Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-12-2010, 23:01   #116
BoYos
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Uderzenie ciemności.
Nagle zassał powietrze i otworzył oczy. Znajdywał się na pustymi. Dokładniej, leżał na pustyni. Podniósł się i rozejrzał. Cisza. Wstał i otrzepał się. Sprawdził czy wszystko miał. Kij, zwoje i najważniejsze...złapał za kieszeń. Były.
Nie było ani wiatru, ani słońca. Było jednak jasno. Wyglądało, jakby pustynia była czerwona. Jak krew.
- Wychodź. - powiedział Yue.
Cisza.
Rozejrzał się dookoła. Był przygotowany. Na wszystko.
- Pff. Znajdę Cię. Nie ukryjesz się przede mną. Chciałeś różnicę sił? To ją zobaczysz. - głos Yue'go był inny niż zawsze. Teraz był niski, brzmiał niczym groźba.
Rozglądał się dookoła, szukając jakiś poszlak. Teren nie był równy. Były górki i wzgórza. Miał dziwne przeczucie, by wejść na jedno. Lepszego pomysłu nie znalazł.
Znajdywał się na jego terenie. Wiedział, że użycie skrzydeł, nic nie pomoże. Chciał go zmęczyć...
Szedł powoli i mozolnie na wzgórze. Wydawało mu się, że idzie już dzień. Przelicznik bycia tutaj wynosi 1 sekunda do 1 godziny. Godzina w tym świecie, to sekunda w rzeczywistości. Gdy wszedł na wzgórze, pot ściekał mu po polikach. W dole ujrzał jakąś postać. Była to...
- O Ty skur... - powiedział cicho.
Puma Pystynna. Siedziała i patrzyła się wprost na Yuego. Stali tak chwilę. Chłopak zrozumiał, że musi iść do niej. Zejść było dużo szybciej. Gdy znalazł się na dole, Puma podniosła się i odwróciła. Wyglądała jak normalna Puma, z tą różnicą, że ta, jakby się położyła i zamknęła oczy, to w życiu nikt by jej od piasku nie odróżnił. Zaczęła iść powolnie. Po krótkiej chwili, przeszła do biegu. Teraz Yue zrozumiał, że musi rozłożyć skrzydła i lecieć, bo nie nadążyłby za nią. Lecieć było mu dużo łatwiej, bo nie było oporów powietrza. Inaczej niż zawsze...
Lecieli tak cały dzień, noc i następny dzień. Nie odczuwał głodu ani pragnienia. Nauczył się kontrolować to w tym stanie. Wiedział, że nie jest głodny ani nie chce mu się pić. Kwestią było wmówienie sobie tego. Z daleka widać było punkt. Puma przyśpieszyła tak, że w pierwszym momencie zdziwił się, jak zwierze może się rozpędzić. Lecieli tak jeszcze pół dnia. W końcu zobaczył co to jest - zamek pokaźnej wielkości. Drzwi miały najmniej dwa i pół metra. Nie chciał liczyć. Miał tutaj misję. Swoją misję.
Pchnął drzwi. Puma wbiegła pierwsza. Jego oczom ukazały się trzy korytarze. Dwa w boki i jeden przed niego. Ściany były zdobione fioletowymi zasłonami, na których były świeczniki.
- PRZYSZEDŁEM PO CIEBIE!!!!! - wydarł się na całe gardło Yue. Puma odwróciła się i spojrzała na Springwatera. Następnie ruszyła korytarzem przed siebie. Stanęła przed drzwiami na końcu ich. Podskoczyła i pchnęła je. Zniknęła. Yue nie czekając ruszył za nią. Dopiero teraz zauważył, że idzie po dywanie. Był identycznego koloru, jak w jego pokoju. W następnym korytarzu były schody. Zauważył, że kolor schodzi na coraz ciemniejszy.
- Mam Cię bydlaku... 90 lat... - mówił sam do siebie. Gdyby ktoś spojrzał z boku na Yuego, stwierdziłby, że został opętany, lub Upadł. Jego wyraz twarzy różnił się od tego, jaki miał zawsze. Teraz patrzył złowrogo, jakby chciał zniszczyć wszystko co napotka na drodze. Zaczął iść po schodach. Było ich 19. Na górze były następne drzwi. Te były szerokie. Obejrzał się. Pumy nie było.
- A więc zakończymy to... - podszedł do drzwi
- Tu... - Z całej siły pchnął drzwi.
- I TERAZ, SKURWYSYNU! - wydarł się na całe gardło.
Sala przed nim posiadała 4 duże filary. Przez środek biegł dywan. Po bokach było dużo miejsca, stały w nich sofy. Na końcu dywanu był duży fotel. Wyglądał jak Tron. Siedziała na nim Agnes. Nogę miała założoną za jedno ramię fotela, sama ssała lizaka. Była naga. Jej ciało owijała prześwitująca chusta. Obok fotela siedziała Puma.
Yue ruszył w jej stronę. Zacisnął pięści. Wyglądał jak zombie, idący do swojej ofiary.
- 90 lat musiałem znosić upokorzenia przez Ciebie... - mówił cicho, jednak echo rozchodziło się po całej sali.
- Ojciec nie traktował mnie jak syna...Wszyscy się ode mnie odwracali...
Siorp. Dziewczyna zaczęła lizać tak, by robić to jak najgłośniej.
- Na moich oczach zginęli Nieskończeni... Bo nie mogłem im pomóc...
Siorp. Siorp.
- A moja matka zos...
- PYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYSK ! - wydarła się na całe gardło Agnes.
Yuego zamurowało. Wyczuł zmianę energii. Ona przestała żartować. Zerwała się na równe nogi. Zacisnęła również pięści.
- Niewdzięczny mały...kretynie.... - powiedziała tak cicho, że tylko sama siebie usłyszała.
Puma podniosła się z Agnes. Nastąpiła chwila ciszy. Nagle energia ustąpiła.
- Ooo. Yue nas odwiedził. Popatrz. To on. - dziewczyna kucnęła i pogłaskała pumę, wskazując na chłopaka.
Stał od niej jakieś 10 metrów. Owinęła się szatą. Siorp. Siorp. Siorp.
- Co tam? - zapytała i usiadła z powrotem na krzesło.
Zagubił się. Nie wiedział co się dzieje. Przed chwilą wydarła się na niego. Przytłoczył go energią. Ledwo złapał oddech. A nagle wszystko ustąpiło. Nagle otrząsnął się.
- Łiiiiiiii. Springwater nam Upada. Widzisz? - zapytała pumę. Siorp Siorp.
- Nie Upadam. Upadnie Twoja głowa u moich stóp.... - sięgnął po kij.
Siorp Siorp.
- Ej, Yue co porobimy ciekawego? Wiesz jak mi się nudzi? Całe życie tu spędziłam. Chodź się pobawimy. Albo pokochajmy się. - powiedziała. Siorp Siorp.
- Zawsze byłam ciekawa jakie to uczucie. Chociaż teoretycznie to przeżyłam...nie? - zapytała pumy. Podrapała się po głowie. Siorp. Teraz włożyła lizaka tak, że miała pełne usta z jednej strony.
- Ale ja chcę poczuć to normalnie. Nie wiem czemu Nieskończone to tak lubią. Jak to wygląda. Brrr... Aż mnie zgina. - mówiła.
Chłopak stawał się coraz bardziej czerwony.
- Yue nam Upada! Yue nam Upada. Hihihihihi. Chcesz lizaka? - siorp.
- Przyszedłem tu w jednym celu. - rzekł do niego.
- O! Ja wiem! Ja wiem! - odpowiedziała zadowolona machając ręką w górę, tak jakby się zgłaszała.
- Chcesz mnie... ZABIĆ?! - jej usta wygięły się nienaturalnie szeroko. Był to uśmiech przerażający.
Nagle postać zaczęła zmieniać się od dołu do góry. Teraz była przed nim Chi. Zamiast Pumy siedział Lew.
- Zastanawiałam się przez cały tydzień, która kreacja będzie lepsza. - powiedziała zawijając włosy na palcach.
- NIE RÓB SOBIE ZE MNIE JAJ! - ruszył biegiem na dziewczynę. Złapał kij tak, jak do rzutu i cisnął w siedzącą Chi. Ta jednak tylko uchyliła głowę, nie ruszając się z miejsca. Kij wbił się w krzesło.
- Rozjebałeś mi krzesło matole... - powiedziała Chi. - Myślałem, że jak tyle się narzucałeś tymi lancami, to chociaż we mnie trafisz jak siedzę. Boże ale Ty jesteś beznadziejny.
Nagle Yue oprzytomniał. Uśmiechnął się zajadliwie.
- A więc jesteś chłopakiem. Mam Cię.
- Hmm...? - zapytała z ciekawości.
- Specjalnie udawałem Upadłego, byś robił sobie ze mnie jaja. Chciałem sprawdzić, jakiej jesteś płci. Wpadłeś w moją pułapkę... Jeden zero mistrzu. - powiedział i wyciągnął rękę. Kij wyleciał z krzesła i znalazł się w ręku Yuego.
- Ale wiesz. Napatrzyłem się na kobiety. Oj napatrzyłem. A domyślasz się skąd? - zapytała. Podniosła ręce i klasnęła. Nagle firanki podniosły się. Widać było pokój. Ciemno. Jednak Yue po chwili zrozumiał co się dzieje.
- Przecież to...
- Nom. To Twoje oczy. Fajnie nie? O człowieku jakie Ty masz jaaaazdy w tej swojej bani to poezja. - zaczęła mówić slangiem. Nie mógł zrozumieć do końca wszystkiego.
- Obserwowałeś mnie przez całe moje życie? - spytał podejrzliwie.
Nagle Chi wstała tak, że szata opadła odsłaniając jej całe ciało. Zaczęła klaskać i skakać. Podniosła nogę do góry i wykonała znak wiktorii.
- Łiii! Punkt dla Ciebie! - nawet Lew podniósł się i stanął na dwóch nogach.
- Wiesz po co przyszedłem? - zapytał Yue.
Chi nagle stanęła normalnie i uderzyła się otwartą ręką w twarz.
- Nie, nie wiem. Nie domyślam się. PROSZĘ, POWIEDZ PO CO PRZYSZEDŁEŚ. Ale Ty jesteś idiotą. Dziwisz się, że Twoja przyjaciółka zdała wszystko na celująco, a Ty miałeś jeden dobry. Jak myślisz, co ja robię. No zgaduj. Przeliczniki znasz. Godzina do sekundy. Co ja tu robię, przez cały czas.
- Obserwujesz mnie...
Nagle Chi wykonała ponownie gest wiktorii, z nogą w górze. Lew stanął na tylnich łapach.
- Łiii! Bingo!
- Więc pewnie ...
- Nie będziesz mnie kontrolować. - przerwała mu w połowie zdania.
Yue umilkł.
- Jesteś za cienki w gębie, by ogarnąć mnie myślami. A Ty chcesz mnie kontrolować? Dobre żarty, cycku. - powiedziała. Nagle jej ciało zaczęło się przemieniać. Teraz już nie była goła. Stanął w swojej prawdziwej formie. Miał czarne buty, białą szatę, która wyglądała, jakby była jego skórą. Na twarzy miał maskę... Lew zamienił się w miecz.
- Chcę wiedzieć, jak się nazywasz. - powiedział.
- Tak jak Twoje uwolnienie. - odparł szybko.
Yue zaśmiał się.
- W mojej rodzinie nie było żadnej Upadłej osoby od pokoleń. Nie możesz być moim uwolnieniem. Muszę się Ciebie jakoś pozbyć. A do tego potrzebuję znać Twoje imię.
Postać machnęła mieczem w jego stronę.
- Sasha. - odparł. - Mimo, że jesteś debilem, masz dobrą dedukcję. Ale i tak jesteś do zdjęcia dla pierwszego lepszego zabójcy magów. - powiedział.
- Czemu nie pozwolisz mi siebie kontrolować? - Yue wiedział, że Sasha ma dużo większa moc. Dzieliła ich przepaść. Mógł ją nawet porównać po części do Ojca.
- Bo to nie ja jestem niewolnikiem, lecz Ty. To ja Ciebie kontroluję. Zauważ - widzę wszystko. - pokazał ręką na okna.
- Słyszę wszystko. Mogę do Ciebie przemawiać. Ściągnełem Cię tu ponieważ widziałem Upadek kapłana. Zastawiają na was pułapki. Jeśli zgniniesz Ty, zginę i ja. Ale! - podniósł rękę.
- Nie dam Ci się kontrolować. - dokończył.
Yue stał w miejscu.
- Tak jak już zdałeś sobie sprawę, moja moc jest większa od Twojej. To znaczy może inaczej...Twoja moc nie istnieje jeżeli mamy porównywać. Jesteś o taki. - Sasha splunął na podłogę.
- Kręgi ochronne które widziałeś u Pokutnika - one nie zadziałają. To inna magia. - powiedział.
- Czemu...czemu mi to robisz. - powiedział Yue załamanym głosem.
Sasha przez chwilę stał w miejscu. Nagle odsunął się. Krzesło złożyło się i zniknęło pod podłogą. Za nimi były drzwi.
- Tam znajdziesz odpowiedź na swoje pytania. Od A. Do ZeT.
Yue podniósł głowę i ruszył bez wachania. Sasha jednak wrócił na swoje miejsce.
- E E E! Spokoooojnie. Wejdziesz tam jak mnie pokonasz. Czyli...Nigdy. HAHAHAHAHAHA. - jego głos był okropny. Tak, jakby ktoś miał tylko jedną strunę głosową. Tak jak...Upadły...Nagle przestał się śmiać.
- Ściągnęłem Cię tu, ponieważ dam Ci lekcję prawdziwej walki. To co miałeś do teraz to mierne pionki. Trafisz lepszego od siebie. A wtedy...
- Będziesz mnie uczyć? - zapytał Yue
- MILCZ! - wydarł się. - Powiem inaczej. Chcesz żyć? Żyj.
Nagle zniknął. Znalazł się metr przed chłopakiem. Ten wystraszony wyciągnął kij przed siebie. Widział, jak Sasha zamachuje się przed siebie mieczem. Trzask metalu. Kij okazał się...metalowy.
Sasha nie był jednak zdziwiony. Zaatakował go pięścią. Chłopak schylił się. Tak jednak czekało kolano Sashy. Uderzenie. Yue wyleciał w powietrze...poturlał się po podłodze. Splunął na podłogę. Krew. Wytarł ją w rękaw i podniósł się.
Sasha stał 4 metry przed nim. Yue cofnął krok. Wycelował w niego różdżką. Upadły nie czekał jednak długo. Teleportował się ponownie przed niego. Tym razem chłopak odskoczył w bok, ręką uderzając w brzuch Sashy. Jego palce świeciły. Była to pieczęć.
- Phoca Caeruleus... - nagle poczuł ucisk na nadgarstku. Sasha wygiął mu go tak, że wycelował sam w siebie pieczęcią. Rozszerzył oczy i szybko anulował zaklęcie. Runa rozsypała się w powietrzu. Poczuł uderzenie w brzuch. Wszystko działo się za szybko. W brzuch. W kark. W twarz. Poleciał. Jednak nie. Został przyciągnięty. W brzuch. Poleciał. Jego twarz była zmasakrowana. Z trudem otworzył oczy. Leżał na końcu korytarza , z nogami w górze, oparty plecami o drzwi. Była klamka. Za nią wszystkiego się dowie...podniósł rękę. Nagle ból.
- AAAAAAAAAAAA!!!!! - wydarł się na całe gardło chłopak.
- A. - powtórzył Sasha.
Yuego dłoń została przebita na wylot mieczem. Sasha po prostu w nią rzucił. Wbił w drzwi.
- Aaałaaał... - sapał chłopak.
- Skomlesz jak pies. Kurwa weź się ogarnij bo to przecież śmieszne jest. - Sasha zaczął iść w jego stronę. Widział jak się zbliża.
Czemu tu przyszedłem... Byłem naiwny...
Miecz z jego ręki został wyjęty. Krew otryskała mu twarz i brzuch.
Poczuł jak Sasha go podnosi. Rzucił nim ponownie. Tym razem w drugą stronę. Twarzą zarył w podłogę.
Jak...mam go pokonać....jak...moge...go kontrolować....
- Śmieciu. Wstawaj. Działaj coś. Już umierasz? Ooooooooooooooo.
Agnes...Chi...Tatilen...Lily...Urizjel....Szajel.. .
W jego myślał przewijały się obrazy. Wyczuł ciepło krwi. Leżał w kałuży.
Nagle przypomniała mu się scena z życia.

Siedział z Tatilenem nad stawem.
- Jak mam pokonać brata? - zapytał Yue.
- Hm. - zamyślił się chłopak.
- Ja mam swoje motto. Zawsze jak przegrywam, mówię sobie, że to nie koniec. Nie mogę odpuścić. Nie po to trudziłem się całe życie, by teraz przegrać wszystko. Poza tym pamiętaj - władcy umierają ostatni. - Obaj się zaśmiali.

- Nie mogę tu polec... - powiedział cicho Yue. Podparł się rękoma. Nagle powietrze zaczęło w okół niego falować.
- Hm.? - Sasha stanął w miejscu.
Yue, zataczając się, podniósł się na nogi. Z jego rany w dłoni kapała krew. Rozerwał kawałek szaty i owinął nią rękę.
- Vis. Praepis. Vis Magica. Fortitudo. - powiedział. Stał do Sashy plecami. Sięgnął i zdjął szatę. Miał gołe plecy. Były na nim 4 wielkie pieczęci.
Odwrócił się do Sashy. Sięgnął do kieszeni. Wyjął 6 zapieczętowanych wcześniej od Kapłana Kryształów lodu. Nagle kryształy połączyły się i przyległy do kija tworząc...kosę. Wyglądało to tak, że kij był jego starym kijem, a z lodu zrobił ostrzę.
Sasha bez słowa teleportował się przed siebie. Chłopak odskoczył w tył. Sasha ponownie teleportował się przed siebie. Yue jednak wczesniej podparł się z tyłu kosą i dzięki temu wybił się. Z całej siły uderzył butem w rękę Sashy. Zablokował to. Druga nogą złapał rękę, tworząc coś na rodzaj chwytu. Siłą brzucha podniósł się i z całej siły zamachnął kosą na twarz Sashy. Wyglądało to tak, jakby siedział mu na ręku i chciał ściąć głowę.
Upadły zablokował to jednak mieczem.
- Mam Cię. - powiedział chłopak.
Rozbłysło światło.
- Phoca Caeruleus - Arca Frigus! - krzyknął.
Teraz było widać. Zamachnął się tylko jedną ręką. Drugą stworzył pieczęć, od razu założył mu na ręku. Szybko odskoczył odbijając się od Sashy. Wylądował na ziemii.
Lód obrósł ciało Upadłego. Wbił z całej siły kosę w podłoże. Miał może 10 sekund. Ruszył w koło Lodu. Biegł i kreślił kręgi. Zrobił trzy kółka w okół lodu. Gdy skończył, stanął w miejscu. Lód rozleciał się na kawałki.
Klask w ręce. 4 Pieczęcie uderzyły w Upadłego.
- Tego jeszcze nie widziałeś. Nazwałem to...wiązanką Yuego. - odparł dumnie.
- Hehe...taka różnica sił...a jednak jeszcze żyję.
Sasha stał w miejscu. Na jego ciele widać było cztery pieczęci.
- Myślisz, że jeśli wyłączyłeś mi zmysł dotyku i zablokowałeś rękę z mieczem, to Cię nie dopadnę? - zapytał
- Grałeś kiedyś w Szachy? - Yue wydawał się kontrolować sytuację.
- Czarno Biała plansza...w której polega na... - Nagle Yue zniknął. Podbiegł do Sashy. Kosą zamachnął się na jego tułów. Ten jednak podniósł nogę i zablokował cios. Chłopak schylił się i prześlizgnął pod jego kroczem. Wykrzywił ciało i wycelował ręką w jego plecy.
- Astral Carcer!
Wokół Sashy pojawiła się klatka, zrobiona z runicznego słowa. Nie czekając dłużej wykonał kolejne znaki ręką.
- Astral Lacer! - Jakby niewidzialny młot uderzył w ciało Sashy. Klatka została rozbita, a ten wyleciał w powietrze. Yue rozłożył skrzydła. Wzniósł się w powietrze. Zamachnął kosą. Miał go. Dowie się co jest za ścianą.
Nagle pieczęci pękły. Sasha wycelował dłonią w chłopaka. Yue nie mógł zatrzymać ręki. Cios kosą był nieunikniony. Czarne pole otworzyło się przed kosą. Były to wrota wymiarów. W tym samym momencie czas jakby spowolnił. Obok twarzy Yuego pojawiła się identyczna czarna plama. Gdy kosa zaczęła znikać w pierwszej dziurze, pojawiała się w drugiej. Gdy kosa była o milimetr od twarzy Yuego, ten zamknął oczy.

- UHHH.
Otworzył oczy. Był dzień. Znajdywał się w łóżku. Szybko zdjął z siebie blokady. Zaczął ciężko sapać. Przysiadł na łóżku. Popatrzył na pokój. Niczego nie zdemolował. Nie było na co czekać. Zdjął lód z drzwi oraz z okna. Założył szatę, a zwój wyrzucił do śmieci. Zamknął drzwi i poszedł na dół. Przywitał karczmarza. Poprosił o gorącą herbatę. Był pierwszy. Miał czas by się zastanowić nad tym co się wydarzyło. Usiadł i w ciszy popijał, czekając na resztę.
 
BoYos jest offline