Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-12-2010, 11:41   #40
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Patrick Cohen

Spotkanie z Alvaro nie było niczym nadzwyczajnym w twoim obecnym życiu, jeśli się nad tym zastanowić. Widziałeś śledzącą was taksówkę i doskonale wiedziałeś, kto odpowiada za ten ogon. Nie jest łatwo śledzić kogoś na zimowych, zaśnieżonych trasach, szczególnie jeśli śledzi się taksówkę. Charakterystyczny, żółty pojazd, jakich tysiące. Jeśli nie chce się jej zgubić z oczu, pomylić z inną, trzeba jechać bardzo blisko. A wtedy łatwo zostać zauważonym.

* * *

Meggie przywitała cię, jak zawsze, dobrą herbatą. Kiedyś fascynowało cię to, z jaką niewidoma kobieta tak dobrze porusza się po swoim mieszkaniu. Teraz już wiedziałeś. Afroamerykanka miała po prostu dar podobny do tego, jaki miałeś ty czy Jess. Dar lub przekleństwo.

Zadałeś swoje pytania, a Meggie udzieliła ci wyjaśnień, które były w zakresie jej wiedzy. O wampirach i samych Togarinim nie wiedziała zbyt wiele. Ostrzegła cię jednak, że to wyjątkowo paskudny Anioł Śmierci. Ma on pod opieką nekromantów i wszystkich tych, którzy walczą z nieuchronnym przeznaczeniem. Służą mu nieumarli i ci, którzy urągają śmierci. maczał paluchy w krwawych przewrotach, w kultach śmierci (często w ten sposób oddaje mu się cześć), generalnie jeden z potężniejszych sukinkotów z Metropolis. Nie brzmi to zachęcająco, szczególnie, kiedy Meggie użyła przekleństwa. Zwróciłeś już wcześniej uwagę na to, że starsza pani raczej dba o to, by nie przeklinać. Potwierdziła ci też fakt, że wampiry są zupełnie inne, niż pokazują to media. Jak zwykli ludzie, z tym, że zamiast kurczaka potrzebuję hemoglobiny. Nie rani ich słońce, chociaż sprawia pewien dyskomfort. Nie boją się czosnku, wody święconej, krzyża i innych znanych z horrorów rzeczy. Nawet nie mają kłów. W większości. To „w większości” zabrzmiało niepokojąco, ale Meggie nie potrafiła powiedzieć zbyt wiele.

Potem przeszedłeś do spraw bardziej osobistych i kiedy skończyliście konwersację, miałeś w notesiku zapisane nazwisko i numer telefonu. Earl Bergmaier. Nadzieja jest matką głupich. Ostatnio czułeś się jednak wyjątkowo niemądry.

Wróciłeś do domu.

***

Pustka i cisza wnętrza. Mieszkanie stało ci się obce, przez te kilka miesięcy pobytu w szpitalu. Nawet lodówka zdawała się wydawać inne dźwięki. Nawet cichy szmer przejeżdżających pod oknami samochodów brzmiał obco.

Długo nie mogłeś zasną. Przed oczami stawały ci obrazy sinych ciał dzieci zmasakrowanych przez zabójcę. Linie cięć przypominały ci to, co widziałeś na malowidle w mieszkaniu Tashy. Przypominały potok krwi, za którym szedłeś w Mieście Miast.

Z obrazem tych linii pod powiekami zasnąłeś.

* * *

Wędrowałeś po zrujnowanej ulicy.

Czułeś swąd spalenizny.

Słyszałeś nierozpoznawalne wycia dobiegające do ciebie z różnych stron.

Niekiedy, kątem oka dostrzegałeś jakieś poruszenie.

Prowadzący cię strumień krwi był ledwie widoczny na zaśmieconym i spękanym betonie. Walały się tutaj zarówno śmieci synestetyczne – kawałki opon, przerdzewiałych blach, śrub, jak i części organiczne – porzucone płody, ludzkie kończyny i coś, co wyglądało jak zdarte i pozostawione na słońcu skalpy.

Byłeś nagi, a twoje bose stopy ślizgały się na tych nieczystościach.

Z nieba sypał śnieg. Lecz kiedy dotykał twojego ciała, rozpuszczał się i zmieniał w krew.

W jednej ze zrujnowanych bram zauważyłeś jakieś poruszenie. Spojrzałeś tam i zobaczyłeś groteskową istotę, która niczym „człowiek – pająk” wychynęła na ulicę. Jej twarz przykuła twoją uwagę. Znałeś ta twarz, tylko ... nie potrafiłeś sobie przypomnieć skąd ją znasz.



Groteskowe stworzenie spojrzało na ciebie i zaskamlało głosem wstrząsająco żałosnym.

- Coooooheeeeen.

Obudziłeś się. Pora wstawać do pracy.

I wtedy przypomniałeś sobie, czyja to była twarz. Malcolm Brook! To był on! Tylko że starszy i dlatego nie rozpoznałeś go od razu.


Terrence Baldrick


Otumaniony alkoholem umysł nie współpracował, niczym „twardy” przesłuchiwany. Z pokoju syna dochodziły do ciebie dźwięki, które kierowały myśli w niepokojąco atrakcyjne miejsca. Miejsca pełne nagich, spoconych ciał. Miejsca, w których powietrze przecinają jęki rozkoszy i bólu mieszające się w jeden głośny pomruk. Miejsca, gdzie krew, pot i ludzkie nasienie mieszają się ze sobą w pierwotnym koktajlu perwersji.


* * *

Obudziłeś się w ciszy i ciemności. W obcym miejscu. W brudnym, zakrwawionym kiblu.



Kabina była zamknięta a ty w panice próbowałeś wyrwać się z miej, coraz bardziej zdając sobie sprawę z tego, że jednak nadal śnisz.
Farba na ścianach kabiny zaczęła się łuszczyć, falować, jak podczas opalania przy zdejmowaniu starej farby. Tworzące się na powierzchni bąble przybierały fantazyjne kształty, z których najczęstszym stawała się twarz jakiejś kobiety wykrzywiona w grymasie grozy i bólu.

Słyszałeś też jej krzyki. Z początku ciche, lecz i one stawały się coraz głośniejsze. Pojawiała się w nich coraz wyraźniej słyszalna i chrypliwa nutka.

I wtedy ściany okrwawionej toalety pękły. Z trzaskiem pękła także muszla klozetowa zalewając cię zmieszaną z krwią wodą i kawałkami ceramiki.

* * *

Obudziłeś się.

Czy też raczej należało powiedzieć – ocknąłeś.

W obcym miejscu, W małym, obskurnym motelu z tapetą odłażącą ze ścian, na rozklekotanym łóżku. Nagi, chociaż widziałeś swoje ubranie leżące na pobliskim krześle.

Nie byłeś sam.

Obok ciebie leżała oddychając spazmatycznie naga, niezbyt ładna kobieta. Jej posiniała twarz wpatrywała się w ciebie z przerażeniem. Łzy rozmazały niegdyś wyzywający makijaż na jej twarzy. Na szyi widziałeś ogromne zaczerwienienia, które szybko zmienią się w krwiaki. Warga kobiety krwawiła, a twoje policzki piekły i ociekały czymś ciepłym.

Nie jesteś głupcem by zrozumieć, co tutaj się stało. Naga dziwka. Nagi ty. Jej przerażone oczy wpatrzone w ciebie z odrazą i niewysłowioną grozą. Tani motel.

Dźwięk przejeżdżającej gdzieś blisko kolejki od której zatrzęsły się ściany budynku.

Prostytutka zsuwa się z łóżka, nadal mając problemy ze złapaniem oddechu. Nie czeka jednak na rozwój wypadków. Chwyta w panice swoje ubrania i otwiera łuszczące farbę drzwi. Wybiega na korytarz łapiąc ze świstem powietrze. Nie może krzyczeć. Z jej ust wydobywa się tylko dziwaczny, świszczący charkot.

Doszedłeś do siebie po szoku


Jessica Kingston


San nie przychodził. Myśli podążały w niechcianym kierunku. Sine, trupie ciała małych dzieci. Walentow i Cohen beznamiętnymi głosami opisujący kolejne okrucieństwo tego świata.

Twarz ducha wpatrzona w ciebie z nieodgadnionym wyrazem. Dziecko stoi w kącie twojej sypialni. Stoi i milczy. Obserwuje.

Słyszysz szepty. Nie wiesz czy są jawą czy już snem. Wszystko zaciera się w nieświadomości. Odgłosy pustego mieszkania, ulicy, bicie serca.

* * *

- „I powiedział im: Wy jesteście tymi, którzy chcą uchodzić w oczach ludzi za sprawiedliwych, lecz Bóg zna serca wasze. Gdyż to, co u ludzi jest wyniosłe, obrzydliwością jest przed Bogiem”

Czyjś głos wyrwał cię ze snu.

Poczułaś zimny dotyk na policzku. Niczym kropla deszczu lub rozpuszczający się płatek śniegu.

Leżałaś na łóżku, jednak zamiast dobrej kołdry, okrywał cię ciężki, wilgotny, złachmaniony koc.
Znajdowałaś się w jakimś korytarzu. Zimny beton. Zniszczone ściany. Jakieś drzwi, których w jakiś podświadomy sposób bałaś się otwierać. A na końcu korytarza jedne z nich, które przyciągnęły twoją uwagę. Oplecione łańcuchami i pozamykane na kłódki drzwi.



Wstałaś z łóżka, czując nagłą potrzebę otworzenia tych drzwi. Po nodze przebiegła ci z piskiem jakieś pokryte futerkiem stworzenie. Nie wiadomo skąd pojawiła się również nagła luminescencja.



- NIE TAM! – wrzask i nagłe pojawienie się ducha dziewczynki tuż przed tobą.

Krzyk. Migawki obrazów!

Krzyż pożerający światłość!

Krew bryzgająca ze ścian!

Sierociniec i siostra Plum!

Wiesz gdzie znajdują się drzwi!

Obudziłaś się z krzykiem razem z budzikiem. Za oknami wstawał nowy dzień. Miasto budziło się z koszmarów.



Rafael Jose Alvaro


Cohen.

Zadziwiające. Im dłużej myślałeś o swoim dawnym koledze z pracy, tym bardziej czułeś, że podobnie jak w tobie coś zmieniło się także w nim.

W każdym z was coś się zmieniło. Przynajmniej w tych, co przeżyli.

Nie mogłeś spać. Zresztą twoje nowe „wcielenie” nie potrzebowało zbyt wiele snu i odpoczynku. To była jedna z zalet. Albo wad, jeśli ktoś był śpiochem.

Nocą byłeś bardziej pobudzony. Twoje zmysły działały w sposób wręcz niezwykły. Słyszałeś kłótnię sąsiadów w mieszkaniu po drugiej stronie korytarza i parę uprawiającą seks dwa pietra nad tobą. Słyszałeś melodię nucona przez jakiegoś spóźnionego przechodnia, który na moment zatrzymał się pod ścianą twojej kamienicy by zapalić papierosa. Słyszałeś opony samochodów rozgniatające śnieg na ulicy. Skrzypienie butów przechodniów.

Sufit. Znałeś go bardzo dobrze. Każdą rysę, odbarwienie, zaciek i pajęczynę.
Sufit był twoim przyjacielem. Pomagał ci oddalić myśli od krągłych i kuszących kształtów sukkuba. Cóż. Najwyraźniej Silent miał też inne potrzeby, poza piciem krwi.

W końcu zasnąłeś. W czarny sen bez znów. Czujny sen dzikiego drapieżnika, jakim byłeś.

* * *

Jakie więc było twoje zdziwienie, kiedy po przebudzeniu na stoliku przy twoim łóżku zobaczyłeś coś, czego wcześniej na pewno tam nie było.



Karta stała oparta o kubek, a kiedy się poruszyłeś upadła.

Na drugiej stronie dostrzegłeś jakiś napis.

NIE UFAJ JACKOOBOWI. NIE MÓW MU JUŻ NICZEGO. SPOTKAJMY SIĘ. KOŚCIÓŁ MĘKI JEZUSOWEJ. DZISIEJSZYM POPOŁUDNIEM. GODZINA PIĄTA. ZDRADZONY

Szybko zlustrowałeś pokój. Żadnych śladów włamania. Niczego. Tylko ta karta wyraźnie pokazywała, że ktoś tutaj był, kiedy ty spałeś.

Za oknem świtało. Ogrzewanie znów działało raczej słabo i czułeś przejmujące zimno. Czas chyba poszukać sobie nowego lokum.


Mia Mayfair


Nim dotarłaś ze szpitala do służbowego mieszkania zrobiła się prawie dziesiąta wieczór. Głowa bolała cię jak diabli. Miałaś wrażenie, że jakaś siła rozedrze ci czaszkę na strzępy. Ze zmiażdży ją, niczym dojrzały melon i za chwilę wszystko wokół zabryzgają kawałki kości i zawartość twojej czaszki.

Dopiero wzmocniona dawka lekarstw spowodowała, że poczułaś się lepiej. Do tego stopnia, że udało ci się zasnąć.

* * *

Miałeś dziwne, pokręcone sny.

Biegałaś po labiryncie kanałów kanalizacyjnych ścigając ... samą siebie.

Brodziłaś w lodowatych nieczystościach, wędrowałaś po podziemnych komnatach pełnych zadziwiających cudów. Najbardziej wrył ci się w pamięć kolektor pełen wyrzuconych lalek. Zabawek bez głów, rączek, korpusów, nóżek. Nieruchome oczęta zabawek wpatrywały się w ciebie spod powierzchni brudnej wody. Zabawkowe usta poruszały się szepcząc:

Artificem commendat opus lub A fructibus eorum cognoscetis eos a także Absens carens.

Były też inne pomieszczenia. Takie ze szczurami. Takie z ludzkimi szczątkami. Takie z lustrami.

A kiedy w końcu dogoniłaś uciekającą samą siebie ta odwróciła się pokazując ci twarz całą we krwi, pokaleczoną i pociętą czymś ostrym lub szponami.

- Artificem commendat opus – powtórzyła Mija, nie – Mija słowa lalek i wtedy ... obudził cię budzik.

Była zima, więc za oknami nadal panowały ciemności. Jednak zegarek wskazywał godzinę zmuszającą cię do wyjścia z łóżka, jeśli chciałaś zacząć pracę punktualnie o ósmej.


Wszyscy

Nowy dzień. Niebo zlitowało się w końcu nad Wielkim Jabłkiem i przestało zasypywać je śniegiem. Na ulicach kursowały ciężkie pługi i piaskarki, próbujące opanować grożący miastu chaos komunikacyjny. Temperatura była znośna, bliska zeru, więc zanosiło się na troszkę lepszy dzień do jazdy.

Grupa detektywów szykowała się do pracy. Wiedzieli, że muszą się spieszyć. Jeśli sprawa była dokładnie taka, jak z ubiegłej jesieni, to gdzieś tam, poza czwórką zamordowanych dzieciaków, kolejna czwórka oczekiwała na coś ... A ich znalezienie mogło stać się orężem w walce z zabójcą.


* * *

Tymczasem w zburzonym magazynie na Red Hook panowało niezwykłe poruszenie. Najpierw, tuż przed samym świtem, pojawił się tam potężnie zbudowany mężczyzna w długim płaszczu. Przez chwile stał z dala od budynku, jakby bał się podejść bliżej, po czym zawrócił w stronę samochodu, którym przyjechał.


* * *

W jeszcze innym miejscu Nowego Yorku młoda kobieta o niezdrowym wyglądzie i przetłuszczonych włosach obudziła się nad ranem. Z trudem powlokła się do toalety, nie marnując wysiłku na nałożenie kapci czy zapalenie światła.
Opadła na kolanach przed muszlą i zaczęła, jak co rano, wymiotować.

Bała się!

Bała się tak, jak zawsze rano od kilku tygodni.

Kiedy wróciła do łóżka rzuciła jeszcze spojrzenie na ciężki rewolwer lezący na stoliku obok pisma świętego. Kolejny raz kusząca myśl, by przyłożyć sobie lufę do skroni i nacisnąć spust przebiegła jej przez głowę.

Tego dnia powstrzymała się jednak od tego czynu.
 
Armiel jest offline