyciągnął krople magmy, wiele kropel. Wiedział, że teraz nie poleci. Wypchnął obie ręce wprzód celując ognistymi pociskami w upadłego, jednak nie przestawał kontrolować kropli, wiedział, że z każdą chwilą były chłodniejsze, ale jednak wciąż bardzo, bardzo gorące. Starał się otoczyć nimi Elwyna i uderzyć. Co chwila wyrywał z miecza kolejne krople odrzucając te które stały się już bezużyteczne. Przez chwilę rozmyślał czy nie posłać większych, ale to by się skończyło znacznie wolniejszymi i trudniejszymi do opanowania pociskami. Co jak co on nie był elementalistą... Tylko kimś kto korzystał z mocy maga ziemi. Płomienie w górze wygasły i wiszący w powietrzu kapłan był łatwym celem. Pierwsze krople dotknęły jego ciała, kolejne chybiły, bowiem Elwyn zapikował w dół. Wylądował na równych nogach, płomienny wzrok wbijając w Urizjela. Teraz była jego szansa. Yue kończył kreślić pierwszy krąg. Potrzebował dużo many. Dużo many na to, co planował zrobić. Ruch pierwszy.
- Phoca Caeruleus - Algor Anima! (Błękitna pieczęć - duchowy chłód) - krzyknął.
Elwyn znieruchomiał, jakby sparaliżowany. Jednak poruszył się po kilku sekundach, dłonią wskazując martwe ciało palladyna. Usta Upadłego wykrzywił szaleńczy grymas. Ciało Rodericka zalśniło czerwonym światłem i powoli zaczęło wstawać. Palladyn ożył i dobywszy swego młota ruszył wprost na Yue. W jego martwych oczach nie było świadomości, jedynie słaby blask wypełniającego jego ciało magicznego zaklęcia.
Yue tego nie przewidział. Pierwszy raz widział, coś, co wskrzesza. Słyszał o takich rzeczach jak kapłańskie modły i ofiary w zamian za zmartwychwstanie. Ale było to porównywalne do legendy. Nie ma czegoś takiego jak ożycie. A jednak...
- Niemożliwe... - powiedział po cichu. Po chwili jednak otrząsnął głową. Nie miał czasu do stracenia. Ruszył na przeciwko paladyna. Gdy ten zamachiwał się, Yue podskoczył i przekręcił się bokiem, tak, że leciał prostopadle do głowy Rodericka. Gdy przeleciał nad jego ciosem, uderzył go mocno otwartą dłonią w kark. Rozbłysło światło.
- Interdictionis Magica. - wypowiedział. Nikt nie widział, kręgów pieczęci. Yue narysował je samymi palcami dłoni, bez machania ręką. W tym samym momencie wycelował drugą ręką w Upadłego Kapłana.
- Phoca Caeruleus - Arca Frigus! (Błękitna Pieczęć : Zimna Cela)
Pieczęć zalśniła błękitem na plecach palladyna, który obracając się uderzył młotem w niechroniony tył Springwatera. Yue pod wpływem siły uderzenia odleciał w bok, kątem oka zauważając otaczającą kapłana kopułę lodu. Chwilę później pojawił się niewyobrażalny ból w miejscu uderzenia.
W tym momencie z pomiędzy konarów nad martwym paladynem wystrzelił Ao. Pikował głową w dół, prosto na niego, by zdążyć z ciosem póki ten jest odsłonięty. Przed samym uderzeniem obrócił się i tył pięty zmierzał teraz w stronę głowy nieumarłego.
Coś błysnęła i ożywiony Roderick odleciał daleko w tył, w powietrzu wykonując kilka obrotów i turlając się po wilgotnej ziemi, kiedy na nią opadł. Palladyn jednak wstał, jakby ignorując to, co przed chwilą go spotkało. Jedynie czerwone światło w jego oczach straciło na intensywności i zmatowiało trochę. Na powierzchni lśniącej kopuły lodu pojawiła się siateczka stworzona przez setki pęknięć na jej powierzchni. Po chwili została rozbita na dziesiątki odłamków, które wyparowały w powietrzu. Kapłan stał w miejscu, oddychając ciężko przez usta.
-Ja zajmę się Trupem. Wy spróbujcie przerobić tamtego na trupa.
Wojownik skoczył w stronę umarłego. Był od niego szybszy i zwinniejszy. Przy odrobinie szczęścia, mógł dosyć długo prowadzić walkę defensywną dopóki nie znalazł by jakiegoś słabego punktu marionetki lub do czasu aż towarzysze nie pokonają upadłego.
Yue złapał się za plecy i zacisnął zęby. Nie mógł się jednak złamać. Druga pieczęć. Kreślił kolejne kręgi.
- Podwójne wiązanie. Impum Actuarium due Impus Fortitudo.
Obie pieczęci znalazły się na barku Upadłego. Miał na sobie już dwie. Yue nie przestawał kreślić kręgów.
- Interdictionis Magica. (zapieczętowanie magii) - trzecia trafiła na jego bark. To było ponad linie astralną. Zaraz powinny być skutki uboczne, jednak chłopak wyciągnął rękę przed siebie. Kończył ostatni z ruchów. Prawą ręką wyjął sakwę. Nagle pojawiła się duża pieczęć, która była w powietrzu. Yue wycelował ręką w Upadłego. Fioletowa linia połączyła rękę i ciało kapłana.
- Phoca Sephirae: Symbolum Primum - Furtum. (Szafirowa Pieczęć, Symbol I: Grabież).
Stworzył w ręku lód, który zaczął napełniać się energią. Gdy z błękitnego koloru, nabrał prawie czarnego, wrzucał go do sakwy.Wtedy pojawiał się następny kawałek lodu. Zaczął wysysać energię z Upadłego i pieczętować ją w lodzie.
 
BoYos jest offline  
Stary 18-12-2010, 18:48   #112
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
Pieczęcie lśniły na ciele kapłana niebieskim światłem, ale kiedy ten skupił swoją moc na sobie i otoczyła go szkarłatna poświata, pieczęcie zostały przełamane. Przetrwała tylko ta, redukująca jego wytrzymałość. Upadły rozłożył skrzydła i odbił się od ziemi. Zawisł trzy metry nad ziemią, krzyżując ręce na piersiach. Kolejnym ruchem rozprostował ręce i wydobyło się z niego jaskrawe światło. Wszyscy walczący odczuli spadek siły oraz woli walki. Przerażenie poczęło się wkradać w serca Nieskończonych, siejąc w nich panikę. Elwyn wyraźnie czerpał z tego satysfakcję. Dopiero nadlatujący z góry Thornhead zdjął uśmiech z jego twarzy, atakując ostrzem Dumy. Kapłan chwycił za swój buzdygan i ze wściekłością uderzał w cierpliwego generała.
Szajel obserwował walkę z konara drzewa na którym siedział. Towarzysze radzili sobie całkiem nieźle toteż korzystał z możliwości odpoczynku jak i podziwiania ich broni jak i umiejętności. Z zachwytem oglądał kreślone przez maga pieczęci, z równym zaciekawieniem patrzył na magmowy miecz innego ze swych kompanów. Tak Szajel nie myślał teraz o walce, teraz chciał tylko patrzeć.
Palladyn pomimo iż był nieżywy, ruszał się z dawną wprawą. Widocznie zaklęcie, które go ożywiało przywróciło także możliwości jego ciała. W każdym razie palladyn ze strzałą sterczącą w jego szyim zaciekle uderzał młotem w broniącego się Ao. Wojownik unikał jego ciosy, obserwował reakcje ożywieńca i czasami atakował pojedynczymi ciosami. Z każdym trafieniem, blask w oczach palladyna zdawał się gasnąć.
Różowoełosy którego nie dotknęło osłabienie ducha walki i poczucie smutku zwrócił wzrok swych zielonych oczu na walczącego generała i Upadłego. Nieskończony o czarnych skrzydłach w końcu dobył buzdyganu, na co oczy Szajela aż zaświeciły. Nabierając powietrza w płuca wrzasnął w stronę oponenta ich drużyny.
- CHCE JĄ ZOBACZYĆ BEZ PIECZĘCI! POKAŻ MI JĄ!- mówiąc to rozłożył skrzydła nie mógł bez czynnie siedzieć gdy mógł zobaczyć uwolnienie kogoś tak silnego jak ten upadły. Mimo bólu wbił się w powietrze i ruszył na Czarnoskrzydłego, a będąc już dostatecznie blisko cisnął w niego sztyletem by tym razem oplątać łańcuch w około nogi Kapłana.

Upadły machnął skrzydłami i odleciał do tyłu, unosząc przy tym dłoń i wskazując nią na Szajela. Gdy Kapłan zacisnął ją w pięść, ciało tancerza spowiły piekielne płomienie. Ten ruch wyraźnie osłabił Sunblaze'a. Upadły rozejrzał się szybko, uniknął ataku Thornhead'a i wystrzelił w głąb lasu, znikając z pola widzenia walczących. General nie zwlekał i ruszył w ślad za uciekającym kapłanem.
Szajel krzyknął z bólu i zapikował w stronę strumienia składając przy tym skrzydła by zmniejszyć opór powietrza. Czuł jak pali mu się ubranie, jak płomienie powoli dochodzą do włosów czuł jak piecze go ciało. A potem wpadł do lodowatego strumienia. Płomienie po spotkaniu z woda zgasły co jednak nie znaczyło, że Szajel czuł się dobrze. Bolało go poparzone ciało, plusem było to że płomienie tylko na chwilę objęły jego twarz tak więc piekła ona delikatnie, a włosy utraciły tylko końcówki. Szajel był wściekły i obolały, jednak szybko do niego dotarło coś jeszcze, ruchem ręki sięgnął po worek który miał wcześniej na plecach, by sprawdzić jaki jest jego stan, a przede wszystkim co stało się z Rozi. Na szczęście skórzany worek wytrzymał to krótkie spotkanie spotkanie z płomieniami, a roślinka kuliła się za strachu ukryta za zapasowym strojem do tańca Szajela.Arlekin wyszedł z wody, tak jak i wojownik który wcześniej został podpalony, jego ubranie było niemal doszczętnie zniszczone. Tancerz podleciał do Yuego i wręczył mu swój worek mówiąc
- Proszę przypilnuj by Rozi nic się nie stało.
Po czym zaciskając zęby i zbierając w sobie wszystkie siły ruszył za generałem i Upadłym ściskając w dłoniach swe sztylety. Szajel był naprawdę wściekły...
Urizjel patrzył na nieumarłego dysząc ze zmęczenia. Magia jednak była cięższa niż się wydawało patrząc na tych czarodziei. A może to kwestia braku wprawy? Obserwował walkę wojownika z nieumarłym, czekając na odpowiedni moment i kumulując magiczną energię pod stopami walczących. Gdy nadeszła wyczekiwana chwila, podniósł kleszcze. Złapał nogę martwego. Kolejne... teraz sięgnęło kolan, znowu - pas -, kolejna skalna szczęka wyrosła z ziemi chwytając go za pas. Jedną ręką wcisnął go w ziemię, niech będzie tam gdzie jego miejsce, w grobie. Drugą wezwał kolejną grudę magmy i posłał wprost na twarz eks-paladyna, w razie uniku, którego się nie spodziewał, nie porzucił kontroli nad nią i zawrócił by trafić w potylicę. Cóż. Przynajmniej to wszystko zamierzał tak rozegrać.
Plan nie przyniósł dokładnie takich efektów, jakich spodziewał się Urizjel, ale unieruchomienie nogi palladyna wystarczyło, aby Ao wykorzystał ofiarowaną mu szansę i wykonał potężne kopnięcie, wzmocnione siłą żywiołu. Po uderzeniu, blask w oczach palladyna zgasł, a jego ciało opadło bezwładnie na ziemię.
Yue zareagował od razu. Zamknął oczy. Wśród ciemności pojawiły się kropki. Szukał elfa. Jest. Na południowym zachodzie. Rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze. Nie trwało to długo, kiedy znalazł się obok niego.
- Pomogę z łodzią. - powiedział i złapawszy obiema rękami ciągnął ile sił.

Udało się czy nie, gdy Upadły zniknął w lesie, nie czekając rzucił się za nim i generałem. Tylko podniósł miecz, ale magią, by go nie spowalniał.
Ao wzleciał w górę. Był szybki i zwinny, miał po swojej stronie swoje uwolnienie. Wciąż mógł ich dogonić. Prawdopodobnie nawet przed atakiem. Leciał teraz nad pierwszymi konarami uważnie wypatrując i nasłuchując towarzyszy i upadłego. Co chwilę przenosił się na trochę wyższy poziom. Atak z ukrycia był najlepszym co mógł teraz zrobić, a konary doskonale to ułatwiały.
 
Jendker jest offline  
Stary 19-12-2010, 10:15   #113
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Upadły kapłan wymieniał ciosy z generałem. Ta dwójka toczyła zaciekły bój, a ich stopy zdawały się dotykać ziemi tylko na krótkie sekundy. Wściekłość Elwyna skupiona była całkowicie na generale. To były okoliczności sprzyjające planowi Ao. Wojownik rozpędził się w powietrzu i zaatakował z góry. Upadły nawet nie zareagował. Potężny cios pięścią, wzmocniony prędkością Ao i siłą grawitazji zrobił swoje. Generał odskoczył w samą porę, bowiem wojownik wgniótł ciało kapłana w ziemię, tworząc w niej mały krater. Z ust kapłana pociekła krew. Czyżby to był koniec walki...?

Nie. Upadły otworzył oczy i przeszył obłąkanym spojrzeniem przyciskającego go Nieskończonego. Ciało kapłana spowiła aura płomieni, jego mięśnie napięły się, a żyły na całym ciele znalazły się tuż pod skórą, prześwitując ciemnym kolorem pulsującej w nich krwi. Poparzony Ao odskoczył od Upadłego i stanął przy generale. W tym samym czasie do generała dotarł wściekły Szajel, a chwilę po nim Urizjel. Wszyscy jednak stanęli, zdumieni widokiem. Płomienie tańczyły po skórze Upadłego, który powoli wznosił się w powietrze, bez użycia skrzydeł. Jego usta szeptały tajemne słowa. Sunblaze zatrzymał się dziesięć metrów nad ziemią i otworzył zamknięte podczas inkantacji oczy. Coś w nich błysnęło i rozpętało się prawdziwe piekło. Kapłan uniósł do góry swoje ramiona i na ziemię opadł słup jaskrawych płomieni, rozlewających się po ziemi niczym fale, trawiąc wszystko co napotkały.
- Tutela Lapis! - generał wypowiedział głośno Magiczne Słowo.
Wokół Nieskończonych wyrósł skalny mur, o wysokości trzech metrów. Skały otoczyły skrzydlatych i chroniły przed zabójczymi płomieniami kapłana Marsa. Znad ich górnych krawędzi jaśniała pomarańczowa poświata płomieni. Chwilami fale ognia sięgały ponad mury, ale gasły głośno buchając. W końcu fala ognia ustała, a skały otaczające Nieskończonych zamieniły się w piasek. Thornhead wykonał kilka kroków w przód, zatrzymując się niecałe 15 metrów przed Upadłym, stojącym na ziemi, przy krawędzi wgniecenia w ziemi. Wciąż obłąkany Kapłan stał i uśmiechał się z szyderczą satysfakcją.
- Patrzcie uważnie, młodzi towarzysze. Ujrzycie coś, co nawet w Minas'Drill jest rzadkim widokiem - dorosłą Duszę. W pełni rozwiniętą Broń Duszy. - Generał odezwał się do podwładnych, stojących za jego plecami.
Thornhead wzniósł swoją broń przed siebie, tak że rękojeść znajdowała się na wysokości jego piersi, a dwumetrowe ostrze skierowane było ku niebu, zakrytemu przez korony drzew. Generał puścił rękojeść, ale broń pozostała bez ruchu, tak jakby zawisła w powietrzu na stałe. Następnie mężczyzna zacisnął dłonie w pięści i zderzył je ze sobą.
- Wojownicza Duma!! - krzyknął.

Z broni generała wydobyło się jaskrawy blask, zalewający okolicę złotawym świetłem. Ostrze wydłużyło się jeszcze bardziej i obok niego, ze światła, powstało drugie, identyczne. Następnie za plecami Thornhead'a, w takim samym blasku, pojawiło się pięć sześciometrowych, stalowych ostrzy bez rękojeści i z pustymi środkami. Przypominające olbrzymie żyletki płyty ułożyły się za plecami generała w pawi ogon. Blask wygasł w chwili, kiedy dłonie Nieskończonego zacisnęły się na rękojeściach dwóch, trzymetrowych ostrzy. Nieskończony wykonał nimi dwa cięcia, od których poruszało się powietrze. Broń w jego rękach wydawała się niezwykle lekka, biorąc pod uwagę jej rozmiary. Upadły kapłan wybałuszył oczy, a kiedy generał rozłożył skrzydła i odbił się od ziemi, skierował się do ucieczki. Jego drogę natychmiast zagrodził Ao, zmuszając go do lotu w górę. Tam czekał już Urizjel, który ciął przelatującego kapłana w pasie. Trysnęła krew, ale Upadły leciał dalej. Wtedy nadszedł atak ze strony tancerza, który pojawił się tuż przed Kapłanem i naparł na niego Dłonią Zefira. Podmuch wiatru jak i uderzenie odesłały kapłana w dół, gdzie czekał generał, gotowy do zadania decydującego ciosu. Elwyn jednak obrócił się i posłał ku niemu ognistą kulę. Generał przeciął ją na pół swoim ostrzem, dwie połowy odleciały na bok i wybuchły nie czyniąc nikomu krzywdy. Kapłan wystrzelił znów pomiędzy konary drzew, ale i tym razem ubiegł go Ao. Upadły zaszarżował ze swoim buzdyganem, napierając na wojownika serią wściekłych ciosów, z pośród których niewiele go dosięgło. Zza pleców kapłana wyleciał Szajel, robiąc w powietrzu kilka obrotów i ciskając w Sunblaze'a jednym ze swoich sztyletów. Kapłan obrócił się i sparował go buzdyganem. Silny cios w plecy ze strony Ao wyrzucił Kapłana wprost na Urizjela. Dwaj wściekli przeciwnicy starli się ze sobą, niczym psy chore na wściekliznę. Kiedy ich oręż uderzał o siebie, sypały się iskry, a z Gniewu wydobywała się wulkaniczna magma. Kapłan wyraźnie robił wszystko, co w jego mocy, aby odeprzeć te zaciekłe ataki, ale nawet jako Upadły miał swój limit, do którego niebezpiecznie się zbliżał. W końcu zmuszony był kopnąć pokutnika w czułe miejsce. Upadły przeleciał nad opadającym w dół Urizjelem i znów rzucił się do ucieczki. Pozostali Nieskończeni zostali w tyle, a Odwaga Hurrosa zaczynała mu bardzo ciążyć, co oznaczało, iż czas najwyższy ją zapieczętować. Nieskończeni próbowali dogonić Upadłego, ale na daremno.

Elwyn leciał trzy metry nad ziemią. Nagle wyrosło z niej wielkie ostrze, takie samo jak te za plecami generała. Ostrze boleśnie zraniło Upadłego i zmusiło go do wylądowania. Wtedy z ziemi wystrzeliły kolejne dwa ostrza, jedno celowało w szyję, a drugie w nogę kapłana. Sunblaze uskoczył przed nimi w bok. I wtedy, gdy obracał się po ziemi, zatrzymała go obuta stopa Thornheada, naciskająca na jego klatkę piersiową.
- Aby Boscy Kreatorzy mieli dla ciebie łaskę, upadły kapłanie.
Coś błysnęło i świsnęło, a głowa kapłana potoczyła się po ziemi. Thornhead strząsnął z ostrzy krew i wbił je w ziemię. Za jego plecami unosiły się tylko dwie płyty. Po chwili stanęli przed nim Ao, Szajel i Urizjel, wcale nie zaskoczeni widokiem martwego kapłana. Broń Thornheada błysnęła i lśnieniu powróciła do formy prostego, żołnierskiego miecza. Na martwej twarzy Elwyna Sunblaze'a, na wieki zastygł wyraz bólu, cierpienia i strachu.

***


Yue wraz z elfem wydobyli łódź na zalany brzeg. Kosztowało to ich sporo wysiłku, ale zrobili to w stosunkowo krótkim czasie. Kiedy Yue wykorzystał swoje wrodzone zdolności i usunął wodę z wnętrza łodzi, wgramolił się do środka i opadł z sił. Wysiłek sprawił, iż miejsce w którym uderzył go ożywiony palladyn, bolało jeszcze bardziej. Ból był prawie nie do zniesienia, ale młody Springwater sięgnął po flakonik z uzdrawiającą miksturą i jednym duszkiem wypił jej zawartość. Wkrótce do Eainiela i Yue dołączyli pozostali Nieskończeni, których ciała nosiły ślady po ciężkiej bitwie. Generał w ramionach niósł nieprzytomną siostrzenicę. Wszyscy byli równie mocno wyczerpani, głodni i spragnieni. Mężczyźni wypchnęli jeszcze łódź na głęboką wodę i znaleźli się na jej pokładzie, gdzie mogli pozwolić sobie na odpoczynek. Łódź ruszyła powoli, napędzana wiosłem elfiego przewodnika. Zmęczeni walką na bagnistym gruncie, Nieskończeni zapadli w głęboki, kojący sen.

Łódź zatrzymała się, uderzając lekko o coś twardego. Przebudzeni skrzydlaci wstali, aby ujrzeć Eainiela stojącego na pomoście wykonanym z jasnego drewna. Konstrukcja wykonana była na kształt litery T, której pion kończył się przy brzegu porośniętym krzewami, trawami i małymi drzewkami o rudo-złotym kolorze. Wszędzie dookoła rosły rzadziej te same, olbrzymie drzewa, ale daleko w głąb brzegu znajdowało się coś, co wzbudzało prawdziwy zachwyt - olbrzymie, masywne drzewo, większe od wszystkich innych, z którego emanowała złota poświata.

Nieskończeni zeszli z łodzi na pomost, który oświetlany był latarniami stojącymi na drewnianych słupkach przy krawędziach platformy.
- Tak, przyjaciele. Przed nami Evanalain, Miasto Światła, stolice Ecleasii, bądź Ekhirru, jak nazywają ten świat pierwotne rasy. - Eainiel odezwał się z dumą.
Elf odwrócił się i poprowadził grupkę na brzeg. Dla wprawnego obserwatora i podróżnika widoczna była zmiana w tutejszej roślinności. Podłoże nie było już tak dziko zarośnięte, jak w innych częściach dżungli. Oprócz rzadziej rosnącym, niesamowicie wielkich drzew, ziemię porastały trawy, małe krzewy i niewielkie drzewka o złotym listowiu. Eainiel prowadził grupę wydeptaną, szeroką ścieżką, która prowadziła do owego lśniącego drzewa. Im bliżej niego byli Nieskończeni, tym więcej szczegółów zauważali w jego konstrukcji. Miasto najprawdopodobniej wzniesiono wewnątrz drzewa, które zdawało się być puste w środku. W jego konarze tkwiła wielka szczelina, z której sączyło się złote światło, biegnąca od podstawy drzewa, najpewniej aż do jego szczytu. Położenie miasta było bardzo przemyślane. Konar drzewa zapewniał miastu naturalne, niemożliwe do zniszczenia mury, niczym drzewna cytadela. Wkrótce podróżujący dotarli na skraj przepaści, której dno było niewidoczne. Nie była ona przeszkodą, bowiem elfy wybudowały most, przecinający ją w połowie, idący lekko w górę, znikając w złotym świetle za szczeliną. Nieskończeni weszli na solidną, drewnianą konstrukcję i podążyli za Eainielem. Droga przez most dłużyła się, ale z każdą chwilą podróżnicy zbliżali się do miasta, aż w końcu przekroczyli szczelinę w jego konarze. Wnętrze drzewa uraczyło ich olśniewającym pięknem elfiego miasta.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=xuu-WqtCJ_A[/MEDIA]

Most doprowadził członków ekspedycji do najniżej położonej części miasta, którą stanowiły trzy okrągłe budynki o płaskich dachach, służące elfom za posterunki. Strażnicy, noszący zdobne zbroje ujrzeli Eainiela i nie kłopotali tych, których elf wprowadzał do miasta. Każdy z trzech budynków był identyczny w środku. W każdym działo się to samo, tłoczyli się w nich strażnicy i inni przedstawiciele elfickiej rasy, oraz pozostałe rozwinięte rasy, zamieszkujące ten świat. Strażnicy przeszukiwali ich bagaże, zaglądali do ich drewnianych wózków. Nie było wątpliwości co do przeznaczenia owych posterunków - był to punkt kontrolny przybywających do miasta. Za trzema budynkami, drewniany most prowadził do jednej z dzielnic Evanalain.
- Zostanę na trochę w mieście, więc mogę zaprowadzić was dla dzielnicy przeznaczonej dla odwiedzających. Za pewne zechcecie coś zjeść, odpocząć i... kupić nowe odzienie.
Generał skinieniem głowy przytaknął elfowi, a jego podziwiający wzrok przechodził po kolejnych budynkach, napawając się pięknem tego lśniącego miasta wewnątrz konaru drzewa.

Elf poprowadził swoich klientów przez most liniowy, prowadzący do wielkiej drewnianej platformy, na której wznosiły się liczne zabudowania. Była to dzielnica gościnna. Nieskończonych przywitały nowe światła, szyldy i stragany wzniesione na podłożu. Przechodnie co chwilę obracali się na Nieskończonych, a ich zdumione spojrzenia przebiegały po ich zniszczonych ubraniach. Eainiel wskazał podróżnikom karczmę, którą gorąco polecał i obiecał zniżkę powołując się na swoje imię, po czym serdecznie pożegnał się ze skrzydlatymi i odszedł w swoim kierunku.

Karczma, nosząca nazwę "Rudy Ork" była skromnym, lecz komfortowym lokalem. Wewnątrz siedziało tylko kilka Ludzi zajętych swoimi kuflami. Generał Thornhead zapłacił za pokoje, dał każdemu kluczyk i zaproponował wspólny posiłek, po którym Nieskończeni mieli załatwić w mieście najpotrzebniejsze sprawunki.

 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline  
Stary 19-12-2010, 18:05   #114
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Urizjel dyszał ciężko. Cieszył się, że generał nie posłuchał maga pieczęci. Nie wolno zmuszać upadłych do życia. Coś takiego jest okrutne. Taki byt to katorga, z resztą nawet sam Elvyn prosił o śmierć tuż przed zmianą. Warknął chwytając szeroko miecz, wzniósł go w górę i wbił w ziemię.
-Precz!- warknął starając się nie upaść na kolana
-Precz mówię!- wrzasnął groźnie jakby się kłócił ze swoim mieczem, po chwili jednak się uspokoił, staną na prostych nogach wyprostował się
-Milcz- powiedział już spokojnie, a miecz wtedy się skruszył, kawałki powpadały w ziemię, a z okruchów pozostała sama no-dachi. Podszedł, wziął ją i włożył do pochwy. Walka skończona.
Podszedł do Elvyna. Ułożył jego ciało na plecach i skrzyżował dłonie na piersi, zamknął mu oczy i rozmasował twarz by nabrała ludzkiego, spokojnego wyrazu.
-Spoczywaj w pokoju bracie, niech Mars przyjmie cię do siebie, przepraszam, że to tak się skończyło.
Wyszeptał i wzniósł ręce do góry. Ziemia pod upadłym kapłanem zadrżała i powoli zaczął się on zapadać w niej. Stał tak jeszcze długi czas po tym jak ciało zniknęło. Nie chciał by jakieś zwierze go wykopało i zjadło. Na koniec jeszcze postarał się otoczyć ciało kapłana kamienną trumną, choć tu już nie był pewny efektu.

Jeszcze przed tym jak wypłynęli Urizjel się umył, zerwał z siebie resztki ubrania, zdrapał to co pozostało w włosów. Był poparzony niemal na całym ciele, będą potworne pęcherze, dobrze, że płomienie nie objęły aż tak bardzo dłoni. Palce by je zniosły znacznie gorzej. Blackhearth miał poparzone nawet powieki! Skoro nie ma już kapłana będzie musiał znaleźć jakiegoś lekarza na miejscu. Jeśli będzie mógł się ruszać, bo podejrzewa, że do tego czasu pęcherze napęcznieją i część popęka. Będzie boleć. Potencjalnie wda się zakażenie. Tak, bez opieki medycznej będzie bezużyteczny podczas kolejnej walki. Przed odpłynięciem przeszedł się jeszcze i pozbierał oręż wężoludzi. Na pewno da się to sprzedać. A teraz będzie potrzeba pieniędzy. Nie wiadomo ile sobie policzą za wyleczenie go. Ten różowy pewnie ma swoje pieniądze i cała reszta też, ale jeśli nie to trzeba będzie się z nimi podzielić łupem. Tak będzie uczciwie. Związał całość skórzanym pasem, jedynym elementem ubrania które przetrwało w niezgorszym stanie.
Wsiadł na łódź przepraszając, że musieli na niego czekać...





Płynął milcząco gdy
- Urizjelu. - Yue Springwater miał nadzieję, że dobrze zapamiętał imię Nieskończonego.- Byłeś pokutnikiem? - zapytał.- Wyczuć można było moce Upadłego, podczas Uwolnienia.
Urizjel uśmiechnął się
-Ja jestem pokutnikiem i będę pokutował do końca życia
- Tak myślałem. Mógłbyś opowiedzieć mi o sobie? Nie wiem wiele o Pokutnikach. Chciałbym się dowiedzieć, jeżeli to nie jest problemem...
-Nie, nie ma problemu. Pokutnikami zostają ci którzy popełnili potworne zbrodnie i szczerze żałują. Właściwie to nie jest nasza decyzja. My po prostu żałujemy i staramy się spłacić dług, ale to co czyni nas pokutnikami od bitewnej strony to duchy opiekuńcze które nam towarzyszą. Pridon Flamehowk, wielki strażnik światyni który mnie trenował mawiał, że duchy z jakiegoś powodu lgnął do tych co prawie upadli ale się powstrzymali, w ostatniej chwili znaleźli w sobie siłę by tego uniknąć. Ja się łapię pod tę definicję. Nawet bardzo. Jestem półupadłym, nie pytaj czemu. Może kiedyś ci powiem.
- Rozumiem. Czemu, skoro nie jesteś Upadłym, Twoje Uwolnienie... - chwile się zatrzymał. Znał odpowiedź. Jednak chciał sie upewnić. - Czemu one jest Upadłe?
-Ono trzyma mnie w upadku. Gdyby nie mój Gniew już dawno bym się oddalił od tej granicy po której stąpam, a w którą się rzucam podczas uwolnienia.
- A jednak nie przestajesz go używać? - było to bardziej pytanie
Urizjel uśmiechnął się smutno i spuścił wzrok
-Większość oręży duszy milczy, niewiele się odzywają jeśli w ogóle. Są ciche, dają żyć szermierzom swoim życiem. Gniew taki nie jest. On jest bardzo realnym bytem. Często z nim rozmawiam, choć to bardziej kolejne wojny, zalewa mnie swoimi emocjami, swoją złością. Przez to wybucham i wpadam w szał z byle powodu. Jakiś czas temu, jeszcze w Minas’Drill jakieś kobiety na mnie spojrzały, tak po prostu. Gniew to wykorzystał, użył jako katalizatora. Wmówił mi, że się ze mnie śmiały, że pogardzały mną za mój upadek. Całą noc zajęło mi przejęcie pełnej kontroli nad sobą. Nie zawsze jestem w stanie. To nie zawsze jest moja decyzja, nie zawsze jestem poczytalny. Gniew potrafi przejąć nade mną kontrolę. Gdyby nie ta pieczęć- mówiąc to wskazał na pentakl ojca wyrżnięty na piersi-sytuacja byłaby odwrotna, to on byłby panem, a mi czasami udawałoby się przejąć kontrolę. Ale to jednak mój miecz. Jestem żołnierzem, nie mogę się nad sobą rozczulać. Podczas tej walki to byłą moja decyzja, że uwolniłem mój miecz. Nieskończony który właśnie upadły jest potwornie potężnym przeciwnikiem, potrzebowałem siły.
Yue zrobił oczy.
- Czyli...Twój znak na piersi...Pozwala Ci kontrolować Uwolnienie? - Zdawał się być zdziwiony - Umiesz zrobić taki?
-Po kolei. Tak, on mi pozwala kontrolować uwolnienie, ale nie tylko. Mówiłem, gdyby nie on rozmawiałbyś teraz z moim mieczem, który pewnie chciałby z wami wszystkimi walczyć. Rzadko to ja bym kontrolował to ciało. Podczas uwolnienia i tak zwykle tracę kontrolę, ale dzięki niemu, tak jak pół godziny temu, to ja byłem panem. Nie wierzę bym był do czegoś takiego zdolny bez niego. I tak, potrafiłbym zrobić taką pieczęć, jak wiele innych. Jednak nie byłbym w stanie nadać mu takiej mocy. Ten pentakl został wyrżnięty głęboko w moim ciele poświęconym srebrnym rytualnym sztyletem przez samego Wielkiego Strażnika podczas długiej ceremonii i przy pomocy wielu magów którzy nasączyli go mocą. Mój byłby znacznie słabszy i znacznie mniej trwały.
Urizjel spojrzał w dół i przejechał palcem wzdłuż linii pieczęci.
-Cholera!- zaklął pod nosem i sięgnął do torby
- Co się stało? - zapytał mag pieczęci
-Ognień, uszkodził pentakl- głos Urizjela był cichy, ale zdawał się skrywać rosnącą panikę. Wyciągnął niewielki nóż i osełkę, Zaczął ostrzyć koniec niewielkiej klingi
- Pomóc Ci w tym jakoś? - Pieczęć. To było to, czego potrzebował. Patrzył na klingę. Patrzył na pierś.
- Może...chcesz jakieś spodnie? - spytał, gdy ogarnął sytuację.
-Jeśli potrafisz wyrżnąć w ciele pentakl ojca takim nożem i nasączyć go magią to byłbym Twoim dłużnikiem. Choć w zasadzie wystarczy uzupełnić, by jego moc nie wyciekała. Cholera, pieprzone pęcherze...
Wziął od niego sztylet. Gdy go dotknął, aż się wzdrygnął. Miał on magiczną moc. Wyczuwał ją teraz w każdym zakątku ciała. Nie czekając dłużej dotknął piersi Pokutnika i zaczął kreślić pentagram.
-Nie, te typu znaków ochronnych nie powinny się przeplatać- przerwał Urizjel gdy zorientował się, że Yue chce postawić coś nowego, odwrócił się tyłem do niego.
Mag pieczęci zauważył na lewej łopatce Krąg Kleopatry, kolejny potężny symbol ochronny.
-Wykorzystaj prawą. I tnij głęboko.
Yue zaczął. Widział, że sprawiało mu to ból, dlatego starał się zrobić to szybko. Gdy dokończył ostatnią linię, przystawił rękę do znaku. Zginając palce kreślił pieczęć. Nie machał ręką jak zawsze, tylko samą dłonią a raczej palcami wykreślił całą pieczęć. Była to wyższa forma pieczętowania. Wyszeptał zaklęcie. W łopatkę uderzyła runiczna pieczęć. Wyglądało to tak, jakby dostała się pod skórę, jak tatuaż.
- To powinno Ci pomóc w kontroli- Ile tego masz w sumie? - spytał
-Licząc tylko te najpotężniejsze czy pomniejsze też?
-Wszystkie - odparł
-Piętnaście
odpowiedział Urizjel, ale nie zaprezentował ich bo Yue pracował, choć jeśli spojrzał to na samych plecach posiadał ten Krąg Kleopatry, na krzyżu Pentagram Agryppy, poza tym dwa pentagramy na bokach i kilka których nie poznawał
- ILE?! - był to prawie krzyk. - Linia Astralna Nieskończonych wytrzymuje do czterech pieczęci. Strażnicy mogą mieć sześć, Upadli siedem do ośmiu. Nie ma wzmianki o nikim, kto miałby na sobie więcej niż dziesięć pieczęci. Za co...odpokutujesz? Zabiłeś najwyższą kapłankę? - w jego głosie był strach.
-To nie są zwykłe pieczęcie. Nie są przesiąknięte magią jak te które tworzysz na czas walki. Pentagram ma moc ochronną, choć nie ma w sobie krztyny magii. Pentagram wysypany solą morską potrafi oddzielić cię od najpotężniejszych demonów, bądź je uwięzić, a można go namalować bez żadnych przygotowań magicznych. Wystarczy to zrobić wyjątkowo dokładnie. Dla tego mogę znieść ich więcej. Na prawdę magiczny jest tylko pentakl ojca.
Odwrócił się by na niego spojrzeć
-I nie. Choć sądzę, że to nie byłoby wcale dużo gorsze.
- Tu nie chodzi tylko pieczęci. Tu chodzi o wszystkie symbole, pieczęci i inne wspomagacze czy zapobiegacze jakie masz na sobie. Piętnaście...plus to, co jeszcze mogłeś mieć. Nie wiem co zrobiłeś. Ale dostałeś moc. Moc, o jakiej nie ma żadnej wzmianki w żadnej legendzie czy opowieści. Korzystaj z niej właściwie. - przekazał mu sztylet
-Dziękuję- powiedział, ale jeszcze nie wziął ostrza, odwrócił się tylko przodem i wskazał pentakl ojca
-Mógłbyś jeszcze go uzupełnić?- pokazał palcem kilka miejsc które się zwęgliły przez co symbol zatracił pierwotny kształt- Tylko tu musisz ciąć na prawdę głęboko, aż do żeber.
- Tak, mogę. - powiedział i wbił sztylet tak, aż napotkał opór. - Dokończył miejsca, które zostały zwęglone - Jeszcze jakieś?
-I nie wiem, nie znam się na żadnej magii.- zaczął gdy Yue ciął udając, że to wcale nie boli, choć głos mu nieco drżał- Jeden z duchów które mi towarzyszą jest elementalistą, gdy mnie błogosławi zyskuję część jego wiedzy i mocy, ale teraz już nic z tego nie pamiętam. Może mieć to związek z tym, że prawie upadłem. Ciało było temu najbliższe, moje skrzydła kiedyś były brązowe jak żyzna ziemia- uśmiechnął się do swoich wspomnień- a teraz mają kolor skrzepłej krwi. Z resztą chyba widziałeś. Upadli cechują się niezwykłą odpornością. Braki w emocjach nadrabia ciało. Może mieć to z tym związek.
Gdy mag pieczęci skończył z pentaklem odebrał sztylet i podziękował. Na prawdę był mu wdzięczny, samemu coś takiego wycinać jest ciężko.
-Dziękuję, ten był najważniejszy, z resztą sobie poradzę.
- Jeszcze jedno. - płynęli, więc tylko wystawił rękę za burtę, a drugą wycelował w genitalia Pokutnika. Po chwili w jego pasie zaczął przeplatać się pas, który stał się niebieski, a potem ciemno granatowy.
- Lodowe majtki. Nie są zimne. Więc się nie obawiaj. Nie roztopią się, ale uważaj, by ich nie zbić. Chociaż kruche też nie są. Na wzór cegły. - wręczył mu sztylet po skończonych kręgach
-Ło co to jest?- Gdy Urizjel zrozumiał co Yue zrobił po prostu walną dłonią w twarz i zaczął się śmiać
-Stokrotne dzięki, serio- uśmiechnął się do Yego
-Cholernie przydatna sztuczka, ale czy ty nie jesteś magiem pieczęci? To chyba była sztuczka elementalistów
- To są majtki z lodu. Chyba nie chcesz paradować na golasa przez cały czas? - powiedział- Jestem magiem pieczęci. - złapał za naszyjnik i pokazał mu. - Jako mag Kasty Wody potrafię kontrolować wodę. Jako syn Władcy Kasty Wody, mam zwiększoną tą umiejętność parokrotnie. Dodatkowo nie wiem czemu, ale umiem kontrolować lód. Szczerze, to dużo lepiej idzie mi z lodem, niż z wodą. A to - Wskazał na medalion - To jest prezent od ojca na dzień ukończenia Akademii. Mogę pieczętować lód. Ten który stworzę. I robić z nim dosłownie, co zapragnę. Przydatne. Jednak fizyki nie oszukam. Nie mogę zrobić gibkiego lodu czy gorącego.
-Rozumiem, ale przecież nie są zimne, nie odmrażają mi przyrodzenia, więc chyba w jakiś sposób oszukałeś fizykę
- To jest mała sztuczka. Im więcej wody, tym grubszy lód. Tak jak powiedziałem, mogę pieczętować lód. Mają na sobie barierę ochronną. Dopóki jej nie zbijesz, nie będziesz odczuwał zimna. Odgradzają Twoje ciało od lodu. A że bariera jest niewidzialna, to jej nikt nie widzi.
-Dziękuję, uratowałeś moją godność, w zasadzie nieco pieluchopodobne, ale po stokroć lepsze niż nie mieć ich. Chwila- Urizjel zrobił minę jakby o czymś myślał, właśnie do niego coś dotarło, wskazał na Yuego palce- Jesteś synem Mizoira?!
- Jestem. Spodni nie mogłem zrobić, bo nie mógłbyś ruszać nogami. To wszystko na co mnie stać. Na nic lepszego nie wpadłem.
Druga część zdania chyba nie dotarła do pokutnika, zrobił minę z serii "teatralny strach i oszołomienie"
-To przypadkiem nie powinienem się do Ciebie zwracać per "wasza królewska wysokość"?
- Nie jestem królewską mością. Jednym z wyższych arystokratów. Nie jest to jednak fajne, uwierz mi. Cała rodzina, będzie walczyć o posadę ojca, gdy ten zaniemoże. Mój brat także odwrócił się od rodziny, porzucając ją w zamian za trening. Dużo wycierpiałem przez to, że jestem synem Mizoira. Akademia...była ciężka. - westchnął. - Po prostu Yue. Wystarczy.
-Rozumiem. Cóż, nie zazdroszczę. Nigdy nie chciałem należeć do wyższych klas. Zbyt skomplikowane. Życie wojownika jest proste, ciężkie ale proste. A duchy które chcą mi pomagać wystarczą mi za wszelkie zaszczyty. Takie życie mi wystarczy
- Taaa...niestety nie ma sie na to wpływu. - powiedział i usiadł obok niego. - Zastanawiam się czemu akurat kapłan stał się Upadłym...
-Słabo nawiązuję znajomości i nie mam zwyczaju obserwować relacji innych ludzi, ale Elvyn zdawał się bardzo przyjaźnić z Roderickiem. Patrzenie na śmierć przyjaciela...- głos Urizjela ścierpł. Mówił z trudem, jakby mówił czymś o czym nie chce mówić-...gdy umiera w boju twój przyjaciel część ciebie umiera razem z nim by się już nigdy nie odrodzić, towarzyszy temu rozpacza, gniew... to może popchnąć w upadek...
- Ale transformacja nastąpiła szybko. Za szybko. Coś mi tutaj nie pasuje.
-Nie wiem, nie byłem jeszcze świadkiem upadku. Znam towarzyszące uczucia, ale to tyle.
- Taa.... Jak znalazłeś się w drużynie? - spytał
-Zaproponowano mi. Wielki Strażnik Świątyni Pridon Flamehowk powiedział, że mam szansę wziąć udział w czymś ważnym dla Minas'Drill. To wielki zaszczyt i dowód wiary we mnie biorąc pod uwagę, że ledwo co ukończyłem szkolenie. Nie jestem weteranem, radzę sobie z mieczem, ale wciąż popełniam w walce kretyńskie błędy. Uznałem to za szansę. Mogłem zrobić coś dobrego. Uczynić pierwszy krok ku odkupieniu. Zgodziłem się bez wahania. Jeśli zginę podczas tej misji przynajmniej zginę walcząc po stronie światła.
A Ty czemu tu jesteś? Bez urazy, ale Twój ojciec nie ma nic przeciwko temu, że tu jesteś?
- Nic nie szkodzi. To on mnie tu wysłał. Jako delegat z Kasty Wody. Mój brat jest na ważnej misji, a siostra ma dużo pracy. Nie było kogo. Mam was pilnować. W sensie by nikomu nic się nie stało...I zawiodłem podwójnie. - dodał ciszej
-Heh, jeśli tak na to spojrzeć to po stokroć zawiodłeś, bo w poprzedniej bitwie zginęło nas znacznie więcej. Szło nas chyba z 50ciu, teraz jest zdziebko mniej. To jest wojna, wszyscy jesteśmy żołnierzami i doskonale wiemy, że możemy zginąć. Co prawda ani Roderick trafiony w plecy, ani Elvyn nie mieli pięknej śmierci, ale bywają gorsze. Jak na przykład zostać zeżarty żywcem przez robaka z Czarnych Bagien i trwić się w jego wnętrznościach, a na koniec wydostać się drugim końcem. Śmierć nie jest piękna, niemal nigdy. Na coś takiego trzeba bardzo zasłużyć. Wszyscy staramy się chronić resztę, ale nie zawsze dajemy radę. Taki nasz zasrany żywot.
- Dokładnie. Podoba mi się Twoje podejście. Powinieneś porozmawiać z moją siostrą. Jest najwyższą kapłanką w świątyni, której nazwy nie pamiętam. Może ona mogłaby Cię pobłogosławić, lub pomóc jakoś. Nie znam się na tym za dobrze. Ale na moje oko radzisz sobie. Mieć Upadłego w sobie ale potrafić nad nim zapanować. Jesteś kimś.
- To nie duchy. To sam Ty. Co najwyżej mogą Ci podpowiedzieć. Ale to Ty sam musisz to przezwyciężyć. - spojrzał przed siebie
- Dopływamy do miasta.
-Akurat w tym temacie ja jestem specjalistą- Urizjel uśmiechną się po swojemu, smutno- I wierz mi, że ich pomoc wykracza daleko ponad podpowiedź. I masz rację, dokończymy rozmowę później





Miał rację w mieście pęcherze miał już napuchnięte. Pełne płynów. Znajdowały się niemal na cały ciele. Nawet na powiece. Ten od razu sam nakłuł nożem, nie chciał tracić wzroku.
Nie podziwiał miasta, był zbyt obolały na to.
Gdy Thornhead zaproponował posiłek odpowiedział
-Z całym szacunkiem generale, ale ja najpierw znajdę medyka. Nie jestem w dobrym stanie, a otwarte rany i pęcherze z cieknącym osoczem też nie poprawią reszcie apetytu.
Ukłonił się w geście pożegnania i ruszył na miasto szukać lekarza, wziął tylko kawałek sera, kiełbasę i ćwiartkę chleba, bo był głodny. Jadł po drodze.
Elfy go unikały, robiły przejście gdy szedł. Nie chciały się zbliżać do kogoś kto w tak rażący sposób obraża ich poczucie piękna i estetyki. Prawda, wyglądał okropnie. Wiele pęcherzy popękało i teraz sączyła się z nich krew z osoczem wysychając i tworząc paskudne zacieki. Nie posiadał na ciele żadnych włosów, w wielu miejscach był opuchnięty. Tak, teraz robił za brzydala. Jeszcze niósł ten stos broni przerzucony przez bark. Nie poprawiało to efektu.
Po jakimś czasie szukania w końcu kupił silny eliksir leczniczy. Natychmiast go wypił i poczuł ognień rozchodzący się po ciele. Jak po co silniejszych trunkach. Po całym ciele rozeszło się nieprzyjemne mrowienie. Po chwili pęcherze zaczęły schnąć i odpadać na ulicę. Po kilku minutach czuł się wspaniale. Wciąż nie posiadał włosów i wciąż był nagi, ale teraz właśnie tym czas się zająć.

Zdobyczny oręż udało mu się sprzedać za 50 neveronów, eliksir kosztował go 35, czyli ma teraz... Sto... pięć neveronów. Tak, zgadza się, 105. Poszedł i kupił sobie koszulę i spodnie. Nic więcej nie potrzebował. Zostało mu 85. Postanowił nie oszczędzać. Już tego zdążył pożałować. Kupił drugi eliksir leczenia. Teraz 50.
Gdy wracał miał w sakiewce 10 neveronów, ale dokupił jeszcze eliksir bitewny.
Wrócił do karczmy.


* * *

-Wycofujemy się!- Wrzasnął Davel. Mieli przewagę. Mogli ich z łatwością znaleźć, upadli ich nie. Zaatakują drugi raz z zaskoczenia. Zabiją ich tak samo jak tą dwójkę. Bez problemu, bez strat.
Urizjel odwrócił się i zobaczył, sinoskrzydłego upadłego siedzącego na drzewie. W ręce miał długą włócznię
-Pożałujecie tego co zrobiliście...
-Są tutaj!- wrzasną Blackhearth odskakując w tył. Nie spodziewał się, że upadli będą tak szybcy. Ale to jest włócznia! beznadziejna w bezpośrednim starciu, jedynie w pierwszym momencie, Urizjel błyskawicznie doskoczył do upadłem jednak jeszcze nim zdążył ciąć sam oberwał drzewcem. Jakim cudem on ma taką siłę? Upadły zakręcił bronią nad głową i zdzielił go w twarz ostrzem zostawiając głęboką szramę na policzku.

-Są tutaj!- do grupy dotarł okrzyk Urizjela
-Wracamy po niego- wydał polecenie Davel i wszyscy się zatrzymali.
-E-e-e-e, przykro mi ale nie- odezwał się głos na drzewie, siedział tam kolejny upadły o skrzydłach w kolorze purpury- Ja jestem waszym przeciwnikiem Leberris chce się zabawić z waszym kolegą. Byłoby niegrzecznie mu przeszkadzać.
-Kaguriel zostaniesz ze mną, reszta niech leci do Blackheartha- wrzasnął szermierz i rzucił się do ataku

Jeszcze-nie-szary-strażnik był przerażony. Ten upadły walczył z niesłychaną wprawą, jakby od niechcenia, jakby się z nim bawił, a przyszły szary strażnik z ledwością unikał ataków. To nie tak miało wyglądać. Mieli ich zabić nim się spostrzegą co i jak, nie wdawać się w bezpośrednią walkę. Jak oni wydostali się z jaskini? Przecież Bastion ma tylko jedno wyjście które cały czas mieli na widoku? Cholera, kiedy oni przyjdą? Potrzebuje ich pomocy. Nie jest w stanie pokonać tego upadłego samemu.
-Przyznaję, bardzo pomysłowo zaczęliście- zagadał zimnym tonem, jakby pił herbatę, a nie walczył- nie mieliśmy czasu nic przemyśleć, trzeba było od razu działać, lub opuścić kryjówkę, a nie chcieliśmy tego robić. Dobrze wykorzystaliście elementy terenu i zdolności po szczególnych członków. Który z was to wymyślił?- Urizjel nie odpowiedział tylko spróbował zaatakować wypatrzywszy lukę w obronie. Kopnął upadłego w splot słoneczny, po czym machnął skrzydłami i zaatakował od góry. Upadły zablokował uderzenie przedramieniem, wykrzywił się gdy ostrze wbiło mu się w kość. Znów zakręcił włócznią nad głową zdzielając Urizjela w twarz.
-Co tak ostro?- zajęczał krytycznie obserwując ranę- Myślałem, że się tu dobrze bawimy a ty z takimi butami, tak się nie robi. No no no...

Sarhi posłała swoją marionetkę do boju, wielki stalowy wąż poleciał z wielką szybkością w upadłego walczącego z Urizjelem. W locie z węża wysunęły się ostrza i zaczął on wirować. Blackhearth zobaczył to i odskoczył w tył. Leberris obejrzał się i zobaczył pędzącą chmurę stali. Machnął skrzydłami wznosząc się w górę.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 19-12-2010 o 21:48.
Arvelus jest offline  
Stary 21-12-2010, 23:00   #115
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Kolejny dzień w szkole. Szedł po ulicy ze swoim plecakiem. Z rękoma w kieszeniach wpatrywał się głupio w podłoże. Dziś sprawdzian zaliczający Historię Świata. Był to przedmiot, z którego czuł się najmocniejszy. Oczywiście nie był najlepszy w klasie, ale z tym radził sobie lepiej niż z innymi. Musiał uzyskać dobry wynik. "Dzięki Historii Świata, można wiele wydedukować o przeciwniku" - mawiał jego nauczyciel. Nie miał jak się do tego stosować, nie miał okazji. Wierzył mu, że tak jest. Jeszcze tylko kilka kroków...schody...pchnięcie drzwi. ZWYCIĘSTWO! Znalazł się w szkole. Na dworze słońce parzyło w plecy, temperatura utrzymywała się na wysokim poziomie. Sam Yue przyszedł do szkoły w krótkich spodniach i bluzie z rodowym znakiem Springwaterów.
Na korytarzu było gwarno. Każdy albo szukał podręczników, albo się gdzieś spieszył. Odrabiał zaległości lub przygotowywał się do następnej lekcji. Zrobił parę kroków i zobaczył w oddali idącą Agnes. Miała opuszczoną głowę i szła dość szybko.
- Hej Agnes. - powiedział i podniósł rękę by jej pomachać, lecz otrzymał jedynie pyrknięcie z barku. Zauważył, że dziewczyna albo płakała, albo była po płaczu. Nie czekając dłużej ruszył za nią.
- Ej ej, co jest? - spytał doganiając ją. Jej kręcone włosy zasłaniały połowę twarzy.
- Nic! Idź ode mnie. - odparła. Teraz nie miał wątpliwości - była po płaczu.
- Możesz mi powiedzieć co się stało? - nie miał pojęcia, co się jej stało. Nigdy nie widział jej w podobnym stanie. Zawsze była żywa i władcza. Tak jakby widział w ogóle inną kobietę.
Na te słowa stanęła i odwróciła się.
- Ty powinieneś wiedzieć najlepiej, co się stało. - zakręciła na pięcie i ponownie ruszyła. Skręciła za rogiem. Yue ruszył za nią.
- Ej ej. Nie mam pojęcia, naprawdę. Mogłabyś mi powiedzieć? - szedł za nią. - Ponieść Ci Torbę? - próbował ją podejść.
- Nie masz pojęcia? Chodzi o to, że jesteś kretynem! - Otworzyła drzwi do klasy. Było w niej zaledwie część uczniów. Reszta jeszcze nie doszła. Agnes siedziała obok Yuego, ze względu na to, że byli razem w parach do ćwiczeń.
- O dzięki. A może jakieś wyjaśnienie? - usiadł obok niej. Ta położyła torbę na ławkę.
- Przypomnij sobie wczorajszy dzień... - jej głos, zaczął się łamać.
Yue zamyślił się. Wstał. Zjadł. Poszedł do szkoły. Wrócił. Przebrał się. Zjadł. Poszedł do... Już wiedział o co chodzi.
- Czy Ty nie jesteś przyp...
- Zamknij się! Widziałam, jak łazisz z tą Hope! Czemu po mnie nie przyszedłeś? - spytała. Teraz miała oczy okrągłe, jak monety, a w nich pojawiły się łzy.
- Mnie znasz od zawsze, a ją nie. Poza tym to ja Ci ratuję dupsko na każdym sprawdzianie, a nie ona. Nie zauważyłeś mnie wczoraj. Przez cały dzień byłam za Tobą. To jak się w siebie wpatrujecie. - zacisnęła pięść i uderzyła go w brzuch
- Kretyn!
Uderzyła ponownie
- Idiota!
To i więcej ciosów poleciało.
- Hej hej uspokój się naprawdę...My przecież nic... - złapał ją za ręce. Na jego rękę skapnęło kilka łez.
- Ty jesteś ślepy. Ona kręci się z Bastianem i innymi. Leci na niego, tak jak wszystkie inne. Nie chodzi o to, że się spotkaliście. Tylko o to, że mnie nigdzie nie zabierasz. Jak już po mnie przychodzisz to idziesz też po Tatilena i Mirilię. Nigdy nie poszliśmy sami...A ją to jeszcze zabrałeś na jedzenie... - wyrwała ręce i włożyła w nie głowę.
- Ale to tylko bar... - powiedział cicho
- NO I CO Z TEGO? A mnie zabrałeś do niego? - powiedziała głośniej. Zaczęła się trząść.
- Naprawdę...nie wiedziałem, że aż tak Ci na tym zależy. - jego głos był ledwo słyszalny.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, co teraz zachodzi. Dotarło do niego to dopiero później.
- Zapłaciłeś za jej zakupy... - to było jak oskarżenie w sądzie.
- Więc teraz ona będzie Ci pomagać na sprawdzianach. Nie będę Twoim wołem. - powiedziała już spokojniej. Wyciągnęła z torby chusteczkę i wytarła oczy, wysmarkała nos.
- Ej. Przypominam, kto oszukiwał na sprawdzianie z pieczęci. Gdyby nie ja...
- To było raz! I to dawno temu. A ja Ci pomagam na KAŻDYM. - wstała i podeszła do kosza wyrzucić chusteczkę. Wróciła na miejsce. Yue wyjął z torby butelkę wody. Wylał trochę na ławkę.
- Co Ty robisz? - zapytała.
Woda zaczęła się formować w jakiś kształt. Po chwili powstał ładny koto-podobny zwierz. Była to Puma Pustynna. Zaczęła się utwardzać. Był to lód.
- Nie. - powiedziała po cichu.
- Tak. - odpowiedział od razu po niej.
Otworzył oczy i wziął do ręki mała figurkę.
- To dla Ciebie. Wiem, że nie odmówisz, bo to Twój ulubiony zwierzak. Zawsze chciałaś takiego mieć. I w tym dniu obiecuję, że złapię Ci taką.
Wzięła figurkę do ręki i obejrzała. Następnie na jej ustach pojawił się przez chwilę uśmiech. Tak szybko jak się pojawił zniknął. Schowała figurkę do plecaka.
- I tak się gniewam. To za mało. - powiedziała i odwróciła się tyłem.
- To...może...pójdziemy na źródła dziś? - spytał z nadzieją.
Chwila ciszy. Odwróciła tylko głowę.
- Ale Ty stawiasz. - powiedziała.
- Niech będzie... - odparł cicho.
Odwróciła się normalnie.
- No dobra, skoro tak bardzo nalegasz to mogę iść. - powiedziała już normalnym głosem.


***

Zbliżali się do miasta elfów. Urizjel wydawał się być dość opanowanym jak na Pokutnika. Dowiedział się wielu ciekawych rzeczy. Szczególną uwagę przykuło zdanie o pieczęciach na ciele i symbolach ochronnych. Zapamiętał wszystkie jakie zobaczył. Znał większość z nich. Stosowało się je tylko na Pokutnikach. Nikt nie próbował używać ich na normalnych Nieskończonych.
Przy wysiadaniu oddał Szajelowi jego roślinkę. Po wyjściu na pomost zdarzyła się rzecz, która miała miejsce po raz pierwszy.
Cześć Przyjacielu. Jak tam podróż? - usłyszał w głowie. Był to...jego głos.
Yue zatoczył się na pomoście ale szybko złapał równowagę. Złapał się ręką za głowę.
JAK!? CO TY TU...JAK ... - pierwsze myśli, które go ogarnęły.
Tak skończysz. Jak on. Jak kapłan....HAHAHAHAHA. Śmiech, który rozszedł się w jego głowie był najbardziej przerażającym, jaki słyszał. Jego serce zaczęło bić szybciej. Wiedział, że energia, która skumulowała się przez te wszystkie lata, będzie musiała w końcu znaleźć ujście. Są dwa wyjścia. Pierwsze odpadało. Do drugiego musiał się przygotować.
Przez większość drogi, idąc za generałem, nie kontaktował. Cały czas rozmyślał. Wszedł do karczmy jako drugi, za generałem. Wyglądała na małą, skromną. Gdy dostał klucz, poszedł do swojego pokoju. Musiał go dokładnie obejrzeć. Wszedł po schodach i zobaczył szereg pokoi. Jego był na samym końcu. I dobrze. Podszedł do drzwi. Widniał na nich numer "6". Kluczyki otworzyły zamek w drzwiach. Pchnął drzwi.
Jego oczom ukazało się łóżko podwójne, krzesło, stolik, okno. Okno nie bardzo mu pasowało, ale nie miał wyjścia. Potrzebował wody. Dużo wody. Ale teraz był zbyt głodny, by o tym myśleć. Zostawił w środku plecak. Wziął tylko pieniądze. Wyszedł z pokoju i zamknął drzwi. Gdy schodził, większość już jadła. Dosiadł się do wolnego miejsca i zamówił baraninę. Jego ulubioną potrawę. Przy stole starał się nie zabierać głosu.
Po zjedzonym posiłku, Yue poczekał aż wszyscy się rozejdą. Został tylko on z Generałem.
- Wyczułem nagły przypływ mocy. Czy Pan uwolnił...drugą fazę? Energia była zbyt silna. Nikt inny nie posiada takiej mocy. - Zaczął rozmowę wycierając usta serwetką.
- Tak młodzieńcze. Pokazałem twoim przyjaciołom jak wygląda w pełni dojrzała Broń Duszy. Moja nie jest aż tak imponująca, ale nadal robi wrażenie nawet na mnie samym.
Chłopak westchnął. Sam nie wiedział...jak zacząć rozmowę. Wstydził się tego. A może i bał.
- Mam pytanie...- powiedział cicho
- Myślę...że Generał słyszał o wydarzeniu...w Akademii...90 lat temu. Głośno było o tym. Ojciec też...był... - jąkał się tak, że nie można było zrozumieć o co mu chodzi. Złapał powietrze i spojrzał Nieskończonemu w oczy. - Czy Generał wie, jakie mam uwolnienie?
- Nie, i nie zamierzam w to wnikać.- powiedział zimno. Jeśli jest w nim coś, co zagraża naszym życiom, dla twojego dobra lepiej byłoby je ukrywać, do czasu aż uzyskasz nad nim pełną kontrolę. Wielu Nieskończonych pożegnało się z własnym życiem, lub zabili swoich najbliższych przez brak dyscypliny. Ja tego nie zamierzam tolerować.
- Rozumiem. - podniósł się z miejsca. - Czy Generał w takim wypadku wie, gdzie może znajdować się sklep z magicznymi artykułami?
- Wiem tyle samo, co ty chłopcze. Gdybyś nie zauważył, również jestem w tym mieście po raz pierwszy. - odparł.
Napad wężoludzi i starcie z Upadłym, oraz wypadek Shakti wyraźnie odznaczały się na nastroju generała.
- Proszę się na mnie nie wyżywać, Generale. Jeśli ja nie wystarczam, było poprosić ojca o pomoc w misji. Jestem tydzień po ukończeniu Akademii. Miłej nocy. - powiedział i wyszedł z karczmy.
Mężczyzna powiedział coś o niedostatkach w inteligencji maga, po czym udał się do swojego pokoju.

Po wyjściu z karczmy Yue wyciągnął runę z kieszeni. Zamknął oczy i skoncentrował się. Tchnął w nią część swojej energii, by ta zadziałała. Po chwili runy zaświeciły kolorem.
- Ojcze. Słyszysz mnie? - Przemówił do kamienia.
Ruszył przed siebie trzymając kamień przed twarzą. Nagle jego powierzchnia stała się cieplejsza, co oznaczało obecność drugiej energii.
- Yue? Yue, to ty? Dlaczego nie odpowiadałeś na moje wezwania? Yue? - chłopak usłyszał w głowie władczy głos ojca.
Chłopak odetchnął.
- Trochę się działo. Jesteśmy w innym wymiarze. Evanalain. Miasto elfów, jestem tu od kilku godzin. Możliwe, że dlatego nie było słychać wezwań. Albo coś blokowało transmisję. Czy coś się działo w Neverendaarze? - zapytał pierwszy.
- Nic nowego się nie wydarzyło. - Mizoir Springwater odpowiedział szybko. Evanalain... to stolica nowo odkrytego świata - Ecleasii. Jeżeli się nie mylę, to udała się tam delegacja z Minas'Drill, do której sam wyznaczyłem jednego z przedstawicieli. To znane osobistości, jeśli uda ci się ich spotkać, warto nawiązać kontakt. - doradził Yue'mu. Powiedz mi, jak tam trafiliście? W planie nie było żadnych podróży poza przejściem przez wrota do Zakazanego Świata...
- Zostaliśmy zaatakowani. Pochłonięci walką, zostaliśmy wciągnięci w pułapkę. Przerzuciło nas wszystkich w inny wymiar. Wiem...powinienem to wyczuć. Hyldeńska Magia. Prawdopodobnie, skutek przerwania czaru. Albo był gdzieś łącznik, który służył jako pośrednik. Trafiliśmy niedaleko miasta. Przepływając do niego, zostaliśmy zaatakowani. Nie wiem czy słyszałeś, ale jest tutaj Shatki Hari, siostrzenica generała. Została strącona do wody, ale zachowując trzeźwość umysłu - wskoczyłem i wydostałem ją na powietrze. Paladyn jednak umarł na miejscu...był to chyba jakiś uczeń Kapłana. Sam nie odniosłem większych ran. I jeszcze jedno... Kapłan...Upadł na moich oczach... - powiedział już ciszej.
Zatrzymał się w miejscu czekając na to co odpowie ojciec. Cisza długo pozostawała nieprzerwana, aż Yue znów poczuł znajome ciepło.
- Hyldeni... Czyżby mieli coś wspólnego z ostatnimi wydarzeniami...? Powiedz mi synu, kim byli wasi przeciwnicy? Także Hyldeni?
- Oni to przewidzieli. To, że będziemy tam szli. Po Tańczącą Błyskawicę. Najpierw zaatakowali nas Nieskończeni. Możliwe, że płatni zabójcy albo najemnicy. Hylden był tylko jeden. Mag. A ostatnio zaatakowali nas Wężoludzie. Myślisz, Ojcze, że to spisek? - zapytał.
- Jeśli chodzi o Nieskończonych, to owszem, na myśl nasuwa mi się spisek. Ktoś, kto wiedział o wyprawie, a niewielu jest takich osób, maczał w tym palce. Ale wciąż zastanawia mnie kwestia obecności Hyldena. Czy... współpracował z waszymi przeciwnikami?
- Tak mi się wydaje. Widziałem go tylko przez chwilę. Zapomniałem Ci powiedzieć...zostało nas tylko 6 osób. I Generał się chwieje. Nie wiem, czy nie Upadnie. Za dużo przykrych rzeczy go spotkało. Nawet był do mnie nietaktowny. Coś tu nie gra. - powiedział
- To zrozumiałe. Zheng Thornhead jest odpowiedzialnym dowódcą, więc ostatnia sytuacja za pewne bardzo mu ciąży. Zwłaszcza strata tylu żołnierzy i pobyt w niebezpiecznym, nieznanym świecie.. Ale nie ma powodów do obaw. Znam Thornhead'a od bardzo dawna i chociaż zdarzały mu się ciężkie chwile, nigdy się nie poddawał. To doświadczony wojownik. Na wszelki wypadek miej na niego oko. - Mizoir polecił swojemu synowi. Co z pozostałymi członkami drużyny? Zauważyłeś coś, co wydało ci się podejrzane, lub warte odnotowania?
- Tancerz...Szajel. Nazwiska nie pamiętam. Jest dosyć dziwny, gada z kwiatkami i ubiera się jak dziewczyna, ale jest dosyć potężny. Następna jest Shakti, demonolożka, siostrzenica Generała. Wybuchowa. Generała znasz...Jest jeszcze Mistrz Walki...Ale chyba się sobie nie przedstawialiśmy. I ostatni...Pokutnik. On też ma Upadłe Uwolnienie. Widziałem jego ciało. Piętnaście symboli ochronnych. Nazywa się Urizjel. Wiesz czemu odpokutuje? - zapytał.
- Urizjel... Blackhearth. Wybrał go sam Wielki Strażnik Świątyni Marsa. Urizjel to przedstawiciel Kasty Ziemi. Z tego, co wiem, był niegdyś przetrzymywany i torturowany przez grupę Upadłych, którzy niemal wymusili na nim Upadek. Blackhearth został jednak uratowany... przez Mizure i jego towarzyszy.
- Mizure...- powiedział cicho.
- Ojcze. On się odzywa...mówi...że przejmie nade mną kontrolę. Nie mogę dłużej czekać. - powiedział poważnie do ojca.
- Cierpliwości, synu. Pamiętaj, że to część twojej duszy. Żywi się twoimi uczuciami. Bojąc się, wzmacniasz go i sprawiasz, że łatwiej przejmuje nad tobą kontrolę. Nie możesz sobie na to pozwolić, więc musisz pozostać silny.
- Na co mam czekać? - zapytał
- Na to, aż będziesz gotowy stawić mu czoła. To oczywiste.
- A teraz nie dam mu rady?
- Odpowiedź na to pytanie możesz usłyszeć tylko i wyłącznie od samego siebie.
- Mam jeszcze jedno pytanie...czemu nie zapieczętowałeś go we mnie, tak, jak ma ten Pokutnik? Przecież nie byłoby dla Ciebie to problemem.
Mizoir długo milczał, aż w końcu odezwał się.
- Informuj mnie na bieżąco o waszej wyprawie.
I zamilkł, a z brakiem jego obecnosci, kamień stał się zimny.

Kiedyś taki nie był...oj nie był.
Głos odezwał się w jego głowie. Kamień prawie wypadł mu z dłoni.
CZEGO CHCESZ TYM RAZEM.
Obawiasz się mnie. I dobrze. Bój się, bo przyjdę po Ciebie. Po Twoje ciało. Różnica naszych sił jest przepaścią.
Nagle chłopak otworzył oczy. Przypomniał sobie słowa Ojca.
- Mizure...Dopadnę Cię. Nie uciekniesz mi dalej. - powiedział cicho. Biegiem zaczął szukać sklepu z artykułami magicznymi. Nie zwracał uwagi na głosy w głowie. Wiedział, że czekanie się zakończyło.
Wbiegł do sklepu. Dzwonek rozległ się po pomieszczeniu.
Chłopak podszedł do lady, za którą stał dosyć stary elf.
- Poproszę dwa zwoje : Pakt Życie-Magia, oraz jeden zwój na przedłużenie magii. - rzekł to jednym tchem.
Elf nie odzywając się odwrócił i zaczął szukać na półce zwoju. Były zakurzone.
- Młody jesteś...życie Ci nie miłe? - zapytał podając zwoje. Schylił się po ostatni zwój. Wyłożył je na ladę.
- 60 neveronów. - odparł.
Yue położył mu pieniądze na blacie, a zwoje schował do kieszeni. Nim wrócił do karczmy, podszedł do wody. Wyciągnął rękę i zaczął tworzyć dużą bryłę lodu. Miała średnicę ok. 50 cm. Unosząc ją w powietrzu, wrócił do pokoju. Otworzył drzwi i położył bryłę na łóżku. Zamknął drzwi na klucz. Musiał mieć pewność, że nikt nie zakłóci mu tego co miał zrobić. Był zdeterminowany...
Podszedł do drzwi i kawałkami lodu zaczął wypełniać szpary. Na klucz, pod drzwiami i na około. To samo zrobił z oknem, które wcześniej zakleił lodem, by nikt nie widział, co się będzie działo. Zwoje z paktami położył na stole. Ten, na przedłużenie magii, rozłożył na łóżku. Położył się na nim, wcześniej jednak zdjąwszy buty. Z ostatniej części lodu jakie miał, związał sobie nogi, w pasie przywiązał do łóżka a ręce zawiązał ze sobą, za głową. Nie chciał zdemolować pokoju.
- Zaczynamy. Szykuj się, kolego. - powiedział cicho.
Palcami u rąk zaczął tworzyć pieczęć. Niebieskie światło rozbłysnęło w pokoju.
- Phoca Caeruleus : Algor Anima. (Błękitna Pieczęć : Duchowy Chłód)
 
BoYos jest offline  
Stary 21-12-2010, 23:01   #116
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Uderzenie ciemności.
Nagle zassał powietrze i otworzył oczy. Znajdywał się na pustymi. Dokładniej, leżał na pustyni. Podniósł się i rozejrzał. Cisza. Wstał i otrzepał się. Sprawdził czy wszystko miał. Kij, zwoje i najważniejsze...złapał za kieszeń. Były.
Nie było ani wiatru, ani słońca. Było jednak jasno. Wyglądało, jakby pustynia była czerwona. Jak krew.
- Wychodź. - powiedział Yue.
Cisza.
Rozejrzał się dookoła. Był przygotowany. Na wszystko.
- Pff. Znajdę Cię. Nie ukryjesz się przede mną. Chciałeś różnicę sił? To ją zobaczysz. - głos Yue'go był inny niż zawsze. Teraz był niski, brzmiał niczym groźba.
Rozglądał się dookoła, szukając jakiś poszlak. Teren nie był równy. Były górki i wzgórza. Miał dziwne przeczucie, by wejść na jedno. Lepszego pomysłu nie znalazł.
Znajdywał się na jego terenie. Wiedział, że użycie skrzydeł, nic nie pomoże. Chciał go zmęczyć...
Szedł powoli i mozolnie na wzgórze. Wydawało mu się, że idzie już dzień. Przelicznik bycia tutaj wynosi 1 sekunda do 1 godziny. Godzina w tym świecie, to sekunda w rzeczywistości. Gdy wszedł na wzgórze, pot ściekał mu po polikach. W dole ujrzał jakąś postać. Była to...
- O Ty skur... - powiedział cicho.
Puma Pystynna. Siedziała i patrzyła się wprost na Yuego. Stali tak chwilę. Chłopak zrozumiał, że musi iść do niej. Zejść było dużo szybciej. Gdy znalazł się na dole, Puma podniosła się i odwróciła. Wyglądała jak normalna Puma, z tą różnicą, że ta, jakby się położyła i zamknęła oczy, to w życiu nikt by jej od piasku nie odróżnił. Zaczęła iść powolnie. Po krótkiej chwili, przeszła do biegu. Teraz Yue zrozumiał, że musi rozłożyć skrzydła i lecieć, bo nie nadążyłby za nią. Lecieć było mu dużo łatwiej, bo nie było oporów powietrza. Inaczej niż zawsze...
Lecieli tak cały dzień, noc i następny dzień. Nie odczuwał głodu ani pragnienia. Nauczył się kontrolować to w tym stanie. Wiedział, że nie jest głodny ani nie chce mu się pić. Kwestią było wmówienie sobie tego. Z daleka widać było punkt. Puma przyśpieszyła tak, że w pierwszym momencie zdziwił się, jak zwierze może się rozpędzić. Lecieli tak jeszcze pół dnia. W końcu zobaczył co to jest - zamek pokaźnej wielkości. Drzwi miały najmniej dwa i pół metra. Nie chciał liczyć. Miał tutaj misję. Swoją misję.
Pchnął drzwi. Puma wbiegła pierwsza. Jego oczom ukazały się trzy korytarze. Dwa w boki i jeden przed niego. Ściany były zdobione fioletowymi zasłonami, na których były świeczniki.
- PRZYSZEDŁEM PO CIEBIE!!!!! - wydarł się na całe gardło Yue. Puma odwróciła się i spojrzała na Springwatera. Następnie ruszyła korytarzem przed siebie. Stanęła przed drzwiami na końcu ich. Podskoczyła i pchnęła je. Zniknęła. Yue nie czekając ruszył za nią. Dopiero teraz zauważył, że idzie po dywanie. Był identycznego koloru, jak w jego pokoju. W następnym korytarzu były schody. Zauważył, że kolor schodzi na coraz ciemniejszy.
- Mam Cię bydlaku... 90 lat... - mówił sam do siebie. Gdyby ktoś spojrzał z boku na Yuego, stwierdziłby, że został opętany, lub Upadł. Jego wyraz twarzy różnił się od tego, jaki miał zawsze. Teraz patrzył złowrogo, jakby chciał zniszczyć wszystko co napotka na drodze. Zaczął iść po schodach. Było ich 19. Na górze były następne drzwi. Te były szerokie. Obejrzał się. Pumy nie było.
- A więc zakończymy to... - podszedł do drzwi
- Tu... - Z całej siły pchnął drzwi.
- I TERAZ, SKURWYSYNU! - wydarł się na całe gardło.
Sala przed nim posiadała 4 duże filary. Przez środek biegł dywan. Po bokach było dużo miejsca, stały w nich sofy. Na końcu dywanu był duży fotel. Wyglądał jak Tron. Siedziała na nim Agnes. Nogę miała założoną za jedno ramię fotela, sama ssała lizaka. Była naga. Jej ciało owijała prześwitująca chusta. Obok fotela siedziała Puma.
Yue ruszył w jej stronę. Zacisnął pięści. Wyglądał jak zombie, idący do swojej ofiary.
- 90 lat musiałem znosić upokorzenia przez Ciebie... - mówił cicho, jednak echo rozchodziło się po całej sali.
- Ojciec nie traktował mnie jak syna...Wszyscy się ode mnie odwracali...
Siorp. Dziewczyna zaczęła lizać tak, by robić to jak najgłośniej.
- Na moich oczach zginęli Nieskończeni... Bo nie mogłem im pomóc...
Siorp. Siorp.
- A moja matka zos...
- PYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYSK ! - wydarła się na całe gardło Agnes.
Yuego zamurowało. Wyczuł zmianę energii. Ona przestała żartować. Zerwała się na równe nogi. Zacisnęła również pięści.
- Niewdzięczny mały...kretynie.... - powiedziała tak cicho, że tylko sama siebie usłyszała.
Puma podniosła się z Agnes. Nastąpiła chwila ciszy. Nagle energia ustąpiła.
- Ooo. Yue nas odwiedził. Popatrz. To on. - dziewczyna kucnęła i pogłaskała pumę, wskazując na chłopaka.
Stał od niej jakieś 10 metrów. Owinęła się szatą. Siorp. Siorp. Siorp.
- Co tam? - zapytała i usiadła z powrotem na krzesło.
Zagubił się. Nie wiedział co się dzieje. Przed chwilą wydarła się na niego. Przytłoczył go energią. Ledwo złapał oddech. A nagle wszystko ustąpiło. Nagle otrząsnął się.
- Łiiiiiiii. Springwater nam Upada. Widzisz? - zapytała pumę. Siorp Siorp.
- Nie Upadam. Upadnie Twoja głowa u moich stóp.... - sięgnął po kij.
Siorp Siorp.
- Ej, Yue co porobimy ciekawego? Wiesz jak mi się nudzi? Całe życie tu spędziłam. Chodź się pobawimy. Albo pokochajmy się. - powiedziała. Siorp Siorp.
- Zawsze byłam ciekawa jakie to uczucie. Chociaż teoretycznie to przeżyłam...nie? - zapytała pumy. Podrapała się po głowie. Siorp. Teraz włożyła lizaka tak, że miała pełne usta z jednej strony.
- Ale ja chcę poczuć to normalnie. Nie wiem czemu Nieskończone to tak lubią. Jak to wygląda. Brrr... Aż mnie zgina. - mówiła.
Chłopak stawał się coraz bardziej czerwony.
- Yue nam Upada! Yue nam Upada. Hihihihihi. Chcesz lizaka? - siorp.
- Przyszedłem tu w jednym celu. - rzekł do niego.
- O! Ja wiem! Ja wiem! - odpowiedziała zadowolona machając ręką w górę, tak jakby się zgłaszała.
- Chcesz mnie... ZABIĆ?! - jej usta wygięły się nienaturalnie szeroko. Był to uśmiech przerażający.
Nagle postać zaczęła zmieniać się od dołu do góry. Teraz była przed nim Chi. Zamiast Pumy siedział Lew.
- Zastanawiałam się przez cały tydzień, która kreacja będzie lepsza. - powiedziała zawijając włosy na palcach.
- NIE RÓB SOBIE ZE MNIE JAJ! - ruszył biegiem na dziewczynę. Złapał kij tak, jak do rzutu i cisnął w siedzącą Chi. Ta jednak tylko uchyliła głowę, nie ruszając się z miejsca. Kij wbił się w krzesło.
- Rozjebałeś mi krzesło matole... - powiedziała Chi. - Myślałem, że jak tyle się narzucałeś tymi lancami, to chociaż we mnie trafisz jak siedzę. Boże ale Ty jesteś beznadziejny.
Nagle Yue oprzytomniał. Uśmiechnął się zajadliwie.
- A więc jesteś chłopakiem. Mam Cię.
- Hmm...? - zapytała z ciekawości.
- Specjalnie udawałem Upadłego, byś robił sobie ze mnie jaja. Chciałem sprawdzić, jakiej jesteś płci. Wpadłeś w moją pułapkę... Jeden zero mistrzu. - powiedział i wyciągnął rękę. Kij wyleciał z krzesła i znalazł się w ręku Yuego.
- Ale wiesz. Napatrzyłem się na kobiety. Oj napatrzyłem. A domyślasz się skąd? - zapytała. Podniosła ręce i klasnęła. Nagle firanki podniosły się. Widać było pokój. Ciemno. Jednak Yue po chwili zrozumiał co się dzieje.
- Przecież to...
- Nom. To Twoje oczy. Fajnie nie? O człowieku jakie Ty masz jaaaazdy w tej swojej bani to poezja. - zaczęła mówić slangiem. Nie mógł zrozumieć do końca wszystkiego.
- Obserwowałeś mnie przez całe moje życie? - spytał podejrzliwie.
Nagle Chi wstała tak, że szata opadła odsłaniając jej całe ciało. Zaczęła klaskać i skakać. Podniosła nogę do góry i wykonała znak wiktorii.
- Łiii! Punkt dla Ciebie! - nawet Lew podniósł się i stanął na dwóch nogach.
- Wiesz po co przyszedłem? - zapytał Yue.
Chi nagle stanęła normalnie i uderzyła się otwartą ręką w twarz.
- Nie, nie wiem. Nie domyślam się. PROSZĘ, POWIEDZ PO CO PRZYSZEDŁEŚ. Ale Ty jesteś idiotą. Dziwisz się, że Twoja przyjaciółka zdała wszystko na celująco, a Ty miałeś jeden dobry. Jak myślisz, co ja robię. No zgaduj. Przeliczniki znasz. Godzina do sekundy. Co ja tu robię, przez cały czas.
- Obserwujesz mnie...
Nagle Chi wykonała ponownie gest wiktorii, z nogą w górze. Lew stanął na tylnich łapach.
- Łiii! Bingo!
- Więc pewnie ...
- Nie będziesz mnie kontrolować. - przerwała mu w połowie zdania.
Yue umilkł.
- Jesteś za cienki w gębie, by ogarnąć mnie myślami. A Ty chcesz mnie kontrolować? Dobre żarty, cycku. - powiedziała. Nagle jej ciało zaczęło się przemieniać. Teraz już nie była goła. Stanął w swojej prawdziwej formie. Miał czarne buty, białą szatę, która wyglądała, jakby była jego skórą. Na twarzy miał maskę... Lew zamienił się w miecz.
- Chcę wiedzieć, jak się nazywasz. - powiedział.
- Tak jak Twoje uwolnienie. - odparł szybko.
Yue zaśmiał się.
- W mojej rodzinie nie było żadnej Upadłej osoby od pokoleń. Nie możesz być moim uwolnieniem. Muszę się Ciebie jakoś pozbyć. A do tego potrzebuję znać Twoje imię.
Postać machnęła mieczem w jego stronę.
- Sasha. - odparł. - Mimo, że jesteś debilem, masz dobrą dedukcję. Ale i tak jesteś do zdjęcia dla pierwszego lepszego zabójcy magów. - powiedział.
- Czemu nie pozwolisz mi siebie kontrolować? - Yue wiedział, że Sasha ma dużo większa moc. Dzieliła ich przepaść. Mógł ją nawet porównać po części do Ojca.
- Bo to nie ja jestem niewolnikiem, lecz Ty. To ja Ciebie kontroluję. Zauważ - widzę wszystko. - pokazał ręką na okna.
- Słyszę wszystko. Mogę do Ciebie przemawiać. Ściągnełem Cię tu ponieważ widziałem Upadek kapłana. Zastawiają na was pułapki. Jeśli zgniniesz Ty, zginę i ja. Ale! - podniósł rękę.
- Nie dam Ci się kontrolować. - dokończył.
Yue stał w miejscu.
- Tak jak już zdałeś sobie sprawę, moja moc jest większa od Twojej. To znaczy może inaczej...Twoja moc nie istnieje jeżeli mamy porównywać. Jesteś o taki. - Sasha splunął na podłogę.
- Kręgi ochronne które widziałeś u Pokutnika - one nie zadziałają. To inna magia. - powiedział.
- Czemu...czemu mi to robisz. - powiedział Yue załamanym głosem.
Sasha przez chwilę stał w miejscu. Nagle odsunął się. Krzesło złożyło się i zniknęło pod podłogą. Za nimi były drzwi.
- Tam znajdziesz odpowiedź na swoje pytania. Od A. Do ZeT.
Yue podniósł głowę i ruszył bez wachania. Sasha jednak wrócił na swoje miejsce.
- E E E! Spokoooojnie. Wejdziesz tam jak mnie pokonasz. Czyli...Nigdy. HAHAHAHAHAHA. - jego głos był okropny. Tak, jakby ktoś miał tylko jedną strunę głosową. Tak jak...Upadły...Nagle przestał się śmiać.
- Ściągnęłem Cię tu, ponieważ dam Ci lekcję prawdziwej walki. To co miałeś do teraz to mierne pionki. Trafisz lepszego od siebie. A wtedy...
- Będziesz mnie uczyć? - zapytał Yue
- MILCZ! - wydarł się. - Powiem inaczej. Chcesz żyć? Żyj.
Nagle zniknął. Znalazł się metr przed chłopakiem. Ten wystraszony wyciągnął kij przed siebie. Widział, jak Sasha zamachuje się przed siebie mieczem. Trzask metalu. Kij okazał się...metalowy.
Sasha nie był jednak zdziwiony. Zaatakował go pięścią. Chłopak schylił się. Tak jednak czekało kolano Sashy. Uderzenie. Yue wyleciał w powietrze...poturlał się po podłodze. Splunął na podłogę. Krew. Wytarł ją w rękaw i podniósł się.
Sasha stał 4 metry przed nim. Yue cofnął krok. Wycelował w niego różdżką. Upadły nie czekał jednak długo. Teleportował się ponownie przed niego. Tym razem chłopak odskoczył w bok, ręką uderzając w brzuch Sashy. Jego palce świeciły. Była to pieczęć.
- Phoca Caeruleus... - nagle poczuł ucisk na nadgarstku. Sasha wygiął mu go tak, że wycelował sam w siebie pieczęcią. Rozszerzył oczy i szybko anulował zaklęcie. Runa rozsypała się w powietrzu. Poczuł uderzenie w brzuch. Wszystko działo się za szybko. W brzuch. W kark. W twarz. Poleciał. Jednak nie. Został przyciągnięty. W brzuch. Poleciał. Jego twarz była zmasakrowana. Z trudem otworzył oczy. Leżał na końcu korytarza , z nogami w górze, oparty plecami o drzwi. Była klamka. Za nią wszystkiego się dowie...podniósł rękę. Nagle ból.
- AAAAAAAAAAAA!!!!! - wydarł się na całe gardło chłopak.
- A. - powtórzył Sasha.
Yuego dłoń została przebita na wylot mieczem. Sasha po prostu w nią rzucił. Wbił w drzwi.
- Aaałaaał... - sapał chłopak.
- Skomlesz jak pies. Kurwa weź się ogarnij bo to przecież śmieszne jest. - Sasha zaczął iść w jego stronę. Widział jak się zbliża.
Czemu tu przyszedłem... Byłem naiwny...
Miecz z jego ręki został wyjęty. Krew otryskała mu twarz i brzuch.
Poczuł jak Sasha go podnosi. Rzucił nim ponownie. Tym razem w drugą stronę. Twarzą zarył w podłogę.
Jak...mam go pokonać....jak...moge...go kontrolować....
- Śmieciu. Wstawaj. Działaj coś. Już umierasz? Ooooooooooooooo.
Agnes...Chi...Tatilen...Lily...Urizjel....Szajel.. .
W jego myślał przewijały się obrazy. Wyczuł ciepło krwi. Leżał w kałuży.
Nagle przypomniała mu się scena z życia.

Siedział z Tatilenem nad stawem.
- Jak mam pokonać brata? - zapytał Yue.
- Hm. - zamyślił się chłopak.
- Ja mam swoje motto. Zawsze jak przegrywam, mówię sobie, że to nie koniec. Nie mogę odpuścić. Nie po to trudziłem się całe życie, by teraz przegrać wszystko. Poza tym pamiętaj - władcy umierają ostatni. - Obaj się zaśmiali.

- Nie mogę tu polec... - powiedział cicho Yue. Podparł się rękoma. Nagle powietrze zaczęło w okół niego falować.
- Hm.? - Sasha stanął w miejscu.
Yue, zataczając się, podniósł się na nogi. Z jego rany w dłoni kapała krew. Rozerwał kawałek szaty i owinął nią rękę.
- Vis. Praepis. Vis Magica. Fortitudo. - powiedział. Stał do Sashy plecami. Sięgnął i zdjął szatę. Miał gołe plecy. Były na nim 4 wielkie pieczęci.
Odwrócił się do Sashy. Sięgnął do kieszeni. Wyjął 6 zapieczętowanych wcześniej od Kapłana Kryształów lodu. Nagle kryształy połączyły się i przyległy do kija tworząc...kosę. Wyglądało to tak, że kij był jego starym kijem, a z lodu zrobił ostrzę.
Sasha bez słowa teleportował się przed siebie. Chłopak odskoczył w tył. Sasha ponownie teleportował się przed siebie. Yue jednak wczesniej podparł się z tyłu kosą i dzięki temu wybił się. Z całej siły uderzył butem w rękę Sashy. Zablokował to. Druga nogą złapał rękę, tworząc coś na rodzaj chwytu. Siłą brzucha podniósł się i z całej siły zamachnął kosą na twarz Sashy. Wyglądało to tak, jakby siedział mu na ręku i chciał ściąć głowę.
Upadły zablokował to jednak mieczem.
- Mam Cię. - powiedział chłopak.
Rozbłysło światło.
- Phoca Caeruleus - Arca Frigus! - krzyknął.
Teraz było widać. Zamachnął się tylko jedną ręką. Drugą stworzył pieczęć, od razu założył mu na ręku. Szybko odskoczył odbijając się od Sashy. Wylądował na ziemii.
Lód obrósł ciało Upadłego. Wbił z całej siły kosę w podłoże. Miał może 10 sekund. Ruszył w koło Lodu. Biegł i kreślił kręgi. Zrobił trzy kółka w okół lodu. Gdy skończył, stanął w miejscu. Lód rozleciał się na kawałki.
Klask w ręce. 4 Pieczęcie uderzyły w Upadłego.
- Tego jeszcze nie widziałeś. Nazwałem to...wiązanką Yuego. - odparł dumnie.
- Hehe...taka różnica sił...a jednak jeszcze żyję.
Sasha stał w miejscu. Na jego ciele widać było cztery pieczęci.
- Myślisz, że jeśli wyłączyłeś mi zmysł dotyku i zablokowałeś rękę z mieczem, to Cię nie dopadnę? - zapytał
- Grałeś kiedyś w Szachy? - Yue wydawał się kontrolować sytuację.
- Czarno Biała plansza...w której polega na... - Nagle Yue zniknął. Podbiegł do Sashy. Kosą zamachnął się na jego tułów. Ten jednak podniósł nogę i zablokował cios. Chłopak schylił się i prześlizgnął pod jego kroczem. Wykrzywił ciało i wycelował ręką w jego plecy.
- Astral Carcer!
Wokół Sashy pojawiła się klatka, zrobiona z runicznego słowa. Nie czekając dłużej wykonał kolejne znaki ręką.
- Astral Lacer! - Jakby niewidzialny młot uderzył w ciało Sashy. Klatka została rozbita, a ten wyleciał w powietrze. Yue rozłożył skrzydła. Wzniósł się w powietrze. Zamachnął kosą. Miał go. Dowie się co jest za ścianą.
Nagle pieczęci pękły. Sasha wycelował dłonią w chłopaka. Yue nie mógł zatrzymać ręki. Cios kosą był nieunikniony. Czarne pole otworzyło się przed kosą. Były to wrota wymiarów. W tym samym momencie czas jakby spowolnił. Obok twarzy Yuego pojawiła się identyczna czarna plama. Gdy kosa zaczęła znikać w pierwszej dziurze, pojawiała się w drugiej. Gdy kosa była o milimetr od twarzy Yuego, ten zamknął oczy.

- UHHH.
Otworzył oczy. Był dzień. Znajdywał się w łóżku. Szybko zdjął z siebie blokady. Zaczął ciężko sapać. Przysiadł na łóżku. Popatrzył na pokój. Niczego nie zdemolował. Nie było na co czekać. Zdjął lód z drzwi oraz z okna. Założył szatę, a zwój wyrzucił do śmieci. Zamknął drzwi i poszedł na dół. Przywitał karczmarza. Poprosił o gorącą herbatę. Był pierwszy. Miał czas by się zastanowić nad tym co się wydarzyło. Usiadł i w ciszy popijał, czekając na resztę.
 
BoYos jest offline  
Stary 26-12-2010, 20:32   #117
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=lO6eHDuN1wg[/MEDIA]

Głowa upadłego kapłana potoczyła się po ziemi w momencie gdy Szajel wylądował. Spojrzał na to swymi zielonymi oczyma i lekko pokręcił głową zasmucony. Nie zobaczył broni tego kapłana, a wszak mogła być taka wspaniała. Teraz już na pewno jej nie zobaczy bo nawet tak potężne stworzenie jak Upadły nie przeżyłoby utraty własnej głowy. Tancerz podszedł do truchła i pochylił się przeszukując je. Nie znał kapłana, a więc nie czuł smutku z powodu jego śmierci, wolał sprawdzić czy ten ma coś przydatnego. Arlekin znalazł mieszek wypełniony Neveradami, oczy artysty zabłyszczały gdy zajrzał do środka. Tyle monet! Była to suma niezwykle wielka dla biednego chłopaka. Szybko ukrył mieszek i odsunął się od ciała, życie na ulicy nauczyło go by nie pokazywać innym swoich skarbów. Poparzone ciało zaczynało dawać się we znaki, jak i inne rany na jego ciele. Różowoskrzydły ruszył w stronę gdzie znajdowała się ich łódź. Musiał zaznać odpoczynku...

Przy ich wodnym wehikule podszedł do maga i odebrał od niego worek ze swymi rzeczami.
- Dziękuje, że tego przypilnowałeś. – powiedział uśmiechając się. Gdy jego spojrzenie padło na truchła wężoczłeków cos jak gdyby sobie przypomniał. Podleciał do jednego z nich i dokładnie go przeszukał, po chwili trzymał w ręce dziewięć zielonych listków. Trzy wsadził sobie do ust i zaczął je żuć, a reszta wylądowała szybko w jego worku. Były one ostre w smaku ale gdy tylko je przełknął poczuł niezwykle miłe ciepło na całym ciele. Rany po poparzeniach zaczęły się goić, dziura w skrzydle zarosła świeżym pierzem, nawet przypalone końcówki włosów odrosły tancerzowi. Szajel wydobył z swego bagażu piżamę w kolorze delikatnie różowym. Składała się z luźnych spodni i koszuli, zarzucił ją na siebie i wszedł do łodzi. Na jego ciele nie było ran, jednak był on strasznie zmęczony. Oparł głowę o krawędź łodzi i przymknął zmęczone oczy. Po chwili znalazł się już w krainie snów które przeniosły go daleko w przeszłość. Czasy o których nie pamiętał przez całe życie, a dopiero czarna maź Hyldeńskiego czarownika wydobyła je na powierzchnię jego umysłu. Chwile w których był niezwykle szczęśliwy...

~*~

Szajel leżał w drewnianej kołysce, miał zaledwie kilka miesięcy. Czarne włosy na jego małej główce były niesamowicie zmierzwione, a on płakał. Mimo, że ktoś delikatnie kiwał kołyską malutki Gentz nie przestawał głośno płakać.
- Noe nie płacz już, zaśnij, no nie płacz. – mówił do chłopaka czułym głosem Aster Gentz, ojciec młodzika. Mężczyzna szybko odwrócił głowę i szepnął do osoby która była poza zasięgiem wzroku dziecka.
- Długo jeszcze? On bez tego nie zaśnie.
- Chwila, już kończę. – odpowiedział mu ciepły męski głos.
Coś szczęknęło cicho i dało się słyszeć zwycięskie „Ha” skrytego przed wzrokiem maleństwa mężczyzny. Wręczył on coś Asterowi, a ten szybko zaczął obracać pokrętło w drewnianym pudełku, które właśnie zostało mu podane. Ojciec Szajela uśmiechnął się i postawił pudełeczko na stoliku koło kołyski.
- No mały pora spać.- powiedziawszy to otworzył wieko tej malutkiej skrzyneczki, co zaowocowało wyzwoleniem muzyki.


Szajel natychmiast przestał płakać wsłuchując się w dźwięki wydobywające się z pozytywki. Spokojna muzyka rozlała się po niedużym pokoju przynosząc ukojenie i spokój. Maluch przymknął swoje oczy i zaczął oddychać miarowo niczym rażony jakimś usypiającym czarem. Pozytywka zaś wciąż grała wprawiając w ruch dwie malutkie drewniane figurki, które znajdowały się na powierzchni pudełeczka. Przedstawiały one dwójkę nieskończonych, kobietę i mężczyznę obejmujących się i tańczących wolno. Przemierzali z góry wyznaczoną przez mechanikę trasę, w swym niekończącym się i schematycznym tańcu. Wciąż obracali się wpatrzeni w swe nieruchome drewniane twarze. Wiecznie uśmiechnięte, wiecznie z tym samym wyrazem, wiecznie szczęśliwe.
Aster Gentz nakręcił pozytywkę jeszcze raz i wyszedł z pokoju cichutko zamykając drzwi. Jego syn słodko spał ssąc własny kciuk i wsłuchując się w dźwięki pozytywki.
- Nie umie bez tego zasnąć – powiedział Aster zamykając za sobą drzwi.
- Cóż nie dziwie mu się, to piękna melodia. – odpowiedział mężczyzna których przed chwilą naprawiał pozytywkę. – To ta którą dostaliście na ślubie?
- Ta sama. Estera uwielbiała patrzeć na te dwie drewniane figurki tańczące ciągle ten sam taniec. – odparł ojciec Szajela, a głos mu się załamał gdy wspomniał zmarłą żonę. – Teraz ta drewniana figurka to jedyna rzecz która wygląda tak jak ona.
- Tak, stolarz się postarał, podobieństwo jest niewiarygodne. – odparł mężczyzna i zarzucił nogę na nogę.- Radzisz sobie jakoś Asterze?
- Jakoś tak. – odpowiedział i zaśmiał się sztucznie.- Nie jest lekko, warsztat przynosi mało pieniędzy no i muszę zajmować się Szajelem- powiedziawszy to Gentz zasiadł naprzeciwko swego rozmówcy.
- Przecież wiesz, że możemy go przyjąć...- zdania jednak mężczyzna nie dokończył gdyż Aster mu przerwał.
- Już o tym mówiliśmy. Wiesz że niezbyt popieram to co robicie. Jesteś bratem Estery i Lubię Cię, ale to nie jest zawód dla mojego syna. Ona chciała bym wychował go na człowieka takiego jakim ja jestem.
- Rozumiem... – mówiąc to mężczyzna westchnął i powstał z krzesła. – Cóż na mnie już czas, wpadnę tu jeszcze do was.
- Zawsze jesteś tu mile widziany. – powiedział Aster i podał rękę swemu rozmówcy.
- Zapamiętam to.- mówiąc to mężczyzna odwrócił się na pięcie i wyszedł z małego domku w najbiedniejszej dzielnicy kasty powietrza.

~*~

Szaje przewrócił się na drugi bok na łodzi i śnił dalej. W tym czasie Rozi usiadła na ramieniu Yuego i przysłuchiwała się jego rozmowie z pokutnikiem. Droga do miasta świateł była jeszcze długa.

~*~

Harl szedł przez dzielnicę należąca do kasty powietrza. Długi czarny płaszcz powiewał na delikatnym wietrze przy każdym jego kroku. Maska jak zawsze przysłaniała jego twarz, a kroki były pełne gracji. W dłoniach trzymał bukiet kwiatów. Kierował się on w stronę cmentarza w biednej części tej dzielnicy. Było to malutkie i ciche miejsce, gdzie spoczywało wielu Nieskończonych, których rodzin nie było stać na dogodniejsze miejsce pochowku dla ich bliskich. Harl przekroczył starą metalową bramę, dokładnie wiedział gdzie idzie. Po chwili zatrzymał się przy skromnym grobie. Mogiła była mała acz zadbana, znajdowało się na niej kilka starych kwiatów które tancerz uprzątnął jednym ruchem ręki. Wywołał malutką trąbę powietrzną zabierająca zeschłe liście. Harl przyklęknął przez grobem i położył na nim świeży bukiet. Spod maski spojrzał na napis na nagrobku.

Estera Gentz.
Żyła tak jak chciało jej serce, w życiu kierowała się tylko sercem, zmarła dla innego serca.

Harl patrzył na nagrobek na klęczkach w głowie odmawiając modlitwę. Po czym wstał prostując się i skierował swoje słowa do bukietu kwiatów.
- Kocie możesz już wyjść. Umiem poznać odcień kwiatów które kupiłem
Coś zabulgotało, a z rzuconego na mogiłę bukietu wypłynęły kolory. Odcień roślin zmienił się nieznacznie, a barwy które niczym rozlana farba płynęły po ziemi zaczęły formować się w kształt. Już po chwili koło Harla stał „Zmiennobarwny” Kot.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=VO6MJo35v9o[/MEDIA]

- Wiesz, że nie cierpię kiedy to robisz? Czy Ciebie da się jakkolwiek podejść Harl? – spytał zamaskowany mężczyzna, a pędzel który trzymał w dłoni przemienił się w pierścień a on zaśmiał się cicho. Szybko jednak spoważniał i zapytał już całkowicie poważnym głosem.- Zazwyczaj przychodzisz tu raz w miesiącu, zawsze tego samego dnia czemu dziś jest inaczej?
- Pamiętasz tego nowego którego przyprowadziłem do amfiteatru jakieś trzy dni temu?
- Ten dzieciak o różowychwłosach oraz skrzydłach? Nie trudno go przeoczyć. Zachowuje się co najmniej dziwnie. I to nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu... Ale co on ma do tego?
- To grób jego matki.- odpowiedział krótko Harl.
-O... – mruknął tylko kot i spochmurniał jeszcze bardziej.- Jesteś tego pewny? No wiesz nie widziałeś się z nimi szmat czasu...
- Dom był pusty, pełen butelek po alkoholu, zużytych strzykawek i tego typu rzeczy. Wyglądał na dawno opuszczony.- odpowiedział bez emocji tancerz wpatrując się w grób.
- Eh... – westchnął Zmiennobarwny i przestąpił z nogi na nogę.[/i] – Stary Aster pogrążył się do reszty? Słyszałem, że zaczął pić ale żeby aż tak...
- Jest to niemal pewne. – odpowiedź Harla znowu była szybka i beznamiętna.
- Czyli wyrzucił młodego na ulicę? To kawał sukinsyna... – mówiąc to Kot podrapał się po włosach. – Powiedziałeś Szajelowi kim jesteś?
- Nie powinien wiedzieć... Rodzina sprawiła mu w życiu już dość bólu... Lepiej będzie dla niego gdy nigdy się nie dowie. – w głosie Harla po raz pierwszy w czasie tej rozmowy pojawiło się jakieś uczucie. Był to smutek, głęboki smutek wprost z dna serca.- Widziałeś zresztą w jakim jest stanie, taki szok mógłby sprawić ze zatraci się do reszty.
- Na wszystkie świętości jesteś jego wujem! Powinien o tym wiedzieć! – oburzył się Kot, ale nie trwało to długo. Wziął głęboki oddech i spokojnym tonem zapytał.- Rozmawiałeś z kapłanami?
- Tak. Nic nie da się zrobić. Jego umysł całkowicie się zmienił, żaden kleryk nie podejmie się leczenia, jest to zbyt ryzykowne. Jedyne co możemy zrobić to zadbać by nie zatracił się w odmętach swej świadomości jeszcze bardziej.
- Biedny dzieciak... – mruknął kot pod nosem.- Będziesz szukał Astera?
- Tak... Chociaż mam bardzo złe przeczucia... – odpowiedział Harl i po raz pierwszy w czasie tej rozmowy oderwał wzroku od grobu swej siostry by spojrzeć na Kota spod swej maski.- Wiesz co jest najgorsze? Szajel się obwinia za to co ojciec mu zrobił, myśli że to on zrobił coś złego. Wczoraj mi powiedział, że chciałby uszczęśliwić ojca by ten do niego wrócił. On naprawdę szczerze w to wierzy, wierzy, że Aster kiedyś do niego wróci.- Zamaskowany spojrzał na nagrobek ponownie. – Nigdy mu nie wybaczę. Mimo że był mężem Estery, mimo, że dał jej szczęście w tych ciemnych dniach. Nie jestem w stanie mu wybaczyć tego co zrobił Szajelowi.- Gdy Harl mówił to delikatnie zacisnął swoją dłoń. Kot spojrzał na niego i zobaczył łzę płynącą po policzku mężczyzny. Zmiennobarwny poklepał przyjaciela po ramieniu i rzekł.
- Znajdziemy tego starego durnia. Szajelowi natomiast możemy teraz tylko zapewnić schronienie i rodzinę której tak ostatnio mu braknie. – Kot raz jeszcze spojrzał na łzy płynące po policzku Harla.- Lepiej się zbierajmy, zaczyna padać.
- Tak chodźmy. Szajel ma mieć dziś swój pierwszy trening. – odpowiedział zamaskowany ocierając twarz rękawem. Wraz z kotem odeszli z cmentarza, a wiatr delikatnie poruszał liśćmi na zostawionym bukiecie.

~*~

Szajel przebudził się gdy dobijali już do miasta świateł. Wpatrywał się z wielkim zainteresowaniem w piękne miasto. Jak nazwa wskazywała osada aż skrzyła się od blasku. Szajel wyskoczył z łodzi zawczasu odbierając Rozi od Yuego. Szedł tuż za ich przewodnikiem zupełnie go nie słuchając, całkowicie oddając się podziwianiu miejscowości. Nim tancerz się obejrzał byli już w karczmie, a Generał zamówił im spory posiłek. W czasie jedzenia Szajel zagadnął dowódcę wyprawy.
- Ile czasu mamy zamiar tu zostać?- mówiąc to zwrócił swe spojrzenie na generała a palcami głaskał główkę Rozi.
- Conajmniej dwa dni. Musimy odpocząć, nabrać sił i przygotować się do wędrówki po kolejnym świecie - odparł, rozpoczynając ucztę.
Szajel zastanowił się chwilę przeżuwając kawałek jadła.
- Czemu tak krótko? Nie możemy zostać dłużej? - zapytał z nadzieją w głosie.
- Nie możemy zwlekać z odnalezieniem Valerii Brightfeather. Mam złe przeczucia, zwłaszcza po zasadzce, którą zaskoczyli nas w Neverendaarze. Ktokolwiek ją zorganizował, musiał znać dokładne cele, trasę i liczebność eskpedycji, a to oznacza, że tej osobie może zależeć na nieszczęściu panny Brightfeather. Trudno się temu dziwić... Tańcząca Błyskawica, jako jedna z Arbitrów, ma wielu wrogów.
- Ale to będzie nudne... - mruknął pod nosem Szajel sam do siebie.- A co z Shakti? - zapytał już głośno generała uśmiechając się do niego.
- Nic mi nie jest, Szajelu. Miło by było, gdybyś zwracał się do mnie, pytając o me zdrowie. - Shakti odpowiedziała z nutą sarkazmu.
- Sam widzisz. - dodał generał, wzruszając ramionami. Cała i zdrowa.
Szajel który zbyt zaaferowany był pięknem miasta nie zwrócił uwagi na dziewczynę.
- Rzeczywiście. - mówiąc to zaśmiał się wesoło.- Czemu ten kapłan się tak zmienił? - spytał całkowicie zmieniając temat.
Thornhead pogrążył się w krótkotrwałej zadumie, przy przeżuwaniu kęsa pieczonego mięsa.
- Palladyn musiał być dla niego ważną osobą, najpewniej krewnym, albo jedyną bliską jego sercu istotą. Śmierć takiej osoby jest wystarczającym powodem do Upadku.
- To było ciekawe przeżycie. - stwierdził Szajel jak gdyby nigdy nic. - Szkoda tylko że nie pokazał nam swojej broni, upadli na pewno mają wspaniałe oręże. - mówiąc to rozmarzył się na chwilkę i pociągnął łyk z kielicha.- Długo pan trenował by odpieczętować broń tak silnie? - zapytał tancerz mając na myśli drugi poziom odpieczętowania.
- To, że Upadły nie uwolnił swojej broni, było nam na rękę. Tak właściwie to nawet gdyby chciał to zrobić, nie potrafiłby. Broń po Upadku także się przeistacza, a co ważniejsze, zmienia się jej imię, a siła ulega zwielokrotnieniu. Upadli po wyjściu z otępienia muszą na nowo poznawać swój oręż... Z resztą, to nie jest istotne. - mężczyzna wychylił zdobiony kielich, kosztując elfickiego trunku.- Masz na myśli Wojowniczą Dumę? Jej ostateczną formę odnalazłem 300 lat temu, po 250-letnim treningu i medytacji. Bronie Dusz są bardzo kapryśne. Jedni poznają ich moce wcześniej, drudzy później. Ta sfera pozostaje dla nas zagadką, bowiem każda jest inna i ma swą własną, nie do końca od nas zależną, wolę.
- Widział Pan już wcześniej jakieś uwolnienie Upadłego? - zapytał Yue podnosząc głowę znad kubka herbaty.
- Owszem, zdarzyło się mi kilka razy stawić im czoła. - powiedział poważnie.- Bronie Upadłych są jeszcze bardziej potężne niż zwyczajnych Nieskończonych, ale brak im ogłady. Upadli po uwolnieniu swoich mocy bardzo często ulegają pokusom i zachętom swoich Dusz. Kiedy są w szale, lub brak im doświadczenia, nie stanowią jednak dużego zagrożenia.
- A co z doświadczonymi Upadłymi? Potrafią je kontrolować? To wtedy przestają być Upadłymi. Definicja podręcznikowa Upadłego jest taka, że ten nie potrafi kontrolować swoich emocji i uczuć. Chyba, że mówimy o...Mecenasach Mroków. Z tego wynika, że...- zatrzymał się.- Sam się pogubiłem...Niech Pan powie, czy Upadły, który potrafi kontrolować broń, jest groźny? Jest on nadal Upadłym?
- Jest tym bardziej groźny, gdyż skupia się na swoim pierwotnym celu. Ale nawet ci doświadczeni ulegają insktynktom. Raz byłem świadkiem sytuacji, w której Upadły nieoczekiwanie przerwał walkę, żeby tylko pocałować jednego z moich podkomendnych. Żądza to niebezpieczny instynkt... I zdaje się, że nawet najpotężniejsi nie potrafią nad nim zapanować.
Szajel posmutniał wyraźnie, słysząc odpowiedź generała na swe pytnie.- To znaczy że mi do tego jeszcze daleko... Moja broń bardzo późno zdradziła mi swoje imię... więc pewnie tą formę też zdradzi późno. - tancerz westchnął i ponownie niczym błyskawica zmienił temat. - Jak pan poznał Harla?
- Harla Stormwave'a? Wraz z nim i Valerią Brightfeather wykonywaliśmy wiele karkołomnych zadań. Znamy się od dawna... Powiedz mi, jak się czuje ten stary wyjadacz? Z tymi całymi Arlekinami nigdy nie można się skontaktować, zawsze działają skrycie i cenią sobie prywatność...
- Harl jest miły... - powiedział Szajel uśmiechając się do swojego napoju.- Dużo wyjeżdża i często nie ma go w amfiteatrze, ale gdy jest zawsze ze mną tańczy. Jest moim nauczycielem od dawna. Dba o mnie i to on mnie tu wysłał. - była to średnia odpowiedź na pytanie generała ale zawsze jakaś.- Harl nie mówił mi, że pana zna.
- Może to i lepiej. - z ust generała padła krótka odpowiedź.
- Kim był ten Upadły? - zapytał po dłuższej chwili Yue . Miał nadzieję, że uczył się o nim na historii świata.
- Ten, o którym wspominałem? Nie znałem jego imienia. Byliśmy w eskorcie ważnej delegacji w jednym, z niestabilnych światów, i przyciągnęła go nasza obecność. Prawdopodobnie był to zwykły, zabłąkany nomada.
- Czemu lepiej? - zapytał Szajel delikatnie poruszając skrzydłami
Generał nie zamierzał odpowiadać na to pytanie i tak też zrobił.
- Wszyscy troje byliśmy w ciężkich sytuacjach i robiliśmy rzeczy, z których nie koniecznie jesteśmy dumni. - powiedział tylko.
Szajel zastanowił się i delikatnie przytulił do siebie Rozi.- Harl był ostatnio jakiś dziwny... Często go nie było, a raz słyszałem jak mówił, że w końcu to znalazł. Rozmawiał wtedy z Kotem i chyba nie widzieli mnie. Zna pan Kota?
- Pierwsze słyszę. Mówiąc prawdę, Harl jest jedynym Arlekinem, którego poznałem. Mimo iż jesteśmy przyjaciółmi, ma przede mną tajemnice.
- Harl ma dużo tajemnic. - odpowiedział tancerz. - Gdzie pan właściwie poznał Harla, dopiero w czasie misji?-zapytał zainteresowany a po chwili dodał z rozmarzonym wzrokiem. - Jaka była najładniejsza chmura jaką pan kiedykolwiek widział?
- Harla poznałem podczas misji w mieście Lalivero. Wraz z Tańczącą Błyskawicą mieliśmy zbadać pogłoski o rodzącej się tam sekcie czczącej bogów ciemności. Trop doprowadził nas do jej siedziby, i gdyby nie pomoc Harla obserwującego nas z ukrycia, nie przetrawilibyśmy walki z jej wyznawcami. - odpowiedział, ignorując drugie pytanie.
- Rozumiem. – odpowiedział młody Arlekin wstając.- Cóż ja pójdę do pokoju się wyszykować a potem muszę iść zakupić nowy strój do tańca. – dodał i skocznym krokiem ruszył w górę schodów.

Szajel szykował się dość długo, wziął kąpiel, zmienił makijaż. Ponownie wymalował się tak jak w dzień wyruszenia na tą misję. Zarzucił na siebie swoją piżamę, a Rozi usadowił na swym ramieniu, worek zaś jak miał w zwyczaju umieścił na plecach między skrzydłami. Z uśmiechem na swej młodej twarzy wyskoczył przez okno i poleciał w nieznanym mu kierunku.
Z powietrza szybko wypatrzył dzielnicę pełną straganów i sklepików, jednak polatał jeszcze chwilę nad miastem by podziwiać jego piękno. Z zachwytem elfów, którzy z góry wyglądali jak mrówki pędzące po wąskich liczkach, by załatwić swe sprawy. Jednak i Szajel miał swoje sprawunki do wykonania więc po dłuższej chwili wylądował na ziemi w dzielnicy handlowej.
 

Ostatnio edytowane przez Ajas : 26-12-2010 o 21:54.
Ajas jest offline  
Stary 26-12-2010, 20:34   #118
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Tancerz szedł przez miasto rozglądając się z zachwytem. Było to miejsce tak piękne jak w wizjach pokazał mu duch lasu. Rozglądał się zafascynowany, a Rozi siedziała mu na ramieniu machając nóżkami.Tancerzowi nie przeszkadzały wścibskie spojrzenia elfów i czasem ich ciche chichoty. Co jakiś czas ruszał swymi już wyleczonymi skrzydłami, zioła węży działały cuda. Rozglądając się za jakimś sklepem z odzieżą i podziwiając miasto świateł sprawiał, że wisiorki na jego głowie brzęczały delikatnie. Szajel odwrócił głowę by spojrzeń na naszyjniki na jednej z wystaw gdy usłyszał cichy i ostrzegawczy pisk Rozi, a potem uderzył o kogoś wywracając się razem z personą na którą przypadkowo wpadł.

Nieskończona jęknęła jedynie, upadając na cztery litery. Ostatnio coś za często zdarzało jej się upadać. Nim spostrzegła w ogóle na kogo wpadła, jej oczom najpierw rzuciła się różowa piżama osobnika. Dziewczyna w końcu jednak podniosła się na równe nogi, otrzepując swój strój z kurzu.
Wtedy spojrzała dokładniej na Skrzydlatego. Miał różowe włosy, co od razu spodobało się dziewczynie. W końcu i ona miała rzadko spotykany kolor.
- Przepraszam - powiedziała, uśmiechając się serdecznie do nieznajomego.

Szajel zamrugał kilka razy oczyma i spojrzał w górę na osobę na która wpadł. Zbadał ją od stóp do głów wzrokiem, nie zatrzymując go na żadnej części jej ciała dłużej niż na chwilę. Rozi która na skutek uderzenia spadła na ziemię wgramoliła się na ramię tancerza i lekko obrażona nadęła policzki. Szajel wstał z ziemi z gracją i poprawił włosy ręką co spowodowało kaskadę dźwięków jakie wywołały jego paciorki. Przeszył niebiesko-włosą dziewczynę rozmarzonym spojrzeniem i spytał.
- Czemu pani na mnie wpadła?

- Ja wpadłam? - spytała ze zdziwieniem, a jej wzrok powoli pokierował się ku dziwnemu kwiatkowi na ramieniu Nieskończonego. Chichiro przez chwilę wpatrywała się w istotę, by później znów zwrócić się ku nieznajomemu. – To nie ja tutaj chodzę z głową w chmurach... O RANY! Jaki ten naszyjnik jest piękny! - krzyknęła nagle, kiedy kątem oka spojrzała na wystawę.

Szajel spojrzał na naszyjnik który zobaczyła dziewczyna i cichutko spytał się Rozi - Naprawdę ja na nią wpadłem?- w odpowiedz dostał obrażone "Piii" które potwierdziło wersję nieznajomej nieskończonej. Arlekin podszedł do kobiety odrywając wzrok od naszyjnika i patrząc się na jej szyję dość nachalnym spojrzeniem. Przymrużył oczy jak gdyby niezwykle się nad czymś skupiał po czym znowu spojrzał na naszyjnik.
- Tak jak myślałem... Nie pasowałby Pani. Nie ten kształt i kolor. - mówiąc to uśmiechnął się wesoło i spojrzał w niebo głośno wzdychając.- Pięknie tu...

- Ma pan rację - odpowiedziała po chwili namysłu, kiedy to naszyjnik stał się dla niej jednak całkowicie nieprzydatny. Co prawda nadal był ładny, ale już nie dla niej. Westchnęła cicho i odwróciła się w stronę Nieskończonego. – Racja, bardzo pięknie. Choć już powoli zaczynam mieć dość Evanalain. Ale czeka mnie jeszcze bal, ach! - Ostatnie zdanie powiedziała bardziej sama do siebie, niż do nieznajomego, aczkolwiek wypowiedziała je dostatecznie głośno, by ten mógł ją usłyszeć.

Szajel opuścił głowę i spojrzał na kobietę, a oczy aż mu się zaświeciły.
- Bal? Jaki Bal?! - powiedział to wesoło i zakręcił się w kółko na pięcie rozkładając przy tym szeroko swoje różowe skrzydła. - Ja chce iść na Bal! - powiedział to do świata jako takiego, niczym dziecko które dowiedziało się właśnie o rozdawaniu darmowych cukierków. Gdy wykonał kilka zgrabnych obrotów znowu spojrzał na dziewczynę. - To co to za Bal?!

- Bal... No, po prostu bal - odparła. Kompletnie jej wyleciało z głowy z jakiej okazji był ten bal. Dobrze, że w ogóle pamiętała o tym, kiedy miał się odbyć! Nie... O tym także zapomniała. Ale Yasu obiecał, że po nią wpadnie, więc nie miała się czym przejmować. – Ale coś czuję, że będzie to coś wielkiego, coś spektakularnego, coś... Po prostu niesamowitego! I mam nadzieję, że będę mogła zagrać - powiedziała, uśmiechając się promiennie.

- Zagrać?- spytał Szajel zaciekawiony tym tematem. Jego rozmarzony wzrok co chwilę spoczywał na różnych częściach ciała kobiety, jak gdyby Szajel starał się dokładnie zapamiętać każdy kawałek jej ciała.- Gra Pani na instrumentach, czy jako aktorka? Prawda że tamta gałąź jest niezwykła? Tak dziwacznie poskręcana. - powiedział wskazując jeden z konarów drzewa. Szajel miał to do siebie że często zmieniał tematy rozmowy.

- Gram na instrumentach - odparła dziewczyna. – Jestem Tkaczem Pieśni - dodała z dumą, po czym spojrzała na gałąź. – Nieee, tam obok niej, troszkę na lewo i u góry jest o wiele ciekawsza. - Wskazała na jeszcze bardziej poskręcaną i na końcu rozdwojoną gałąź, na której dodatkowo zawieszony był niewielki lampion.

Szajel uśmiechnął się promiennie, wreszcie ktoś zwracał uwagę na podobne rzeczy co on!
- Faktycznie tamta jest ciekawsza. Ja jestem tancerzem, nazywają mnie Szajel...-- i jak zawsze w tym momencie młody Arlekin na chwilę się zaciął głośno przełykając ślinę.- Szaje Gentz... - powiedziawszy to przymknął lekko oczy jak gdyby bał się wyśmiania, lub uderzenia w głowę.

- Tancerz! Czyż to nie ciekawy zbieg okoliczności? - rzekła radośnie. – Gentz? Ach... Piękne nazwisko - odparła zupełnie poważnie. – Cudownie jest posiadać nazwisko, które ma swoje znaczenie. Chichiro Hope - przedstawiła się nieco niepewnie. Jak zwykle, bała się powierzchownej oceny po nazwisko. "Hope... Czy to nie czasem siostra Romualda Hope'a? Tego wspaniałego i przystojnego polityka?! Och, jej rodzice też niczego sobie, śmietanka arystoktacji!" na samą myśl robiło jej się niedobrze, ale zamaskowała to wrażenie uśmiechem, który nie schodził z jej twarzy.

- Nie lubię swojego nazwiska... - powiedział a barwa jego głosu w jednej chwili zmieniła się na niezwykle smutną.- Twoje jest hymm, normalne. - Szajel poruszył kilka razy wargami jak gdyby cicho wymawiał nazwisko nowo poznałej wirtuozki.
- Troszkę za krótkie nie uważasz? Nie do końca współgra z twoim imieniem. Tak na pewno nie do końca! - podsumował, a jego głos znowu powrócił do pierwotnej wesołości.- Masz tu jakiś sklep czy też robisz zakupy?

- Nazwiska niestety się nie wybiera, tak samo jak rodziny - mruknęła, spoglądając na chwilę w inną stronę. – Ja? Właściwie to tylko się przechadzałam tędy. - Wzruszyła ramionami. – A ty?

Szajel jak gdyby nie dosłyszał pierwszej części zdania. A może nie chciał słyszeć? Tak czy siak w żaden sposób na tą wypowiedź Nieskończonej nie odpowiedział, skupił się na pytaniu które mu postawiła. - Szukam nowego ubrania. Poprzednie prawie całe się spaliło, a w tym niewygodnie się tańczy. - powiedział głaszcząc Rozi po główce.

- Ach, to dlatego jesteś w piżamie! A ta mała istotka, to kto? - spytała, spoglądając na kwiatka i uśmiechając się do niego przyjaźnie.

- To jest Rozi. - powiedział głaszcząc delikatnie stworzonko po liściach. - Duch tego wielkiego lasu mi ją dał. Jest świetnym przewodnikiem i przyjacielem. - powiedział jak gdyby prezenty od duchów były rzeczą zwyczajną i powszechnie znaną. Rozi natomiast aż cała się zarumieniła od tych komplementów i zasłoniła się swoimi listkami.

-Witaj, Rozi - przywitała się, kłaniając się delikatnie przed kwiatkiem. – Jest taka słodka! Muszę przyznać, że zazdroszczę takiej towarzyszki - stwierdziła po chwili.


Rozi zrobiła głośne "Piii" i cała różowa ukryła się w worku na plecach Szajela.
- Jest bardzo wstydliwa - wyjaśnił tancerz. - A ty jesteś tu sama? - mówiąc to oderwał na chwile wzrok od swojej rozmówczyni i spojrzał na konary, jednak po chwili wzrok ponownie przeniósł na nią.

- Sama? - powtórzyła, zastanawiając się chwilę. – Tak, jestem tutaj sama, choć spotkałam... znajomego. Właśnie dzięki niemu mam zaproszenie na bal!

-My z Rozi nie jesteśmy sami. - powiedział nieskończonej.- Jest tu z nami Pan generał, Shakti, ten młody mag i taki dziwny wojownik. - mówiąc to Szajel wyliczał na palcach. - Wiesz gdzie tu można kupić ubranie?- zapytał zmieniając temat.

- Jesteście tutaj całą grupą? Generał? To jakaś misja? - spytała z ciekawości. – Ach, wiem, kupiłam tutaj niedawno piękną sukienkę. A właściwie została uszyta specjalnie dla mnie, choć o cenę musiałam się targować... - Przypomniała sobie, jak nisko ceniony jest jej seksapil w tym mieście. – Mogę cię zaprowadzić.

- Tak jesteśmy tutaj z misją. Mamy znaleźć tą "Tańczącą Błyskawicę" chyba tak ją nazywali. - powiedział niedbale, cóż sekrety nie były jego specjalnością, a po za tym czemu miałby nie mówić czemu tu przybył? - Było nas więcej ale sporo chyba zginęło, albo się pogubiło w lesie. -dodał po chwili. - A ile kosztowała Cię ta sukienka? Ładna była?- w to pytanie włożył o wiele więcej emocji niż w opowiadania o celach jego misji czy o śmierci towarzyszy.

- Zginęło? - spytała poważnym tonem, lecz zaraz o tym zapomniała, zarażona emocjami Szajela, jakie włożył w pytanie o sukienkę.
-Czy była ładna? Ładna to stanowczo za mało powiedziane! Była piękna, oszałamiająca, cudowna... idealna! - rozmarzyła się, wyobrażając sobie siebie na balu w tejże sukience. – Wydałam na nią 100 Neveronów, choć krawiec chciał o wiele więcej

- To dużo pieniędzy... - powiedział smutny Szajel który od urodzenia żył w biedzie, w środowisku gdzie 100 neveronów to sumy zarabiane przez naprawdę długo.
- Nie znasz może tańszych sklepów? I nie widziałaś może tu Pani błyskawicy? Na pewno byś ją poznała, ponoć każdy ją zna! A jak byśmy ją znaleźli to bym mógł wrócić do miasta! Spotkać Harla i Ariel! - Szajel zamyślił się chwilę po czym wypalił szybko, gdyż coś ważnego mu się przypomniało. - Nie widziałaś tu nigdzie podpalacza!? - zadając to pytanie zbliżył swoją twarz do jej bardzo blisko, zaglądając jej w oczy, jak gdyby chciał wyciągnąć z nich cała prawdę.

- Ym... - zawahała się. – Nie, nie widziałam żadnej z tych osób, a innych sklepów też niestety nie znam. Ale wiesz co? Mam akurat 100 Neveronów, pożyczę ci je - powiedziała, sięgając po sakiewkę i wręczając ją Szajelowi. – Oddasz, kiedy będziesz mógł - oznajmiła z uśmiechem.

Szajel odsunął twarz od twarzy dziewczyny i spojrzał na sakiewkę lekko otwierając usta. Co prawda miał przy sobie 125 neveronów ale musiał kupić wiele rzeczy, no i nikt wcześniej nie pożyczył mu takiej sumy pieniędzy. Tancerz wziął sakiewkę i obejrzał ją. Następnie spojrzał na dziewczynę jak gdyby upewniał się czy to nie jakiś żart, a gdy ta pokiwała głową zachęcając go do zabrania sakiewki, szczęka mu zadrżała. Po chwili z oczu popłynęły mu łzy, a on wybuchnął głośny płaczem. Arlekin zasłonił twarz dłońmi i ocierał z niej krople które nie chciały przestać płynąć z jego oczu. Nic nie powiedział, po prostu płakał.

- Em... Prze...Przepraszam? - powiedziała, lekko zdziwiona Chichiro. Nie spodziewała się takiej reakcji. Miała nadzieję, że nie uraziła go tym gestem.

Szajel otarł twarz rękawem od swojej piżamy ( w takich chwilach specjalne wodoodporne farbki do twarzy były niezwykle przydatne) i spojrzał na załzawionymi oczyma.
- Nikt.. nikt po za Ariel i Harlem jeszcze nic mi nie dał od tak...- mówił cicho ocierając oczy i lekko drżąc. Rozi wystraszona nagłym wybuchem tancerza wyłoniła się z torby i teraz przytulała się do jego szyi starając się go pocieszyć. - Nigdy, wcześniej, nikt... Tylko śmiechy i spojrzenia... Nigdy... - powtarzał ciągle wciąż ocierając łzy.

- Mam nadzieję, że kupisz za to coś naprawdę ładnego - powiedziała, uśmiechając się. – Kup też coś dla swojej małej przyjaciółki, na pewno się ucieszy!

Szajel trochę się uspokoił i otarł drżącymi rękoma oczy po raz ostatni. Dał Rozi mieszek, a ona schowała go koło reszty neveronów Szajela. Tancerz uśmiechnął się do dziewczyny, ale nagle coś do niego dotarło.
- Ale, jak ja Ci je oddam skoro niedługo wraz z generałem stąd wyjeżdżamy? - mimo pokrętnej psychiki i dziwnych torów myślenia Szajel zawsze starał się dotrzymywać obietnic. Było to gdzieś w nim zakodowane. Miał to po matce.

- Hm... Wiem! - Chichiro ściągnęła z pleców swój plecak podróżny i zaczęła w nim grzebać. Po chwili wyciągnęła jakiś talizman. – Gdybyśmy mieli się już nie spotkać w Evanalain, na pewno się zobaczymy w Minas'Drill. A ta mała pamiątka będzie ci o mnie przypominać - powiedziała, wyciągając ku niemu rękę. – Wiem, nie jest zbyt urodziwy, ale... Jedyny, jaki posiadam.

Szajel spojrzał na medalion ale go nie wyciągnął po niego ręki.
- Nie za dużo już mi dałaś prezentów...- powiedział zamyślonym głosem. Jednak szybko wpadł na pomysł jak rozwiązać ten problem.
- Jedź z nami! - powiedział to bardzo wesoło niczym świetny i prosty pomysł. - Wtedy będę mógł oddać Ci dług na bieżąco!- tancerz uśmiechnął się do niej wesoło, jedynie lekko zaczerwienione oczy wskazywały na to, że niedawno płakał.

- Ale przecież to oficjalna misja... Nie sądzę, bym ot tak mogła się dołączyć do waszej drużyny - westchnęła.

Szajel zastanowił się.
- Myślę, że Generał się zgodzi, mało nas zostało więc pewnie uzna że przyda nam się pomoc. Zwłaszcza że w drodze tu zginął ten paladyn, a kapłan się zmienił i też zginął. - mówiąc to Szajel przypomniał sobie odpieczętowaną broń generała i uśmiechnął się szerzej. - A po za tym nikt u nas nie gra na żadnym instrumencie i nie mam muzyki do tańca! - wysunął kolejny jak ze ważny argument przemawiający za jej udziałem w misji.

- Skoro tak mówisz... Poza tym czułabym się zaszczycona mogąc przygrywać do twojego tańca!

Szajel zaklaskał radośnie w dłonie i podskoczył robiąc szybki piruet w powietrzu.
- To wszystko ustalone. Kiedy zrobię zakupy zaprowadzę Cię do karczmy gdzie się zatrzymaliśmy! Chcesz iść ze mną po ubranie?- spytał trzepocząc radośnie swymi różowymi skrzydłami jak to miał w zwyczaju.

- Jeśli nie miałbyś nic przeciwko, to chętnie - odparła. W końcu i tak nie miała nic lepszego do roboty. – Hm... a myślisz, że udałoby się nam jeszcze pójść na bal, zanim wyruszylibyśmy w drogę na misję?

- A ja tez bym mógł pójść? Na bal! Chciałbym pójść na bal! - jego melodyjny głos niemal wyśpiewał to zdanie czemu towarzyszyło kilka obrotów.

- Myślę, że tak. Mam nadzieję, że tak! - odpowiedziała radośnie. – Byłoby wspaniale. Chciałabym zobaczyć, jak tańczysz do mojej muzyki.

- To na pewno generał nam pozwoli! - powiedział Szajel jak gdyby to, że on chce gdzieś iść równoznaczne było by z tym że to się stanie. Powolnym krokiem ruszył w stronę w którą szedł nim wpadł na Chichi a ruchem głowy zachęcił ją by szła razem z nim.
 
Ajas jest offline  
Stary 26-12-2010, 20:35   #119
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Dziewczyna założyła plecak i ruszyła razem z nowym znajomym na poszukiwanie krawca. Jeszcze przed chwilą dałaby sobie rękę uciąć, że pamiętała drogę do tego sklepu.
- O, to chyba za rogiem, jeśli dobrze pamiętam - oznajmiła, wyprzedzając rożowowłosego, by móc spojrzeć czy aby na pewno znajduje się tam krawiec. – Tak, to tutaj! Ciekawe czy ten Elf mnie pamięta...

Szajel spojrzał w stronę wskazaną przez dziewczynę a paciorki na jego włosach zabrzęczały cicho gdy uderzały o siebie. Szajel spojrzał na niektóre stroje na wystawie badając je krytycznym wzorkiem.
- Nie wiem czy będzie potrafił uszyć mi porządny kombinezon do tańca. Tamten poprzedni dostałem od Harla...- Szajel zamyślony spojrzał na dziewczynę.- Jak ty włąściwie się nazywasz? - Arlekin nigdy nie miał pamięci do imion.

- Już... ach, po prostu Chi - odparła lekko zdezorientowana. – Zawsze można spróbować. Poza tym innych sklepów tutaj nie znam.

-Chi... ahhh Chichiro Hope!- przypomniał sobie nagle całe imię towarzyszki. - Nigdy nie miałem pamięci do imion... lepiej idzie mi zapamiętywanie twarzy. - wytłumaczył dziewczynie po czym zwrócił się do Rozi która teraz siedziała na jego głowie. - Rozi, skarbie podaj mi kartkę i węgielek z mojego worka. - Kwiatek zanurkował w bagażu chłopaka i już po chwili wynurzył się z niego ściskając zwinięta kartkę i mały kawałek węgla. Szajel odebrał od swojej przyjaciółki te dwa przedmioty i zapisał coś na karteczce.- Teraz już nie zapomnę jak się nazywasz! - zwrócił się do Chichiro i oddał zapiski jak i węgielek Rozi. Następnie spojrzał na drzwi lekko zdezorientowany.- Nie lubię drogich sklepów, nie byłem jeszcze w takim. - mówiąc to zrobił malutki krok w stronę wejścia do krawca ale ręki by drzwi otworzyć nie wyciągnął.

- Zawsze musi być ten pierwszy raz! - odpowiedziała radośnie Chichiro, popychając delikatnie Szajela do przodu, by ten wszedł do sklepu.

Szajel delikatnie ujął klamkę w dłoń i otworzył drzwi do sklepu i popchnął drzwi. Wkroczył nieśmiało do wnętrza budynku i kiwnął głową krawcowi na powitanie. Rzemieślnik spojrzał na niego dziwnym wzrokiem, mierząc różowo-skrzydłego od stóp do głów. Spojrzał na piżamę osobnika, dziwne włosy, oraz liczne ozdóbki w nie wplecione.
- Czym mogę służyć? - zapytał podejrzliwie, łypiąc zza lady na Szajela niczym na jakiegoś złodziejaszka.

- Witam! - przywitała się Chichiro, wchodząc do sklepu zaraz za Szajelem. Na szczęście krawiec był ten sam, co poprzednio, więc zapewne zapamiętał niebieskowłosą doskonale. – To mój przyjaciel, potrzebuje nowego kombinezonu, specjalnie do tańca. Ach, no i przede wszystkim musi być równie piękny, jak moja sukienka! - powiedziała, podchodząc bliżej lady i trzepocząc rzęsami przed Elfem.

Szajel w tym czasie przechadzał się po sklepie oglądając niektóre stroje , dotykając swymi delikatnymi palcami materiałów, co dziwne przyglądał się tez sukienką. Gdy krawiec gestem dłoni kazał mu podejść arlekin szybko zbliżył sie do niego.
- Jaki konkretnie strój Cię interesuje... chłopcze? - z wypowiedzeniem ostatniego słowa rzemieślnik na chwile się zawahał.
- Specjalny do tańca, kombinezon. Mam ze sobą jeden. - Szajel pogrzebał w swoim tobołku i wyciągnął strój o kroju podobnym do tego który został spalony. Był to kombinezon który mocno przylegał do ciała, był niczym druga skóra. Ten jednak był wykwintniejszy niż spalony biało-czarny strój. Wyciągnięte przez Szajela ubranie pokryte było w kilku miejscach świecącymi kamyczkami, wymalowane było kombinacją złotego, zielonego oraz różowego i wyglądało jak niezwykle specjalne ubranie.
- To jest strój na specjalne okazję ja potrzebuje takie zwyklejszego... - No i tancerz zaczął tłumaczyć rzemieślnikowi jak dokładnie wyglądać ma kombinezon. Arlekin dokładnie tłumaczył kolorystykę i wzory gestykulując przy tym. Ręce miał wolne bowiem zawczasu wepchnął swój uroczysty strój w ręce Chichi.

Dziewczyna stała i przypatrywała się wszystkiemu. Widocznie jej rola na tym się zakończyła. Nawet nie dane jej było przetestować ponownie swojego seksapilu na krawcu. Westchnęła tylko, siadając na taborecie.

Szajel uzgodnił wszystko z krawcem po czym pożegnał się z nim i umówił że odbierze strój wieczorem. Odebrał balowy kombinezon od ChiChi i ładnie go złożywszy schował go do swego tobołka. Wraz z dziewczyną stanął przed sklepem.
- To gdzie idziemy teraz? - zapytał tancerz melodyjnie.

Chichiro spojrzała na niego, później na okolicę, aż w końcu wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia - stwierdziła, uśmiechając się.

Szajel przymknął oczy i skupił się, starając sobie przypomnieć co ważnego należy zabierać ze sobą na wyprawy. Po chwili omiótł okolice spojrzeniem i zapytał się Chichiro.
- Gdzie tu można kupić jakieś eliksiry?

- Ja kupiłam gdzieś w dzielnicy dla odwiedzających, ale niestety... Zupełnie mi wyleciało z głowy, gdzie był ten stragan. - Wzruszyła bezradnie ramionami.

Szajel podrapał się po głowie i rozejrzał jeszcze raz.
- To chyba musimy poszukać. - powiedział uśmiechając się i ruszył powoli przed siebie. - Czemu właściwie jesteś tu a nie Minas'Drill? - zagadnął wirtuozkę pieśni.

- Szczerze? - spojrzała na niego, idąc z tancerzem ramię w ramię... No, prawie, w końcu była niższa. – Mój znajomy został wybrany do misji dyplomatycznej, mnie pominęli... Więc postanowiłam się wybrać na samozwańczą misję jego śladami - opowiedziała pokrótce.

- Aha... - skomentował krótka Szajel który akurat zapatrzył się na jakiś ciekawy medalik na wystawie.- A na jakim instrumencie grasz? - Zapytał nie odrywając wzorku od wystawy.


- Flet - odparła krótko, idąc przed siebie.

Szajel spojrzał na nią i poszukał przy niej fletu wzrokiem, po chwili zobaczył instrument przy jej pasie.
- To prosty instrument. Chociaż prosty nie znaczy zły... - spojrzał na dziewczynę raz jeszcze i przekrzywił lekko głowę obserwując ją.- Flet Do ciebie pasuje. Tak zdecydowanie pasuje! Jaki jest twój przydomek? - zapytał szybko zmieniając temat, znowu zapominając że jedynie wśród arlekinów praktykuje się środowisko tytułów.

- Flet jest prosty i dlatego do mnie pasuje? Hm... mam nadzieję, że nie usiłujesz mnie obrazić - powiedziała, uśmiechając się do niego. – I nie posiadam żadnego przydomku, przykro mi.

- Czemu miałbym Cię obrazić? - spytał zdziwiony tancerz. - Czemu nie masz przydomka, to znaczy że nie masz duchowej broni? - zapytał z wrodzoną ciekawością w głosie.

- Mam... - odparła niepewnie. – Ale to nie oznacza, że powinnam mieć też i jakiś tytuł.

- My tancerze otrzymujemy przydomnki po ceremoni pierwszego odpieczętowania.- Wyjaśnił Szajel - Dotyczą one naszego charakteru, mocy broni czy jakiejś naszej cechy szczególnej. - mówił to wszystko jak gdyby recytował jakąś formułkę.

- U nas niczego takiego nie praktykują... Chyba że coś mnie ominęło - zamyśliła się, próbując sobie wszystko przypomnieć, lecz nic z tego.

- U nas każdy tak ma! - powiedział energicznie tancerz.- Ale ja nie lubię swojego przydomku... - dodał smutnych i cichym głosem.

- A jaki masz? - spytała z zaciekawieniem.

- Nie lubię go... - odparł arlekin i nerwowo wplótł palce we włosy. - Nie lubię... - powtórzył jeszcze raz.

- W porządku, nie musisz powtarzać dwa razy - odparła, tracąc zainteresowanie tytułem Szajela.

Tancerz jeszcze chwilę nerwowo ciągnął się za włosy ale wraz z każdym krokiem uspokajał się trochę. Po chwili na jego twarz wrócił uśmiech a rozmarzony wzrok znowu zagościł w jego spojrzeniu.
- Długo tu już jesteś? - zagadnął.

- Jakiś czas - odparła. Sama już straciła rachubę czasu przez to, że zdarzyło jej się stracić przytomność. – Myślę, że bal wkrótce się odbędzie, możliwe nawet, że jutro... ale nie jestem pewna.

- Nigdy jeszcze nie tańczyłem na balu... Ale tak bardzo bym chciał! - powiedział wesoło.- Głównie tańczyłem w amfiteatrze lub na ulicy, na balach jest pewnie inaczej prawda? Jestem pewien że to... Nie sądzisz że tamta sukienka źle współgra z oczyma tamtej kobiety? - powiedziawszy to wskazał palcem przechodząca obok elfkę.

- Zdecydowanie! - powiedziała, uśmiechając się radośnie. – Naprawdę nie mogę się doczekać. W końcu założę moją nową sukienkę! I będzie tam tyle wspaniałych ludzi!

- Jakich ludzi? - zapytał szybko Arlekin

- Ludzi i nie tylko ludzi. Zapewne będzie sporo gości z innych miast!

Szajel zamyślił się, na szczęście tańczenie przy dużej grupie nigdy nie sprawiało mu problemu.
- Szkoda że nie ma tu Ariel, na pewno chciała by zatańczyć. - Westchnął i poprawił niesforny kosmyk włosów który opadł mu na oko. Po czym wraz z Chichi ruszył w stronę karczmy.
Po drodze natrafili na stoisko z miksturami gdzie Szajel nabył jedną silną miksturę leczniczą, dwie o średniej mocy i dwie słabe. Rozi szybko umieściła je w torbie, a tancerz wesoło podskakując zaczął prowadzić tkaczkę pieśni na spotkanie z generałem.
 
Ajas jest offline  
Stary 26-12-2010, 23:30   #120
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
Tego dnia nad Minas’Drill świeciło słońce. Było ciepło, acz nie upalnie. Można by rzec, że wręcz idealnie. Szkoda tylko było tych, którzy w to piękne popołudnie mieli zajęcia. Takimi osobami byli uczniowe prywatnej Akademii Magii. Wśród nich znajdowała się pewna Nieskończona, szkoląca się na przyszłą Tkaczkę Pieśni.
Chichiro Hope stała w korytarzu, opierając się plecami o kamienną ścianę. Zastanawiała się, co teraz robią jej przyjaciele.
Bastian zapewne przechadzał się po jednym z parków, uwodząc dziewczyny. Rosalinde, jeśli nie razem z Bastianem, to zapewne siedziała w ogrodzie razem z rodzicami. Był jeszcze Yue, ale ten zapewne, tak jak i ona, siedział gdzieś w Akademii.
Przynajmniej nie jestem jedyna”, przeszło jej przez myśl, gdy tak czekała na swojego Mistrza. Z nudów zaczęła przyglądać się swoim paznokciom. Tym razem nie były pomalowane.
Wkrótce usłyszała głośne pogwizdywanie gdzieś w oddali. To był znak, że Mistrz Giovanni się zbliżał.
Odepchnęła się od ściany, wygładziła fałdy na bluzce, założyła kosmyk włosów za ucho i stanęła, wyczekując.
Trening przebiegł bezproblemowo. Nie spodziewała się, że pójdzie jej tak łatwo. Było to zaledwie, a może aż, piąte spotkanie, a ona już potrafiła poczuć swoją własną muzykę. Giovanni był z niej dumny.
- Chichiro - powiedział, kiedy dziewczyna zbierała się już do wyjścia. Podszedł do niej. Poczuła dziwny dreszcz przebiegający przez całe jej ciało, gdy mężczyzna stanął tuż przed nią.
Wyciągnął jedną dłoń i pogładził jej policzek. Jego wąskie usta wygięły się w przyjaznym uśmiechu, a oczy zalśniły.
- Jesteś taka piękna - wyszeptał i zanim Chichiro zdążyła cokolwiek uczynić, Nieskończony objął ją delikatnie w talii i zbliżył się do niej. Po chwili jego wargi musnęły nieśmiało usta dziewczyny. Nie zaprotestowała. Była sparaliżowana i zdziwiona, przez co nie odważyła się na żaden ruch. Nauczyciel i uczennica. Ich usta po chwili złączyły się w namiętnym pocałunku, a białe skrzydła jasnowłosego Mistrza otuliły dziewczynę, jakby chciał ukryć ją przed całym światem.

Chichiro pokręciła przecząco głową na samo wspomnienie tego wydarzenia. Jaka ona była wtedy głupia, myślała sobie. Musiała stanowczo spróbować o tym wszystkim zapomnieć.
Ale dlaczego tak się działo? Dlaczego przyciągała do siebie mężczyzn. A właściwie - dlaczego przyciągała ich bardziej, niż przeciętna dziewczyna? Może logiczną odpowiedzią wydawałoby się ciało Nieskończonej, lecz ona sama doszukiwała się w tym wszystkim innego rozwiązania, pomijając kompletnie fakt, iż rzeczywiście była ładną dziewczyną.
Wkrótce jednak jej filozoficzne rozmyślania zostały zakłócone przez jeden mały wypadek, który zakończył się nową znajomością z niecodzienną postacią.
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.
Cold jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172