Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2010, 18:28   #204
Morfidiusz
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu
Postać odwróciła się. Nie lękał się, spojrzał pogardliwie na pojawiające się z drugiej strony placu zielone kreatury. Odetchnął ciężko. Naciągnął chustę. I stanął pośrodku ulicy odgradzając uciekających od zbliżającej się hordy.

-Nie przejdą. – powiedział do siebie przez zaciśnięte zęby – Nie przejdą. Bogowie dopomóżcie! Vereno! Oczyść mój umysł, bym nie chybiał celu.
Sigmarze! Ojcze Imperium dodaj mi sił bym zmiótł tą plugawą skazę kalającego twe umiłowane ziemie. A gdy przyjdzie mi polec, poprowadź mnie dumnie do bram morrowego królestwa…

Omiótł wzrokiem pędzących wilczych jeźdźców. Szybka rachuba, około dwudziestu. Instynktownie przeliczył strzały… dziewięć.. – Nie przejdą! – powiedział twardo naciągając cięciwę. Mierzył w wargi, roślejszy i nieopancerzony zwierz był łatwiejszym celem. Był po za ich zasięgiem, ale oni już nie. Łucznik wypuścił pierwszą strzałę.

Nie pamiętał wyraźnie całego zajścia, co innego zapadło w jego pamięci. Mimo, że zdarzenie trwało krócej niż dwa uderzenia serca, mężczyźnie zdały się wiecznością.

Strzały skończyły się szybko. Nie wiedząc sam, czemu nie opuszczał łuku. Jakaś wewnętrzna siła, wbrew rozsądkowi, mówiła, że może strzelać dalej… Łucznik zaufał przeczuciu. Sięgnął do kołczanu… natrafił na delikatną lotkę. Serce zabiło szybciej. Mężczyzna nie czekał, wyciągnął strzałę… Ciemne drewno brunatno-brązowego kolorytu, opatrzone srebrzystym grotem, delikatne, niemal eteryczne lotki… Naciągnął cięciwę...

Na jedną chwilę świat zawirował, po łęczysku tańczyło pnącze winorośli, teraz łucznik widział je wyraźnie, mieniło się seledynem. Pnącze wędrowało po grzbiecie broni, przechodząc pod dzierżącą drzewiec dłonią łaskotało mile. Winorośl, niczym po fundamentach wiekowej winnicy, zaczęło piąć się po ramieniu mężczyzny. Oplotło rękę, przemknęło po obojczyku, po szyi wspięło się do lewego policzka, by lekkim zawijasem zakończyć swoją wędrówkę nad lewa skronią. Ślad wędrówki brunatno- brązowej winorośli pozostał tak już na zawsze. Ciepły dotyk rośliny napełniał otuchą, niósł ze sobą spokój, wypierał zwątpienie. Strzelec zamknął oczy…

Szum długowiecznej puszczy, ciepłe promyki przedzierającego się przez wysokie korony drzew słońca muskały czule twarz. Łucznik szedł wolno, zmierzał ku białej budowli stojącej na jego drodze. Pradawna wieża w dzikiej puszczy, porośnięta od wieków winnym pnączem, budziła respekt w wędrowcu. Przed wieżą, opodal strumienia, spoczywał Wiedzący. Mimo, ze odwrócony tyłem, pogrążony w swoich powinnościach, Starzec oczekiwał przybysza. Wędrowiec zatrzymał się wpatrując się w plecy elfiego mędrca, czekał na kroczących za nim towarzyszy. Nie przerywając swoich czynności. Mędrzec przemówił. Jego słowa, a raczej szept niósł się daleko:

Eas’teuhe, sue’the aes, kea daneas ess’ae va’the a sene, ess’ae dae’tath fuenne. Daneas Tedd
Ass’thue Suesae a Ass’hue Iluae, Tedd Cear’the a Tedd Tea’hnne, Tedd Deireadh. Ear’thae
sude aep da’the e govenne dae su’the se iluanne. Gnae’tae dae se Aen At’here, Se Hen Ichaer.
Ichaer, koi nae peodathe, aesi expae der’thli.
Ess'tuath esse! Loaep supae! Agae poe’thi supae’ath, kodthe aes – daenne thesi versae aen,
Aen Seidhe…

………………………………………… ………………………………………… ……….
[ Tłumaczenie:

Zaprawdę powiadam wam, oto nadchodzi wiek miecza i topora, wiek wilczej zamieci. Nadchodzi Czas
Białego Zimna i Białego Światła, Czas Szaleństwa i Czas Pogardy, Czas Końca. Świat
utonie w mroku, a odrodzi się wraz z nowym świtem. Odrodzi się ze Starszej Krwi, z zasianego ziarna.
Ziarna, które nie wykiełkuje, lecz wybuchnie płomieniem.
Tak będzie! Wypatrujcie znaków! Jakie to będą znaki, rzeknę wam - wprzód spłynie ziemia krwią,
Krwią Imperium...*]

………………………………………… ………………………………………… ………

Wędrowiec odwrócił się przez ramię chcąc ujrzeć kamratów. Wszystko spowiła ciemność.

Łucznik otworzył oczy. Dalej stał samotnie na środku ulicy wśród ziejącego dymem i żarem miasta. Ale zmieniło się wiele. Widział szczegóły, których wcześniej nie potrafił dostrzec. Widział miejsca, skąd bezpiecznie można było zgotować zasadzkę, defekty w uzbrojeniu przeciwnika. Wyraźnie widział miejsce, gdzie strzała dosięgnie celu. Strzelał szybko, bez wytchnienia. Strzały z zabójczą precyzją docierały celu, kołczan wciąż pozostawał pełny. Nie dosięgli łucznika, a łucznik nie miał już strzelać do kogo. Znowu nastała cisza…

Mężczyzna rozejrzał się po pobojowisku. Nic nie było tak jak dawniej. Wzrok wyostrzył się nawet w ciemności widział lepiej niż dotychczas. Z daleka dostrzegał nawet pęknięcia w popękanych murach. Precyzyjnie oceniał odległości.
Wyciągnął z elfie torby szkarłatną opończę. Jak by robił to od zawsze zaczepił ją dogrobnych klamer spoczywającego na piersi liścia. Przepuścił strzały przez specjalnie przystosowany ku temu otwór, naciągnął kaptur i ruszył ku rzece…

Z łatwością odnalazł tropy, nie minęło wiele czasu, kiedy dogonił uciekającą rodzinę. Z trudem go rozpoznali. Cieszyli się na bardzo jego widokiem.
Mężczyzna prowadził, niósł zmęczoną dziewczynkę. Dziecko nie rozumiejąc, co się wydarzyło z zaciekawieniem przyglądało się mężczyźnie. Uciekinierzy jak cienie przedzierali się przez zasnute dymem gruzowiska. Szukali właściwej drogi, unikali niebezpieczeństwa. Śladów goblińskich wojaży było coraz mniej. Hordy gromadziły się w liczniejsze oddziały czekały biernie aż będzie ich siła. Czekały na sygnał. Mijali takowy w pobliżu zniesionego w pył muru. Armia goblinów w porównaniu z tą zbieraniną wydawała się bajką. Różnej maści pokryci futrem barbarzyńcy, zebrane z lasów zgraje zwierzoludzi, zaciężne oddziały zbliżały się szybko, z oddali słychać już było ich maszerujące kroki. Przekradli się bokiem zbliżając do centralnej alei. Tu było więcej mniej licznych band. Grupowali się. Dało się zauważyć liczniejsze zgraje goblińskich pobratymców. Byli więksi i muskularni… Mężczyzna znał te kreatury dobrze, mimo, że nie dane było mu ich spotkać… orki.

W oddali, przez zasnute niebo, łucznik dostrzegł rozświetlone blanki zamku. Posłyszał ludzki język. Byli już blisko. Ostatni etap, wypalone do ziemi drewniane magazyny nie dawały osłony, nie z rannym chłopakiem w tak ciężkim stanie. Z nim było źle, zaczęła się gorączka. Gubił krok, spowity perlistym potem zaczynał majaczyć. Musieli się śpieszyć.
Ogień tu już przygasł, od dawna stęsknieni świeżego powietrza wdychali je chciwie, na zapas.


Za rzeką nie było zniszczeń. Niczym samotna osada odgrodzona wielkim, kamiennym mostem. Rozświetlona blaskiem pochodni, nad która górowały potężne mury zamczyska. Odgrodzona rzeką i dopiero ukończoną barykada zapierało niemal dech w piersi. Wątpiącym dawało nadzieję, chociaż jej namiastkę…



Od celu dzieliły ich przedpola, bo tak teraz można było nazwać dawny plac i zrównane z ziemią magazyny. W centralnym miejscu placu wznosiła się barykada, mniejsza od tej ustawionej po drugiej stronie rzeki, ale dająca osłonę. Lichą, bo lichą, ale zawsze osłonę. Garstka wojaków nanosiła ostatnie poprawki, ktoś wydawał rozkazy, ktoś krzyczał.

Po przeciwnej stronie brukowanej drogi zbierały się coraz to liczniejsze oddziały hordy, które z wolna posuwając się ku rzece, odcinały bohaterski oddział. Czekały.
Odgłosy zbliżającej armii niosły się echem po zgliszczach. Mężczyzna niemal czół ich oddech na swoich plecach. Po tej stronie drogi nie było liczniejszych oddziałów. Przed nimi jedynie wystawione były warty.
Strzelec nakazał ciszę, postawił dziecko, kazał im się ukryć w zgliszczach najbliższego budynku i wypatrywać znaku. Sam ruszył przez magazynowe pustki. Trzymał się nisko podkradając się do pobliskiej warty.
Warty siedziały przy rozpalonych ogniskach. Rozmieszczonych równo niemal, co pięćdziesiąt metrów.
Co gorsza, czatowali po czterech. Łucznik czekał obserwując wartujących. Przekonani o rychłym zwycięstwie żartowali w swej grubiańskiej mowie sącząc dla kurażu berbeluchę. Co małą klepsydrę** przekazywali raport dla następnego ogniska, prostym uderzeniem w gliniany dzwon.
Łucznik musiał działać szybko. Przekradł się do kolejnego ogniska, odczekał, aż zmęczony trunkiem wartownik uda się samotnie w ustronne miejsce. Nie czekał długo. Strzała pomknęła bezszelestnie. Odciągnął martwe zwłok, ułożył w śpiącej pozie, wyciągnął strzałę. Mężczyzna wrócił pośpiesznie do wcześniejszego ogniska. Musiał działać szybko, jak tylko warta zacznie szukać zbłąkanego towarzysza. Wybrał miejsce, wiedział, iż pierwsza strzała musi położyć dwóch stojących przy dzwonie nim wybiją alarm. Kolejna mała klepsydra. Zamieszanie przy sąsiednim ognisku. Czas. Strzała pomknęła po obranej trajektorii. Ocierając się o odsłoniętą szyję drobnego goblina, a kończąc w piersi roślejszego zielońca. Szybka zmian pozycji by obrać kolejne cele. Strzała za strzałą, dwa trupy. Szybko!! Pokazał ukrytym, nie było czasu. Wrócił po zostające w tyle dziecko, ranny chłopak widząc nadzieję brnął do przodu ostatnim wysiłkiem. Byli w połowie drogi do mosty, gdy posłyszeli ciągłe bicie w gliniany dzwon, potem odpowiedział następny i następny. Mężczyzna postawił dziecko.
- Aniu powiedział przyjaźnie. Pokaż mi teraz jak szybko biegasz, musisz dogonić mamę. Dobra??
Przestraszona dziewczynka odpowiedziała skinieniem głowy. Ruszyła pędem za oddalającą się rodziną. Starsi dopadli już mostu.
Strzelec odwrócił się do napastników. Naciągnął cięciwę. Odpowiedziały mu strzały. Strzelec miał łatwiej władał lukiem o dłuższym zasięgu. Wymiana nie trwała długo. Wśród hordy po przeciwnej stronie brukowanej drogi wybuchła wrzawa. Nie słuchając rozkazów pomknął oddział orczych łuczników. Ich zaopatrzone w refleks rogowe łuki nie wróżyły dobrze. Mężczyzna nie spuszczając z atakujących wzroku cofnął się w stronę kamiennego mostu. Jeszcze parę metrów i będą w swoim zasięgu, jeszcze…
- Anna!!! – głos zrozpaczonej matki dotarł do mężczyzny, przerwał kalkulacje, strzelec odwrócił się gwałtownie. Dziecko stojąc na skraju mostu czekało na Szkarłatnego Łucznika. Było w zasięgu ostrzału. Strzelec pomknął niczym wiatr. Poderwał dziecko w momencie, gdy orcze groty dosięgły jej wcześniejszej pozycji. Pędził szybko w deszczu strzał przyciskając mocno przestraszoną dziewczynkę.
Wytrąbiono pobudkę***. Na blankach pojawili się łucznicy.
Ostatnie metry pokonał ślizgiem przeciskając się w szczelinie przewróconych wozów.
Strzały głucho wbijały się w drewniany pokład i burty. Zatkano lukę.
Byli po drugiej stronie, byli bezpieczni…




* Aen Ithlinnespeath, przepowiednia Ithlinne Aegli aep Aevenien
Andrzej Sapkowski ”Wiedźmin”
[po lekkiej modyfikacji, tłumaczenie własne ”z niewielką pomocą moich przyjaciół”☺]
** Mała klepsydra, wg średniowiecznej rachuby równa była pięciu minutom.
*** Pobudka – w dawnych czasach alarm trąbiony dla powszechnej mobilizacji
mieszkańców, kiedy wróg stał u bram śpiącego miasta.
 
Załączone Grafiki
File Type: jpg Wolfenburg.jpg (22.6 KB, 116 wyświetleń)
lastinn player
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."

Ostatnio edytowane przez Morfidiusz : 27-12-2010 o 18:51.
Morfidiusz jest offline