Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2010, 18:07   #203
Morfidiusz
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu
Pierwszy zauważył ich Ugh’r. Obwieścił polowanie donośnym wyciem. Nie czekał na resztę kompaniji przerwał zbieranie łańcuszka, czym powszechnie nazywano zwieszane na rzemieniu kawałki ciał poległych, skoczył na swojego warga zrywając go do galopu. Zwierz nie był zadowolony, że przerwano mu posiłek, zawarczał groźnie, ale usłuchał jeźdźca. Po chwili mknęli ku zdobyczy. Ugh’r cieszył się, będzie miał prawo pierwszeństwa po ubiciu zdobyczy. Za jego plecami rozległy się kolejne skandy. Pozostała piętka Wschodniego skrzydła Szabrowników Arguth’a dosiadła swych wierzchowców.
Nie trwało długo, by zrozpaczoną zwierzynę pogonić do zagonu, miejsca skąd już nie ucieknie. Tym razem pułapką okazały się zniszczone resztki wejściowych schodów od jakiegoś wielkiego budynku. Połów nie wielki, ale jak pożywny. Dwie baby, chłop i dziecię. Ugh’r oblizywał wargi dzieląc już skórę na niedźwiedziu. Smaczne pachole, ładne uszy. Jeszcze chwila i dołączy kolejne do swojego łańcuszka, małe, dziecięce tak jak lubił. Maruderzy zsiedli z wargów. Nie śpiesząc się zaciskali pierścień, pławili się widokiem przerażenia w oczach swoich ofiar. Kobity wciśnięte w kąt lamentowały donośnie. Wyrostek z drżącymi rękami próbował bronić najbliższych manewrując przed sobą wielgaśnym drągalem. Na znak Ugh’ra pierwszy skoczył młody O’th. Z wyciągnięta szablicą, drżąc się w niebogłosy natarł na uzbrojonego w kij chłopaka. Liczył, iż młodzik ulegnie jego bojowemu okrzykowi… przeliczył się po stokroć. Nim dopadł celu kij chłopaka z wielką siłą dopadł jego szczęki druzgocząc ja doszczętnie i odrzucając zielonego bohatera na pobliski mur. Powodując tym samym wybuch rozbawienia w oczach całej kompanii.
Żarty się skończyły. Ugh’r chwycił piszczałkę. Niesłyszalny dla ludzkiego ucha dźwięk postawił w gotowość warga. Zwierz warcząc groźnie zbliżył się do swego pana. Czekał na komendę. Widok kroczącego wilka rozwiał jakiekolwiek nadzieje chłopaka na wyjście cało z patowej sytuacji. Ogromne żółte zębiska zwierza stopiły zapał do obrony. Dłonie drżały nie mogąc utrzymać kija. Ugh’r Naciągnął łuk. Naciągnięta cięciwa zaskrzypiała złowieszczo. Chłopak z przerażenia wypuścił trzymany drzewiec, który z tępym odgłosem opadł na kamienny bruk. Dziecko zaczęło krzyczeć. Przeraźliwie, doniośle z całych sił. Nie pomogło to bratu. Smolista strzała przemknęła powietrze trafiając chłopaka w ramię. Ranny zatoczył się do tyłu, utrzymał się na nogach. Zrobił krok do przodu. Powoli z niedowierzaniem spojrzał na tkwiącą w ramieniu strzałę, na strzelca, który trzymał już piszczałką w ustach.
- Gunter!!! - krzyczały przerażone kobiety. Dziecko krzyczało. Wilk otrzymał swoją komendę. Skoczył wściekle na bezbronnego chłopaka. Nie doleciał celu.

Strzała przeleciała bezszelestnie. Prosto w pierś. Wilczysko skomląc cicho padło martwe u stóp przerażonego chłopaka. Nad cielskiem bestii, wśród wszechobecnego dymu, przeleciała ciemna sylwetka lądując lekko obok zaskoczonego Ugh’ra. Stary goblin osunął się martwy niczym rażony dotykiem śmierci.

Krzyk odbijał się echem od resztek budynków. Alarmując mijającego plac łucznika. Był blisko. Mężczyzna nie zastanawiał się ani chwili. Przebrnął przez zgliszcza niegdyś pięknego Uniwersytetu. Bezszelestnie, pod osłoną dymu, nie zważając na bijący żar, dotarł do wielkiego tarasu przed głównym wejściem. Krzyk się nasilał, towarzyszyły mu kobiece lamenty i chichoty w goblińskiej mowie. Postać ostrożnie podeszła do krawędzi. Zza gruzowiska spojrzała w dół. Dramat powoli dobiegał końca. Sześć wargów. Pięć z nich, puszczone samopas rozrywały zwłoki jakiegoś nieszczęśnika, jeden szczerząc kły zbliżał się do osaczonych. Szykował się do ataku. Cztery gobliny wyczekiwały, czekały na komendę. Stary goblin opuszczał łuk. Trafiony młodzik zatoczył się. Strzelec nałożył strzałę, czekał na kroczącego warga. Bestia ruszyła. Skoczyła na bezbronnego chłopca. Strzała była szybsza. Dokładnie w wymierzone miejsce, w tors, ze dwa cale od kości. Zwierz padł nim dopadł celu. Łucznik ruszyl. Dwa metry w dół, cztery do celu, szacował szybko. Wyciągnął kolejną strzałę gotując się do skoku. Cel stał w bezruchu ułatwiając trafienie, nie rozumiał. Widział starego zieleńca patrzącego w zaskoczeniu na ciemny kształt wyłaniający się z zasnutego dymem nieba. Zrozumiał za późno. Proste pchnięcie, strzała trafiła w wymierzona lokację. Weszła głęboko. Za mocno dzierżona złamała się, łucznik zaklął cicho. Działał szybko, strata cennych ułamków sekund mogła go kosztować życie. Naparł na kolejnego z zielonych pokurczy. Dwa dziabnięcia prosto w szyję złamanym kikutem strzały wystarczyło. Goblin opadł na kolana charcząc. Rana krwawiła obficie wraz z fontanną krwi uciekało życie. Kolejny stwór próbował się bronić, pokurcz ciął na oślep, nie trafił. Potężny kopniak posłał go na ścianę. Niefortunnie w miejsce, gdzie leżał skulony młody O’th. Pokurcz przeleciał przez towarzysza uderzając o kamienny mur nie plecami, a głową. Mężczyzna odwrócił się do pozostałych dwóch napastników. Wyciągnął miecz. Zieloni zaczęli okrążać niezapowiedzianego gościa. Dzierżyli włócznie. Postać zaatakowała pierwsza. Miecz otarł się o drzewiec, mężczyzna zawinął młyńca drugi goblin pchnął nisko. Ostrze włóczni zeszło po opancerzonym udzie, miecz był następny. Potężne cięcie odłupało ramię trzymające włócznie. Goblin padł jęcząc w niebogłosy. Kolejny miał więcej szczęścia. Rzucona włócznia z impetem trafiła w pierś tajemniczego obrońcy. Nie zrobiła mu krzywdy, ale dała zielonemu czas na ucieczkę. Tego łucznik się obawiał zaalarmowane wargi czekały komendy rzuconej przez uciekającego. Mężczyzna odrzucił miecz. Chwycił tlące się opodal łuczywo. Cofnął się ku ocalonej rodzinie. Kobieta płakała trzymając na kolanach rannego chłopca. Starsza siostra trzymała młodszą, nie mogła jej uspokoić. Łucznik krzyknął do dziewczyny. Niepewnie usłuchała wydanych rozkazów. Przejęła palące się łuczywo wymachując nim przed zbliżającym się zwierzem. Wilki kroczyły wokoło, niepewne ognia szykowały sposobności. Mężczyzna dobył strzały. Spostrzegł goblina siedzącego już na jednym z wargów. Mały, drewniany przedmiot w ustach. Łucznik wiedział, że nie powinien dać mu zbiec, ale wpierw musi wyeliminować zagrożenie bliżej czyhające. Cztery wargi to samobójstwo. Odetchnął głęboko i wypuścił pierwszą strzałę, ranione zwierze pisnęło żałośnie słaniając się na łapach. Wataha ruszyła do ataku. Mężczyzna nie spodziewał się tego po dziewczynie, zrównała się z łucznikiem bohatersko osłaniając się płonącym łuczywem, nim wilki dopadły udało się ustrzelić jeszcze jednego, dostał w podbrzusze skomląc w męczarniach odstąpił od ataku. Dziewczyna trafiła atakująca bestię w powietrzu. Prosto po pysku. Swąd palonego futra zmieszał się z zadymionym powietrzem, bestia odskoczyła szykując się do kolejnej potyczki. Warg wyglądał szkaradnie z popalona paszczą, lewe ślepie błyskawicznie zaszło bielmem. Ostatnie z wilków atakował zajadle, mężczyzna o włos umknął przed kłami bestii, usilne unikał pazurów i kolejnych ataków. Uderzył drzewcem, giętkie łęczysko trafiło w bok głowy, zatrzymało chwilowo bestię. Łucznik doskoczył z całych sił kopnął oszołomionego zwierza. Trzask pękających żeber rozległ się głucho po pobojowisku. Wilczysko skomląc odstąpiło. Łucznik nie czekał. Posłał strzałę za bestią, dokończył dzieła. Ostatni wilk nie czekał, nie zbliżała się do płonącego łuczywa, wahała się zaatakować łucznika. Pierzchł w popłochu. Mężczyzna odetchnął, rozejrzał się po placu. Nie było śladu jeźdźca. Walka była skończona. Odgłos uderzenia, gdzieś zza pleców wyrwało go z euforii, szybko odwrócił się gotowy do ataku. Dziewczyna dopadła skradającego się O’tha, raz za razem rozpalone polano opadało na pozostałego w bezruchu pokurcza. Postać spojrzała na martwego zielońca, plama krwi rosła z każdym uderzeniem serca, goblin zastygł nie wypuściwszy sztyletu.

Łucznik powstrzymał dziewczynę nim cała wybrudziła się w goblińskiej breji. Ukląkł przy chłopaka. Zbadał raną utkwiła w kości. Nie był to dobry znak. Zabronił wyciągania strzały.
Podniósł leżący miecz, zlustrował trupy. Wyciągnął strzały z zabitych, ten trudny zabieg za każdym razem szedł mu lepiej. Mężczyzna zaklął cicho, trzy strzały nie nadawały się do użycia. Resztę wytarł starannie i umieścił w kołczanie. Musieli się śpieszyć nim zbiegły gobas sprowadzi swoich kamratów. Postać podeszła do zlęknionej rodziny.
- Jak masz na imię kobieto??? – rozpoczął łucznik kierując słowa bezpośrednio do starszej niewiasty.
- Ja… Anna Panie… - odpowiedziała zmieszana tuląc rannego syna. Dziecko szlochało klęcząc przy bracie, dziewczyna zbliżyła się do nieznajomego.
- Dzięki Ci Panie, uratowałeś nas… - zagaiła – bez Ciebie… -głos Jej się załamał, patrzyła na brata, łzy samowolnie ściekały po jej policzkach.
- Nie lękajcie się mnie, pomogę Wam, ale… ale musimy już iść. – Dodał. - One wkrótce wrócą. Chłopcze, - łucznik przykucnął przy rannym – wytrzymasz???
Blady Gunter przytaknął. Pomogli mu wstać, dziecko ciągle płakało. Mężczyzna spojrzał na pogrążonego w rozpaczy malucha, odciągnął z twarzy chustę, przykląkł przy dziewczynce. Uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
- Cześć, jestem Will. Jak masz na imię?? – nie mając doświadczenia z dziećmi, zagaił jak potrafił.
Dziecko spojrzało na mężczyznę. Ciągle chlipiąc odpowiedziała grzecznie.
- Więc, Anno Mario. Potrzebuję Twojej pomocy młoda damo. – zaciekawiona dziewczynka uspokoiła się nieco. – Pomożesz zaprowadzić Twojego brata do pana medyka??
- Bez Ciebie sobie nie poradzimy. – dodał.
Dziewczynka przytaknęła z entuzjazmem. Powierzone zadanie odgoniło troski, przestała płakać.
- I jeszcze jedno młoda damo – łucznik wyciągnął złotą koronę – jak dojdziemy za rzekę musisz opłacić pana medyka, proszę dasz mu tą złotą monetę.
Dziewczynka pojaśniała, z wielka czcią przyjęła pieniądza i schowała go głęboko.
- To dobrze. – dodał mężczyzna wstając – Więc nie traćmy czasu. Postaraj się chłopcze nie ruszać za gwałtownie, ale utrzymaj tępo. I nie próbuj łamać strzały. Nieznajomy rozejrzał się, podniósł leżącą opodal krzywą szablę należącą do jednego z martwych maruderów. Przetarł ostrze o łachmany zabitego i rękojeścią do stojącej podał ostrze dziewczynie.
- Nieźle sobie radziłaś, dziękuję za uratowanie życia..
Dziewczyna zawstydziła się. Jej blade lico nabrało rumieńców, wyglądała pięknie.
- Weź to proszę. – dodał – mam nadzieję, że Ci się nie przyda.

Słowa, jak ze słowami bywa, nie rzadko wypowiedziane zostają w najmniej dogodnym ku temu momencie.

Dziewczyna nie odpowiedziała nic. Przerwało jej dzikie wycie po przeciwnej stronie placu. Chwyciła szablę.
Mężczyzna spojrzał z niepokojem w kierunku odgłosów. Jeszcze nie nadeszli, ale było już za późno. Nie było czasu na ucieczkę, nie zdołają zacierać śladów, zresztą, broczący krwią chłopak był niczym woń świeżego plastra szynki dla wyczulonego nosa wilka.
- Idźcie! – rozkazał – Uciekajcie za rzekę. Już niedaleko. Unikajcie głównych ulic. –
- Przekradajcie się między gruzowiskami. Nie stójcie tak, idźcie już!! – ponaglał.
- Opóźnię ich jak długo się da. Dogonię Was! – nie wierzył w swe słowa, dodał je by pokrzepić i ponaglić przerażoną rodzinę. Ruszyli. Odwrócił się za nimi, chciał coś rzec. Słowa nie przeszło przez gardło. Nim jeszcze znikli za rogiem zrujnowanego domu. Dziewczyna odwróciła się, spojrzała na łucznika.
- Sybilla! – krzyknęła – Na imię mam Sybilla!
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."
Morfidiusz jest offline