Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-12-2010, 09:18   #91
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Czy jest już dzień, czy też noc? Czy żyję, czy umarłem?
Rozgorączkowane myśli w mojej głowie, niczym stado rozszalałych motyli w godowym tańcu. Feeria barw pod zaciśniętymi z bólu powiekami. Rozpalona czaszka i niemądre myśl, że moje ciało w tym potwornym upale zapłonie wewnętrznym ogniem i spopieli się, rozwiewając na wietrze.

Samaris!

Może właśnie tym jest to przeklęte miasto! Naszym unicestwieniem. Naszym obłędem i naszym marnym końcem!

Leżałem chory w obozie wojskowym. Rozpalony, na pół świadomy, mający zaledwie tyle sił by napić się wody i powędrować do latryny, kiedy nadchodziła fala słabości. Przy moim hamaku stała miska na wymiociny. Pamiętam, że po jej krawędzi wędrowały tłuste muchy. Podobnie jak po mojej twarzy. Smyrganie ich małych nóżek budziło mnie z maligny. Spędzałem je dmuchnięciem spierzchniętych warg z fascynacją obserwując ich lot. Wydawało mi się, że wzory, jakie owady wykreślają pod powałą namiotu są tajemniczym przesłaniem dla mnie. Od kogo?

Samaris.

Kiedy poczułem się lepiej dotarła do mnie tragiczna informacja o śmierci jednej z uczestniczek naszej wyprawy. Czy też raczej, powinienem powiedzieć, jednej z białych pasażerek altiplanu. Nie znałem jej, ale pamiętałem, że była bliska Blumowi.

Robert miał zamiar wyruszyć na miejsce jej śmierci i zbadać ślady. Nic dziwnego. Wcześniej zaginęła dwójka spośród członków naszej wyprawy, a teraz kolejną osobę spotkał straszliwy los. Czyżby wokół nas działał jakiś spisek? Czy też może, powinienem zapytać – jaki spisek działał wokół naszej wyprawy?

Ruszyliśmy we dwóch. Milczący Robert i ja. Na miejscu szybko pożałowałem mojej decyzji.


Ciało dziewczyny, teraz przykryte litościwie przed oczami gapiów leżało w cieniu piramidy. Okrwawione i pozbawione życia. Tej tajemniczej iskierki witalności, która decyduje o tym, czy jesteśmy, czy nas nie ma. Przed oczami stanęła mi twarz martwej żony i musiałem cofnąć się i oprzeć o kamień by nie zemdleć. Przez obserwujących nas ludzi – żołnierzy i tubylców – zapewne zostało odebrane to jako objaw słabości, ale nie dbałem o to. Nie chciałem patrzeć na ciało. Zostawiłem przykra oględziny Robertowi. Martwi nie potrafią mówić, a rozmowy to było to, w czym ja czułem się najlepiej.

Dziewczyna wspięła się na szczyt jednej z tutejszych piramid i z niej spadła. A może skoczyła? A może, została zepchnięta? Tą ostatnią ewentualność chciał sprawdzić Robert.
Dla mnie wspinaczka też okazał się prawie zabójcza. Piramida była wysoka, a ja słaby jak niemowlę. Kilka razy po drodze myślałem, że podzielę los nieszczęsnej. To było nawet gorsze niż szalona wspinaczka po altiplanie, której o mało nie przypłaciłem życiem.
Nie pamiętam, jak udało mi się wdrapać na samą górę piramidy, ale pamiętam ogień w płucach, mroczki przed oczami i płonące kolana od wchodzenia stopień po stopniu.



Widok z góry zapierał dech w piersiach, a chłodniejszy powiew wiatru zdołał przywrócić mnie do jako takiej sprawności intelektualnej. Napiłem się nieco wody podając naczynie Robertowi, lecz mój towarzysz był jak w transie. Oglądał kamienie, jak ja dzieła sztuki w rodzinnym ... jak nazywało się moje rodzinne miasto? Xhystos! Po jego czole spływał pot, ale nie przeszkadzało mu to w pracy.

Usunąłem się na bok. Ja nie widziałem nic dziwnego czy podejrzanego, za to czytanie „z Roberta” szło mi nadspodziewanie dobrze. Wiedział do robi. Był w końcu śledczym a tych widziałem już przy pracy jako wysłannik Rady.
Wyczuwałem w nim jednak jakieś bardzo silne emocje związane albo z tym miejscem, albo z osobą zmarłej. Już sama wieść o wypadku posłyszana w obozie zdawała się go bardzo poruszyć, a tutaj jest jeszcze bardziej pobudzony. Robert? Ciekawe. Nie chciałem o to pytać, wiedząc, że kiedy przyjdzie właściwa pora sam mi o tym powie.

Kiedy Robert skończył zapytałem go, co udało mu się ustalić. Jego słowa podziałały na mnie, jak zupa tubylców. O mało nie zwymiotowałem na kamienie.

Ktoś jeszcze! Zepchnięta! Buty białego człowieka! Morderstwo! Dokonane przez białego! Rozmawiała z nim przed atakiem! Znali się!

Wstrząśnięty powróciłem do obozu. Po drodze nie rozmawialiśmy zbyt dużo. Robert intensywnie nad czymś myślał, a ja czułem, że wraca moja choroba. Obawiałem się, że nicowany przez jej objawy nie na wiele przydam się przyjacielowi, lecz miałem zamiar zrobić tyle, by Robert nie borykał się z problemem sam.

Zabita! Zepchnięta! Znali się! KTO!?

Składałem myśli w całość.

W dzień, gdy zginęła Sophie byłem cały dzień w obozie, znów nie czując się za dobrze. Ostry nawrót choroby. Sekretarz przybył jakaś godzinę przed zmrokiem, by powiadomić nas o tym nieszczęściu. Robert był na mieście i chyba wrócił do obozu jeszcze z godzinę przed nim. Więc potencjalnie mógł być zabójcą. Ale nie wierzyłem w to! Czułem jego emocje tam, na górze i wiedziałem, że jest niewinny. Blum! Pamiętałem, że widziałem go tego dnia przelotnie na terenie obozu. Śmierdział alkoholem. Podzieliłem się moim spostrzeżeniem z Robertem. Nie sądziłem by to był on, ale to Robert miał zamiar prowadzić dochodzenie. Jeśli poczuje się lepiej, mogę mu pomoc moją wiedzą o ludzkich zachowaniach. Mogłem o ile on zechce i o ile będę w stanie.

Gdy dotarliśmy do obozu, znów poczułem niedyspozycje. Lżejsze, niż do tej pory, ale i tak wymagające odpoczynku. Przeprosiłem Roberta i poszedłem na swój hamak. Jeśli siły pozwolą miałem zamiar wygrzebać się z niego szybko.

Na razie jednak musiałem chwilę poleżeć.
 
Armiel jest offline