Wątek: C E L A
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-12-2010, 22:37   #76
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Pstryk i wszystko zniknęło. Jill, Chris, korytarze więzienia po którym ganiali jak szczury laboratoryjne po labiryncie. Tu zakręt, tam ślepy zaułek, wszystko według projektu doktora Lechnera, albo może nie jego… a ich własnych popieprzonych umysłów. Jeszcze jeden krok i wszystko pojawiło się znowu. Josh zafascynowany patrzył na własne Dzieło. Nigdy nie marzył nawet, że będzie mógł zobaczyć jak to się wszystko odbywało… Kamienica przy Hentington’s Blvd, Houston, Texas, pożerana teraz przez Ogień, który uwolnił. Jakże wtedy chciał być w środku i widzieć. Teraz płomienie przechodziły przez niego rycząc, pochłaniając drewniane stropy drzwi i ściany z gipsokartonu. Kwintesencja destrukcji i zniszczenia. Josh podniósł do oczu ręce, nic, żadnego znamienia zostawionego przez żywioł. Ogień nie parzył, dym nie dusił, gorąc nie zabijał. Szedł przed siebie oglądając i chłonąc każdy moment, każdy kadr tego spektaklu. Wiedział, że to tylko jego umysł, że to tylko Sumienie, wiedział gdy tylko pojawiła się dziewczynka.
Jej ciałko było spalone i zmasakrowane przez huczące płomienie.
- Wreszcie się pan zjawił! Długo na to czekaliśmy!
Głosik ledwo przebijał się przez ryczącą pożogę. Wzrok uderzył go jak obuchem, nie było w nim bólu, wyrzutu, tylko wyczekiwanie, teraz wreszcie zakończone. Złapała go za rękę i wszystko się zmieniło. W jednej chwili. Szalejące płomienie nie robiły mu krzywdy, za to dotyk dziecięcej rączki palił żywym ogniem. Wyrwał dłoń, która już pokrywała się rumieniem, swąd spalonych włosków w jej grzbietu wiercił w nosie, pomimo tego że wkoło było miejscami czarno od dymu.
- Reszta też chce się z panem przywitać! – Dopiero teraz zobaczył spalonych ludzi, poczerniałe postacie, wciąż dymiące szczątki włosów, poczerniałe płaty łuszczącej się skóry. Głowy bez rysów twarzy anonimowe, nieznane. Nie widział ich nigdy wcześniej, nie mógł rozpoznać, byli aktorami w jego Dziele, ale nie znał ich. Prócz dziewczynki. Ona siedziała na schodach i rysowała coś w zeszyciku, kiedy przyszedł dzień wcześniej rozglądnąć się. Sprawdzić, doświadczyć, chłonąć.
- Czas żebyś pożałował za swoje grzechy. – Jej głos brzmiał teraz wyraźnie w jego głowie. Już nie musiała przekrzykiwać hurmy płomieni i trzaskającej pożogi. Ledwo skończyła mówić, a spaleni rzucili się w dół schodów. Josh cofnął się kilka kroków, ale nie było dokąd uciekać. Otoczyli go ciasnym kręgiem, dziewczynka zaś weszła na schody tak by mogła go widzieć. Podnieśli ręce jak na komendę i zaczęli go dotykać, łapać za ręce, nogi, szarpać, drzeć ubranie, które w kilka chwil zajęło się ogniem. Brunson bił, uderzał pięściami na oślep, kopał i wył jak szaleniec, walcząc o życie. Ogień zaś zostawiał na nim swe piętno. Swąd palonej skóry, pokrywającej się bąblami i czerniejącej pod dotykiem jego ofiar.
- Nie rozumiesz, prawda? – dziecięcy głosik przebijał się przez ból i cierpienie. – Oni na razie się tylko chcą przywitać, to co im zrobiłeś poznasz za chwilę. Wiesz jak to jest? Jak człowiek ginie palony żywcem?
- Zostawcie mnie, nie istniejecie! To wszystko ja. Wy wszyscy jesteście we mnie! To nie jest realne, to tylko… Aaaaarrrrhhhh!
- Dokładnie tak, panie Brunson. Jesteśmy w tobie, jesteśmy tobą, a twój umysł czyni nas realnymi. Mówią, że ogień oczyszcza, że każdy powinien przejść jego chrzest. Jesteś na to gotów? Na to co sam wyzwoliłeś? Patrz i czuj! On zaraz przyjdzie po ciebie!

Ludzie bez twarzy jak na komendę złapali go i podnieśli nad swoje głowy. Płomienie trawiące, niektórych z nich liznęły jego ciało. Gardło Josha wyschnięte już od wrzasków wydało z siebie szaleńczy skowyt, ciało zaczęło się zwijać w niewypowiedzianej męczarni. Trzymali go w wysoko wyciągniętych rękach, a on palił się żywym ogniem. Tylko kilka chwil, tylko tyle by płomienie oswoiły się z jego ciałem, by ogarnęły je swoimi językami z gwałtowną czułością. Potem ręce zafalowały i wrzuciły go do jednego z palących się pokojów. Potoczył się po podłodze, wrzeszcząc i turlając się, próbując zgasić żywioł trawiący go całego. Pokój płonął, jedna z postaci podeszła do niego, poczuł jak obejmuje go zaciskając na nim ramiona, oplatając go całego. Fala bólu uderzyła jak huragan, nagle Josh przeskoczył w ciało latynoski bez twarzy. Już wiedział, że nazywa się Rosa Mendez i mieszka tu z dwójką dorosłych synów. Ogień wlewa się przez szparę pod drzwiami i zaczyna rozlewać się po niewielkiej klitce na parterze. Płomienie huczą, gdy Josh biega razem z nią po płonącym pokoiku, szarpie za stalowe kraty w oknie, zrywając mięśnie i ścięgna… Ból i przerażenie jest nie do opisania, wrzaski palących się żywcem synów doprowadzające do szału. Upada, już nie przypomina człowieka. Jest konglomeratem skwierczących tkanek, rozrywanych przez fale białego bólu. Ciągle przytomny, ciągle wrzeszczący, pomimo zapadłych od żaru płuc, pomimo czarniejących i spękanych warg. Pomimo wypływających od gorąca oczu.
- To tylko krótka chwila – głosik znowu wwierca się w eksplodującą bólem czaszkę – Minuta nie więcej. Przecież, to tylko halucynacje, panie Brunson. Nie ma cię tu, nie możemy cię zabić. Chcemy ci tylko pokazać jak smakuje twoje dzieło.
Josh wrzeszczy, wijąc się w agonii. Teraz nie tylko pokój na parterze, nie tylko Rosa Mendez. Skumulowane cierpienie czternastu osób, fala białej pustki wypełnionej bólem. Już nic nie słychać, nie ma trzaskających płomieni, żaru, dymu. Jest tylko pustka targana agonią. Poskręcane ciało mężczyzny, czerniejąca, spalona twarz.
- Zapamiętaj… - słowa kołatają się pod czaszką.

Leżał zwinięty na boku. Pozycja embrionalna, to określenie które niesie z sobą jakiś spokój i poczucie bezpieczeństwa. Josh zaś był już poza tym wszystkim. Wypalony od środka przez ból, który zabijał go wiele razy, od nowa, ciągle, na wiele sposobów. Ci którzy spalili się żywcem, ci którzy umierali w szpitalu w chemicznych śpiączkach, ci którzy roztrzaskali się o bruk skacząc z okien. Wszyscy byli z nim w jednej chwili. Nie miał pojęcia ile razy umierał, na pewno nie tylko czternaście razy. To wszystko zdawało mu się trwać wieki.
Ktoś dotknął jego ramienia, słyszał jakieś głosy. Każda cząstka jego ciała była strawiona przez ogień. Jakaś siłą odwróciła go na plecy, a on wrzeszczał przy najmniejszym dotyku. Otwierał oczy, ale widział tylko płomienie wokół niego.
Pstryk i wszystko zniknęło. Krzyczał i wił się na betonowej podłodze, nie mogąc przestać i otworzyć oczu. Mignęła mu gdzieś twarz Jill, zobaczył jak klęka na nim i przygniata go do ziemi. Unieruchomiony szarpał się jeszcze, aż wreszcie znieruchomiał. Dyszał ciężko, metaliczny smak krwi w ustach z przygryzionego języka, skurcze i zakwasy we wszystkich mięśniach napiętych do granic możliwości. Żył.
Pierwsze przytomniejsze spojrzenie od wieków. Jill. Więzienie, Chris. Lechner. Rzeczywistość wracała niechętnie, wtłaczając się w niego.
 
Harard jest offline