Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-12-2010, 14:25   #307
hollyorc
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Historia zna wiele form prowadzonych wojen. Wojna błyskawiczna, pozycyjna, totalna, światowa…. wiele jest rodzajów w jaki ludzie potrafią mordować się wzajemnie. Tym wszakże jest wojna. Bez względu na to w imię czego się walczy, zawsze walka ta ogranicza się do tego, aby pozostać przy życiu… a przeciwnika posłać w piach. Są małe odstępstwa od tych reguł. Pewne religie dopuszczają śmierć w świętej wojnie, gloryfikują ją i wywyższają… do czego to prowadzi? Do powstania fanatyzmu, bezgranicznemu oddaniu walce, wojnie. Persona z takimi przekonaniami nie walczy już po to aby zachować własne życie i zniszczyć przeciwnika. Sam element niszczenia wroga (który bardzo często jest przyrównywany do szatana, demona etc.) staję się na tyle istotny, że własne istnienie schodzi na dalszy plan. Wojownik taki, gotów jest rozpocząć samobójczą szarżę masakrując przeciwników (i siebie samego) w imię obrony własnej idei. Bohaterskie? Odważne? Szalone? Tak. Ale oczywiście punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Jak zawsze… taka już jest wojna.
A czymże jest bitwa? Bitwa jest wojną w skali mikro. Jest pojedynczym zdarzeniem, na które składa się wojna. Jest pojedynczym ruchem na szachownicy… jednak jest tym co dla danej jednostki oznacza istnienie lub zagładę.
Tak jak wojen, bitew jest wiele. Mogą być one zaczepne, mogą być obronne. Mogą być zorganizowane, chaotyczne… określać je można w bardzo różny sposób ze względu na siłę ścierających się oddziałów, oraz na oręż jakiego używają.
A jakaż byłą walka na pirsie?
Była to zdecydowanie walka o życie. Życie zielonej kompani.
Była to walka obronna. Bowiem kompania broniła się, odpierając mężnie ataki tłuszczy.
Była to walka desperacka, bowiem siły te były przeważające.
Była to też walka z wykorzystaniem niekonwencjonalnych metod. Bowiem na czas prowadzenia działań, niecodziennym było ciskanie dynamitem w tłum, czy mutagennymi substancjami w przeciwnika.
Jednak można było to również określić starciem zaczepnym (bowiem to z inicjatywy kompani całe zdarzenie mogło się rozpocząć, można było też powiedzieć że Kompania była tu agresorem…
Jak zatem widać na powyższych rozważaniach walkę tę można było określić bardzo różnie… a dobór odpowiednich argumentów zależał by od tego, kto by je dobierał… ktoś z tłumy… lub ktoś z ferajny.
Ale tak w zasadzie było zawsze. Nieprawdaż?
***

Bitwa na pirsie nie była zapewne pierwszą, którą znała historia. Zapewne nie po raz pierwszy ktoś uciekał, tłum go gonił, trup kład się gęsto a posoka lała strumieniami. Dla wprawnego poszukiwacza przygód należało by rzec, iż był to dzień… jak co dzień.
Brox
Wpadłeś na statek. Dopadłeś do miejsca, gdzie miałeś znaleźć swe ocalenie. Nic to, że było ono wątpliwe, nic że na statku było w zasadzie tak samo dużo niebezpiecznie wyglądających przedmiotów jak i w przypadku tłuszczy za Tobą (a część nawet niebezpieczniejsza, bo tłuszcza za Tobą durszlaka nie miała), jednak poczułeś się zdecydowanie bezpieczniejszy gdy deski statku znalazły się pod twymi nogami. Pod nogami zaraz po krótszej chwili, gdyż albowiem początkowo wylądowałeś na facjacie. Potem, jak na mężnego wojownika przystało podniosłeś się z zamiarem obrony. Czym się było bronić?
Czasem zrządzenie losu podsyła nam najlepsze z możliwych rozwiązań. W skutek wymiany argumentów innych, pod Twymi nogami znalazł się dziwnie wyglądający się przedmiot.
Zastanowiłeś się przez chwilę, co jak na standardy zielonych wojowników, winno zostać zapisane w annałach. Na szczęcie całe Twoje… jak i wszystkich pozostałych, Twe przemyślenia nie trwały długo. Lont nie zdołał się dopalić, a jedynie skrócić… Ty natomiast cisnąłeś przedmiotem w tłuszczę. W sumie całkiem słusznie, a nóż trafisz kogoś w głowę, zgłuszysz… będzie o jednego mniej.
Ghardul
W Twym umyśle zajaśniała myśl. Zajaśniała może nie było najlepszym określeniem, bowiem sama myśl była mroczna. Korciło by stwierdzić, iż demonicznie mroczna. Pomóc przyjacielowi, owszem ale pomóc w dość specyficzny sposób. Przymknąłeś pokryte bielmem oczy i ponownie zawezwałeś duchy….
Uthgor
Przepijemy naszej babci domek cały…
Domek cały…
DOMEK CAŁY…

Nie ma to jak uzupełnianie płynów ustrojowych w sposób odpowiedni. Wysoko oktanowym surowcem, który organizm z całą stanowczością przyjmie i na pewno spożytkuje w sposób odpowiedni. Było tak oczywiste, jak to że orki mają warstwy. To ostatnie stwierdzenie można było potwierdzić w sposób naoczny. Ktokolwiek kto spojrzał by na Twą kończynę, czy może raczej to co z niej zostało, stwierdził by, iż można było wyraźnie rozróżnić warstwę skóry, mięśni, kości… Wniosek? Orki były jak cebula!
Spojrzałeś pijackim wzrokiem na szamana. Ten zbliżał się do Ciebie, a jego facjata zdawała się wyrażać „To nie będzie bolało”. Naraz poczułeś zimno….
Ghardul
Duch, bodaj ten sam, którego zawezwałeś przed chwilą ponownie stanął u twego boku. Zmaterializował się koło ciebie w humanoidalnym, na poły eterycznym, na poły rzeczywistym kształcie. Wyraźnie czułeś od niego wrogość. Był to niespokojny duch jakiegoś dawno zmarłego wojownika. Nie był specjalnie szczęśliwy z powodu zawezwania go, jednak wykonywał twe polecenia. Póki co…. Podszedł, czy może raczej podpłynął do rozwalonego na pokładzie orka i spojrzał na niego z góry. Przysiągł byś, że się uśmiechnął.
Następnie sięgnął ręką do klatki piersiowej orka. Ten mimo kilku prób nie był w stanie nic zrobić. No bo i jak trzasnąć w twarz ducha. Ten włożył dłoń prosto w klatkę piersiową orka, a następnie coś ścisnął.
Uthgor
Faktycznie nie bolało.
Wszystko nagle się zatrzymało. Coś półprzezroczystego zabłysło przed Tobą, wpakowało Ci rękę w bebechy i złapało Cię za samo serce. Dosłownie.
Wszyscy
Ghardul zawezwał ducha, który jeszcze przed chwilą wydatnie przyczynił się do zniknięcia z pola bitwy magiczki. Tenże sam duch złapał teraz Waszego kompana. W skutek tego chwytu ork oklapł i wyraźnie pobladł. Osunął się na deski pokładu i zamarł w bezruchu.
Ghardul
Udało się. Uthgor leżał przed Tobą bez ruchu, jedynym plusem całej tej sytuacji był fakt, iż z rany faktycznie przestała się lać posoka. Paradoks sytuacji był taki, że ratowałeś kompana uśmiercając go zarazem. W późniejszych czasach pewien człek o podobnych upodobaniach nagra serial telewizyjny. Jego główny bohater bazując na paradoksie, cynizmie i sarkazmie leczyć będzie trudne przypadki. Będzie się przy tym setnie bawił i łykał Vicodin.
Emanuel przeskoczył kole Ciebie i pomknął na pomoc Uthgorowi. Dopadł do orka. Całe malutkie stworzenie w pobliżu ducha zaczęło emanować blaskiem. Felczer usiadł w pobliżu kończyny i rozpoczął jakąś mantrę. Po ciele orka zaczęły skakać niewielkie wyładowania. Coś na kształt niewielkich piorunów krążyło po zielonym ciele. Tkanka na kikucie dłoni zaczęła się zasklepiać. Kilka chwil potem w miejscu krwawiącej rany pojawił się pokaźnych rozmiarów strup. Rana była zasklepiona choć daleko jej było do pełnego wygojenia. Pchła zakrzyknęła coś niezrozumiale i na ciele orka pojawiło się większe wyładowanie. Pomknęło ono prosto w kierunku serca Uthgora i ugodziło w nie po chwili… a ork zaczął się poruszać.
Wyładowanie uderzyło nie tylko w orka. Duch, który jeszcze przed chwilą cały czas ściskał zielone serce, odskoczył jak oparzony. Emanuel zdawał się nie przejmować powyższym, faktem… więcej nawet. Można było pokusić się o stwierdzenie, iż celowo uderzył ładunkiem tak, aby istota z zaświatów została potraktowana tak, a nie inaczej. Tym niemniej jednak ogólnie akcję należało zaliczyć do udanych…
Uthgor
O ile przed chwilą nic nie bolało… o ile zapadłeś się w słodkim niebycie i zacząłeś podążać w stronę światła… o tyle po chwili okazało się, że to światło to nic innego jak reflektor gnomiego wynalazku. Maszyna uderzyła Cię z wściekłością i siłą błyskawicy. Otworzyłeś oczka i zmachałeś rękami. Ze zdziwieniem stwierdziłeś, że paska opasającego kikut nie było… rana nie krwawiła i obrastał ją porządnie wyglądający strupek. Nic nie ropiało, nic nie śmierdziało… goiło się i cacy. Bolało….
…. A ty byłeś trzeźwy!
Co jest?
Auuuuuu……
Jakiś giez użarł cię w łopatkę. Świąt był tak silny, jak nigdy dotąd. Zamierzyłeś się ręką jednak w połowie zamarłeś…
- Jeśli spróbujesz opuścić tę rękę następny piorun trafi Cię w siedzenie!
Wytrzeszczyłeś niedowierzając oczy. Na twoje przedramię wyskoczyła malutka pchła. Otarła łapkami pyszczek, wycierając to co zostało z jej posiłku. W drugiej parze łapek trzymała ukulele. Spojrzała na Ciebie.
- No i co się tak gapisz? Rozejrzała się.
- OOOOO!!!! Pchli felczer dodał. Dziewczynki!!!!
Faktycznie, powyżej Twojego łokcia zebrało się kilka punkcików. Gdy wytężyłeś wzrok dostrzegłeś iż przebierają nóżkami i piszczą, w charakterystyczny dla samic sposób.
Emanuel natomiast epicko poprawi grzywkę… po czym uderzył w struny.
Słodkie akordy rozeszły się wokoło, a ton głosu Emanuela przybrał taki, jaki charakterystyczny był tylko balladom.
Nim pchła zniknęła pod Twoją zbroją i oddała się temu, do czego była tworzona, obróciła się jeszcze facjatą w Twoim kierunku… i przemówiła tak:

„Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie.
Jako smakujesz, aż się zepsujesz.
Tam, ork nawet prawie, widzi na jawie,
I sam to powie. Że nic nad zdrowie!...


Taki, Keeshe
Gdy dotarliście prawie do bocianiego gniazda, stało się jasne że nie wszystko wygląda tak jak jeszcze przed chwilą. Nieprzytomna magiczka, okazała się być całkiem przytomną poczwarą, a spacerek po więźnia okazał się być potyczką… i to z kiepskimi pozycjami wyjściowymi. Gdy poczwara zamachała łapami, zaprzestaliście próbować dostać się na górę. Miast tego zaczęliście coraz to szybciej schodzić na dół. Powód był bardzo prosty pazury okazały się być na tyle ostre, ze cięły deski… przecięcie zatem waszych ciał nie powinno być najmniejszym problemem.
Gdy od pokładu dzieliły was może z dwa metry, odpadliście od sznurowych linek, jako tako lądując na pokładzie….
Kaspar
Wiele można było mówić na Twój temat, ale zdecydowanie nie można było odmówić Ci zdecydowania. Dobyłeś czegoś co mogło uchodzić za pomieszanie sztyletu i niewielkiego miecza i zaatakowałeś. Uderzyłeś brzydko, szczwanie i skutecznie. Przeciwnik był nieruchomy, prawie. Starał się dobyć z zza pazuchy kolejnego ładunku. Mogło się to skończyć w zasadzie tylko w jeden sposób.
Wszyscy
I wtedy dynamit eksplodował. Potężna eksplozja dodarła do uszu Was wszystkich. Ładunek posłany przez nieoczekiwanego sojusznika wylądował w centralnej części pirsu. W samym środku tłuszczy biegnącej w Waszym kierunku. Huk był olbrzymi, ale był dopiero pierwszym z efektów jakie powstały po wybuchu. A Wy, podobnie jak i persony które jeszcze przed chwilą na Was szarżowały mieliście się o tym boleśnie przekonać.
Brox
Stałeś najbliżej. Eksplozja była zdecydowanie nie tym czego się spodziewałeś. Ot malutki pakunek poleciał sobie i miał nabić komuś guza… nie wyrwać kawałek nabrzeża, zamienić tłum w krwawą miazgę… a na was posłać całą masę wszystkiego, co było do tej pory w obrębie eksplozji.
Jako, że byłeś pierwszy, pierwszy też oberwałeś. Duży fragment czegoś, co jeszcze przed chwilą było człowiekiem uderzył cię w pierś. Uderzenie było na tyle silne, a kawał mięcha na tyle duży, że poleciałeś do tyłu jak szmaciana zabawka. Uderzyłeś w maszt i całe powietrze z Twych płuc uszło z głośnym sykiem.
Zank
Ale radocha! Deszcz mięsa! Miałeś milion powodów aby się cieszyć… i o milion słoików za mało aby do wszystko porządnie zakonserwować. Takie marnotrawstwo! Widziałeś gotowe flaczki lecące i rozplaskujące się na pokładzie. Świeże ludzkie serca… przysmak, który wylądował w słonej wodzie. Byłeś zły!
I naraz coś uderzyło mocno w durszlak. Na tyle mocno, że zobaczyłeś gwiazdy, a potem matka ziemia objęła Cię czule.
Keeshe
Zeskoczyłaś z drabinki, usłyszałaś za plecami głośne JEBUD! A zaraz potem, coś co przelatywało koło ciebie, co przypominało czyjeś nogi, podcięło Cię na iście filmową modłę. Upadłaś na pokład uderzyłaś głową w deski i zrobiło Ci się ciemno przed oczyma. Odzyskałaś szybko panowanie nad własnym Ciałem i zobaczyłaś mutanta nachylającego się nad Tobą.
Ghardul
Twym oczom ukazał się obraz lecącego topora. Broń zagłębiała się w Twoim korpusie z głośnym mlaśnięciem…
Zaraz potem zobaczyłeś ten topór. Odskoczyłeś i zaraz potem ostrze topora wbiło się w pokład za Tobą. Schyliłeś się zasłaniając głowę, ale nic więcej na Ciebie nie spadło.
Kaspar
Jednym z tego co świadczy o klasie żołnierza, jest umiejętność koncentracji. Jeśli nie dajesz się rozproszyć, jesteś osobą śmiertelnie niebezpieczną. A ty byłeś śmiertelnie niebezpieczny.
Zamierzyłeś się na goblina i ciąłeś. Ostrze weszło w ciało i zadało śmierć…. A zaraz potem kawałek pirsu uderzył Cię w plecy.
Przeleciałeś z dwa metry dalej i uderzyłeś ciężko w pokład… trzy centymetry od Twojej twarzy wbił się srebrny widelec. Nie wiedziałeś kto miał srebro w tej tłuszczy… i co zamierzał zrobić orkowi widelcem… jednak fakt pozostawał faktem. Koło Ciebie połyskiwał srebrny przedmiot… a Ty z tego powodu byłeś wysoce nie kontetn.
Ali
Blady człowiek był szybszy. Nie udało Ci się dobyć granatu i zaatakować. Miast tego dostałeś Cięcie… i miałeś świadomość, że życie z Ciebie ucieka…
- Ali?
Głos na granicy słyszalności dotarł jeszcze do Twych uszu.
- Ali!

Taki
Gdy Twoje nogi dopadły do pokładu ten zachwiał się niebezpiecznie. Eksplozja dopadła Cię w przyklęku… i zapewne to uratowało Ci życie. Przetoczyłeś się, ukryłeś za jakąś beczką i oglądałeś jak wszystko lata wokoło. Zwróciłeś oczy, aby zobaczyć co dzieje się z mutantem. Dwuręczny miecz, przeleciał niebezpiecznie blisko głowy potwora, nie czyniąc mu jednak krzywdy. Zaraz potem większy kamienny kawałek nabrzeża uderzył monstrum w korpus, a coś ostrego przelatujące koło potwora, odcięło mu lewą łapkę. Reszta poczwary upadła jednak na pokład prawie rozgniatając Keeshe. Podbiegłeś. Przed Tobą leżała piękna i bestia. Szybko zająłeś się tą piękną. Klatka piersiowa unosiła się rytmicznie, mutant zatem żył. Hebanowa bestia nieopodal również gramoliła się na nogi.
Uthgor
Wszystko latało. To w prawo, to w lewo. Zobaczyłeś jak coś uderzyło Kaspara, jak coś innego posłało Broxa lotem parabolicznym w dal, jak Keeshe się wywróciła. Naraz koło ciebie coś spadło. Spojrzałeś. Obok Ciebie leżała dłoń. Było w niej coś dziwnego, jednak rozmiarami przypominała Twą własną. Była mniej zielona, bardziej ziemista i pokrywało ją jakieś zielone, fluoryzujące świństwo… a rączka mimo iż odcięta, delikatnie poruszała paluszkami….. Z centralnej części dłoni spoglądało na Ciebie kobiece oko, a olbrzymia łza spływała z jego rzęsy….
Wszyscy
Głośna eksplozja, zaaranżowana na poły przez Aliego i Broxa, których widzieliście po raz pierwszy, przyczyniła się wydatnie do Waszego ocalenia. Tłuszcza poszła w drobny mak. Ci co przeżyli uciekali teraz w popłochu. Monstrum leżało obok waz. Żyło… a Taki zdawał się je reanimować. Znaczna część składu osobowego Kompani leżała i stękała głośno…. Nie płynęło z tego nic miłego i zdecydowanie nikt z Was nie był z tego powodu happy.
Emanuel doskoczył do Aliego klnąc w żywy kamień na temat tego, jacy to wojownicy są. Że najpierw wyważają drzwi, a dopiero potem pukają i pytają czy ktoś jest w domu…
Zaczął leczyć goblina. Oczy małej zielonej istoty powoli zaczęły się unosić.
Ali
Oczka otwierasz, widzisz przed nimi pchłę. PCHŁĘ? Naraz w zakamarkach pamięci przypominasz sobie, iż Barbak chodził z pchłą. Jeśli jest tu ta pchła to znaczy że są tu Morkhotyjczycy… Twoi… a ty właśnie pociąłeś się z jednym z nich…
Wszyscy
Zaczynacie się zbierać. Niebezpieczeństwo zdaje się być zażegnane. Motłochu niema. Przytomnego mutanta nie ma, realnych zagrożeń nie ma… co dalej???
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline