Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-12-2010, 11:35   #15
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Z całej mocy starała się zatrzymać na dłużej ulotny obraz ich twarzy, postaci, głosów. Byli tylko snem. Majakiem, który rozwieje się przed świtem. Odejdzie w zapomnienie, kiedy tylko otworzy oczy. Z każdym rokiem wspomnienia bledły, wracając jedynie w sennych marzeniach. W owych chwilach jednak widywała ich takimi, jakimi zapamiętała ich z czasów, kiedy czuła się najszczęśliwsza.




Zbyt rzadko. Nie opuszczało jej przekonanie, że w końcu - może za kilka, może za kilkanaście lat - zupełnie znikną z jej pamięci. O ile tego dożyje. Na razie jednak, choć zupełnie nieświadomie, pragnęła trwać wraz z nimi zawieszona pomiędzy snem, a jawą. Czuć choć namiastkę tej bliskości, jakiej zaznawała w dzieciństwie. Póki w ich życie nie wkroczyli oni. Plemię psich synów!... Mordercy!... Łajdaki!... Kanalie!... Te nędzne kreatury nazywające siebie panami świata! Imperialne sługusy. Ludzie.
Palce Lilith bezwiednie zaciskały się w pięści, a pierś drżała w tłumionych spazmatycznie oddechach. Zaciskała zęby zgrzytając cicho, a jej pokryte drobnymi kropelkami potu czoło, marszczyło się gniewnie... Śniła o nienawiści, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że obserwuje ją kilkoro z tych, którym kiedyś zaprzysięgała odpłatę.

~ * ~

Ból głowy stawał się nieznośny. Nawet gorszy od tego, który wykręcał stawy i kości. To akurat było normalne. Po przemianie, kiedy zdarzało się jej wracać do ludzkiej postaci, takie objawy nie były niczym szczególnym. Gardło miała wyschnięte i spierzchnięte usta. Westchnęła ciężko. Dźwięk, który z siebie wydobyła bardziej podobny był jednak do jęku, niż westchnienia. Przez moment zastanawiała się głęboko, gdzie właściwie jest i ile sztuk liczył tabun kopytnych, który wczoraj postanowił po niej przegalopować. Fakt, że było jej dość wygodnie i ciepło, nieco poprawiał obraz sytuacji, jednak nijak nie sprawiał, iż perspektywa rychłego przebudzenia i zebrania się w jedną całość mogłaby się stać bardziej znośna. W dodatku to ciągłe migotanie. Przez zamknięte powieki przebijał się drżący blask. Jak gdyby słoneczne promienie padały na jej twarz poprzez poruszane wiatrem gałęzie drzewa. Tyle, że światło nie emanowało ciepłem ani barwami złota i czerwieni. Lśniło srebrem. Sprawiało, że powietrze wydawało się gęstnieć, jak gdyby składało się z drobnych, wibrujących ziaren. On tam był! W centrum światła, w centrum chmury drgających drobin powietrza. Cień postaci świdrującej ją swymi oczyma. Czym... albo kim był?

Budzący się z odrętwienia umysł desperacko poszukiwał wytłumaczenia. Powoli przypominał sobie, co zaszło zanim zapadł w ciemność nieświadomości. Fala powodzi zalewająca trawiastą dolinę. Paniczna ucieczka, a potem polowanie... chyba. Pamiętała, jak podchodziła ocalałą z odmętu wód dwójkę... ludzi! I walkę. Z kim? Pamiętała wymierzony w siebie grot. Co się stało? Walka... i oczekiwanie na Spowiednika. Zabijała i walczyła o życie. Z kim? Nie... Nie oni... Nie tamtych dwoje stanęło przeciw niej... Llamhigryny.

Znów przeszył ją ból. Jakby sama wywołała go przeżywanymi na powrót w pamięci wydarzeniami poprzedniego wieczora. Bok rozdarty pazurami skakuna, pogryziona ręka, zwichnięty staw w nodze, potłuczona ciosami gadzich łbów twarz i wiele innych miejsc na ciele, dobitnie dawały jej odczuć, że jednak przeżyła. Spowiednik nie zażądał od niej zdania sprawy za czyny, słowa i pragnienia.

- Egerio? - nieznany męski głos przebił się przez mgłę spowijającą umysł.
Poczuła na czole chłodną, ale promieniującą dziwnym ciepłem dłoń. Z cichych słów zrozumiała tylko jedno imię. Samara...
Czyżby zasłużyła sobie czymś na łaskę litościwej bogini? Ciepło przenikało przez skórę i kości, docierając gdzieś głęboko w niematerialną część jej jestestwa przynosząc z sobą ukojenie dla ciała. Strzępy słów, które do niej docierały nie przynosiły jednak pokoju umysłu. Ponownie zapadła w pełną majaków ciemność...

~ * ~

...Nie mogła odwrócić wzroku. Nie była w stanie. Wciąż widziała jej twarz w kryształowej tafli okna, wtopionego w olbrzymi jak komnata zbiornik morskiej wody. Wyglądała tak przecudnie, aż serce drżało, a z piersi wyrywało się łkanie. Czyste, żywe piękno uwięzione w topornym, obskurnym więzieniu.
W wodzie nie było widać łez. Tylko smutek i rozpacz w wielkich oczach o barwie szlachetnych turkusów. Czasem miotała się dziko, w bezsilności tłukąc pięściami w ściany zbiornika i kryształową, przezroczystą powierzchnię okna. Czasem unosiła się w toni obojętna na wszystko, wpatrzona przed siebie nieruchomym wzrokiem. Nie w ściany swego ponurego więzienia, lecz gdzieś poza nie. W dal, której nie ograniczały żadne ściany i mury.
Czasem przychodzili. Kazali jej śpiewać i zabawiać się, zaspokajając swoje próżne zachcianki. Mieli sposoby, by wymusić posłuszeństwo. Nie mogła przecież żyć długo bez wody. I tylko wtedy, gdy bezbronna, drobniutka i krucha jak zabawka rzucona na deski podłogi, czekała bezradnie na rozkazy swego pana i właściciela, łzy płynęły po jej porcelanowo bladych policzkach. Śpiewała. Nie miała innego wyboru. Śpiewała tak przejmująco, iż twarze potworów, które ją więziły, przepełniała ekstaza i rozkosz, a z oczu o bezdusznym, znudzonym spojrzeniu spływała łza... Może gdyby pozwolili jej dotrzeć głębiej, do swego wnętrza, rozpuściłaby lód, który nosili w sercach?




~ * ~

...Klatka. Lśniące metalowe pręty. Ich dotyk palił ogniem. Zmęczenie wprost obezwładniało członki. Nie mogła się poruszyć. Nie potrafiła wstać. Bolało...
A oni patrzyli...
Z daleka... z bezpiecznej odległości. Oddzieleni kratą... Nie widziała twarzy. Słyszała tylko głosy, Głosy zimno kalkulujące koszty i zyski.
Zmęczenie wzięło górę. Zasnęła...

~ * ~

Powietrze drżało. Lśniło. Pulsowało w rytm uderzeń serca, lecz powieki nie chciały być jej posłuszne. Opierały się woli, która nakazywała im otworzyć się. Odetchnęła głębiej, niemal krztusząc się powietrzem. Obserwowali. Spazmy kaszlu szarpały porozrywanymi na boku mięśniami. Docisnęła do niego ramię. Powieki wreszcie drgnęły, podnosząc się opornie.
Czuła to. Gdzieś bardzo blisko. Przenikało jej skórę. Sprawiało, że skrzydełka jej nosa falowały, próbując go wywęszyć.

Mgiełka przed oczyma zamazywała obraz, ale Lilith wiedziała, że są bardzo blisko. Zamrugała, pragnąc wyostrzyć sobie obraz. Z mizernym skutkiem. Czuła znajomy już zapach jednego z nich. Kalid. Nie miała szans na ucieczkę. Ciało nie przejawiało na razie najmniejszej ochoty, by nawiązać z nią jakąkolwiek współpracę. Zacisnęła szczęki, starając się skoncentrować. Z trudem udało jej się wesprzeć na łokciu i odpychając się nogami, odsunąć lekko od pochylonej nad nią dwójki mężczyzn. Oklapła szybko, zdając sobie sprawę, że w najbliższym czasie nie zdoła zdobyć się na powtórny, podobny temu wysiłek.

- Duzu! - wychrypiała, wyciągając przed siebie rękę w obronnym geście. - Magoa zara! - Półprzytomnym wciąż wzrokiem wpatrzyła się w nieznajomego. - Preso bat naiz? - wydyszała ciężko, spoglądając na Kallida. -Sorginkeriaren usaina! Dit hiltzea nahi?
Dlaczego użyła tego starożytnego, zapomnianego prawie języka? Ze zdziwieniem zorientowała się o tym dopiero po chwili.
- Duzu asko ezagutzen. Hala ere, seguru zauden - odparł po chwili Mark. Składnia nie należała zapewne do najdoskonalszych. Nigdy nie sądził, że będzie w tym języku wymieniał z kimś poglądy.
- Moglibyście rozmawiać w bardziej zrozumiałym języku? - spytał Kallid.

Mgła powoli ustępowała sprzed oczu Kocicy. Na tyle, by dostrzegła różowiejące na wschodzie niebo. Większą część nocy była więc nieprzytomna. Rozejrzała się przekręcając jedynie głowę. Byli w tym samym miejscu, w którym wieczorem zaatakowały ich Llamhigryny. Za to, jak zdążyła zauważyć, zebrało się tu od wczoraj znacznie więcej ludzi.
- Czemu zawdzięczam, że jeszcze żyję? - spytała, powoli artykułując każde słowo. Przesunęła językiem po spieczonych ustach.
Przy leżącej przyklęknęła Egeria. W dłoni trzymała pełen bukłak.
- Spróbuj usiąść - powiedziała. - Źle się pije na leżąco. Samara w swej łasce zdecydowała, że będziesz żyć - odpowiedziała na wcześniej zadane pytanie. - Ja w tym tylko trochę pomogłam.
- Służysz Samarze? - z lekkim niedowierzaniem spytała Lilith. Przekręciła się ostrożnie na bok i syknąwszy z cicha uniosła się ponownie na łokciu. - Dlaczego zatem udzieliła Ci mocy w mojej sprawie? Czyżbyś nie wiedziała kim jestem? - Z niemym pytaniem w oczach spojrzała na klęczącego wciąż przy niej Kallida.
Ten wzruszył tylko ramionami.
- Dopóki mówisz o sobie “ktoś”, to wszystko jest w porządku - odparł, za Egerię, Mark.
Odwróciła się ku niemu, uważnie mu się przyglądając. Usiadła, z przesadną, acz niezbędną dbałością wykonując każdą sekwencję ruchów.
- Wszystko zależy od punktu widzenia. - Wyjęła powoli bukłak z rąk kapłanki. Ręce jej drżały. - W tym przypadku istotą rzeczy jest czy to dla was jestem “kimś”, czy też “czymś”.
Krzywiąc się lekko, podniosła bukłak do ust, nie przestając przy tym lustrować najbliższego otoczenia. Dziewięcioro ludzi. Było ich dziewięcioro. Nie wszyscy jednak traktowali tak lekko jej obecność w swoim gronie. Rozpoznała to nie tylko w całkiem nieźle maskowanych śladach nieufności i niepokoju w ich twarzach. Kusza w ręku jednego, dłoń drugiego niedbale wsparta o rękojeść miecza. Przypadek? Możliwe...
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 26-12-2010 o 11:38.
Lilith jest offline