Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-12-2010, 07:16   #25
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Bohaterskie natarcie na wrzeszczące dziko zastępy wroga wymagało nie lada odwagi. Wszędzie wokół świszczały chmury rykoszetujących wściekle kul. Sam huk ostrzału i rozbrzmiewający echem ryk opętańców był prawie ogłuszający. Stłoczone wokół tech-kapłana i astropatki serwitory chwiały się pod wpływem uderzającego w nie ognia. Pociski bezlitośnie przeszywały ich organiczne części, siejąc spustoszenie w dzwoniących metalicznie mechanicznych komponentach. Nawet ich wzajemne naprawianie się nie było w stanie nadrobić zadanych przez setki kul strat. Jeden po drugim padały w morzu iskier i czarnego, gryzącego dymu z przepalonych obwodów. Nim odeszły w niepamięć odwdzięczyły się jednak sowicie swoim zabójcom. Wiązki z ich karabinów laserowych powalały całe zastępy szarżujących najemników. Skierowane w nogi nie były jednak w stanie wyłączyć ich na stałe z bitwy. Żołnierze nawet z przestrzelonymi nogami nadal szyli do oficerów z zaciskanych kurczowo w dłoniach broni. W pewnym momencie Vladyk nie bez zdziwienia zauważył ostrzegawczy pisk własnej, przestrzelonej aparatury i liczne meldunki uszkodzeń dochodzących z przymocowanych do ciała serwoczaszek. Po chwili sam zaczął krztusić się oparami ze stopionych podzespołów.

W tym samym momencie Yandra jęknęła cicho, a na jej ramieniu rozkwitł szkarłatny kwiat głębokiej rany. Podtrzymujący ją Veltarius wyglądał niczym legendarny demon słusznego gniewu. Jego pulsujące spaczoną energią oko zalewało czerwonym blaskiem całe otoczenie, rażąc słabe, opętane umysły potęgą Immaterium. Najemnicy, których nie sięgnął ogień z jego potężnego pistoletu padali na kolana wrzeszcząc z niewypowiedzianego bólu. Było to jednak za mało, by powstrzymać tak potężną falę wroga. Kule zrykoszetowały o pobliskie kryształy, zmuszając nawigatora do odwrotu z ranioną astropatką. W ich ślad poszybowała cała chmura wrogich pocisków, przeszywając jego niechronione niczym ramie.

Niedaleko przed nimi ku najemnikom ruszyli pozostali dwaj oficerowie z podległymi im gwardzistami rodu Krardów. Lojalni żołnierze zdawali się natchnieni duchem bitwy i bohaterstwem swoich przełożonych. Z imieniem Imperatora na ustach rzucali się w wir walki, napierając metr za metrem w stronę zbawiennego artefaktu. Nie byli tak zwinni jak Maxwell i Darleth, brakowało im też prawdziwego wojskowego wyszkolenia, nadrabiali to jednak fanatycznym zapałem. Nawet gdy padali jeden po drugim w morzu kul, nadal szyli do wroga z karabinów, aż nie zawodziły ostatnie organy ich zmasakrowanych ciał.

Sami oficerowie również nie mogli czuć się zbytnio bezpiecznie. Pojedyncze pociski z ogłuszającym brzdękiem rykoszetowały od ich doskonałej jakości pancerzy, a czapa szarżujące Darletha wyglądała prawie jak sito, dymiąc obficie z przestrzelonych obwodów. Gdy w ostatnim momencie skoczył ku artefaktowi, dosłownie widział kule opuszczające karabiny oddalonych zaledwie o metry najemników. Czuł też dwa z pocisków, które zdołały przebić pancerz i drasnęły jego ciało, zalewając wnętrze zbroi jego własną krwią.

Później był już tylko oślepiający, parzący źrenice błysk. I dziwnie obca wizja egzotycznej, zielonej planety, po której równinach maszerowały całe zastępy krystalicznych konstruktów. Drony xenos zdawały się dbać o piękny, obcy świat, służąc jako jego ogrodnicy i opiekunowie. Ich starania koordynowały rozmieszczone na powierzchni krystaliczne konstrukty, takie jak ten, który zdołali odnaleźć na Todor V. Nagle cała wizja zniknęła w gwałtownym morzu ognia, cierpienia i bólu, a sceny rodem z raju zastąpiła jałowa powierzchnia księżyca, tego samego, który niegdyś był kwitnącym ogrodem. Wiele tysiącleci później przybyli tam ludzie, zachłanni, agresywni i spragnieni tajemniczej potęgi. Uszkadzając artefakt spowodowali, że zamiast kontrolować ich działania, nasączył się częściowo ich emocjami, wzmacniając je i rozsyłając po całym otoczeniu. Teraz jednak artefakt został naprawiony. I ostatecznie zamilkł, emitując ostatni impuls bezgranicznego zdziwienia, wstydu i żalu z dokonanych okropieństw.

Trzy tygodnie później

Szyb wydobywczy został ostatecznie zaplombowany, a wydobyte z niego artefakty, zgodnie z sugestią seneszala, złożone w komorach statycznych Czarnej Gwiazdy do późniejszych badań. Resztę zakładu i orbitującą wokół księżyca stacje udało się przywrócić do służby, choć wstępnie jedynie z minimalną wydajnością i załogą. Oba zarządzające nią do tej pory rody faktycznie okazały się jedynie cieniami dawnych imperiów handlowych i po wstępnych negocjacjach i pod ogromnym ciężarem prawniczej dokumentacji zebranej przez Darletha i jego doradców, zgodziły się odstąpić od przedstawienia sprawy przed sądem Administratum. Resztę udziałów, nie wynikających bezpośrednio z prawnych precedensów, udało się odkupić Krardom po korzystnych cenach, oferując po części zyskane na mutantach zabytki.

Sami oficerowie po wstępnych zabiegach medycznych i wymianie zyskanych doświadczeń nie mieli zbyt dużo czasu na zasłużony wypoczynek. Już po paru dniach podróży dotarli bowiem do Port Wander.


Z dostępnych informacji nie wynikało, iż zastaną tam aż taki ruch. Tymczasem stocznie naprawczo-serwisowe stacji tętniły życiem. W dokach dało zauważyć co najmniej pół tuzina potężnych kadłubów międzygwiezdnych okrętów przygotowywanych do długiej podróży, lub naprawianych po rozległych uszkodzeniach tytanicznych, gwiezdnych bitew.

Daleko za stacją pustka kosmosu zdawała się złowrogo falować, jakby nacierały tam na siebie dwie widmowe, pulsujące pierwotną potęgą siły. To tam rozpoczynały się sławne sztormy Spaczni odgradzające tereny Imperium od tajemniczej Przestrzeni Koronusa. Nie mieli wątpliwości iż już wkrótce przyjdzie im się z nimi zmierzyć.

Tymczasem przyszło im stawić czoło zupełnie innym przeszkodom. Nim uzyskali pozwolenie na dokowanie, minęły całe godziny, w których zarządzający ruchem oficerowie Imperialnej Marynarki na nowo odkopywali z archiwów informacje dotyczące ich jednostki i patronującego im rodu.

Gdy wreszcie udało im się zejść na "ląd" powitał ich gęsty, rozlewający się chaotycznie po pokładach tłum, który zdawał się być zupełnie nie zainteresowany nowymi przybyszami. Szybko okazało się jednak, iż w przypadku niektórych miejscowych były to tylko pozory. Właśnie udawali się z lordem-kapitanem i jego świtą do wykupionych naprędce kwater, gdy drogę zagrodzili im ciężko uzbrojeni i opancerzeni nieznajomi, a wśród nich mały, efektownie ufryzowany człowieczek, dzierżący dumnie insygnia lorda-kapitana.


- Czyż moje zmęczone oczy dobrze widzą? Czy to możliwe, iż wężowy ród Krardów po tylu latach wydał nowe, plugawie nasienie? - karzeł zwrócił wzrok na towarzyszącego oficerom Kosmicznego Marine'a.
- Niesłychane! Czcigodny Wojenny Brat nie trzyma chyba z tym rodem zdrajców?! - wykrzyknął niemal z przesadnym, wystudiowanym oburzeniem. - Radzę baczyć na ukryty sztylet skierowany w plecy. Mój pradziad zaznał jego smaku z rąk przodka tego tutaj... młodzieńca. Oby i wam nie było to pis...
Nim zdążył skończyć z bocznego korytarza rozbrzmiały ciężkie okute buciory.
- Ach ci służbiści... zawsze zjawiają się w czasie najlepszej zabawy. No cóż... do zobaczenia.
Gdy na miejsce przybył wreszcie patrol Imperialnej Marynarki (służącej najwyraźniej na stacji za służby porządkowe), po tajemniczym lordzie-kapitanie i jego żołnierzach nie było już śladu.

Maximillian Krard zdawał się równie zdziwiony niespodziewanym spotkaniem, jak cała reszta. Dłonie wyraźnie mu drżały, a skóra wokół szczęki zmarszczyła się w nerwowym grymasie. Szybko kazał poprowadzić się do swoich kwater, gdzie powitały ich przeżarte czasem, wyciągnięte zapewne z jakichś starych magazynów sztandary z godłem rodu Krardów i wyglądający na równie sędziwego jak one, przygarbiony, trzęsący się starzec.
- Powiedziano mi, że spotkaliście już Hadaraka Fela... niegodziwiec to o jadowitym języku... kłamca i gwałtownik... ale przebiegły i wielu go posłucha... pójdzie za nim przeciwko wam... Mój dziad mówił dużo dobrego o Krardach... potężny to był ród... sprawiedliwy... ale i bezlitosny dla wrogów... mądry, ale i porywczy w poszukiwaniu wiedzy... Teraz jednak już nikt nie pamięta... trzeba pomóc im przypomnieć sobie... obudzić uśpione dziedzictwo... udowodnić, że za rodem ponownie stoją potężni sprzymierzeńcy... a przeciw niemu godni, przynoszący mu chwałę wrogowie. Pomogę wam w tym, jakom jest stary Sybilius, z dziada zaprzysiężony służbie Najszlachetniejszej Dynastii Krardów!
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 23-12-2010 o 17:51.
Tadeus jest offline